Maciej Janikowski to legenda polskich wyścigów konnych. Trener, który mimo upływu lat dalej walczy jak równy z młodymi trenerami i bardzo często jego konie są w celowniku górą. Sezon 2023 jest dla niego szczególnie udany, jego podopieczny Westminster Moon wygrał tegoroczne Derby, a Moonu, również po Sea The Moonie, pokazała we Włoszech, że jest kapitalną wyścigową klaczą, wygrywając najpierw bardzo łatwo gonitwę Listed w Merano, a później o nos gonitwę G3 w Mediolanie. To jeden z największych sukcesów koni trenowanych w Polsce w XXI wieku, więc nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności kolejnej rozmowy z głową stajni Czerkies – Maciejem Janikowskim.
Michał Celmer: Jak ocenia Pan ostatni start Moonu we włoskim G3? Liczył Pan, że wygra, może nawet łatwo, czy jednak jej wygrana była miłym zaskoczeniem?
Maciej Janikowski: W ogóle nie myślałem o wygrywaniu. To mogło być pobożne życzenie głęboko w sercu. Tak naprawdę, to nawet bałem się o tym myśleć. Oczywiście chciało się walczyć o pierwsze miejsce, każdy głęboko w sobie myśli nieracjonalnie, tylko uczuciowo i chciałby wygrywać. Trzeba od razu powiedzieć, że Moonu miała trudny wyścig. Wpadła na klacze, które same nie są absolutną czołówką europejskich klaczy, ale z takimi w przeszłości rywalizowały i na ich tle wypadały nieźle. Z tego względu nie byliśmy zdziwieni, że rywalki były mocniej liczone. Nie był to pierwszy garnitur, ale dobre zaplecze czołówki niemieckich wyścigów. Valpolicella była bardzo mocną faworytką i słusznie, bo tylko szyję straciła wcześniej do świetnej Kolossal. Moonu była liczona mniej więcej w czwartej, piątej kolejności. Większe szanse przyznawano Norge, która w Merano przegrała z Moonu, jednak musiała być zmęczona wyścigiem (Premio del Giubileo), w którym była krótko za Valpolicellą i Kolossal. Do nich eksperci dokładali Kitty O’Shea i dopiero w dalszej kolejności wymieniano Moonu.
Walka z Norge była wyrównana, mimo że w poprzednim starcie w Merano, Moonu ograła ją zdecydowanie, aż o 7 długości.
Tak, a to dlatego, że Norge też dano odpocząć prawie dwa miesiące. Miała taką samą przerwę jak Moonu i gdy wyszła teraz do startu, wyglądała jak zupełnie inna kobyła niż wtedy w Merano. Poza tym bardzo możliwe, że dystans 2000 metrów był dla niej znacznie lepszy.
Moonu dołączyła do elitarnego grona koni w polskim treningu, które wygrywały gonitwy rangi G3. Czy uważa Pan, że jest jednym z najlepszych koni jakie w XXI wieku były w polskim treningu?
Tak się jakoś udało, ale myślę, że stawianie jej z najlepszymi końmi XXI wieku jest lekko na wyrost. Według mnie aż tak dobra nie jest. Za to zdecydowanie mi imponuje, bo ciągle robi postępy. To był jej wyścig życia. Musiała walczyć w posyle, a dotąd była typem klaczy, która albo wygrywała w ręku, jak chciała, albo jak nie dała rady minąć rywali, to przegrywała, nigdy nie walczyła w posyle. To był jej pierwszy taki wyścig. Układ gonitwy był korzystny, bo poprowadziła najlepsza klacz, a nasza trzymała się zaraz za nią. Wszystko układało się świetnie, nikt nie podpierał naszej klaczy i mogła sobie spokojnie galopować. Dżokej na Norge pilnował Moonu i jechał za nią aż do połowy prostej. Myślał, że nas złapie i prawie mu się to udało (Moonu wygrała o nos – przyp. red.). Mówię teraz, że nasza jest większa i dłuższa, a szczególnie dłuższy ma nos (śmiech).
I chyba można teraz powiedzieć, że ma też wielkie serce…
Tak to wyglądało. Norge to dość mała kobyłka i od razu widać, że jest waleczna. Nasza dotąd taka nie była. Ma dużo szybkości, a do walczenia się nigdy nie kwapiła. Tym razem jednak pokazała wielkie serce do walki, czym mnie zaskoczyła i napawa mnie radością oraz dumą.
Jak Pan myśli, skąd wzięła się ta zmiana, dlaczego akurat teraz Moonu chciała dać z siebie wszystko?
Była doskonale prowadzona. Jeździec (Salvatore Sutas jechał na Moonu także w zwycięskim Listed w Merano – przyp.red.) dobrze ją poznał podczas ich pierwszego spotkania w Merano. O dziwo Moonu od razu go zaakceptowała. Odkąd na nią wsiadł, zachowywała się jak nie ona, kompletnie inaczej niż w Polsce. Przejechali kenter, patrzę na konie i oczom nie wierzę, Moonu idzie z przodu i prowadzi rywali, a przecież była tam pierwszy raz w życiu. Ona nawet w domu się tak swobodnie nie czuje. Nic o tym miejscu nie wiedziała, drogi nie znała, a od razu miała pełne zaufanie do jeźdźca i otoczenia. To jest bardzo ważne. Często się o tym zapomina, a to jak koń dogaduje się z jeźdźcem, jest niesamowicie istotne.
Miała niezły boks startowy, od razu wyskoczyła i była przy kanacie. Dżokej nie musiał jej zbierać z pola na małe (małe koło, bliżej kanatu, od wewnętrznej strony toru – przyp. red.) ani na odwrót. Powiedzieliśmy mu, że ona musi mieć sporo miejsca, musi spokojnie sobie galopować. Nie może się obijać i czekać na rozwój wydarzeń. Ma długą akcję i chce porządnie lecieć od początku. Miał tylko nie iść z żadnym koniem łeb w łeb. Wszystko ułożyło się idealnie. Zajął sobie trzecie miejsce i prowadził ją bez problemów. Jechał bardzo dobrze, według mnie jest wysoce utalentowanym dżokejem. Specjaliści na miejscu oceniali innych dżokejów zdecydowanie bardziej pochlebnie, ale według mnie jemu niczego nie brakuje. Chociaż trzeba przyznać, że we Włoszech dobrych jeźdźców nie brakuje, tak jak nam. Widać, że Sulas ma otwartą głowę. To inteligentny człowiek. Średnio mówi po angielsku, ale potrafi się dogadać. Przed wyścigiem sam wyszedł z inicjatywą, powiedział jak chce rozegrać ten wyścig. Znam tę kobyłę na pamięć, a on tylko raz na niej pojechał wyścig, a wiedział wszystko to, co ja chciałem mu przekazać.
Co powiedział przed wyścigiem?
Prosił żeby móc jechać z przodu. Powiedział, że potrzebuje sporo przestrzeni, a nie chce z nią walczyć. Nie chciał zostać między końmi i brać jej na siebie. Nie wymyślał żadnych filozofii, ale wiedział co jest dla niej dobre. Mówił, że to (w Mediolanie – przyp.red.) zupełnie inny tor niż w Merano. Tam było 400 metrów prostej, co Moonu pasowało, a tutaj prosta była dwa razy dłuższa. Powiedział, że będzie chciał poczekać z finiszem, posiedzieć na niej spokojnie, aż do celownika zostanie już niewiele dystansu. Jak najbardziej się na to zgodziłem, sam chciałem go prosić o takie rozegranie końcówki.
Długo czekał, nawet bardzo długo. Bałem się, że przesadził, a Pan spokojnie na to patrzył?
Długo siedział, najdłużej ze wszystkich. Każdy od dawna już posyłał, a on dalej spokojnie czekał. Gdyby był w środku koni lub z tyłu, to na pewno by tym zagraniem przegrał, ale był z przodu, więc mógł sobie na to pozwolić. Żaden z koni do nich nie podchodził, pierwsza trójka mogła sobie jechać sama. Moonu leciała w ręku, a ona od razu reaguje na dotyk. Od posyłu momentalnie oddaje i zaczyna atakować. Dżokej przyznał później, że miał z nią trochę problemów na początku dystansu, bo po starcie musiał ją ruszyć, żeby zająć dobre miejsce, a ona jak tylko dostała taki sygnał, to koniecznie chciała pędzić i od razu się ścigać. Na szczęście, bez szarpania, ułożył ją sobie delikatnie. Opanował ją na tyle, że na drugim miejscu się ułożyła. Nie pruła jak szalona. Na zakręcie już sobie ją chwalił, co z resztą widać na nagraniu.
Jak Pan trafił na tego jeźdźca, bo wygląda na to, że było to ważne odkrycie.
Na początku proponowaliśmy dosiad w Merano Szczepanowi Mazurowi, a później Piechulkowi (Rene Piechulek to czołowy niemiecki dżokej – przyp. red.), który do Merano, z południa Niemiec, ma niezły dojazd. Szczepan do Merano nie miał jak się dostać, tam jest okropny dojazd. Trzeba lecieć do Bergamo, a stamtąd tłuc się samochodem, co jest bardzo uciążliwe, a on miał sporo swoich wyścigów i nie chciał całego tygodnia podporządkować wyjazdowi. Wyszła mu podróż licząca niemal dobę w jedną stronę. To nie miało większego sensu, bo to nie ta ranga wyścigu, a nawet nie tej klasy koń. Wtedy nikt nie liczył na zwycięstwo, ogranie niemieckich klaczy. Optymiści dawali nam szansę na trzecie miejsce. Pewnie gdyby Szczepan wiedział, że wygra, to by pojechał, ale kto mógł wiedzieć, że tak się to ułoży. Piechulek już się prawie zgodził, a trzymał nas w niepewności dosyć długo. Nie wiedział, czy nie będzie w zapisie konia z jego stajni. Zażądałem odpowiedzi, żeby nie zostać na lodzie i się nie dogadaliśmy.
Na szczęście dobre kontakty we Włoszech ma Martin Srnec, który przy ubiegłorocznym wyjeździe Virago Westminster do Rzymu pomagał nam znaleźć jeźdźca. Dobrał nam młodego dżokeja, który świetnie pojechał i znowu chciałem skorzystać z jego usług. Ten niestety nie mógł jechać do Merano, więc szukaliśmy dalej. Martin wspomniał o Sulasie, mówiąc, że to dobry dżokej. Oglądaliśmy inne zapiski i się okazało, że jeżdżą tam praktycznie sami Włosi, bo dla Niemców wyjazd tam oznacza za dużo zamieszania. Obejrzeliśmy kilka jego wyścigów i postanowiliśmy dać mu szansę. Poradził sobie kapitalnie, był wolny 8 października, więc zarezerwowaliśmy go dla Moonu na kolejny start. Pomagał mi się dogadać z nim nie tylko Martin, ale też mój pracownik Marcin Kopecki, który dobrze mówi po włosku. Zna nawet tamtejsze tory, spędził tam kilka ładnych lat. On na stałe prowadza niektóre nasze konie, w tym Moonu. A we Włoszech nie ma żartów, ten kto prowadzi konia na padoku, musi iść do maszyny i samodzielnie wprowadzać ją do startboksu. Nie ma takiego luksusu, jak u nas, że jest specjalna ekipa startmaszyny, która się tym wszystkim zajmuje. Mnie na miejscu nie było, więc z Sulasem rozmawiał Marcin. Z kolei z agentem, przed wyścigiem, komunikował się Martin. We Włoszech każdy z jeźdźców, prezentujących już niezły poziom, ma swojego agenta.
Ile we Włoszech trzeba zapłacić za dosiad dżokeja? Czy przez to, że każdy z nich ma agentów to za zapis porządnego dżokeja trzeba płacić dużo więcej?
Byłem zszokowany jak mało kosztował dosiad. Zapłaciliśmy za niego tylko 100 euro, kiedy w Niemczech często trzeba wyłożyć znacznie więcej, to są zupełnie inne sumy, co najmniej kilkaset euro za dosiad. Jak usłyszałem, że Sulas ma za ten dosiad dostać 100 euro, to się roześmiałem i myślałem, że to jakaś pomyłka. Bez wahania od razu daliśmy mu dodatkową stówę, tylko ode mnie. W skali takiego wyścigu jak Listed we Włoszech to są drobne pieniądze, czułbym się głupio, gdybyśmy mu nie dołożyli nic więcej, bo zdecydowanie zasłużył. Przy okazji dosiadu w G3 w Mediolanie nie brałem udziału w takich ustaleniach, właściciele załatwili wszystko z agentem, więc nie wiem ile dokładnie to kosztowało.
Wróćmy na chwilę do Moonu, jak się czuje po tym wyścigu?
Przed wyścigiem bardzo niepokoiło mnie to, że zaczęła wcześnie zmieniać włos. Pogoda wydawać się mogło powinna opóźnić ten proces, było przecież bardzo ciepło i sucho. Gdy jechała do Merano wyglądała przepięknie, błyszczała się jak lustro. Z kolei gdy wyjeżdżała do Mediolanu było już dużo gorzej. Dziesięć dni przed wyścigiem zaczęła zmieniać włos, zrobiła się matowa. Moment zmiany włosa to zaburzenie dla organizmu, który nagle staje się osłabiony. Koń jest wtedy w znacznie gorszej kondycji, nie może całej energii spożytkować na ściganie. Nie można wtedy wymagać od konia maksymalnych obciążeń. To wywołało u nas spore obawy, ale na szczęście wszystko udało się dobrze i zdążyła zmienić włos przed wyjazdem. Po tej zmianie, gdy zimowy włos już urośnie, to wszystko jest normalnie, koń wraca do normy. Ostatnio Via Fora zmienił włos, jako pierwszy w stajni, a niedawno wygrał wyścig. Dla Moonu było to wyjątkowo niekorzystne, bo u nas zaczęło się robić chłodniej, a w Mediolanie była pełnia lata.
Codziennie temperatury w cieniu sięgały 27-28 stopni. Było sucho, bez deszczu. Akurat w niedzielę był najgorszy upał, trzydzieści stopni. Ona pokryta tym futrem nie miała lekko, a w dodatku strasznie uprzykrzały jej życie muchy. Ciągle gryzły, nie tylko konie, ale i nas. Musieliśmy ją zabezpieczać, smarować jakimiś środkami higieny, żeby zmniejszyć zainteresowanie owadów, ale przed wyścigiem to wcale nie jest taka prosta sprawa, ze względu na przepisy antydopingowe. Trochę nam zajęło wybranie odpowiedniego produktu. Ostatecznie kupiliśmy w aptece pewien środek dla dzieci w sprayu, bardzo delikatny, bez żadnej chemii, przystosowany dla niemowlaków. Pokryliśmy tym ściany w boksie, żeby było jej choć trochę lżej. Była przez te muchy okropnie zła, aż piszczała z nerwów. Jak tylko pojawiła się na padoku, bo tam kawałek trzeba przejść od stajni na tor, nie tak jak u nas, że ma się do przejścia rzut beretem i jest się na torze, tam prowadzący ma do pokonania kawał drogi, boksy gościnne są bardzo daleko.
W momencie wejścia na padok była już cała mokra, a pozostałe konie wyglądały bardzo dobrze. Jej spocenie nie wynikało z nerwów, tylko z temperatury. Zachowywała się normalnie, wszystko było w porządku. Przyznaję, że byłem przerażony. Obawiałem się, że możemy teraz nie mieć żadnych szans. Po zejściu z padoku, ciągle wypatrywałem jej przez lornetkę. Z daleka ciężko było ją poznać, miała maść ciemnego konia, była prawie cała czarna. Z jasnej, złocistej kasztanki, zrobiła się brązowo-czarna. Gdyby nie kamzoł i niebieskie okulary, nie wiedziałbym, że to mój koń.
Jak Moonu się zachowywała po zejściu z padoku?
Po wyścigu dżokej narzekał, że bardzo go zmęczyła. Do samego wyścigu była wściekła. Chciała się wyżyć, a to odbiło się na nim. Wymęczyła go do tego stopnia, że po wygraniu schodziła z toru kłusem, bo Sulas nie miał siły na niej galopować. Marcin na niego czekał zdziwiony, bo wszystkie konie wróciły, a jego nie ma. Zacząłem się bać, że coś jej się stało, ale jak wyjawił, że nie ma siły normalnie jechać, to mogłem odetchnąć z ulgą. Nic dziwnego, na forkentrze nie dała mu taryfy ulgowej, później po starcie musiał ją trochę potrzymać, a na prostej, dobre 400 metrów w posyle dał z siebie wszystko, żeby móc ostatecznie wygrać.
Może jest tak, że Moonu lepiej biega się na tę nogę, w prawą stronę, nie w lewo, jak na Służewcu…
Na pewno na tak dobre wyniki składa się wiele czynników. Jest obecnie w formie, a nawet coraz lepszej dyspozycji. Do tego faktycznie może dochodzić to, że galopuje się w prawą stronę. Wcześniej zawsze biegała w lewo, a ogólnie jest koniem dość trudnym do jazdy.
W takim razie w Berlinie mogłaby się dobrze odnaleźć…
Też o tym myśleliśmy. Niewykluczone, że spróbujemy znaleźć jej tam wyścig. Pokazała już, że nie boi się transportu, a nawet lubi jeździć, w ogóle jej to nie przeszkadza. Polscy trenerzy z racji położenia naszego kraju, niemal wszędzie mają daleko, dlatego to, że dobrze znosi podróże jest ważne. Wyjazdy do Mediolanu, czy Rzymu to są już ekstremalne wyjazdy.
W takim razie jakie są plany na Moonu w najbliższych miesiącach, gdzie i kiedy będzie biegać?
Póki co takiego planu nie ma, zaplanowaliśmy tylko odpoczynek.
Do końca sezonu?
Niemal na pewno. Trzeba ostrożnie zarządzać jej startami. Widać, że ma pewną granicę swoich możliwości, a jest ambitną klaczą, która chce się ścigać. Nie możemy pozwolić, aby to zniknęło. Nie ma sensu jej wrzucać na głęboką wodę i zapisywać do wyścigów z mocnymi ogierami. Sam jestem ciekawy, jak zniesie ten wyścig, jak będzie reagować na przerwę.
Na koniec chciałbym zmienić temat na mniej przyjemny. Chciałbym, żeby opowiedział Pan o swoich przemyśleniach na temat startu Gryphona i Westminster Moona w Wielkiej Warszawskiej 2023.
Ciężko mi się ustosunkować do startu Gryphona. Niewątpliwie ten wyścig nie ułożył się po naszej myśli. Dla Gryphona było źle od samego początku. W maszynie ktoś krzyknął, że konie są gotowe za wcześnie, jeszcze przed startem i w wyniku tego Lukasek bujnął Gryphona, jakby chciał rozpocząć wyścig, a ten ruszył. Niestety było jeszcze za wcześnie, zrobił taki falstart, bo drzwiczki startmaszyny się jeszcze nie otworzyły, a on chciał jechać. Gryphon bardzo dobrze rusza i tym razem też posłusznie chciał ruszyć, ale niestety ze sporym impetem uderzył łbem w drzwiczki. Szczerze nie wiem, czy dżokejowi się wydawało, że coś usłyszał, czy jak można tłumaczyć taką wpadkę, ale to na tyle doświadczony jeździec, że nie wiem sam, jak mam tę sytuację interpretować.
W każdym razie Gryphona aż odrzuciło od tego uderzenia, skaleczył się w łeb, rozerwał wargę i był oszołomiony, a zaraz po tym incydencie faktycznie gonitwa się rozpoczęła. Zgubił start, stracił dwie, może trzy długości. Nie była to wielka strata, ale nagle był za końmi, a miał słaby numer. Nie pokrywało się to zupełnie z naszymi założeniami taktycznymi, bo oczywiście mieliśmy jechać z przodu stawki. Nikogo za to nie obwiniam, bo nie było mnie w maszynie, ale nie mieliśmy szczęścia. Niestety niefortunnych zdarzeń nie było końca. Dżokej pojechał do przodu, ale nie zdążył nadrobić dystansu przed zakrętem, więc nadrabiał sporo metrów na łuku, a to ogromne utrudnienie. Doszedł do połowy peletonu i sam już nie wiedział, co ma robić. Zakręt przejechał “dziesiątym kołem” i było już po wyścigu, bardzo ciężko nadrobić tyle dystansu i dalej walczyć z rywalami na swoim poziomie. Powinien już spokojnie pojechać w zakręcie, schować się za końmi i przesuwać się na przeciwległej prostej, a on pojechał jak młodziak.
Na drugim zakręcie też jechał szeroko, a jeszcze zaczął poprawiać. Westminster Moon szedł prawie łeb w łeb z Le Destrierem, niemal cały dystans pokonały razem, a Gryphon choć za nimi był, to dużo szerzej. Stracił głowę, nie powinien tak jechać. Przez to wszystko koń się wygalopował jeszcze przed wyjściem na prostą. Nie dość, że dostał w łeb w zakręcie, to został źle przejechany w dystansie. Jest dobry, ale nie aż tak, żeby dawać rywalom takie fory (śmiech). Jeździec zszedł z konia i powiedział mi, że nie jest w stanie go ocenić. Wszystko poszło źle i nawet nie chciał winić Gryphona. Musiał być w szoku i nie galopował normalnie. Całe szczęście, że na finiszowej prostej zrezygnował i nie zmuszał Gryphona do nadmiernego wysiłku.
Czy zobaczymy Gryphona jeszcze w tym roku?
Nie, zrezygnowaliśmy z dalszych startów. Koń czuje się dobrze, ale nie za bardzo ma gdzie biegać, a do tego nie ma za sobą łatwych wyścigów. W teorii mógłby biegać w Korabia, ale w Wielka Warszawska okazała się dla niego za ciężkim wyścigiem. Może mieć teraz jakiś uraz psychiczny i nie ma potrzeby go teraz nadmiernie cisnąć.
Gonitwę rozgrywał drugi z trenowanych przez Pana koni – Westminster Moon i z niego chyba trzeba być zadowolonym, zajął trzecie miejsce i zyskał status black type.
Jestem zadowolony i to nawet bardzo. Nie chcę ganić ani chwalić dżokeja, na pewno jechał dużo lepiej niż w Nagrodzie Westminster, nawet nie chcę tego komentować. Tutaj chyba trochę zbyt ofensywnie zaczął, ale nie miał też swobody. Mieliśmy obok siebie najgroźniejszego przeciwnika i nic lepszego nie mógł wymyślić. Na początku prostej szły razem, Westminster Moon próbował z nim walczyć, ale Le Destrier po prostu jest obecnie koniem zdecydowanie lepszym i oczywiście ma prawo być lepszym. To zupełnie inny koń niż rok temu, co pokazał już w Nagrodzie Prezesa Totalizatora Sportowego.
Jestem bardzo zadowolony z całego wyścigu i z miejsca naszego konia, a i nawet z jazdy dżokeja. Nie popełnił żadnych błędów. Westminster Moon się rozwija, nie jest jeszcze w pełni dorosły. Od obecnych trzylatków jest dużo lepszy, jednak ze starszymi rywalami nie było łatwo. W przyszłości może być inaczej. Moonu dopiero teraz pokazała pełnię swoich możliwości, a te ciągle rosną, tak samo najpewniej będzie i z naszym derbistą.
Jeszcze raz gratuluję sukcesów i dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję, pozdrawiam.
Rozmawiał Michał Celmer