Wielkimi bohaterami niedzielnego Derby dla koni czystej krwi arabskiej byli Lex i Sergey Vasyutov. Ten duet zaczarował wszystkich w biegu o Nagrodę Janowa, a w minioną niedzielę potwierdził swoją dominację wśród czterolatków krajowej hodowli. Nie obyło się jednak bez dużych emocji.
Trzeba przyznać, że nie oszczędziliście kibicom nerwów. Wiele osób przecierało oczy ze zdziwienia, gdy wkrótce po starcie przesunął się Pan na czoło stawki. Czy taki był plan od początku?
Absolutnie nie! Nie było jednak nikogo chętnego do prowadzenia, wszyscy trzymali koni, więc przesunąłem się do przodu. Zatrzymany został Zalabar, który lubi dyktować rzetelne tempo. Wtedy już nie pozostało mi już nic innego, jak tylko zadbać o odpowiednie warunki wyścigu. Wiedziałem, że nie pasuje mi pokonywanie kolejnych ćwiartek po 37, czy nawet 35 sekund, bo to by oznaczało rozgrywkę na końcówkę. Lex jest koniem dobrym, ale nie błyskotliwie szybkim. Nie chciałem prowadzić, ale jeszcze bardziej zależało mi na uniknięciu sprintu na prostej. Wówczas rywale mieliby nad nami przewagę.

Był jednak moment na prostej, kiedy wydawało się, że Lex słabnie. Łatwo wyprzedził Was Ben Mark. Miał Pan wtedy obawy, jak to się skończy?
Czułem, że Lex dobrze galopuje. Spodziewałem się też takiego ataku i zależało mi, żeby nastąpił on wcześnie na prostej, dlatego nie uciekałem od razu na finiszu. Ben Mark zaatakował i „podparł” Lexa. Ten stanął do walki i świetnie odpowiedział na sygnały. Czułem, że ma zapas sił, a gdy poczuł rywala, dostał dodatkowy bodziec. Ciągłym prowadzeniem mógłby się w pewnym momencie „znudzić”. O wiele trudniej byłoby o tę wygraną, gdyby rywale zaatakowali w samej końcówce, bo to by oznaczało brak czasu na reakcję.
Ogromnym atutem Lexa jest niezwykle wydajna akcja. Galopuje z opuszczonym łbem, pięknie się wyciąga. Nie skraca „fule”, nie zadziera głowy, co niekiedy może ograniczać możliwości konia.
Trochę mi się przypomina Pana wygrana na Severusie w 2018 roku. Wtedy też nikt nie chciał poprowadzić…
To prawda. Tam początkowo byłem „wypchnięty”, a później poprowadziłem spokojnie. Tak się złożyło, że od kiedy jestem trenerem, dwukrotnie wygrałem Derby Arabskie i dwukrotnie prowadząc z miejsca do miejsca. Nie miałem więc obaw, żeby poprowadzić wyścig, nawet na 3 kilometry.
Mam komfort, że bardzo dobrze znam te konie, ponieważ je trenuję. Dzięki temu, mogę szybko podjąć decyzję taktyczną w każdym momencie wyścigu, zachowując chłodną głowę i nie zastanawiając się, czy dobrze robię i co powie trener konia. To bardzo ważne.

Zostawmy na moment Lexa i Derby. Proszę powiedzieć, jak trafił Pan do Polski i kiedy to było?
Już trochę lat minęło. Na Służewiec trafiłem w marcu 1996 roku. W tamtym czasie pracowałem w stajni wyścigowej w Piatigorsku. Właściciel koni postanowił wysłać je do Polski, a ja trafiłem tu z nimi, jako jeździec treningowy. Wtedy nawet nie marzyłem, że będę jeździł w gonitwach. Trafiliśmy do stajni Anny Nieory, która obserwowała mnie na treningach i pewnego dnia zaproponowała, żebym spróbował swoich sił w wyścigach.
Które sukcesy jeździeckie najbardziej zapadły Panu w pamięć?
Na pewno prestiżowe wygrane w 2003 roku na trenowanej przez Dorotę Kałubę Tulipie. Najpierw triumfowałem na niej w Nagrodzie Prezesa Rady Ministrów, a po trzech miesiącach w Wielkiej Warszawskiej. Dużo sukcesów osiągaliśmy wraz z trenerem Krzysztofem Ziemiańskim, ścigaliśmy się również na zagranicznych torach. Oczywiście było także sporo zwycięstw na arabach, szczególnie trenowanych przez panią Dorotę Kałubę. Wygrałem Derby Arabskie na jej koniach trzykrotnie: na Ermisie, Piracie i Sabirze. Niewiele zabrakło także zwycięzcy Nagrody Janowa – Equilinowi, który minimalnie uległ towarzyszowi stajennemu Celtisowi. Wcześniej celownik jako pierwszy w Derby Arabskim minąłem na Fedainie Tadeusza Dębowskiego i Artura Nicponia, ale później ogier został zdyskwalifikowany, bo w jego organizmie wykryto obecność substancji niedozwolonych.

Sukcesów w roli trenera też ma Pan już kilka, chociaż ta przygoda zaczęła się nie tak dawno. Jaka jest na nie recepta?
Nie mogę narzekać. Od 2017 r. udało się odnieść dwie wygrane w Derby Arabskim, do tego Oaks, Al Khalediah Poland Cup, Ofira, sporo gonitw kategorii B. Były też drugie miejsca w Derby i Nagrodzie Europy.
Wiele zawdzięczam Dorocie Kałubie, z która współpracowałem przez wiele lat. Obserwowałem jej metody treningowe, a także cykle przygotowań. Niezwykle ważnym elementem było też odpowiednie planowanie i prowadzenie kariery koni. Chciałem dokładnie zrozumieć, co robi i dlaczego. Dzięki temu nauczyłem się nie tylko jak przygotowywać konie do startów, ale również myśleć przyszłościowo, działać tak, żeby bieżące wydarzenia owocowały w dalszej perspektywie. Staram się to jak najlepiej powtarzać.
Nie można natomiast zapominać, że do odnoszenia sukcesów niezbędne jest posiadanie bardzo dobrego konia. To jest punkt wyjściowy, bez którego nawet najwięksi trenerzy nie byliby w stanie zapracować na swoją markę.

Jakie były najlepsze konie, które Pan wcześniej trenował?
Bardzo ceniłem Bandolero, był też swojego rodzaju wyzwaniem trenerskim. To był świetny koń, chociaż praca z nim była bardzo wymagająca. Było go bardzo trudno przygotować, a potem utrzymać w wyścigowej kondycji. Na treningach był leniwy. Jednak gdy już udało się wszystko zrealizować, pokazywał swoje możliwości. Wygrał cztery gonitwy pozagrupowe, w tym Nagrodę Michałowa, był także drugi w Derby i Nagrodzie Europy.
Świetnie wspominam także Severusa, będącego jego zupełnym przeciwieństwem. To był koń lekki, chętny i odważny. Nie sprawiał problemów, miał świetny charakter. Możliwości też miał wielkie, ale kontuzja uniemożliwiła ich zademonstrowanie. Triumfował w Derby i Nagrodzie Ofira.
Z kolei dzielna Shahad Athbah miała swoje kaprysy. Potrafiła słabo jeść. Nie zawsze na treningach udawało się zrealizować z nią założenia. To był jednak ogromny talent i super, że teraz mamy ją w hodowli. Jej córka, Szeherezada, jeszcze nie wygrała, ale w przyszłości wiążę z nią spore nadzieje.
Chociaż prestiżowych wygranych na pańskim koncie jest już sporo, to zapewne ma Pan jeszcze jakieś cele i marzenia do zrealizowania?
Na pewno bardzo chciałbym wygrać gonitwę o Nagrodę Europy, np. Lexem. Świetnie byłoby także osiągnąć coś na arenie międzynarodowej. Taki wyczyn szczególnie cieszyłby, gdyby dokonać tego arabem polskiej hodowli!

Myślę, że już częściowo Pan to zdradził, ale proszę powiedzieć, jakie dalsze plany wobec Lexa?
Chcemy powalczyć o kolejne sukcesy, bo nie sądzę, aby już osiągnął pułap swoich możliwości. W najbliższym czasie planujemy oczywiście start w gonitwie o Nagrodę Europy. Co dalej, zobaczymy. Rozmawiałem z właścicielem odnośnie występu w Derby Skandynawii, rozgrywanych w Szwecji jesienią. Wygrał tam w 2016 r. przygotowywany przeze mnie i Bogdana Strójwąsa Gazello. Myślę, ze Lexowi też będzie odpowiadał tamtejszy tor piaskowy. On mi bardzo przypomina właśnie Gazello, zarówno z budowy, jak i ruchu.
A co z Williamsem? Dwa jego ostatnie starty był słabsze niż można się było spodziewać. Jest zgłoszony do Traf Warsaw Mile.
To bardzo zdolny koń, ale chyba przeżywa jakiś kryzys, nie prezentuje się najlepiej. Dam mu teraz odpocząć i będę go obserwował.
Jak to się stało, że konie prywatnego właściciela trafiły do Pańskiej stajni w Janowie?
To dłuższa historia. Właściciel chciał nam je powierzyć do treningu ponad rok temu. Wtedy poleciłem mu Dimę Bondarchuka, który u mnie pracował wcześniej, ale zdał egzamin trenerski i założył własną stajnię. Pan Mikołajczyk miał tam blisko. Temat jednak powrócił po kilku miesiącach, współwłaścicielką koni została moja żona, Julia. Jesienią trafiły do nas. Od początku widziałem duży potencjał w tej dwójce, chociaż Lex słabo zadebiutował. Potrzebny był mu ten jeden start w wieku trzech lat, niezależnie od wyniku.

Jak Pan wspomniał, współwłaścicielką Lexa jest Pańska żona. Podczas dekoracji były także obecne Wasze dzieci. Sukces, który można świętować z rodziną, smakuje chyba wyjątkowo?
Oczywiście. Bardzo chciałem wygrać te Derby, także dla żony. Tak naprawdę wszelkie sukcesy świętujemy wspólnie. Julia jest dla mnie ogromnym wsparciem, nie tylko mentalnym. Ona także ma duży wkład w przygotowanie koni. Szczęśliwe chwile możemy przeżywać razem, także z naszymi dziećmi: 7-letnim Maximem, dwa lata młodszym Ilyą oraz najmłodszą córką Anisyą. Dzieci wspierały Julię podczas mojej nieobecności w Sopocie i miały tam sporo radości, przywiozły kilka pucharów.
W takim razie życzę wielu powodów do świętowania, szczególnie na arenie międzynarodowej. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Krzysztof Romaniuk
Na zdjęciu tytułowym Lex pod Sergeyem Vasyutovem wychodzi na forkenter przed Derby