Burza piaskowa, oberwanie chmury, przełożony o kilka dni mityng z Pucharem Świata i wygraną Singspiela, spotkania z Grzegorzem Wróblewskim i Andrzejem Tylickim w Abu Zabi, z Tomaszem Dulem na torze w sercu pustyni, znikający niczym fatamorgana trener piłkarski Janusz Wójcik. Wyjazd na Dubai World Cup 1997 był pełen niesamowitych wrażeń i niespodzianek.
Wszystko teraz klamrą spina zgłoszony do sezonu 2022 mojej hodowli wnuk Singspiela – dwuletni Bohun z Darley, jedyny koń w Polsce, którego ojciec (Exaltation) i matka (Badawah) są hodowli stadniny Darley, należącej do szejka Mohammeda al Maktoum, władcy Dubaju. Los bywa też okrutny, historia dopisała też smutny scenariusz. Spośród tych znanych osób, które odwiedziłem wtedy w Emiratach, trzy niestety już nie żyją – Andrzej Tylicki, Tomasz Dul i Janusz Wójcik.
Tak zaczyna się ta opowieść… W 1997 roku, gdy wybrałem się jako dziennikarz na Puchar Świata do Dubaju (to była dopiero druga edycja, rok wcześniej zwyciężył słynny amerykański Cigar), na pustyni odbył się koncert legendarnego Roda Stewarta, ale nie zdołałem na niego dotrzeć, bo akurat w tym momencie, gdy śpiewał, dopiero lądowałem w Emiratach z powodu opóźnienia samolotu. Wtedy wszystko mi pechowo umykało – koncert Roda Stewarta, trener Janusz Wójcik, wspaniały bieg Singspiela i możliwość obejrzenia Dubai World Cup.
Zobaczyć Neapol i umrzeć – głosi porzekadło. Polecieć do Dubaju na Puchar Świata i go nie obejrzeć – to moja wersja. Był to z kilku względów niezwykle pamiętny wypad. Przede wszystkim przeleciałem pół świata, by obejrzeć drugą edycję Dubai World Cup, a wyścigu… nie zobaczyłem. W dniu wyścigu w Dubaju rozszalała się wichura, a następnie nastąpiło oberwanie chmury, jakiego nie widziano tam od dziesiątków lat. Woda płynęła po torze strumieniami. Tego dnia gonitwy musiały zostać odwołane. Rozegranie Pucharu Świata przesunięto o kilka dni, ale ja tak długo w Dubaju nie mogłem zostać, musiałem wracać do Polski, do pracy.
Appasionata w barwach gazety
Lata 90 w Polsce, krótko po upadku komuny, to była zupełnie inna rzeczywistość niż teraz. Nie było tak prostą sprawą, finansowo i logistycznie, wyjechać na Puchar Świata do Dubaju, jak jest teraz, gdy generalnie świat jest na wyciągnięcie dłoni, zwłaszcza jak ma się pieniądze. Udało mi się jednak namówić moją ówczesną redakcję – „Sztandar Młodych” na wysłanie mnie do Emiratów, choć wyścigi konne były dla moich przełożonych sportem enigmatycznym i niszowym.
Wciągnąłem jednak redakcję w wyścigi konne. „Sztandar Młodych” w latach 1994-1995 za moją rekomendacją dzierżawił od stadniny w Golejewku maleńką, ale niezwykle dzielną klacz – Appasionatę (Winds of Light – Addis Abbeba po Dakota), która biegała w barwach redakcji. Appasionata miała pecha do drugich miejsc, tak było choćby w Oaks i Wielkiej Warszawskiej (najlepsza z koni trenowanych w Polsce), w Derby była trzecia za Limakiem i Daph Bidem.
Wyjazd do Emiratów był możliwy z kilku powodów. Po pierwsze, koszty w części brał na siebie władca Dubaju, szejk Mohammed al Maktoum, który dla zagranicznych dziennikarzy opłacał połowę ceny biletu lotniczego liniami Emirates (ekran i komputer zainstalowane w fotelu w samolocie to był na tamte czasy szok dla człowieka z Polski) oraz połowę opłat za noclegi w hotelu Hilton w Dubaju.
Wójcik i Wróblewski w Emiratach
Po drugie, obiecałem w redakcji zrobić trzy duże ekskluzywne reportaże: o rozwijającym się w oszałamiającym tempie Dubaju (wtedy jeszcze nie miał takiej pozycji na świecie jak teraz) oraz o polskich trenerach, pracujących wtedy w egzotycznych Emiratach.
Pierwszy to Janusz Wójcik, który zdobył z piłkarzami naszej młodzieżówki srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku (przegrywając po dramatycznym finale 2:3 z Hiszpanią na Camp Nou) i był kreowany na selekcjonera reprezentacji Polski.
Drugi to świetnie znany miłośnikom wyścigów konnych Grzegorz Wróblewski, który opromieniony sławą po wygraniu Derby na Służewcu w 1995 roku przez moszniańskiego Numerousa (Who Knows – Normandia po Mehari), którego trenował w Sopocie, dostał zaszczytną propozycję pracy z końmi arabskimi u prezydenta kraju, szejka Zayeda.
Olga Nowak leci do Dubaju
Razem ze mną, mając akredytację fotoreporterki, wystawioną na „Sztandar Młodych”, poleciała na Dubai World Cup Olga Nowak (byliśmy przez lata sąsiadami na jednym osiedlu na Ursynowie), która później uzyskała tytuł dżokeja na Służewcu, jeżdżąc w stajni trenera Krzysztofa Ziemiańskiego.
Wyjazd do Dubaju zaowocował tym, że Olga złapała kontakty i później przez jakiś czas tam pracowała jako jeździec wyścigowy. Przesiadkę mieliśmy w Londynie, co wykorzystaliśmy na wizytę podczas pierwszego wiosennego dnia wyścigowego na legendarnym torze Ascot, czekając jeden dzień na lot do Dubaju.
Obieżyświat Greg Wróblewski
W Emiratach odwiedziliśmy przede wszystkim znanego globtrotera trenera Wróblewskiego, który pracował wtedy w stolicy kraju Abu Zabi, a z którym zaprzyjaźniłem się podczas jego pracy w Polsce (niedawno Greg pośredniczył w sprzedaży do Francji do stajni championa trenerów stiplowych Guillome’a Macaire moich dwóch koni od Kardinale).
Wróblewski od lat trenuje konie w Czechach, uwielbia wyścigi płotowe i przeszkodowe. Przeszedł do historii jako trener, który doprowadził do trzech zwycięstw z rzędu (2012-2014) w kultowej Wielkiej Pardubickiej francuskiej hodowli klacz Orphee des Blins. Prawem serii tak się zdarzyło, że przed nią inny koń też wygrał trzy razy z rzędu Wielką Pardubicką (2009-2011), a był to wyhodowany w Mosznej, dosiadany przez legendarnego Josefa Vanię Tiumen (Beaconsfield – Toskanella po Demon Club).
Uroki Abu Zabi
Wracając do Emiratów, z lotniska w Abu Zabi odebrał nas znakomity kowal, pracujący przez wiele lat nad Zatoką Perską, Cezary Szczerba. Greg Wróblewski pokazywał nam wieżowce i cuda stolicy Emiratów, ale przede wszystkim zaprezentował nam jakie niesamowite warunki mają tam konie, łącznie z basenami do treningu, co było na tamte czasy nowum.
Poznałem też wtedy pracującego u Wróblewskiego legendarnego polskiego dżokeja Andrzeja Tylickiego, który był wówczas u zmierzchu kariery i przyjechał z Niemiec na saksy do Emiratów. Tylicki na Służewcu wsławił się wygraniem Derby 1978 na trenowanej przez Andrzeja Walickiego Kosmogonii z Golejewka, córce Mehariego (to siostra wybornej derbistki 1977 Konstelacji, matki Koraba, Księżyca i Kariny) oraz Wielkiej Warszawskiej na niezapomnianym iwniańskim Pawimencie (Mehari – Pytia po De Corte), którego Konstelacja pobiła w Derby.
Pawiment – koń klasy światowej
Pawiment wygrał później w niemieckim treningu dwa wyścigi grupy 1 na Zachodzie – Preis von Europa w Kolonii oraz Gran Premio del Jockey Club na torze San Siro w Mediolanie. Zajął też w 1979 roku niezłe dziewiąte miejsce na 22 konie w najważniejszym wyścigu w Europie – Nagrodzie Łuku Triumfalnego w Paryżu.
Wygrała wówczas wspaniała córka Lypharda – Three Troikas, za którą były m.in. Troy, Trillion, Northern Baby, a Pawiment pokonał takie światowe znakomitości jak Ile de Bourbon (syn Nijinsky’ego, zwycięzca King George and Queen Elizabeth Stakes w Ascot), Top Ville (francuski derbista i champion reproduktorów, ojciec matki słynnego Montjeu), czy Fabulous Dancer (syn Northern Dancera, champion reproduktorów we Francji).
Tylicki podbił Niemcy
Tej klasy konie potrafił kiedyś bić ogier wyhodowany na pastwiskach w Iwnie. Do dziś są to największe sukcesy konia wyhodowanego w Polsce w gonitwach płaskich i bardzo trudno będzie się do nich zbliżyć.
Wracając do Tylickiego, podobnie jak Pawimentowi, udało mi się szybko w dość młodym wieku wydostać z komunistycznej Polski do Niemiec, dzięki czemu ten niezwykle utalentowany dżokej zrobił tam wielką karierę. Był trzykrotnie championem niemieckich dżokejów, przez lata utrzymywał się w ścisłej czołówce dwukrotnie wygrał Derby w Hamburgu – na legendzie niemieckich torów i hodowli Acatenango i jego synu Lando, triumfatorze Japan Cup.
Sauna w samochodzie
Dla mnie, młokosa wówczas, było to niezwykłe przeżycie, poznać osobiście taką sławę jak Tylicki. Kilka lat wcześniej zrobiłem telefonicznie wywiad z nim do „Sztandaru Młodych” po jednym z jego spektakularnych sukcesów w Niemczech. W 1997 roku był już u schyłku kariery. Walczył z wagą, miał z nią duże problemy, życie też go nie rozpieszczało, był małomówny, skryty.
Gdy Greg mi go przedstawił, Tylicki siedział terenie toru w Abu Zabi opatulony w dres i kurtkę w zamkniętym samochodzie, który służył mu za saunę do zbijania wagi, a na zewnątrz niemiłosiernie paliło słońce, było około 30 stopni Celsjusza. Znakomity dżokej siedział jak w piekarniku. Niestety, kilka lat później Andrzej Tylicki zmarł tragicznie w smutnych okolicznościach.
Wypadek Freddy’ego Tylickiego
10 lat później miałem okazję poznać syna Andrzeja Tylickiego – Frederika, który osiągał bardzo dobre wyniki w Anglii, w 2009 roku został tam wybrany najlepszym jeźdźcem młodego pokolenia. We Francji wygrał Prix de l’Opera G1 na Speedy Boarding. Zaprosiłem go na Wielką Warszawską na dosiad na mojej współwłasności synu Jape’a – Kornelu (zwycięzca kilku pozagrupowych wyścigów, ojciec Testarossy i Netto).
Niestety, również w przypadku syna historia dopisała smutny scenariusz. W jednym z wyścigów, w październiku 2016 roku w Kempton, Freddy uczestniczył w groźnym wypadku, doznał poważnych obrażeń zdrowotnych i nie było żadnych szans, aby wrócił do jazdy w wyścigach. Jest częściowo sparaliżowany, porusza się na wózku. Środowisko na szczęście umożliwiło mu dalsze funkcjonowanie w wyścigach w roli asystenta trenera i właściciela koni.
Dul jeździł na pustyni
Wracając do Emiratów, w marcu 1997 roku pracował tam jeden z najlepszych dżokejów w historii polskich wyścigów Tomasz Dul, którego z Wróblewskim odwiedziliśmy na torze treningowym położonym niemal w sercu pustyni. Dul miał w latach 90 zwyczaj wyjeżdżać po sezonie wyścigowym na Służewcu na zimę do Emiratów i wracać w kwietniu na rozpoczęcie nowego sezonu.
Co dziwne, w Emiratach Dul – wielkiej klasy dżokej – rzadko jeździł w wyścigach, głównie pracował z końmi na treningach. Był niezwykle ceniony jako dżokej i jeździec treningowy, miał delikatną rękę, świetnie czuł konie, niemal nie używał bata. Mógł zostać wybitnym trenerem, choć wiele gwiazd w zasadzie wytrenował jako jeździec.
Testarossa wygrywa Memoriał Dula
Dwa lata później Tomasz Dul dosiadał dla mnie i moich znajomych, córkę Who Knowsa, wyhodowaną w Golejewku klacz Kornelia (matka Kornela i znakomitej Kardinale), na której zajął drugie miejsca w dwóch klasykach – Jarni Cena Klisen w Pradze (odpowiednik naszej Wiosennej) i w Oaksie na Służewcu, ulegając po zaciętej walce Czerwonej Róży.
Niestety, także w przypadku Tomasza Dula los dopisał tragiczne zakończenie. Znakomity dżokej zginął w lutym 2005 roku w wypadku samochodowym. Tradycyjnie w pierwszym dniu wyścigowym na Służewcu rozgrywany jest Memoriał Tomasza Dula dla trzylatków. W 2014 roku miłą, sentymentalną okolicznością był fakt, że wyścig ten wygrała wyhodowana przeze mnie Testarossa, poprzez swego ojca Kornela wnuczka Kornelii, na której jeździł Dul.
Singspiel pokonuje Brazylijczyków
Ten przesunięty o kilka dni z powodu burzy piaskowej i oberwania chmury Dubai World Cup 1997, wygrał wyhodowany przez szejka Mohammeda, dosiadany przez amerykańskiego championa Jerry’ego Baileya – Singspiel (In The Wings – Glorious Song po Halo), trenowany w Anglii przez Sir Michaela Stoute’a.
Ograł dwa cracki z Brazylii – Siphona i Sandpita oraz amerykańskiego Key of Luck (po latach okazało się, że został on dziadkiem czołowego sprintera na Służewcu – Big Lucka, zakupionego do Polski przez rodzinę Gorczyców).
Co wy, antylopę kupiliście?
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten Singspiel będzie dla mnie aż tak ważny przez długie lata. Trochę wybór, trochę los bowiem tak chciał, że jesienią 2010 roku na aukcji w Newmarket zakupiłem – wraz z trenerem Andrzejem Walickim, Markiem Borutą i Cezarym Pogonowskiem – za 13 tysięcy gwinei dwuletnią wówczas klacz Badawah, właśnie córkę Singspiela (i klaczy Bint Albaadiya, która jako trzylatka na 5 startów w Anglii wygrała 4 wyścigi, w tym G3 w Yorku na 1200 m), wyhodowaną przez szejka Mohammeda w Darley.
Badawah miała imponujący debiut na Służewcu, wygrała wyścig cała w ręku o 6 długości, Aleksander Reznikow nawet jej nie posyłał, patrzył tylko w tył na rywali, stojąc w siodle. Pamiętam do dziś, jak Piotr Piątkowski (jeździł wtedy dla mnie na Kardinale, wygrywając nagrody Golejewka i Prezesa Totalizatora Sportowego), który był w tym wyścigu piąty na klaczy Nordea, zjeżdżając z toru obok bomby, powiedział do mnie w nawiązaniu do imponującego zwycięstwa córki Singspiela: – Co wy, antylopę kupiliście?
Niestety, wszystko dalej nie potoczyło się już tak dobrze. W następnym starcie Badawah była druga za dosiadanym przez Piątkowskiego niezłym Salamem. Co prawda Badawah na 7 startów w Polsce trzy razy wygrała i zawsze była na płatnych miejscach, w tym w nagrodach Soliny, Novary i Oaks, ale nie wykorzystaliśmy jej możliwości, bo zostaliśmy wprowadzeni w błąd, że klacz trenowała jako dwulatka.
Syn Singspiela wygrywa WW
Okazało się, że stwarzała problemy i nie kentrowała jako dwulatka, dlatego szejk Mohammed, mimo jej dobrego rodowodu, zdecydował się ją sprzedać przed debiutem. To oznaczało, że w dystansowych wyścigach o nagrodę Soliny czy Oaks wystawiliśmy klacz, która była surowa, przeszła na tamtym etapie tylko tak długi trening jak dwulatki, a ścigała się z trzylatkami.
Była nadzieja, że Badawah, po przepracowaniu zimy, będzie nawet najlepszym koniem na torze, trener Walicki widział w niej ogromny potencjał i był w niej zakochany, tak łagodny miała charakter. Niestety, jesienią 2011 roku klacz doznała kontuzji trzeszczki i zdecydowaliśmy o zakończeniu przez nią kariery. W tym czasie na gwiazdę Służewca wyrósł syn Singspiela – Camerun, który wygrał Wielką Warszawską pod Piątkowskim i był koniem roku.
Pech potomstwa Badawah
Badawah trafiła do hodowli, ale jej i nas, a także jej przychówku, pech nie opuszczał. Jej pierwsza córka Ballade de France (z francuskiej stanówki wybornym pochodzeniowo amerykańskim Mr Sidney) była piekielnie szybka, z debiutu była druga w Próbnej, ale stała się bardzo nerwowa i przestała biegać. Po latach okazało się, że przyczyną było rozszerzenie aorty, które powodowało bolesne przyspieszenie krążenia krwi.
Spory talent miał syn Badawah – Big Red, ale po zimowej infekcji miał zaatakowane wszystkie zatoki, w których zebrało się mnóstwo ropy. Przeszedł 5 ciężkich operacji czyszczenia zatok w szpitalu SGGW w Warszawie, spędził tam pół roku (do dziś ukrywam przed rodziną ile to leczenie kosztowało). Lekarze w zasadzie nie dawali mu szans na bieganie, zwłaszcza, że podczas wybudzania uszkodził sobie staw nadgarstkowy. Ten dzielny koń jednak jeszcze w tym samym roku wygrał wyścig o 5 długości pod Szczepanem Mazurem. Po sezonie został sprzedany.
Pamięć o Born To Fly
Duże możliwości wyścigowe miała córka Badawah i niemieckiego wicederbisty Zazou – Born to Fly, która w debiucie jako trzylatka w pięknym stylu wygrała wyścig na Partynicach i spodziewaliśmy się po niej występów na poziomie pozagrupowym. Niestety, w drugim starcie, na bardzo grząskim i zdradliwym tego dnia torze, noga wpadła jej w dziurę w murawie. Otwarte złamanie było tak koszmarne, że nie było żadnych szans na uratowanie życia klaczy.
Tym bardziej uparłem się, że choćby dla pamięci o Born to Fly, dochowam się od Badawah konia wysokiej klasy, choć większość osób już w to wątpi. Ale Never Say Die – jak imię konia, na którym słynny dżokej Lester Piggott wygrał swoje pierwsze Derby w Epsom.
Matka i ojciec hodowli szejka z Darley
Nadzieją na to, że córka Singspiela da wreszcie konia na miarę swojego rodowodu, jest dwuletni obecnie Bohun z Darley, który trafił do młodego ukraińskiego trenera Dmitro Bondarczuka (pracował jako jeździec treningowy u Adama Wyrzyka oraz w stadninie w Janowie Podlaskim), przygotowującego konie w prywatnym ośrodku pod Janowem.
Bohun z Darley spina klamrą z teraźniejszością ten niezwykły wypad na Dubai World Cup 1997, wygrany przez Singspiela. Tak się bowiem składa, że kasztanowaty Bohun jest jedynym w Polsce koniem, którego ojciec (Exaltation, syn zwycięzcy Łuku – Rainbow Questa) i matka (Badawah po Singspielu) są hodowli szejka Mohammeda z Darley. W tym roku Badawah ponownie będzie kryta Exalatation, którego z Przemysławem Łuckim wydzierżawiliśmy na rok z SK Krasne (można z niego korzystać, stacjonuje w okolicach Golejewka).
Krewny Saumareza
Exaltation to ojciec tak znakomitych koni jak Dżulietto (wygrał 5 wyścigów, w tym Strzegomia, Rulera, Iwna i Kozienic), Tybet (10 zwycięstw na Służewcu, drugi w Ministra Rolnictwa i Mokotowskiej), czy Ułan (wygrał słowacki St. Leger, był drugi w czeskim Derby). W sezonie 2021 obiecująco biegali na Służewcu dwaj dwuletni synowie Exaltation – Santo Elmo i Borgo.
Exaltation jest bardzo bliskim krewnym znakomitego Saumareza (wygrał Prix l’Arc de Triomphe i Grand Prix de Paris). Matka Saumareza Fiesta Fun jest babką Exaltation, a oba ogiery są po klasowym na torze i w hodowli Rainbow Quest.
Przegrał tylko 1,5 długości z Galileo
Exaltation był uzdolniony wyścigowo. Wygrał Gallinule Stakes G3 w Irlandii, ale najciekawszy i najbardziej wartościowy jest jego występ w Derby Trial Stakes G3, w którym zajął drugie miejsce za epokowym Galileo, tracąc do niego tylko 1,5 długości. Cztery tygodnie później Galileo wygrał łatwo angielskie Derby w Epsom.
Galileo i Exaltation spotkały się jeszcze raz w irlandzkim Derby. Syn Sadler’s Wellsa powtórzył swoje zwycięstwo z Epsom, a Exaltation kończył na piątym miejscu, tym razem z dużo większą stratą – 10,5 długości. To ostatni dzwonek, by pokryć swoją klacz ogierem, który podszedł na 1,5 długości do Galileo, bo Exaltation ma już 23 lata, ale jest w bardzo dobrej kondycji.
Ogier czołowy jest jak wino?
W tym sezonie zaźrebił już niezłą wyścigowo i znakomitą rodowodowo klacz Paradise, pełną siostrę derbisty Patronusa. Wiek u ogiera nie odgrywa tak dużej roli jak u klaczy. Ostatni trójkoronowany w Anglii – Nijinsky swego najlepszego syna Lammtarrę spłodził, gdy miał 24 lata.
Niesamowite przygody w 1997 roku w Emiratach Arabskich były związane nie tylko z oberwaniem chmury, Singspielem, spotkaniami z Tylickim i Dulem, ale również poprzez barwną przygodę, którą zafundował mi Janusz Wójcik, były trener olimpijskiej i pierwszej reprezentacji Polski, a także Legii Warszawa. Dopiero pisząc ten artykuł uświadomiłem sobie, że trzy znane osoby, z którymi wówczas spotkałem się w Emiratach (Tylicki, Dul, Wójcik) – nie żyją.
Jak Legia kupowała mecz od Wisły
Chociaż Janusz Wójcik nie jest związany z wyścigami konnymi, to jest na tyle barwną postacią i przyczynił się do mojego wyjazdu na Dubai Wolrd Cup 1997, że warto opowiedzieć przygodę, którą mi zafundował, opisywałem ją przed laty na łamach „Polska Times”.
„Gdy Wójcik wyjechał do Emiratów Arabskich, zaprosił mnie do siebie, przy okazji tego, że poleciałem na Puchar Świata w wyścigach konnych do Dubaju. Miałem zadanie z redakcji zrobić super reportaż o Wójciku w Emiratach do piątkowego magazynu. Nie był już wtedy trenerem kadry olimpijskiej Emiratów, pracował w klubie, daleko na pustyni.
Czuł do mnie respekt, bo zdemaskowałem w gazecie, że piłkarze jego Legii pojechali do Krakowa kupić mecz o mistrzostwo Polski z Wisłą, dzień przed jego rozegraniem. Gdy PZPN ten tytuł Legii odbierał, Ryszard Kulesza wykrzykiwał pamiętne słowa „Cała Polska to widziała”, trzymając w dłoni „Sztandar Młodych” z moim artykułem o kupieckiej wyprawie piłkarzy Legii do Krakowa.
Zabawa w głuchy telefon
Pociągów i autobusów w Emiratach nie było. Wójcik miał po mnie przyjechać do Abu Zabi i zabrać autem do swego szejkanatu. Nie dotarł. Dzwonię wiele godzin. W końcu ktoś odbiera. „Janusz śpi. Mocno zmęczony jest. Miał po Pana pojechać? Nie dałby rady”. Dzwonię kolejnego dnia. Odbiera Wójcik, umęczony upałami. „Szejk mnie wezwał. Sorry, misiu, nie mogłem jechać. Wyślę po ciebie do Abu Zabi klubowego masażystę. Zadzwoń jutro, to powiem ci, gdzie i kiedy”.
Dzwonię, z 20 razy. Głuchy telefon, w końcu ktoś odbiera, mówi, że trener jest zmęczony i nikt nie jest w stanie go dobudzić. W dniu wylotu z Emiratów kręcę jeszcze raz. Trener, zachrypniętym głosem oświadcza, że… nagle musiał wyjechać za granicę i dopiero wrócił.
Zdjęcia na wielbłądzie przysłał LOT-em
Ale trenerze, wyrzucą mnie z roboty, kupa forsy w błoto, nie ma reportażu. Skończyło się, jak zwykle u Wójcika, z fasonem. „Spoko młody, napiszesz ekstra reportaż. Pogadamy przez telefon. Co? Nie masz moich zdjęć z Emiratów, a muszą być jutro? Mam znajomego kapitana w LOT. Jutro odbierzesz na Okęciu”.
I przyleciały (bo internet to było wtedy science fiction). I to jakie. Wójcik na wielbłądzie, pod palmą, z szejkiem, na tle wieżowca w Dubaju. Za reportaż dostałem nagrodę w redakcji. Uznali, że świetny, nikt się nie zorientował, że zrobiony z Warszawy.
Ściąga dla Wójcika
W 1997 r. Wójcik wrócił do Polski jako Mesjasz. Opluwani przez niego działacze PZPN go nie chcieli, ale prezydent Kwaśniewski polecił Dziurowiczowi mianować go selekcjonerem. Telewizja zorganizowała audiotele, w którym kibice wybrali go niemal przez aklamację. Polska od 1982 roku dostawała baty i niby tylko on mógł nas uratować.
Dzwonię do „Wuja” po wyborze. „Słuchaj, ale ja tych misiów nie znam. Siedziałem k… kilka lat na pustyni, nie oglądałem ligi. Kogo ja mam powołać? Może zrobisz mi ściągę?”. Zrobiłem. Charakterystyki po 10 najlepszych piłkarzy na każdej pozycji. Jak ostatnio grali, słabe i mocne punkty. Z moja hierarchią. I tak nie słuchał, stawiał głównie na chłopaków ze swojej dawnej kadry olimpijskiej, a niektórzy byli bez formy. Przegrał eliminacje Euro 2000, choć zremisował z Anglią w Warszawie na Legii.
Zasłabłem w prezydenckim Tupolewie
Miałem do Wójcika słabość, zwłaszcza po tym, jak ratował mnie w drodze powrotnej z Chorwacji, po porażce Polski w Osijeku 0:4. Załamani porażką musieliśmy trochę odreagować i zalać smutki. Źle się poczułem w samolocie, a był to samolot pożyczony przez PZPN od Aleksandra Kwaśniewskiego i musiał zostać oddany w dobrym stanie, bez zanieczyszczeń, bo tuż po naszym wylądowaniu prezydent wybierał się w podróż.
To był ten właśnie Tupolew, który kilka lat później tak nieszczęśliwie rozbił się pod Smoleńskiem z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Wójcik wraz z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem skutecznie odprawili mnie na lotnisku i bezpiecznie odesłali do domu.
Wójcik znał tylko jednego Laudrupa
Anegdoty o nim przeszły do legendy. Ustalam z Wójcikiem jedenastkę roku na świecie. Mylą mu się nazwiska. „W ataku ten, no, Laudrup”. Ale który, trenerze, Michael czy Brian? „To ich k… jest dwóch?”.
Powołał Pan kogoś z Brazylii? „Tak, Nowaka z Flamengo”. Trenerze, ale we Flamengo to gra Piekarski…
Sypią się ludzie na wyjazd kadry do Tajlandii. Dzwonię, kto dodatkowo powołany. „Biorę tego dużego misia z Polonii. Jak on się k… nazywa? Kasztelan!”. Chodziło o Kaliszana. Kasztelan grał w latach 70”.
Cały ten wyjazd na Dubai World Cup 1997 też był jedną wielką anegdotą. Tylko szkoda, że po latach Wójcika, Tylickiego i Dula nie ma już wśród nas. Pamięć jednak o nich, jak widać, została.
Robert Zieliński
Na zdjęciu zwycięzca Dubai World Cup ’97- Singspiel/gulfnews.com