More

    Dżokej Jan Filipowski – pożegnanie

    Smutna wiadomość obiegła polskie środowisko wyścigowe. W poniedziałek 8 maja zmarł w Warszawie znakomity przed laty dżokej Jan Filipowski, który największe sukcesy święcił w 1974 roku na trójkoronowanym Czerkiesie, trenowanym przez Macieja Janikowskiego. W 1976 roku w pamiętnym Derby na Służewcu Filipowski na trenowanej przez Stanisława Dzięcinę Irandzie pokonał znakomitą Smużkę. Zwyciężył też w Derby dla koni czystej krwi arabskiej w 1981 roku na wspaniałej Saszetce.

    Jan Filipowski to legenda Służewca. Był bardzo serdecznym człowiekiem, prawie zawsze uśmiechniętym, skorym do żartów, niezwykle lubianym w środowisku wyścigowym. „Jasiu” Filipowski – mówili o nim wszyscy. Karierę jeździecką zaczynał pod koniec lat 60-tych i był wtedy związany z dwoma młodymi trenerami, którzy dziś są już legendami polskich wyścigów – Andrzejem Walickim i Maciejem Janikowskim.

    Pierwszy wyścig na Służewcu w trenerskiej karierze Andrzeja Walickiego wygrał w 1969 roku widzowski Szpon, którego dosiadał wtedy jeszcze praktykant dżokejski Jan Filipowski właśnie. Był jeźdźcem niezwykłym, nietuzinkowym, o specyficznym, charakterystycznym stylu jazdy. Bardzo dobry technik i taktyk, z lekką ręką do koni, które pod nim leciały.

    Trener Walicki wielokrotnie opowiadał o tym, jak Filipowski potrafił jeździć na długich wodzach, nie zbierał krótko konia, pozwalał mu swobodnie galopować, a jednocześnie przy tym był w stanie go cały czas kontrolować, wydajnie posyłać i skutecznie jechać. Podkreślał, że czasami sędziowie i kibice zarzucali Filipowskiemu, że „pudłuje” konie, tak miękko jeździł i inaczej niż większość dżokejów.

    Trener Maciej Janikowski tak dziś wspominał Jana Filipowskiego: – Z jego osobą i Czerkiesem są związane moje najwspanialsze wyścigowe wspomnienia, to była najlepsze czasy, gdy zdobywaliśmy wspólnie potrójną koronę. Filipowski to był urodzony dżokej, miał idealne warunki do tego zawodu. Był bardzo niski, wszystko miał krótsze niż inni jeźdźcy – nogi, ręce, ale był przy tym bardzo silny. Jeździł na tych długich wodzach trochę z wyboru, a trochę z konieczności, bo jak miał krótsze ręce, to musiał też mieć dłuższe wodze. Dzięki temu konie bardzo spokojnie pod nim chodziły i na treningach i w wyścigach. Był przy tym bardzo odważny, niczego się nie bał. Oddawał koniom cugiel, nie wojował z nimi i nawet jak ostro brykały, to on nie miał z nimi problemów – opowiadał trener Janikowski.

    Trójkoronowany Czerkies w wielkim stylu wygrywa pod Janem Filipowskim Derby 1974 na Służewcu. Z tyłu widoczne Ostera i Impost. Fot. Mirosław Iringh.

    Największe sukcesy w karierze Jan Filipowski odniósł w latach 1973-1974 na trenowanym przez Macieja Janikowskiego, wyhodowanym w Kozienicach ogierze Czerkies (Erotyk – Czeremcha po Merry Minstrel). Do dziś stajnia trenera Janikowskiego nosi nazwę Czerkies na cześć tego wspaniałego konia, który w sezonie 1974 sięgnął po potrójną koronę na Służewcu (wygrał nagrody Rulera, Derby i St. Leger), a jego stałym jeźdźcem był Filipowski.

    Czerkies na 11 startów wygrał aż 10 wyścigów. Niewiele brakowało, a zostałby koniem niepokonanym i zasadzie nie powinien przegrać. Jedynej porażki doznał w niecodziennych okolicznościach w Nagrodzie Iwna, gdy sensacyjnie przegrał z Czestramem, biegnącym do pomocy Kasjanowi (oba konie z Golejewka trenował Andrzej Walicki). Wiąże się z tym wyścigowa anegdota. Przed laty Stanisław Dzięcina, znakomity dżokej i trener, opowiadał mi jak do tego doszło.

    „W Nagrodzie Iwna udało się naszej stajni, w niezwykłych okolicznościach, pokonać znakomitego kozienickiego Czerkiesa. Była to jedyna porażka w Polsce tego konia. Trener Walicki zapisał mnie do Nagrody Iwna na Kasjanie, a Arkadiusza Goździka na Czestramie, który miał spełniać dla Kasjana rolę lidera, przeciwko Czerkiesowi pod Filipowskim, który wcześniej wygrał Nagrodę Rulera. Czestram uciekł daleko do przodu, Filipowski jechał za mną, pilnując Kasjana. Kiedy się zorientował, że zlekceważony Czestram uciekł bardzo daleko i może być tego dnia groźniejszy od Kasjana, ruszył w pogoń, ale było już za późno. Czestram był niezłym koniem i Czerkies nie zdołał go już dogonić. Przegrał o łeb. W Derby Filipowski już nie popełnił takiego błędu, ja jako doświadczony dżokej, wiedząc, że Kokaina jest słabsza od Czerkiesa, nawet “rozprowadziłem” młodego Filipowskiego, który bał się, że się pogubi w tylu koniach. Później Filipowski jeździł u mnie jako dżokej, wygrał Derby 1976 na trenowanej przeze mnie wspaniałej Irandzie, która wygrała również Wielką Warszawską” – wspominał Stanisław Dzięcina.

    Derby 1974 krótko przed celownikiem. Wygrywa Czerkies pod Filipowskim o trzy długości przed Kokainą, dosiadaną przez Dzięcinę. Fot. Stanisław Rozwadowski.

    To była spektakularna porażka Filipowskiego, natomiast jeszcze większą legendą obrósł na Służewcu wyścig, który był jednym z największych triumfów w karierze Pana Jasia: Derby 1976 – wygrane przez Filipowskiego na wybitnej moszniańskiej Irandzie (Deer Leap – Intrada po Dorpat), o szyję przed klasową Smużką z Iwna.

    Czwarta była w tym wyścigu Jurystka pod Stanisławem Sałagajem, który miał wielkiego pecha do Derby dla koni pełnej krwi angielskiej, nigdy ich nie wygrał jako dżokej i trener (Susy w 1991 roku była pierwsza, ale została zdyskwalifikowana za crossing). Triumfował tylko jako dżokej w Derby arabskim w 1970 roku na ogierze Elfur.

    Znów oddajemy głos Stanisławowi Dzięcinie, który opowiada jak to się stało, że Sałagaj, który miał prawo wyboru konia w jego stajni, pojechał na Jurystce, a Filipowski na Irandzie.

    „Sezon 1976 był praktycznie jednym wielkim popisem Irandy. Pokazała, że jest klasowa – szybka i wytrzymała. Wygrała kolejno nagrody Strzegomia, Rulera, Soliny, Derby i Wielką Warszawską! W Rulera Iranda, dosiadana już przez stajennego dżokeja Sałagaja, łatwo pokonała wysoko cenionego widzowskiego Duplikata, bez trudnu triumfowała też wcześniej w Nagrodzie Strzegomia i później w Soliny. Jednak Jurystka miała “papier” i dodatkowo pokazała błysk, wygrywając w wielkim stylu z ogierami Nagrodę Iwna. Też oczywiście pod Sałagajem, który jeździł wtedy na obu tych wspaniałych klaczach. Z tyłu były Neon i Duplikat. Menażowałem Irandę i Jurystkę tak, by do Derby nie spotkały się razem w wyścigu, nie rywalizowały też na próbnych galopach.

    Sałagaj miał wielki dylemat, długo nie mógł dokonać wyboru, na której z nich pojedzie w Derby. Czekał co ja powiem, a ja też do końca nie byłem przekonany, która jest lepsza. Jednak na ostatnim galopie przed Derby, jeszcze przed zapisami, kazałem mu siodłać Irandę. Mimo tego Sałagaj zdecydował, że w Derby pojedzie jednak na Jurystce. Na Irandę zamówiłem Jana Filipowskiego, który dwa lata wcześniej wygrał u trenera Macieja Janikowskiego Derby na trójkoronowanym Czerkiesie, ale wtedy nie miał w swojej stajni konia, który mógłby walczyć o błękitną wstęgę. Złapałem go w domu w ostatniej chwili, przed wyjazdem na wyścig zagraniczny. Gdy usłyszał, że chodzi o Irandę, natychmiast zgodził się pojechać na niej w Derby.

    Faworytką Derby była iwniańska Smużka, ale Iranda pokonała ją o szyję. Sałagaj na Jurystce przyjechał czwarty. Nie dlatego, że była słabsza, ale wiecznie miała jakieś problemy. Irandę, ze względu na wyniki, trzeba sklasyfikować wyżej Jurystki, była chyba najlepszą klaczą, jaką trenowałem, ale Jurystka też miała ogromne możliwości. Kto wie, czy potencjalnie nie większe. Jednak w bieganiu przeszkadzało jej słabe zdrowie, przede wszystkim częste u klaczy problemy z rujami. Ona niemal bez przerwy “paliła się”. Gdyby nie to, byłaby wielka. Tak naprawdę pokazała w pełni na co ją stać tylko raz, w Nagrodzie Iwna. Obie klacze były poza tym inne. Iranda była szybka, łatwo mijała inne konie. Jurystka była bardziej dystansowa, wytrzymała” – opowiadał Stanisław Dzięcina.

    Iranda pod Filipowskim wygrywa Derby 1976 na Służewcu przed Smużką. Fot. Mirosław Iringh.

    Trener Dzięcina wyjaśnił też dlaczego to nie Jan Filipowski, ale Wojciech Ryniak wygrał na Irandzie Wielką Warszawską 1976:

    „Po Derby obie biegały trochę słabiej. Iranda, już pod Sałagajem, była druga w Oaksie, przegrywając o pół długości z dosiadaną przez Mieczysława Mełnickiego Smużką (Mehari – Synogarlica). Później zajęła trzecie miejsce w norweskim Oaks w Oslo. Jurystka była natomiast czwarta w St. Leger. W Wielkiej Warszawskiej nastąpił wielki powrót Irandy, choć wcześniej znów było wielkie zamieszanie z jeźdźcami. Sałagaj nie mógł jechać na Irandzie, więc poprosiłem Filipowskiego, który przecież wygrał na niej Derby. Jednak Filipowski pracował wówczas u trenera Walickiego i stwierdził, że woli jechać na Negrosie, który był wtedy wschodzącą gwiazdą toru, poszła fama o jego wielkiej klasie. Wrócił po kontuzji i wygrał dowolnie cztery wyścigi z rzędu. Negros urósł na faworyta Wielkiej Warszawskiej, a większość osób myślała, że Iranda – po porażkach w polskim i norweskim Oaks – już się nie podniesie. W WW posadziłem na nią dżokeja Wojciecha Ryniaka. Wyścig był rozgrywany w błocie po kolana, ćwiartki 34-35 s na 500 m, ale Iranda, która lubiła taką nawierzchnię, wygrała w wielkim stylu, bijąc Demesza. Negros pod Filipowskim był trzeci” – zakończył Stanisław Dzięcina.

    Jan Filipowski był znakomitym dżokejem, ale nie odniósł tak dużej liczby zwycięstw w wielkich wyścigach do jakich predestynował go talent. Miał bowiem tego pecha, że trafił na złoty okres wyścigów w powojennej Polsce i całą plejadę świetnych dżokejów, którzy wygrywali w latach 70. i 80. największe gonitwy na Służewcu, a często i za granicą. To przede wszystkim Jerzy Jednaszewski, Mieczysław Mełnicki, Vasile Hutuleac, Stanisław Dzięcina, Stanisław Sałagaj, Andrzej Tylicki, a później Tomasz Dul, Janusz Kozłowski, Jerzy Ochocki, Bolesław Mazurek, Józef Gęborys.

    Jednak oprócz triumfów na Czerkiesie i Irandzie Filipowski odniósł jeszcze wiele innych cennych zwycięstw. U trenera Walickiego w 1972 roku wygrał Nagrodę Prezesa Rady Ministrów na widzowskim Sapporo (Antiquarian – Sobienica po Aquino), a rok później St. Leger na Monaco (Mehari – Marsylia po Aquino) z Golejewka. Z klasyków zwyciężył jeszcze w 1985 roku w Nagrodzie Liry (Oaks) na moszniańskiej klaczy Jacaranda (Conor Pass – Jantra po Mehari), trenowanej przez Stanisława Dzięcinę.

    Dosiadana przez Jana Filipowskiego Jacaranda wygrywa polski Oaks 1985 przed Balangą (dż. Jerzy Ochocki), Siklawą (dż. Roman Maciejak) i Gamzą (dż. Roman Madejski). Fot. Darosław Kędzierski.

    Filipowski odniósł też zwycięstwo w polskim Derby dla koni czystej krwi arabskiej. W 1981 roku doszło do pamiętnej pasjonującej walki o Błękitną Wstęgę. Po brawurowym finiszu trenowana przez Bogdana Ziemiańskiego, a dosiadana przez Filipowskiego znakomita Saszetka (Engano – Sasanka po Almifar) z Janowa Podlaskiego na ostatnich metrach wyprzedziła świetnego Peptona.

    Saszetka była z niesamowitej rodziny. Co ciekawe, Derby dla koni arabskich wygrała też córka Saszetki Sarmacja, a wcześniej jej matka Sasanka, siostra Sarenka, babka Santa, prababka Sabellina, a także krewniacy Sanos i Sabbat. W XXI wieku w Derby na Służewcu zwyciężali jeszcze prawnukowie Saszetki Sabir i Severus.

    Janowska Saszetka (na zdjęciu po innym jeźdźcem) wygrała pod Janem Filipowskim polskie Derby 1981 dla koni czystej krwi arabskiej. Fot. Darosław Kędzierski

    Rodzinie Jana Filipowskiego składamy wyrazy współczucia. Miejmy nadzieję, że gdzieś na niebiańskich łąkach Jan Filipowski galopuje, w swoim stylu – na długich wodzach, na swoich ukochanych koniach – Czerkiesie, Irandzie, Saszetce…

    Robert Zieliński

    Na zdjęciu tytułowym Jan Filipowski na Irandzie przed zwycięstwem w Derby na Służewcu w 1976 roku. Fot. Darosław Kędzierski

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły