Z Ryszardem Jasiukiewiczem, sędzią wyścigowym, rozmawia Jan Zabieglik
W historii polskich wyścigów, jako wyjątkowy rekordzista, już zapisał się Ryszard Jasiukiewicz (rocznik 1959), który od 1990 roku nieprzerwanie jest sędzią starterem na Służewcu. 22 kwietnia rozpoczął swój 34. sezon na startowym podeście. W niedzielę 2 lipca Ryszard Jasiukiewicz po raz kolejny da sygnał do startu w najważniejszej gonitwie sezonu dla trzylatków – Westminster Derby 2023.

Zaczął Pan karierę startera, mając 31 lat. Czym zajmował się Pan wcześniej i czy wyścigi konne były również wtedy w kręgu Pańskich zainteresowań?
Moją pierwszą pasją była piłka nożna. Mając 12 lat, pomyślnie zdałem sprawdziany do najmłodszej drużyny trampkarzy Legii Warszawa i następnie grałem w starszych grupach wiekowych tego klubu. Po czterech latach zostałem powołany do reprezentacji Polski juniorów do lat 16. Potem grałem już zawodowo w stołecznych drużynach: w trzecioligowym Polonezie, następnie w drugoligowym Hutniku, z którym zdobyłem tytuł króla strzelców (występowałem na pozycji środkowego napastnika, trenerem był wtedy przyszły selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Engel). Na koniec kariery w Polsce z Jagiellonią Białystok awansowałem do ekstraklasy. Miałem także roczny epizod pobytu w RFN, gdzie również grałem w piłkę. Wróciłem jednak w końcu 1989 roku, gdyż zachorowała nasza córeczka. Nie chciałem mojej żony Moniki pozostawić samej w tej trudnej sytuacji. Rodzina zawsze była i jest dla mnie najważniejsza.
Natomiast jeśli chodzi o mój związek z wyścigami, to jest on, że tak powiem, najbardziej naturalny i emocjonalny, gdyż pochodzę z rodziny wyścigowej i od dzieciństwa mieszkam na terenie toru, na tzw. górce. Moim dziadkiem ze strony mamy był Michał Molenda, najpierw jeździec, a potem pod koniec lat 30. i po wojnie do 1957 roku wyróżniający się trener. Przygotowywane przez niego ogiery Colt i Rumor zajęły odpowiednio pierwsze i trzecie miejsce w historycznych Derby, rozegranych już na otwartym 3 czerwca 1939 roku torze na Służewcu. Tego drugiego dosiadał początkujący wtedy jeździec, syn dziadka Michała, Stanisław, czyli mój wujek. Z uwagi na wysoki wzrost i wagę, tylko sporadycznie w latach czterdziestych brał on udział w wyścigach. Ale pracując w stajni dziadka, którego konie jeszcze dwukrotnie wygrały Derby (Szczecin w 1949 roku i Peary w 1957 roku), okazał się bardzo pojętnym uczniem. Dwa lata po przejęciu przez niego po Aleksandrze Pacurce golejewskiej stajni, czyli od 1962 roku, rozpoczęła się wspaniała zwycięska passa. Pierwszym derbistą był Humbug, a rok potem Hubert. Do Stanisława należą niepobite do dziś rekordy: trzy zwycięstwa Derby z rzędu: Erotyk – 1968, Kadyks – 1969 i Taormina – 1970, oraz cztery w Wielkiej Warszawskiej: Dolores – 1967, dwukrotnie Erotyk – 1968-69 i Driada – 1970. W sumie trenowane przez mojego wujka konie wygrały dziewięć razy Derby i siedmiokrotnie Wielką Warszawską. Te rekordy (na odpowiednio 13 i 10) poprawił Andrzej Walicki, który przez pierwsze 20 lat kariery także otrzymywał konie z Golejewka. Jednak należy podkreślić, że dużo młodszy pan Andrzej jeszcze w ubiegłym sezonie prowadził stajnię, a wujek Stasio przeszedł na emeryturę w 1987 roku! Zmarł w wieku 95 lat – w 2017 roku.
Grałem w piłkę, ale kiedy tylko mogłem, byłem obecny jako widz na wyścigach. Za wyścigowym murem wszyscy mnie znali od małego. Warto jeszcze dodać, że moja żona także wywodzi się z rodziny wyścigowej. Jej dziadkiem był trener Stefan Stefanowski.
Co sprawiło, że w sezonie 1990 zadebiutował Pan w roli startera? Czy to była Pańska inicjatywa, czy najpierw musiał Pan zdać jakiś egzamin?
Taka propozycja padła ze strony dyrekcji PTWK, jednak najpierw poproszono mnie, żebym podczas przerwy zimowej przed sezonem 1990 poprowadził treningi ogólnorozwojowe dla jeźdźców. Formalnego egzaminu nie było, lecz zanim po raz pierwszy stanąłem przy starej maszynie startowej, której drzwiczki otwierały się wtedy po naciśnięciu pedału, odbyłem kilka spotkań z legendarnym starterem Jerzym Eliasem. On puszczał starty jeszcze spod lin. Był powszechnie lubiany, miał charyzmę i ogromny autorytet w środowisku wyścigowym. W drugiej połowie lat 80. już nie pracował jako starter. Był felczerem w końskim szpitalu na Służewcu. Mieliśmy ze sobą od lat bardzo dobry kontakt, więc chętnie udzielał mi porad nie tylko przed moim debiutem (pamiętam, że był to bieg dla arabów), ale także w trakcie tego mojego pierwszego sezonu. Pracowałem wtedy razem z Włodkiem Broniszewskim, późniejszym trenerem. Gdy on puszczał konie ze startu, ja byłem kontrstarterem i odwrotnie. Pamiętam, że przez sześć sezonów w latach 90. byłem jedynym starterem. Podobna sytuacja powtórzyła się potem jeszcze kilka razy, np. w ubiegłym roku, kiedy puściłem wszystkich 408 startów!

Czy to znaczy, że na wypadek konieczności (choroba, niedyspozycja) nie był wyznaczony ktoś, kto mógłby Pana zastąpić?
Nie, tak nie było. Oczywiście, zawsze był i jest wyznaczony drugi starter. Jednak ja, jako były sportowiec, bardzo staram się dbać o zdrowie i kondycję fizyczną, żeby do takich zastępstw możliwie rzadko dochodziło. Do tej pory, czyli przez 33 lata, mi się udawało. Mam 64. rok na karku, ale utrzymuję się w dobrej formie dzięki ćwiczeniom. Mówiąc żartem, postaram się tak wywindować mój rekord w roli startera, żeby był praktycznie nie do pobicia.
Pomówmy teraz o samych startach. Czy istnieją jakieś regulaminy, określające np. czas załadowania koni do maszyny startowej? Jak długo może biegać po torze koń, który zrzucił jeźdźca podczas forkentru lub uciekł sprzed, lub w ekstremalnych przypadku, już z maszyny, zanim zostanie złapany i doprowadzony na miejsce startu? Kto ostatecznie podejmuje decyzję o ewentualnym wycofaniu takiego uciekiniera?
Osobnego regulaminu startowego nie ma, ale oczywiście w prawidłach wyścigowych jest rozdział poświęcony startom. Chociaż oficjalnie w takich przypadkach ogłasza się, że koń został wycofany z dyspozycji startera, to jednak ja takiej decyzji ostatecznie nie podejmuję, bo nie mam możliwości obserwacji zachowań uciekiniera podczas swobodnego galopowania po torze. Robią to natomiast członkowie Komisji Technicznej, którzy oglądają wyścigi przez lornetki z pokoju usytuowanego na górze pomieszczenia z bombą startową. Cały czas jesteśmy w kontakcie radiowym. Komisja Techniczna podejmuje jednak ostateczną decyzję o wycofaniu lub pozostawieniu konia na starcie po konsultacji z dyżurnym lekarzem weterynarii. Jego opinia jest dla stewardów wiążąca.

Ilu ludzi pomaga Panu podczas startów?
To zależy oczywiście od liczby koni w danej gonitwie, ale w sezonie jest zatrudnionych od 12 do 14 osób, wyłącznie mężczyzn, którzy obsługują starty. Podczas pracy mają na głowach kaski i są ubrani w kamizelki ochronne ze względów bezpieczeństwa. Mają oni w większości bogate, wieloletnie doświadczenie zdobyte podczas pracy w stajniach. Wysoko oceniam moją załogę i pragnę podkreślić jej fachowość i zaangażowanie, by wprowadzanie koni przebiegało możliwie szybko, bo udany start, to szybki start.
Dlaczego niektóre konie tracą na starcie, czyli ruszają z mniejszym lub większym opóźnieniem?
Bywają takie, które z oporami wchodzą do boksów i opornie startują. Zwłaszcza niektóre młode konie, jeszcze nieobyte z maszyną startową, ruszają z opóźnieniem, bo już samo głośne otwarcie drzwiczek powoduje u nich odruch cofania się.
Kontrstarter stoi 80 m od maszyny startowej. Jak duża strata powoduje, że daje mu Pan znak, żeby machnął chorągiewką, co oznacza, że koń jest uznany za pozostawionego na starcie?
W tym przypadku też nie ma reguły i właściwie w takich sytuacjach zawsze staję przed dylematem, bo przecież muszę podjąć decyzję w ułamku sekundy. Łatwiej mi przychodzi pozostawienie w wyścigu konia, który ruszył z opóźnieniem, z biegu rozgrywanego na dłuższym dystansie, powiedzmy od 1600 m wzwyż. Dobry koń, jeśli straci nawet kilka długości, może je łatwo odrobić, bo zwykle tempo na początku bywa niezbyt szybkie. Nie mogę pochopnie odbierać koniowi szans na dobre miejsce, albo nawet na zwycięstwo. Jednak na dystansach krótkich, od 1000 do 1400 m, o koniu, który rusza ze stratą kilku długości, mówi się często, że przegrał już na starcie. Takich zdarzeń nie da się uniknąć, bo koń wyścigowy bywa jednak zwierzęciem nieprzewidywalnym. Podczas startu podlega dużym napięciom i stresom, zwłaszcza gdy przebywanie w boksach się przedłuża.

Czy przygotowuje się Pan do każdego dnia wyścigowego?
Oczywiście, co najmniej godzinę poświęcam analizie, z jakimi końmi będę miał do czynienia w poszczególnych gonitwach i jak już zawczasu zaradzić, żeby załadowanie ich do maszyny startowej odbywało się sprawnie. Można powiedzieć, że wróciłem do czasów szkolnych, gdyż prowadzę zeszyty, w których robię uwagi na temat zachowania konkretnych koni podczas startów. Dzięki temu wiem, czego mogę się spodziewać. Które są spokojne i mają dobry charakter, a które mniej lub bardziej nerwowe. Trenerzy jednak najlepiej znają swoje konie. Dlatego mają wręcz obowiązek zgłaszać podczas zapisów do gonitw, żeby jakiś ich koń, obdarzony zbyt wybujałym temperamentem, był wprowadzany do maszyny jako ostatni. Jeśli do jednego biegu zostaną zgłoszone dwa lub trzy takie „trudne” konie, wtedy następuje losowanie, w jakiej kolejności będą wchodzić do startboksów.
W takim przypadku start może ułatwić specjalna, profesjonalna derka, osłaniająca wrażliwe miejsca, czyli boki i zad konia. Jest ona obciążona ciężarkami oraz ma wszytą szlufkę z linką, którą trzyma w ręku człowiek stojący za zamkniętym boksem. Gdy otwierają się drzwiczki, ten człowiek momentalnie pociąga za linkę, derka zostaje w boksie, a koń swobodnie startuje. W mojej dyspozycji są dwie takie derki. Mogę je wypożyczyć w niedzielę po wyścigach trenerom, którzy chcą w tygodniu przed startem zapoznać z tym szczególnym rodzajem okrycia swoje konie, które ich zdaniem mogą niechętnie wchodzić do maszyny startowej.
Wiadomo, że najtrudniejsze są starty debiutujących, dwuletnich folblutów i trzyletnich arabów. Jak są do nich przygotowywane?
Każdy trener prowadzący stajnię na Służewcu może sam zaczynać naukę startowania swych młodych koni z kilku prowizorycznych boksów na torze roboczym. Następnie pod moim kierunkiem odbywa się 10 sesji próbnych startów na torze zielonym, trwających po trzy godziny. Wszyscy trenerzy są o ich terminie wcześniej poinformowani. Zanim więc koń zostanie zgłoszony do pierwszej w życiu gonitwy, ma szansę zapoznania się z maszyną startową, nawet kilkakrotnie. Na próbne starty przyjeżdżają też młode konie z ośrodków treningowych oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Na przykład sześciokrotny z rzędu czempion trenerów Adam Wyrzyk, choć twierdzi, że jego dwulatki przygotowywane w Podbieli (45 km od stolicy) zwykle płacą frycowe w swoich debiutach, to jednak zawsze przywozi je na Służewiec, żeby zapoznały się z maszyną startową.
To może teraz o niej kilka zdań. Gdzie obecna została zakupiona, czy jest jedno, czy dwuczęściowa, ile ma boksów?
Obecna została sprowadzona z Australii przez Totalizator Sportowy w 2012 roku. Składa się z dwóch części. Większa ma 12 boksów, a mniejsza osiem. Tak więc w jednej gonitwie może wystartować maksymalnie 20 koni. Przy czym z każdej z nich starty mogą się odbywać także osobno. Połączenie obu maszyn następuje, gdy w biegu bierze udział powyżej 12 koni.
W gonitwach z płotami i dla kłusaków konie startują na znak, który daje Pan, machając chorągiewką. Czy trudno je ustawić w jednej linii?
Są to tzw. starty z ręki. Gonitwy płotowe, rozgrywane na dystansach od 2400 m wzwyż, nie sprawiają mi większego problemu. Konie powoli najpierw zaczynają stępować, potem przechodzą w kłus i dopiero kiedy dam znak chorągiewką, zaczynają galopować. Do falstartów dochodzi niezwykle rzadko. Natomiast ustawienie kłusaków bywa trudniejsze. Zwykle puszczam wyścig, gdy żadna z sulek, które najeżdżają jako pierwsze na wirtualną linię startu, nie jest cała z przodu przed innymi.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” i jest aktualnie dostępny w sieci Empik