Zwiększenie puli nagród w Wielkiej Warszawskiej, to – bez dwóch zdań – dobry ruch. My, jako polskie wyścigi, musimy dążyć do zostania częścią światowego systemu, jeśli zamkniemy się na naszym podwórku, to nie mamy szans na rozwój. Ważne jest, aby pula nagród w perspektywie lat wzrosła, ale trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego i jak należy to zrobić. Jakie mamy argumenty żeby to się stało – mówi w wywiadzie dla Traf News czołowy polski trener koni wyścigowych Maciej Kacprzyk.
Wielu właścicieli, a w zasadzie chyba już nawet większość, mających konie u Pana w treningu, zwłaszcza arabskie, to osoby z zagranicy. Często w zimę można oglądać zmagania koni, które kiedyś były u Pana w treningu, jak obecnie biegają na Bliskim Wschodzie. Czy Pańska stajnia pełni dla tych właścicieli funkcję przygotowawczą do kariery nad Zatoką Perską?
Na początku, gdy dostałem dużo koni do treningu z zagranicy, to nie było konkretnych ustaleń, co będzie z nimi dalej, po sezonie. Miały w zasadzie jak najwięcej zarabiać. Obecnie grupa moich zagranicznych właścicieli trochę się zmieniła i podchodzimy do tego bardziej partnersko. Pierwsze sezony były dla mnie dość smutne – konie arabskie w Katarze nie spisywały się najlepiej, a wcześniej w Polsce biegały dobrze. Tam, niestety, odbijały się od ściany. Teraz mam trochę inne podejście. Konie, które będą wyjeżdżały z Polski na Bliski Wschód, będą mniej biegały u nas i mają zostać przygotowane do tamtejszego sezonu. Przede wszystkim mają zostać przeze mnie przeselekcjonowane. Mam ocenić, czy dany koń jest w stanie rywalizować na Bliskim Wschodzie. Część koni jest bardzo późna – szczególnie ta z francuskimi rodowodami i nie służy im duża liczba startów w wieku trzyletnim. Sporo koni nie biega trzylatkami, ale uważam, że mimo to będą w stanie wznieść się na wysoki poziom – tak samo jak Amwaj, Shadwan i Salam Al Khalediah. Cała ta trójka nie biegała w wieku trzech lat.
Wracając do pytania – tak. Ze smutkiem muszę przyznać, że obecnie jestem trochę takim pre-trainerem, ale to jest moja praca. Dzięki temu mam dużo dobrych koni i pełną stajnię. Część koni będzie wyjeżdżać, część zostawać. Może niektóre będą wracać na sezon do Polski, gdy tam będzie przerwa. Na pewno bardzo cieszą mnie starty koni, które w ubiegłym roku wyjechały do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Taranom wygrał w Polsce wyścig, wyjechał przed końcem sezonu i biega tam dobrze. Al Ghaabra w pierwszym starcie w ZEA była druga w Listed dla trzylatków. To są dla mnie ważne informacje, ponieważ wcześniejsze historie koni, które biegały u nas nieźle, a tam słabo, nie były pozytywnymi przykładami poziomu naszych wyścigów.
Domyślam się, że działa to jak reklama…
Tak, jest to reklama, a jeśli biegają źle, to działa w drugą stronę, jak antyreklama. Po pierwsze mojej pracy, a po drugie polskich wyścigów.
Czasem odnoszę wrażenie, że gdy ktoś traci konia z treningu, to życzy mu jak najgorzej, licząc, że pod skrzydłami nowego trenera dany koń będzie biegał słabiej i to na tego „starego” trenera spadnie chwała, że niby on umiał trenować, a ten „nowy” to już nie. Ja widzę to zupełnie na odwrót. Gdy koń przechodzi z polskiego treningu do zagranicznego i prezentuje dobry poziom, świadczy to dobrze o mojej pracy i potwierdza wysoki poziom wyścigów dla koni arabskich w Polsce.
Wydaje się, że Pańska aktualna – wysoka pozycja na rynku polskich trenerów, to nie przypadek, a efekt zaplanowanych działań dostosowanych do obecnych czasów. Mówię o strategii marketingowej, otwarciu na zagranicznych właścicieli, a nawet otwarte dążenie do ich pozyskania, odważnych wyjazdów zagranicznych i zaakceptowaniu swoich możliwości, co wiąże się z pozycją pre-trainera. Czy właśnie tak to wszystko Pan zaplanował już lata temu?
Gdy rozpoczynałem swoją karierę trenerską, spojrzałem na stan polskich wyścigów w celu znalezienia szans – po angielsku określa się to jako „pros and cons”. Według mnie jedyne co możemy zaoferować Zachodowi – lepszemu światu wyścigowemu, to tani koszt treningu i bardzo bogaty program dla koni arabskich. W tym upatrywałem szansę na swoją karierę.
Jednak wszystko sprowadza się do koni. To konie robią trenera, ale trzeba się zastanawiać, co zrobić, żeby te konie dostać. Generalnie bardzo ciężko jest teraz zacząć tę przygodę. Większość przypadków sprowadza się do tego, że jest się właścicielem lub współwłaścicielem trenowanych przez siebie koni. Ja, dzięki wsparciu trenera Andrzeja Walickiego, miałem ten komfort, że mogłem od razu zacząć jako publiczny trener, prowadzący normalną stajnie. Na razie udaje się powoli ten nakreślony plan spełniać. Udało mi się zbudować markę, a teraz jest to samonakręcająca się spirala. Jednak na końcu, mnie także weryfikują wyniki.
W dobie komunikacji przeniesionej do wirtualnej rzeczywistości mam świadomość, o dużej sile działań marketingowych prowadzonych wokół treningu oraz wyścigów. Wiele razy jeździliśmy za granicę z osobą zatrudnioną do zajmowania się naszymi social mediami, ale długo nam brakowało zagranicznego zwycięstwa. W końcu udało się wygrać. Oczywiście umiejętne opisywanie i sprzedawanie swoich sukcesów jest bardzo ważne, ale ostatecznie konie faktycznie muszą takie sukcesy odnosić. Trenowanie takiej marki jak konie stajni Al Khalediah otwiera drzwi do świata wyścigów konnych. Wyjazdy na starty europejskie, ale także do Arabii Saudyjskiej, gdzie byłem już kilka razy.
Ogólnie w pracy trenera trzeba pamiętać o budowaniu relacji – kontakty, kontakty i jeszcze raz kontakty. Jestem przykuty do telefonu komórkowego, a na mój WhatsApp cały czas przychodzą wiadomości. Takie czasy…
Wygranie Nagrody Europy trzy razy z rzędu trzema różnymi końmi to była super historia – wręcz idealna marketingowo. Szkoda, że nie udało się wygrać po raz czwarty, ale to i tak wyjątkowa sprawa. Nie chodzi tylko o status gonitwy o Nagrodę Europy, ale także patronat festiwalu Sheikha Zayeda, którym jest ona objęta. To zwraca uwagę całego świata wyścigów koni czystej krwi arabskiej. Ogólnie wyścigi koni czystej krwi to egzotyka, ale w Polsce są one stawiane prawie na równi z wyścigami folblutów.
Jest Pan dość młodym trenerem, a mimo to podróżował Pan z końmi po prawie całym świecie…
Mój pierwszy wyjazd był z folblutem Emperorem Ajeezem, odziedziczonym po trenerze Walickim. Udało mi się przedłużyć jego udaną karierę i pojechaliśmy razem do Pragi na super mityng – Europejski Puchar Dżokejów. Oprócz tego biegałem także w Dreźnie, Baden-Baden, Hoppegarten, Rzymie, Mediolanie, Pizie, Merano, w Chilivani na Sardynii, szwedzkim Bropark, Deauville, Bordeaux, Longchamp, do tego doszły jeszcze Belgia, Maroko i właśnie Arabia Saudyjska.
Podróże do Arabii Saudyjskiej wiążą się z transport lotniczym koni, a to temat niezbadany jeszcze przez polskie środowisko wyścigowe. Jak wygląda przebieg takiego lotu?
Wbrew pozorom latanie jest wygodniejsze i prostsze niż jeżdżenie koniowozem. Problem jest taki, że jadąc z koniem na wyścig do Włoch, czy do Francji, mamy do pokonania 1500 km i niestety nie możemy jechać z koniem na raz. Teoretycznie koń nie powinien spędzać w trasie więcej niż 8-10 godzin jednym ciągiem. Konie w podróży nie opuszczają głowy, a przez to nie oczyszczają swoich dróg oddechowych. W wyniku tego tworzy się tam środowisko przyjazne do rozwoju bakterii, ma to nawet swoją nazwę – shipping fever. Gdy wiezie się konia przez kilkanaście godzin bez przerwy, to jest bardzo duże ryzyko zaistnienia tej choroby.
To jak wygląda taka podróż – załóżmy do francuskiego Bordeaux?
Do Bordeaux jest bardzo daleko, tak daleko, że aż nie chcę wracać myślami do tej podróży. Zamiast tego może Longchamp, do którego jeździ się częściej.
Longchamp też brzmi ciekawie.
Jadąc z koniem z Warszawy do Paryża na wyścig rozgrywany w niedzielę, koń ostatni raz pracuje normalnie w środę. W czwartek rano wyjeżdża do Hannoveru, tam przyjeżdża wieczorem. Po przyjeździe takiego konia się rozstępowuje w ręku, dostaje kolację i odpoczywa przez noc w boksie gościnnym. Następnego dnia, po niedużym śniadaniu, jedzie dalej – już na Longchamp. Jest tam późnym popołudniem. Znowu trochę postępuje w ręku i do boksu. W sobotę ponownie tylko odrobina ruchu – ponownie w stępie, ale jednak głównie odpoczynek i w niedzielę wyścig.
Jest to dla konia bardzo niestandardowy sposób spędzania dni przed wyścigiem. Większość czasu jest w podróży, a w Warszawie jeszcze trzy razy poszedłby pod siodło, a co najmniej dwa – to już zależy od trenera. Niektórzy dają koniom dzień wolny od treningu przed startem, ja jednak zazwyczaj biorę je na przejażdżkę. Do tego trzeba pamiętać, że wiele rzeczy może pójść nie tak. Konie w podróży się odwadniają, ponieważ mało piją. Bardzo mało jedzą. Do tego jeszcze dochodzi szansa złapania shipping fever. Oczywiście z tymi wszystkimi problemami koni w podróży staram się sobie radzić.
W jaki sposób można sobie z nimi radzić?
Teraz już nawet wodę zabieram własną, żeby nie było takiego problemu, że w nowym miejscu woda trochę inaczej pachnie i koń nie chce jej pić. Siano i paszę treściwą zawsze mam swoją. Do tego ważne jest mądre podzielenie trasy i zrobienie przystanków w odpowiednich miejscach. Obecnie w zależności od tego gdzie jedziemy, wiem w których miastach robić przerwy, ale do tego też potrzebowałem kilku wyjazdów i nabrania doświadczenia. Konie generalnie nie mają za dużo posiłków w takich dniach poświęconych podróży i mają też słaby apetyt. Nie możemy też podawać omeprazolu, który by pomógł z brakiem apetytu, ponieważ jest to już za blisko wyścigu i byłyby pozytywne (otrzymałyby pozytywne wyniki testów antydopingowych – przyp. red.). Nie możemy też robić żadnych wlewek, gdy koń się bardzo odwodni, ze względu na to, że w krajach jak Francja przed wyścigiem jest to niedozwolone. Bardzo dużo zależy od konia i jego charakteru. Są takie, które podróżowanie znoszą źle, a inne niczym się nie przejmują.
Moje doświadczenia są takie, że konie uczą się jeździć i zazwyczaj z każdym kolejnym wyjazdem już lepiej znoszą podróż. Ponad to, zawsze zabieram ze sobą nebulizator (urządzenie do inhalowania, które pomaga dbać o drogi oddechowe koni i zapobiega shipping fever).
No i, last but not least, z końmi musi podróżować doświadczona i zaufana osoba, która wie co robić i na co zwracać uwagę. Moim „traveling head lad” jest Klaudia Szymaniak, która jeździ na większość wyjazdów naszych koni.
Czy zdarzyło się Panu tak, że koń źle wystartował po takiej podróży raz lub dwa i przy kolejnej okazji wiedział Pan, że będzie dużo lepiej, ponieważ nauczył się on już podróżować?
Zdecydowanie tak. Są konie, które za pierwszy razem jadą od razu dobrze i się nie denerwują – jedzą, piją. Są też takie, które w ogóle nie robią postępów i trzeba zrezygnować z wyjazdów, ale też takie i one stanowią większość, u których jest z każdym wyjazdem lepiej. Staram się, żeby koń nigdy nie jechał na taki wyścig samemu (bez towarzystwa innego konia – przyp.red.). Czasami zdarzało się tak, że koń który jechał do towarzystwa nie miał w miejscu docelowym dla siebie startu. Niestety jednak nie zawsze tor, na który się wybieramy, na to się zgadza.
A co Pan sądzi o wyjazdach z wyprzedzeniem, czasami można pojechać na tor tydzień wcześniej i pozwolić koniowi się zaaklimatyzować, odbyć trening na miejscu, czy takie działanie ma sens?
Jak konie jeżdżą na mityngi międzynarodowe – np. latają z Europy do Stanów lub na Bliski Wschód, to transport jest zapewniony i zorganizowany przez organizatora. Wcześniejszy przyjazd jest wtedy narzucony. Gdy jedzie się na wielkie wyścigi, na przykład Saudi Cup, to transportem zajmuje się organizator mityngu i konie ma miejsce przylatują ok. tydzień przed wyścigiem.
Nie korzystałem z takiej opcji za często, ale bardzo możliwe, że jak będę teraz jakimś koniem biegał we Francji, to zawiozę go na miejsce wcześniej. Tam będzie trenował ok. 2 tygodnie przed wyścigiem pod okiem mojego pracownika. Jako ciekawostkę dodam, że w takiej sytuacji muszę wyrobić sobie okresową francuską licencję do trenowania koni, żeby one mogły w ogóle pojawić się na tamtejszym torze treningowym.
W takiej sytuacji, gdy transportem zajmuje się organizator, to właściciel musi zapłacić narzuconą wcześniej cenę pokrycia kosztów tego transportu?
Nie, właściciel nie musi nawet płacić. Koszty transportu bierze na siebie organizator.
A więc właściciel płaci tylko za zapis?
Nie. Za nic nie trzeba płacić. Jak biegałem podczas mityngu Saudi Cup, to za nic nie płaciliśmy. Konia trzeba było tylko zawieźć na lotnisko, które nam odpowiadało – Salam akurat leciał z Paryża. Organizatorzy pokryli także koszty dwóch groomów (osób do opieki nad koniem w podróży i na miejscu wyścigu). Leciała Klaudia Szymaniak i Konrad Mazur. Do tego ja (trener) z żoną i właściciele konia. Biznes klasa, prestiżowe hotele, limuzyny. Wszystko zapewnione. Z Dubai World Cup jest podobnie, podejrzewam, że z Breeders Cup i innymi wielkimi mityngami tak samo.
Trochę inaczej było jak Fazza i Salam biegały pierwszy raz w Arabii Saudyjskiej kilka lat temu. Tam polecieliśmy z Michałem Borkowskim z końmi aż trzy tygodnie przed wyścigiem i spędzaliśmy ten czas na farmie Al Khalediah. Wtedy było trochę inaczej, ponieważ sami zorganizowaliśmy transport.
Ogólnie podróże samolotem z końmi są wygodniejsze, ponieważ wtedy mamy do czynienia z profesjonalnym przewoźnikiem, który o wszystko dba i sprawdza wszystkie dokumenty. Do tego jest bardzo pomocny z procedurami weterynaryjnymi. Sprawdzaniem opisów, szczepień, paszportów. Na Saudi Cup było to bardzo profesjonalne, ale także bardzo restrykcyjne. Trzeba było mieć nagrane filmy z ruchu konia i prób zginania, zrobione pełne badania weterynaryjne, wypełnione formularze, to wszystko, aby nie przyjechały konie kontuzjowane, bez szansy startu w gonitwie. Tego typu wyjazdy są bardzo ciekawe, a doświadczenia zdobyte podczas podróży – bezcenne. Dodatkowo przygotowanie konia w Polsce na start za granicą w lutym lub marcu jest delikatnie mówiąc trudne, w zasadzie powinno się go trenować np. we Francji. Albo wyjechać od razu po sezonie w Polsce i całą zimę spędzać np. w Dubaju. Salam przed wyjazdem na start w Arabii Saudyjskiej trenował w Chantilly, ale trochę za krótko, żeby te przygotowania można było uznać za idealne.
Co trzeba zrobić, żeby dostać się na takie wyścigi jak podczas mityngu Saudi Cup?
Konie, które biegały w wyścigach Pattern, mają międzynarodowy rating i na jego podstawie są zapraszane do wyścigów, takich jak te podczas Saudi Cup. Komitet organizacyjny kwalifikuje takie konie do konkretnego startu. Można też wygrać jeden z wyścigów „win and you are in” i wtedy zaproszenie dostaje się automatycznie na dany wyścig, którego ta kwalifikacja dotyczyła.
Czy zdarzyło się Panu dostać zaproszenie na taki wyścig i z niego nie skorzystać?
Nie. Staram się wykorzystać każdą taką okazję, ale muszę powiedzieć, że byliśmy trochę rozczarowani brakiem zaproszenia dla Amwaj Al Khalediah na Jewel Crown w Abu Dhabi.
Oprócz Amwaj w ostatnich latach gwiazdą Pana stajni była Lagertha Rhyme, która obecnie odnosi duże sukcesy w Arabii Saudyjskiej…
Wygrała tam sześć wyścigów z rzędu – co jest niesamowite. Wiele z tych zwycięstw było w tej samej grupie. Wydaje mi się, że wynika to z pewnych niedociągnięć w przepisach regulujących wyścigi w Arabii Saudyjskiej. Trzeba jednak przyznać, że w Polsce taka ścieżka kariery byłaby niemożliwa. Tamtejsze wyścigi się jeszcze cywilizują, cały czas rozwijają, ale pula nagród już teraz jest ogromna.
Z nią też wiąże się ciekawa historia. Trochę czasu się adaptowała, przez co pierwsze starty były nieudane, później zmieniła trenera i dopiero zaczęła wygrywać. Jej wyniki robią wrażenie i nie ma co ukrywać, że miałem takie poczucie: kurcze ja to chyba coś źle robiłem, u mnie tak nie leciała. Ale jak przeanalizowałem na chłodno z jakimi końmi tam się ściga, sprawdziłem RPR i kariery koni, które tam odnoszą sukcesy po eksporcie z Europy to jednak się uspokoiłem. Myślę, że biega na swoim poziomie, na pewno piach jej służy i wygrywa to co ma wygrać. Ona na europejskie warunki miała jednak słabiutki rodowód, a karierę mimo braku black type całkiem niezłą i rating też przyzwoity. W ostatnim jej starcie przegrała z importowaną z Wielkiej Brytanii Sunset Flash, która przed wyjazem do KSA wygrała tylko jeden sprzedażny wyścig i miała RPR 86, więc sporo niższy niż Lagertha (RPR 99 – przyp. Red.).
Skoro według Pana miała bardzo słaby rodowód, to skąd się wzięła w Pana stajni, na co zwraca Pan uwagę przy wyborze koni na aukcji?
Przeważnie młode konie wybiera moja żona Agnieszka, a jej zakupy są uczuciowe. Strona z katalogu jej za bardzo nie interesuje, skupia się na samym koniu i chyba tak powinno się kupować konie do Polski przy ograniczonym budżecie. Wydaje mi się, że lepiej kupić konia poprawnie wyglądającego, o słabym rodowodzie, niż takiego, który wygląda źle, ale ma dobry rodowód i liczyć, że się rozwinie. Raczej lepiej skupiać się na reproduktorach, które nie są już modne i można po nich znaleźć tańsze roczniaki. Ewentualnie ryzykować z mniej komercyjnymi debiutami. Zdecydowanie bardziej interesują nas ogiery i to raczej z predyspozycjami na krótkie dystanse. Nie mamy żadnego parcia na Derby ani na Wielką Warszawską. Te gonitwy nie wywołują u mnie ani dreszczy, ani wielkich emocji. Zresztą w obydwu tych wyścigach jeszcze nigdy nie biegałem, więc może wszystko przede mną.
Lagertha została bardziej kupiona sercem, oczami duszy, a nie „szkiełko i oko”. Ona bardzo wyraźnie się rozwinęła po przyjeździe do Polski. To ciekawy przypadek konia, który właśnie na początku wyglądał średnio, a później się rozwinął, ale ona już na wiosnę zaczęła się dobrze ruszać i równie dobrze wyglądać. Miała super karierę już jako dwulatka. Później przed karierą trzyletnią, razem z zespołem właścicielskim, naszkicowaliśmy plan jej startów. Zainspirowani historią Pride Of Nelson i jej karierą, postanowiliśmy spróbować swoich sił za granicą. Powiedziałem, że moim zdaniem Lagertha jest koniem na dystanse okołomilerskie i nie ma sensu myśleć o Nagrodzie Derby. “Wygrajmy Nagrodę Wiosenną i spróbujmy biegać na Zachodzie. Zróbmy jej Black Type i sprzedajmy ją za duże pieniądze na jesiennej aukcji Arqany.” – powiedziałem. Współwłaściciele – Filip Krupa i Zuzanna Król – na to przystali i przystąpiliśmy do realizacji tego planu.
Od początku plan nie szedł idealnie za sprawą Wedding Ring…
Zgadza się. Myślałem, że spokojnie wygramy Nagrodę Wiosenną i odpuściliśmy start w Nagrodzie Strzegomia. Według mnie właśnie przez to Lagertha nie dała rady Wedding Ring w Wiosennej, mimo, że Konrad Mazur pojechał na niej wtedy bardzo dobrze. Rywalka była po prostu w lepszej formie. Pamiętam jak dawałem dyspozycję Konradowi. Powiedziałem – “Słuchaj, ona (Wedding Ring – przyp. red.) będzie wychodzić na prostą i uciekać w prawo. Spokojnie ją sobie przepuść, a gdy ona trochę odbije w bok, ty zafiniszujesz prosto, miniesz ją i wygrasz. Tak wszystko pięknie wyglądało w teorii. W praktyce wszystko poszło zgodnie z planem, poza jego ostatnią częścią – nie udało się tej Wedding Ring wyprzedzić. Zabrakło mocniejszego przygotowania, albo przetarcia w Strzegomia i klasyk przegrałem (Nagrody Wiosenna i Rulera to pierwsze gonitwy klasyczne w sezonie, rozgrywane na dystansie 1600 metrów – przyp. red.). Mimo wszystko później ruszyliśmy do Francji, ponieważ taki był plan i chcieliśmy się go trzymać. Bez startów we Francji w gonitwach Pattern jej sprzedaż na aukcji nie byłaby możliwa.
Trzymaliśmy się założonego planu, ale mieliśmy też podejście takie, że jeśli odbijemy się we Francji od ściany – to wracamy do Polski i ścigamy się tutaj. Dwa pierwsze starty za granicą nie były złe. Raczej miałem wtedy wrażenie, że najbardziej pasuje jej mila, a może nawet troszeczkę dłuższy dystans. Pobiegliśmy w Polsce Nagrodę Pink Pearla, którą wygrała łatwo. Doszedłem do wniosku, że przydałoby się zarobić na kolejne wyjazdy i zapisaliśmy ją do Nagrody Westminster Freundschaftpreis na dwa kilometry. Była trzecia – przegrała tylko z Comin’Through i Timemasterem, ale biegała super. Później nawet się zrewanżowała temu świetnemu australijskiemu wałachowi (Comin’Through), przybiegając druga za Timemasterem w gonitwie o Nagrodę Mosznej.
Postanowiliśmy jeszcze raz wyjechać – ciekawe jest to, że braliśmy również pod uwagę start po piachu. Teraz, po sukcesach w Arabii Saudyjskiej wiemy, że to mógł być strzał w dziesiątkę. Wtedy jednak nie mieliśmy tej świadomości i ostatecznie wybraliśmy nawierzchnię trawiastą ze względu na lepszy termin. Świetnie pobiegła – była piąta, ale króciutko. To chyba były już trzyletnie i starsze, ale dalej same klacze.
A więc już po karierze dwuletniej miał Pan przygotowany dokładny plan startów dla Lagerthy na sezon trzyletni, zgadza się?
Tak. Moje przekonanie było takie, że nie chciałem jej sprawdzać ani w Soliny ani w Derby, bo to się odbije na jej formie i możliwościach. Wolałem biegać na dystansie, który wówczas uważałem za optymalny i co ważne chciałem, aby startowała tylko z końmi trzyletnimi, a nawet tylko z klaczami. Dzięki temu dużo łatwiej jest uzyskać status Black Type. W Polsce dla samych klaczy „na krótko” przez cały sezon jest tylko jeden wyścig – Nagroda Wiosenna. Historie Lagerthy Rhyme, Pride Of Nelson, a przede wszystkim Night Tornado pokazują, że konie wyróżniające się w polskich wyścigach, będąc w formie, biegając na optymalnym dystansie, są w stanie wygrać we Francji Listed. Lagertha była bardzo blisko statusu Black Type na Longchamp.
Co było dalej, po tym udanym starcie na Longchamp?
Zgodnie z naszym planem przyszedł czas na aukcję. Oczekiwaliśmy 40 tysięcy euro i się udało. Kupił ją agent dla klienta z Arabii Saudyjskiej. Oczywiście tego typu aukcja to nie jest hop-siup. Trzeba się przygotować, pobrać krew do badań, zrobić masę zdjęć RTG i różne badania weterynaryjne. Serce bolało, ale udało się spełnić założony plan. Udowodniliśmy sobie, że jest to do zrobienia i wyciągnęliśmy wnioski.
Więc jak ocenia Pan realizację założonego planu na karierę Lagerthy Rhyme?
Według mnie odnieśliśmy połowiczny sukces. Nie udało nam się wygrać Wiosennej i wywalczyć Black Type, ale dobrze się pokazała we Francji i udało się ją sprzedać za założoną wcześniej kwotę. Jestem pewny, że jeszcze tą ścieżką podążę. A co do Lagerthy, to bardzo się cieszę z jej aktualnych sukcesów. Z jednej strony to smutne, że taki koń wyjeżdża z naszego kraju, a nie jest użyty w hodowli, ale z drugiej strony te pieniądze wracają do polskich właścicieli i ostatecznie do naszych wyścigów. Mamy problem z pieniędzmi w polskich wyścigach, więc powinniśmy dbać o to, żeby ten kapitał się pojawiał – to umożliwiają takie plany jak naszej Lagerthy. Jeśli chcemy żeby nasze konie sprzedawały się na Zachód, lub właśnie na Bliski Wschód, a nie do Kazachstanu, to musimy próbować rywalizacji w gonitwach rangi Pattern. Jeśli tylko będę miał folbluta na wysokim poziomie, to na pewno będę wyjeżdżał z nim za granicę, także w wieku dwuletnim, jeśli pokaże w Polsce duże możliwości. Generalnie nie lubię za długo czekać i planować co dany koń może pokazać np. za rok. Za dużo zmiennych, na które nie mamy wpływu może nam te plany rozsypać.
Zatrzymując się chwilę przy właścicielach. Niezależnie od tego, co jest zapisane w ustawach i jak byśmy chcieli postrzegać wyścigi – jest to biznes rozrywkowy. To rozrywka dla publiczności i graczy, ale to również rozrywka dla właścicieli koni. To jest przede wszystkim ich hobby. Właściciele wydają swoje pieniądze na zakup i utrzymanie koni w treningu. Mogą oni je wydać na jacht, golfa, wakacje albo właśnie na konie wyścigowe. Tak właśnie utrzymują się wyścigi i hodowla koni wyścigowych. Obok tego jest hazard. My, profesjonaliści, jesteśmy częścią tego biznesu rozrywkowego, to jest nasza praca i ja tak staram się postrzegać swoją obecność w wyścigach, jako przedsiębiorcę, usługodawcę, a nie jakiegoś pątnika cierpiętnika uczestniczącego w krucjacie ku zbawieniu wyścigów w Polsce.
Jak już omówiliśmy plan startów Lagerthy, to przejdźmy do innego – bardziej aktualnego. Planu gonitw na sezon 2023. Czy uważa Pan, że zwiększenie puli nagród i dążenie do przyznania Wielkiej Warszawskiej statusu Listed będzie dużym krokiem w kierunku poprawienia sytuacji polskich wyścigów konnych?
To jest bardzo ważna rzecz dla polskich wyścigów. Dla mnie to jasne, że potrzebujemy wyścigu Pattern. Przytoczę pewien przykład. Pamiętam jak firma Westminster kupiła konia z rodziny Cacciniego. Na kartce z katalogu w którym był opisany rodowód konia było pogrubione imię Cacciniego jako konia ze statusem Black Type. Jest napisane, że zajął drugie miejsce w gonitwie Listed w Berlinie na torze Hoppegarten. Nie ma słowa o tym, że wygrał Derby, Wielką Warszawską, czy Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego. Dla reszty świata te sukcesy w Polsce nie mają żadnego znaczenia. Zwycięstwa w Polsce niezależnie od tego, czy są one na poziomie IV grupy, czy najważniejszych gonitw w sezonie, są oznaczane tak samo.
Jeśli polski wyścig będzie miał rangę Pattern, to od razu nabierze on znaczenia i prestiżowego charakteru. Taki wyścig w Polsce pozwoli wypłynąć nam na mapę wyścigowego świata, stać się jego małą cząstką. Oczywiście samo zwiększenie puli w WW nie zagwarantuje z automatu otrzymania statusu gonitwy Listed. Jest to związane z ratingiem koni, które będą w tej gonitwie startować. Zwiększona pula ma przyciągnąć lepsze konie, w większej liczbie. To wbrew pozorom nie jest takie oczywiste, bo dla wielu właścicieli brak statusu gonitwy Pattern będzie istotniejszy od możliwości zarobienia dużych pieniędzy z nagród. Jestem pewny, że na razie Godolphin nie przyśle swoich koni, ale jeśli Wielka Warszawska będzie Listed, to wtedy już co innego.
Więc uważa Pan, że zwiększenie puli nagród w Wielkiej Warszawskiej to dobra decyzja?
I to bez dwóch zdań. Jeżeli planem jest zrobienie z Wielkiej Warszawskiej gonitwy Listed, to tylko tak możemy to osiągnąć. Chciałbym jednak stanowczo podkreślić, że cała pula nagród i dotowanie najważniejszych gonitw to dwie odrębne sprawy, których według mnie nie powinno się łączyć. Pula Wielkiej Warszawskiej nie została zwiększona dlatego, że zmniejszono nagrody w innych gonitwach. Oczywiście, że wszyscy byśmy chcieli dużo wyższą pulę nagród i żeby nagrody w gonitwach niższej rangi wzrosły, ponieważ one rzeczywiście de facto mocno spadły jeżeli spojrzymy na to przez pryzmat rosnących kosztów treningu koni. Koszty znacznie się podniosły, a pula została na tym samym poziomie, ale nie można mówić, że pieniądze z Wielkiej Warszawskiej trzeba było wydać na wyścigi grupowe III czy IV grupy. To czysty populizm. To jest przecież za mała kwota, aby obdzielić nią wszystkie wyścigi grupowe.
W przypadku przeznaczenia tych pieniędzy na nagrodę w Wielkiej Warszawskiej mamy szansę na uzyskanie rangi Pattern i to według mnie jest jak najbardziej kierunek, w którym powinniśmy zmierzać. To, że przyjadą konie z zagranicy to żaden problem. Może wygrają, a może nie, to wcale nie jest takie oczywiste. Dlaczego koń z polskiego treningu nie może wygrać? Według mnie naprawdę bardzo dobry europejski koń musiałby przyjechać do Warszawy, żeby poradzić sobie z koniem klasy Night Tornado w szczytowej formie. Trzeba pamiętać o tym, że teraz to inne konie będą miały długą podróż i według mnie w takim starciu wcale nie jesteśmy na straconej pozycji. Różne są roczniki, ale moim zdaniem folbluty w polskim treningu wcale nie prezentują tak niskiego poziomu, jak wielu osobom się wydaje.
Reasumując – my, jako polskie wyścigi, musimy dążyć do zostania częścią światowego systemu, jeśli zamkniemy się na naszym podwórku, to nie mamy szans nie tyle na rozwój co na przetrwanie. Ważne jest, aby pula nagród w perspektywie lat wzrosła, ale trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego i jak należy to zrobić. Jakie mamy argumenty żeby to się stało?
Fakty są takie, że wyścigi konne w Polsce są pod kroplówką Totalizatora Sportowego, który dzierżawi teren toru Służewiec od Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. Jeżeli umowa TS i PKWK nie zmieni się, a pula nagród na Służewcu zostanie bez zmian, wyścigi nie przetrwają w takim kształcie jak obecny. Będzie zbyt mało właścicieli chętnych utrzymać odpowiednią liczbę koni w treningu, mniej trenerów i profesjonalnych jeźdźców. Dni wyścigowe zostaną ograniczone, bo zabraknie odpowiedniej liczby koni do rozgrywania gonitw. Większą pulę nagród na dziś może zagwarantować tylko zmiana umowy pomiędzy TS i PKWK. Nie dajmy mamić się opiniami, że w przewidywalnej perspektywie czasowej polskie wyścigi dźwignie wzrost obrotów w końskim totalizatorze, a pieniądze z odpisu wpłyną znacząco na pulę. My nie mamy teraz czasu na to czekać. Potrzebujemy szybkiego wzrostu nagród, szczególnie w najniższych grupach.
Pod koniec zeszłego roku środowisko rozgrzewały plotki o wzroście puli o co najmniej 2 miliony złotych, teraz okazuje się, że pula nie wzrośnie, ale będą większe pieniądze na premie dla właścicieli koni polskiej hodowli. Ciężko to komentować, bo konkretów dalej brak. Na razie na stronie PKWK ukazał się enigmatyczny komunikat o planowanej dodatkowej puli z KOWR (Krajowy ośrodek wsparcia rolnictwa – przyp. red.) w wysokości 750 000 zł na wyścigi dla… niewyścigowych koni. To chyba jest najlepszy komentarz do aktualnej sytuacji i atmosfery. Myślę, że wyścigi konne w Polsce potrzebują szczerej i obiektywnej dyskusji o tym gdzie jesteśmy, gdzie chcemy być i jak tam dotrzeć. Jasne, że najłatwiej w obecnych czasach jest napisać post na social mediach w stylu: dajcie 20 mln na nagrody bo nam się po prostu należy i połechtać swojego ego zebranymi lajkami. Według mnie nikt nam niestety tych pieniędzy nie da, dlatego skupiam się na swojej pracy i na tych kwestiach, na które mam wpływ. Jest takie okrutne powiedzenie: „Musisz to umrzeć”. Mam nadzieję, że nasze wyścigi nie umrą, ale bez zmian i szczerej dyskusji o ich przyszłości taki scenariusz jest całkiem realny.
Rozmawiał Michał Celmer
Wkrotce w Traf News druga część rozmowy z trenerem Maciejem Kacprzykiem, z której dowiemy się, dlaczego chciałby opuścić Służewiec i trenować konie w prywatnym ośrodku. Trener opowie też o zagrożeniach związanych z tym, że w Polsce nie ma badań antydopingowych koni w treningu i stosowanych na świecie rodzajach dopingu, które są niewykrywalne po gonitwie