Z Trenerem Roku 2022 Maciejem Jodłowskim rozmawia Jan Zabieglik
Ubiegły sezon był dla Macieja Jodłowskiego, w porównaniu z poprzednimi, wprost niezwykły. Jego kariera trenerska, nie licząc kilkuletniego sopockiego epizodu w drugiej połowie lat 90., rozpoczęła się na Służewcu w 2009 roku. W sezonie 2022 Jolly Jumper zdobył dla niego po raz pierwszy Nagrodę Rulera (kat. A, 1600 m), a następnie, również po raz pierwszy, wymarzoną błękitną wstęgę Derby (kat. A, 2400 m). Bardzo dobre wyniki osiągnął też inny trzylatek Matt Machine, który wygrał Nagrodę Strzegomia (kat. B, 1600 m), był drugi w Rulera oraz w Iwna (kat. A, 2200 m). Świetne były też rezultaty koni dwuletnich (głównie Marigold Blossom, która zwyciężyła w trzech gonitwach), a stajnia pod względem procentu zwycięstw (19,23) zajęła drugie miejsce w klasyfikacji. Dzięki tym spektakularnym osiągnięciom, Jodłowski został wybrany Trenerem Roku 2022. W obecnym sezonie do kolekcji swych trofeów trener stajni Orarius dodał już trzeci, po Rulera i Derby, klasyk – Nagrodę Wiosenną (kat. A, 1600 m), którą w bardzo dobrym stylu i czasie 1’35,1” wygrała Marigold Blossom, później zwyciężając jeszcze w Nagrodzie Soliny.
Jan Zabieglik: Wcześniej dość powszechnie przypinano Panu łatkę, że owszem, potrafi Pan dobrze przygotowywać dwulatki, ale nie są one potem gotowe na duże wyścigi. Tylko Akademia osiągnęła trzecie miejsce na podium Derby w 2018 roku.
Maciej Jodłowski: Jeśli chodzi o dwulatki, to rzeczywiście do ubiegłego roku wyniki uzyskiwane przez młode folbluty były moim najmocniejszym atutem. Ale z pięciu ogierów, które wygrały Nagrodę Mokotowską (kat. A, 1600 m), wyłaniającą tzw. zimowego faworyta na Derby, tj. Mileryt (2009), Tebinio (2015), Fiburn F (2019), Power Barbarian (2020) i Matt Machine (2021), w biegu o błękitną wstęgę nie wystąpiły. Mileryt został sprzedany, Fiburna F właściciel zabrał do Francji, natomiast Power Barbarian po nieoczekiwanej porażce w Strzegomia został przez właściciela zabrany ode mnie do stajni Andrzeja Walickiego i już w jego treningu zajął w Derby ostatnie miejsce. Tebinio był jedenasty, a Matt Machine dziesiąty. Jeśli chodzi o Power Barbariana, to uważam go za najlepszego konia, jakiego trenowałem. Wygrał w moim treningu pięć wyścigów, w tym przed Mokotowską jeszcze dwie nagrody kategorii A: Dakoty i Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Z nieznanych mi powodów był na początku maja ostatni w Strzegomia. Dopiero później, po szczegółowych badaniach okazało się, że dokuczały mu w wieku trzech lat wewnętrzne krwotoki.

Czy wygrane Jolly Jumpera i innych wymienionych wyżej koni dodały Panu skrzydeł? Czy wzrosła pozycja Pańskiej stajni i pozyskał Pan konie od nowych właścicieli?
To było naturalne, że oboje z żoną Moniką oraz całą załogą naszej, złożonej głównie z kobiet, stajni, mamy wiele powodów do radości i dumy. Co prawda Jolly Jumper w Derby 2022 był nieznacznie faworytem publiczności, jednak większość fachowców po nieudanym występie w biegu o Nagrodę Iwna (kat. A, 2200 m), w którym po błędach jeźdźca zajął czwarte miejsce, go nie doceniała. Dlatego nie dziwię się mojej żonie, której pasją, oprócz jazdy konnej, jest fotografowanie koni, że stojąc niedaleko celownika podczas finiszu gonitwy Derby, nie była w stanie robić zdjęć. Gdy Jolly Jumper ostatecznie zwyciężył po walce z Lady Iwoną o łeb, po prostu popłakała się ze szczęścia. Ja też, choć uważam się za twardziela, uroniłem łezkę ze wzruszenia, bo tak wielkie targały mną emocje.
Co tu mówić, nasz faworyt okazał się koniem szczęśliwym, a taki właśnie wedle wyścigowego porzekadła wygrywa Derby! Przecież gdyby jadący na klaczy topowy dżokej irlandzki John Egan nie popełnił niewielkiego błędu w połowie prostej, derbistką zostałaby Lady Iwona, a my długo byśmy rozpamiętywali, że wielki sukces był tak blisko. Jolly Jumper, dosiadany przez posiadającego szczególny instynkt wygrywania najważniejszych gonitw Szczepana Mazura, uszczęśliwił nas wszystkich. Na równi ze mną, żoną i załogą, także jego trzech właścicieli: doktora Zygmunta Sobolewskiego (to on podczas aukcji uparł się, żeby kupić właśnie tego konia za stosunkowo niską cenę 4 tys. euro), Stanisława Wiśniewskiego i Adama Gawryszewskiego.
Jednak, tak prawdę mówiąc, w moim trenerskim życiu te sukcesy, tak przecież długo oczekiwane, niewiele zmieniły. Może dlatego, że ja cieszę się z każdego zwycięstwa mojego konia, nawet w IV grupie. Nowych właścicieli nie pozyskałem, ale ci, którzy współpracują ze mną już od dobrych kilku lat, być może utwierdzili się w przekonaniu, że jednak warto na mnie stawiać!
Podkreślił Pan rolę amazonek, dosiadających koni podczas codziennych treningów na torze roboczym i na kółku przed stajnią. Czy mógłby Pan podać ich nazwiska? A tak nawiasem mówiąc, jak się Pan czuje w roli babskiego króla?
Bardzo sobie cenię zaangażowanie, sumienność i serce, jakie wkładają w codzienną pracę z końmi w naszej stajni Aleksandra Galewska, Marzena Wąsikowska, moja żona Monika, Gabrysia Mętel, Agata Serafin, Marta Chowańska (jej jest przypisany Jolly Jumper) i Daria Kostrzewska. Metafora z babskim królem jest o tyle nietrafiona, że ja nie siedzę na żadnym tronie. Korona mi z głowy nie spada, gdy biorę codziennie udział w 6-7 przejażdżkach.

Nie zatrudnia Pan w tym roku dżokeja. Dlaczego?
Jak powiedziałem, amazonki wykonują w mojej stajni wystarczająco solidną robotę. Gdy natomiast chcę jakiemuś dobremu koniowi zrobić ostry galop przed startem, wtedy korzystam z usług dżokeja, najlepiej tego, który gościnnie pojedzie na moim koniu. Poza tym, gdy nie mam stałego dżokeja, nie jestem zobligowany, żeby to on właśnie dosiadał moich najlepszych koni w najważniejszych gonitwach. Mogę sobie pozwolić na wybór spośród tych, którzy są wolni, lub zaprosić kogoś z zagranicy. Właściciele Jolly Jumpera już umówili się z dobrze znanym służewieckiej publiczności świetnym, rutynowanym szwedzkim dżokejem Per-Andersem Grabergiem (wygrał m.in. Derby i Wielką Warszawską na fenomenalnym Va Banku). Pojechał on już w biegu o Nagrodę Golejewka (kat. B, 2000 m), a następnie miał dosiadać derbistę w Widzowa (kat. B, 2400 m), w rozgrywanej podczas Gali Derby gonitwie o Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego (kat. A, 2600 m) oraz w Wielkiej Warszawskiej (kat. A, 2600 m) i ewentualnie za granicą.
Jak Pan ocenia szanse Jolly Jumpera w sezonie 2023?
Ponieważ jest to koń późno dojrzewający, więc w wieku czterech lat powinien nadal dobrze biegać. Spodziewałem się, że w Golejewka, startując pod nadwagą (61 kg), może jeszcze nie włączyć się do walki o zwycięstwo, ale moim zdaniem wypadł obiecująco. Zajął czwarte miejsce w bardzo mocnym wyścigu, w którym został pobity przez zwycięskiego Anatora (57 kg), który osiągnął rekord toru na 2 km – 2’01” (32,3-28,9-29,1-30,7). Przegrał z nim o ok. 6 długości. Na elastycznej bieżni i długim dystansie taka strata jest do odrobienia. Na to, nie ukrywam, liczę w jego kolejnych startach.
Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy w tym roku ma Pan także w stajni obiecującego kandydata na Derby?
W pierwszym zapisie w kwietniu zgłosiłem do biegu o błękitną wstęgę cztery konie: ogiery Westminster Greya i Joe Blacka oraz klacze Skarbie i Renomę. Ta ostatnia nie zdała egzaminu już w pierwszym tegorocznym występie, więc na pewno zostanie skreślona z derbowej listy. O wiele większy zawód sprawił mi Joe Black, który w wyścigu III grupy o Nagrodę Andersa, rozegranym fałszywym tempem, był drugi, a w Rulera przybiegł przedostatni. Oczekiwałem od niego zdecydowanej poprawy, jednak średni dystans i bardzo szybkie tempo to nie jego domena. Jadący na nim świetny czeski internacjonał Tomáš Lukášek powiedział mi po biegu, że widząc, że koń nie jest w stanie walczyć o wysoką lokatę, spokojnie dojechał na nim do mety. Dlatego dam Joe Blackowi jeszcze jedną, tym razem dystansową szansę w biegu o Nagrodę Iwna. Jednak nic na siłę. Jeśli nie zda również tego egzaminu, w Derby nie pobiegnie.
Natomiast drugi ogier, Westminster Grey, po wygraniu w obiecującym stylu Memoriału Tomasz Dula (I gr., 1600 m) bardzo dzielnie radził sobie także w Rulera. Walkę o drugie miejsce przegrał o 3/4 długości na ostatnich metrach. On również zostanie sprawdzony w Iwna. Jeśli chodzi o klacz Skarbie, to po bardzo łatwym zwycięstwie w III grupie, pobiegła w niej jeszcze raz pod nadwagą. Następnie najprawdopodobniej wystąpi w biegu o Nagrodę Soliny (kat. B, 2200 m). Do tego wyścigu zapiszę też wyjątkowo Marigold Blossom. Pobiegnie w nim bez żadnej presji. Nie zgłosiłem jej do Derby, gdyż ma rodowód wybitnie sprinterski. Będzie rywalizować w najważniejszych letnich i jesiennych gonitwach na średnich dystansach.

Na koniec proszę o Pańską prognozę na Derby 2023?
Trudno prognozować w połowie maja (rozmawialiśmy wtedy ze względu na cykl wydawniczy „Kanatu” – przyp. J.Z.), gdy w zapisie są jeszcze 53 konie. Nie tylko na mnie duże wrażenie zrobił trenowany przez Macieja Janikowskiego Westminster Moon, który wygrał Nagrodę Irandy (I gr., 2000 m) w świetnym stylu (o 13 długości) i czasie 2’03,6”. Zadatki klasy pokazały również konie trenerów: Krzysztofa Ziemiańskiego (Clyde, Shamadram, Manwhataman) oraz Janusza Kozłowskiego (Senlis i Migliore Speranza). A przecież zostały jeszcze zgłoszone dwa konie (ogier i klacz) z Niemiec oraz trzy klacze z francuskiej stajni prowadzonej przez Alicję Karkosę. Oczywiście chciałbym, żeby któryś z moich koni odegrał czołową rolę w Derby, ale zdaję sobie sprawę, że może to być bardzo trudne (ostatecznie w zapisie do Derby pozostał tylko Westminster Grey – przyp. red.).
Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Curriculum vitae Macieja Jodłowskiego
Urodził się w 1968 roku w Gdyni. Od dzieciństwa mieszkał z rodzicami w Sopocie. Uczęszczał do szkółki jeździeckiej działającej na tamtejszym hipodromie. Ponieważ zdradzał spory talent, mając lat kilkanaście, brał udział w krajowych zawodach w skokach przez przeszkody, a następnie także w WKKW. W wieku lat 17 był w kadrze Polski juniorów trenera Andrzeja Orłosia.
Z wyścigami zetknął się w drugiej połowie lat 80. na torze we Wrocławiu. Trafił najpierw do stajni Tadeusza Dębowskiego. Był przede wszystkim chłopcem stajennym, w wyścigach brał udział rzadko, ale tak mu się spodobały, że postanowił już nie wracać do sportu. W kolejnych dwóch latach pracował we Wrocławiu, znowu u Tadeusza, a potem Władysława Dębowskiego.
W 1992 roku jeden z kolegów namówił go na wyjazd do Włoch, bo tam, jak twierdził, można było zarobić za pracę w stajni wyścigowej kilka razy więcej niż w Polsce. Został zatrudniony w Asti, gdzie przez cztery miesiące przygotowywał konie do odbywających się od XIII wieku tradycyjnych wyścigów ulicznych, zwanych palio, w których jeźdźcy dosiadają koni na oklep. Następnie wyjechał do Mediolanu, a potem do Pizy, gdzie pracował u znanego trenera Roberto Feligioniego, który, jak mówi, był dla niego nauczycielem i mistrzem.
Po pięciu latach wrócił do kraju i zdał na Służewcu egzamin trenerski. Przez dwa lata był trenerem w sopockiej stajni Janusza Grucy. Wraz z Grzegorzem Witoldem Wróblewskim, który również prowadził stajnię w Sopocie, przyjeżdżali z końmi na wyścigi do Warszawy. Następnie sam został właścicielem stajni, ale zbankrutował. Wtedy po raz drugi wyjechał do Włoch, tym razem z narzeczoną Moniką Metzą. Między innymi rocznie zajeżdżali 100 roczniaków dla właściciela, który brał udział w wyścigach amatorskich.
Wrócili po pięciu latach. W 2008 roku wzięli ślub i zamierzali już na dobre zerwać z końmi, ale właściciel stadniny koni w Widzowie Krzysztof Tyszko złożył mu propozycję pracy na etacie w stajni na Służewcu. Pierwszy sezon był rewelacyjny. Mileryt wygrał w 2009 r. Nagrodę Mokotowską, wyłaniającą zimowego faworyta na Derby.
W 2010 roku w wieku zaledwie 53 lat zmarł Krzysztof Tyszko. Właścicielką stajni została wdowa po nim, Anna Tyszko. Wtedy 20 z 40 koni zostało sprzedanych. Dwa lata później Anna Tyszko zrezygnowała ostatecznie z prowadzenia stajni. Dzięki kilku właścicielom, którzy przekazali mu konie do treningu, wytrwał jako jej trener i kierownik, choć nie było lekko. Oby poprzedni i dobrze rozpoczęty obecny sezon były zapowiedzią tłustych lat Stajni Orarius.
Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” i jest aktualnie dostępny w sieci Empik