More

    Greg Wróblewski – ambasador polskich wyścigów, który… podróżował pociągiem w towarzystwie osiołka

    Sezon 2023 na polskich torach został zakończony, nadchodzi czas podsumowań, w piątek odbędzie się na Służewcu uroczysta gala podczas której zostaną nagrodzeni najwięksi bohaterowie minionego roku w naszych wyścigach. Niewątpliwie był to niezwykle udany sezon dla Grzegorza Wróblewskiego, który od dziesięcioleci jest znakomitym ambasadorem polskich wyścigów konnych. Jego konie odnosiły w tym sezonie sukcesy na torach we Włoszech, Francji, w Polsce i w Czechach, a przed laty również w Skandynawii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w Niemczech, czy startowały nawet w Stanach Zjednoczonych. W Czechach „Wróbel” wsławił się przede wszystkim tym, że trenowana przez niego francuska klacz Orphee des Blins trzy razy z rzędu wygrała słynną Wielką Pardubicką w latach 2012-2014.

    W tym roku w najważniejszym wyścigu przeszkodowym w Italii – Gran Premio Merano G1 jego Ocean Life zajął drugie miejsce, a Her Him czwarte. Z kolei Burschi wygrał na tym hipodromie gonitwę G2 i to był drugi jego taki triumf w Italii w tym roku. Wielkie sukcesy na wrocławskich Partynicach święcił pod Niklasem Lovenem – Her Him, którego Greg podarował na urodziny swojej partnerce życiowej Ivanie Porkatovej, jest ona jego oficjalną trenerką i właścicielką. Wspólnie przygotowali go do zwycięstw w prestiżowych wyścigach przeszkodowych – Wielkiej Wrocławskiej i Crystal Cup, przed którym Wróblewski… biegał z folią zawieszoną na kiju, by zachęcić swojego pupila, by udał się na start. Z okazji tych sukcesów przypominamy niesamowicie barwną sylwetkę Grega Wróblewskiego, człowieka niezwykle pogodnego i towarzyskiego, zawsze skłonnego do żartów. Jego historia życiowa, droga do sukcesów i kariery trenerskiej, była niezwykle wyboista, oryginalna, naprawdę niepowtarzalna…

    Grzegorz Wróblewski zawsze kochał wszystkie zwierzęta, nie tylko konie. Na początku swojej przygody z wyścigami opiekował się też małym osiołkiem, z którym… często jeździł pociągami do Sopotu. Zabierał swego przyjaciela do przedziału, przez co wielokrotnie miał problemy z konduktorami, ale zwykle udawało się sprawę załatwić polubownie.

    Ten przystojny rockandrollowiec to nie kto inny jak Greg Wróblewski w towarzystwie swojego legendarnego osiołka. Fot. Archiwum Grzegorza Wróblewskiego

    W 2022 roku historia zatoczyła koło. W latach 80-tych młody Grzegorz Wróblewski wyruszył do Szwecji z krnąbrnym ogierem Jungą, z którym nikt na Służewcu nie mógł sobie poradzić. Wyhodowany w Jaroszówce syn Parole Board wygrał w Skandynawii 5 wyścigów płaskich. Wkrótce Wróblewski trenował tam syna Dakoty, słynnego Chyszowa, który wygrał jeden z najważniejszych wyścigów stiplowych w Szwecji, a nagrodę Polakowi wręczała osobiście królowa Sylwia. W czerwcu ubiegłego roku Wróblewski odbierał nagrodę za zwycięstwo w wyścigu przeszkodowym Svenkst Grand National z rąk małżonka królowej Sylwii, szwedzkiego monarchy Karola XVI Gustawa.

    Stało się to za sprawą zwycięstwa właśnie Her Hima, którego Greg Wróblewski trenuje w Czechach wspólnie ze swoją partnerką życiową Ivaną Porkatovą, z którą mają dwóch synów. Z pierwszego małżeństwa z Iwoną Wróblewską Greg ma syna Patryka, który również trenuje konie stiplowe, a poza tym ma firmę transportującą konie.

    Grzegorz Wróblewski z Ivaną Porkatovą, Niklasem Lovenem i Jerzym Sawką po zwycięstwie Her Hima w Crystal Cup na Partynicach

    Wieloletnia, pełna sukcesów, upadków i wzlotów, międzynarodowych podróży, kariera trenerska Grega Wróblewskiego rozpoczęła się właśnie w Szwecji w latach 80-tych w niesamowitych okolicznościach, o których trener opowiedział specjalnie dla Trafnews.pl.

    – W latach 80-tych startowałem jako jeździec w gonitwach płotowych i przeszkodowych. Podjąłem też pracę w stajni w Szwajcarii i, po powrocie do Polski, za zarobione tam pieniądze postanowiłem kupić konia na Służewcu, co za czasów komunistycznej Polski nie było łatwe – wspomina Grzegorz Wróblewski. – W stajni trenera Szablewskiego był pobudliwy ogier Junga (Parole Board – Jukka po St Padarn) z Jaroszówki, z którym wszyscy jeźdźcy mieli straszne problemy, nie byli w stanie nad nim zapanować. Mówili, że to diabeł wcielony. Nawet słynny lekarz i sędzia starter Jerzy Elias mówił, że osobiście próbował opanować tego konia, ale nie było szans. W Polsce Junga dostał zakaz startów. Dzięki temu udało mi się go tanio kupić. Zacząłem go trenować w Białym Borze i powoli układałem tego krnąbrnego konia. Postanowiłem wyjechać z nim do Szwecji, by tam spróbować startów, skoro w Polsce nie mógł. Koszty eskapady miał pokryć jeden z trójmiejskich biznesmenów. Niestety, w trakcie podróży promem do Szwecji został okradziony z pieniędzy i dokumentów, wylądowałem w Szwecji sam z Jungą, bez kontaktów i środków na utrzymanie. Załamany położyłem się spać na sianie w sąsiednim boksie obok Jungi i zastanawiałem się, co ja dalej zrobię.

    „Wróbel” zawsze miał dobry dosiad. Fot. Archiwum Grzegorza Wróblewskiego

    – Tam znalazł mnie dobrze znany w Polsce Hubert Doria, polskiego pochodzenia trener, który pracował od lat z końmi w Szwecji – kontynuuje Greg. – Gdy dowiedział się, co mi się przytrafiło, zaproponował pomoc. Zabraliśmy konia do jego stajni, a ja w zamian za utrzymanie pomagałem mu w prowadzeniu stajni i jeździłem na jego koniach. Problemem był fakt, że nie miałem licencji trenerskiej, a chciałem, by Junga wystartował w wyścigach w Szwecji. Ujawnię w tym momencie trochę takie nie do końca czyste zagrywki, ale w tamtych czasach w Polsce nie bardzo dało się inaczej, szalenie trudno było za komuny wyjechać z Polski i trenować konie za granicą. Doria pokazał Szwedom posezonowy polski biuletyn wyścigowy, w którym byłem wymieniony na drugim miejscu wśród młodych jeźdźców w gonitwach stiplowych. Szwedzi zrozumieli, że jest to ranking trenerów i od tamtej pory nikt mnie o licencję w Szwecji nie pytał, wszyscy uznali to za oczywistość. Zwłaszcza po sukcesach Jungi. W debiucie w Szwecji był czwarty, ale blisko dobrych koni. W kolejnych startach Junga zachwycił wszystkich, wygrał aż 5 płaskich gonitw na krótkich dystansach. Był typowym sprinterem, więc nie bardzo mogłem z nim próbować odnosić sukcesy w wyścigach płotowych i przeszkodowych, choć był naskakiwany.

    Kolejnym niezwykle ważnym koniem w karierze Grzegorza Witolda Wróblewskiego był Chyszów (Dakota – Chwatka po Negresco), także wyhodowany w stadninie w Jaroszówce.

    – Po sukcesach Jungi zgłosił się do mnie zamożny Polak, Zbigniew Gruszecki, który zaproponował żebym zrobił listę dobrych koni z Polski, które chcę trenować, to on je zakupi – wspomina Wróblewski. – Udało mu się na podstawie moich wskazań kupić tak dobre konie jak Bandolet, Dandelion, Japan Star, Gratis, a wśród nich był Chyszów, którego trenowałem w Sopocie, jak kilka innych koni. Dużo wtedy krążyłem między Szwecją, a Sopotem, mnóstwo czasu spędziłem na promie. Chyszów to był niesamowity koń. Już w debiucie w Szwecji wygrał w zachwycającym stylu o kilka długości. Później triumfował między innymi w najważniejszym wyścigu przeszkodowym w Szwecji, a nagrodę wręczała mi osobiście królowa Sylwia. Teraz historia zatoczyła koło, bo po zwycięstwie Her Hima w Svenkst Grand National, nagrodę odebrałem z rąk jej męża – króla Karola Gustawa.

    Grzegorz Wróblewski był nagradzany zarówno przez królową Szwecji Sylwię, jak i jej męża Karola XVI Gustawa

    Sukcesy Jungi i Chyszowa sprawiły, że Szwedzi coraz chętniej i za coraz wyższe ceny kupowali konie z Polski. Syn Dakoty pojechał też na wyścig rangi Listed do Niemiec.

    – Hubert Doria wyjeżdżał do Niemiec z jednym ze swoich koni, które trenował w Szwecji i zaproponował żebym się dołączył z Chyszowem, skoro mu tak dobrze idzie – wspomina Wróblewski. – Było to na prestiżowym torze Baden Baden, a Chyszów został od razu rzucony na głęboką wodę, bo wystartował w gonitwie Listed. Ku zaskoczeniu Niemców, łatwo wygrał ten wyścig. Ja zostałem po zwycięstwie w Baden Baden wezwany na przesłuchanie przez komisję techniczną, która pytała mnie, kto trenuje Chyszowa. Wyglądałem wtedy dość dziwacznie i ekstrawagancko – długie włosy, dżinsy, nie bardzo mogli uwierzyć, że to ja jestem trenerem tak dobrego konia. Poprosili mnie o licencję trenerską, a ja wtedy oficjalnie jeszcze jej nie miałem. Ale byłem przygotowany na taką sytuację i poprosiłem jakiś czas wcześniej o użyczenie mi na ten wyjazd jakiegoś trenerskiego dokumentu przez zaprzyjaźnionego trenera, który nazywał się tak samo jak ja – Grzegorza Macieja Wróblewskiego. Był to jednak stary dokument z 1987 roku, a był już sezon 1988, co skwapliwie zauważyli Niemcy. Powiedziałem, że dużo przebywam w Szwecji i nie zdążyłem odebrać aktualnej licencji i miałem ją dostarczyć.

    – Skontaktowałem się z Tadeuszem Milanowskim, który przez lata był na Służewcu szefem komisji technicznej i kierownikiem działu selekcji – kontynuuje Wróblewski. – Powiedziałem, że Chyszów wygrał wyścig Listed w Niemczech i że jest to na Zachodzie znakomita reklama polskich wyścigów i hodowli, ale jest problem, bo Niemcy chcą ode mnie polską licencję trenerską. Zapytałem, czy udałoby się ją w trybie przyspieszonym wystawić, bo szkoda byłoby tracić dla kraju tak cenne zwycięstwo, a jak tego dokumentu nie dostarczę, to Chyszów zostanie zdyskwalifikowany w Baden Baden. Milanowski odparł, że porozmawia z dyrektorem Służewca, wszechwładnym wtedy Leszkiem Gniazdowskim i żebym wkrótce zadzwonił. Po konsultacji z Gniazdowskim Milanowski odpowiedział mi, że nie ma szans na licencję, bo wtedy obowiązywał przepis, że mogą ją dostać tylko trenerzy zatrudnieni na Służewcu. Zapytałem jednak Milanowskiego, czy mogą mi wystawić taki, często praktykowany dokument, że trener albo jeździec w danym sezonie nie jest karany na danym torze. Zgodził się i wysłano do Niemiec pismo, że Grzegorz Wróblewski w sezonie 1988 nie był karany w Polsce jako trener, co było zgodne z prawdą. Na tej podstawie Niemcy uznali, że jestem trenerem i zatwierdzili zwycięstwo Chyszowa.

    Wróblewski z Chyszowem. Fot. Bazakoni.pl

    To nie był jednak koniec perturbacji Grzegorza Wróblewskiego i Chyszowa.

    – Świetne wyniki Chyszowa w Szwecji i w Niemczech zostały zauważone przez Amerykanów, którzy zaprosili nas do startu w wielkim wyścigu Breeders Cup Steeple Chase – wspomina Wróblewski. – Znów zacząłem się martwić brakiem polskiej licencji trenerskiej, napisałem do Amerykanów długi list, w którym szczegółowo opowiedziałem o swoich perypetiach po wyjeździe z Polski do Szwecji. Amerykanie nie robili żadnego problemu, przeciwnie byli zaszczyceni i szaleni podekscytowani faktem, że po raz pierwszy w tym prestiżowym wyścigu miał pobiec koń zza Żelaznej Kurtyny, z komunistycznej Polski. Skontaktowałem się po raz kolejny z ludźmi ze Służewca. Tym razem uznali, że start konia polskiej hodowli w wielkiej gonitwie w USA to prestiżowa sprawa, propagandowo ważna dla Polski i wkrótce dostałem telefaksem polską licencję trenerską.

    – Podróż do Ameryki nie w pełni zakończyła się sukcesem – kontynuuje trener Wróblewski. – Chyszów podróżował do Stanów prawie cztery dni – promem, samolotem, samochodem. Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że zachorował i ma wysoką gorączkę. Miejscowy lekarz stawał na głowie, by udało się go postawić na nogi na tyle, by gość z dalekiej Polski wystartował w tej gonitwie. Podawał mu środki, które były na granicy dopuszczalności podczas kontroli antydopingowej. Był na tyle skuteczny, że mimo tej trudnej sytuacji Chyszów ozdrowiał i pobiegł w tym wyścigu. W kilkunastokonnej stawce czołowych stiplerów z całego świata, mimo tej choroby, spisał się solidnie. Zajął ósme miejsce. Amerykanie zaprosili go na jeszcze jeden wyścig, który odbywał się w jednym z odległych stanów. Mimo tych przejść i kolejnej podróży Chyszów znów był dzielny, zajął piąte miejsce. Ja jednak miałem poczucie niedosytu, bo wiedziałem, że gdyby był zdrowy, to stać go było na znacznie więcej, to był znakomity koń. Po chorobie i powrocie z Ameryki miał jeszcze udane wyścigi, ale nigdy nie biegał już tak dobrze jak wcześniej – kończy Grzegorz Wróblewski.

    Greg Wróblewski z Orphee des Blins, która trzy razy wygrała w jego treningu Wielką Pardubicką

    Na Służewcu największym osiągnięciem Wróblewskiego jako trenera był triumf w Derby 1995 moszniańskiego Numerousa (Who Knows – Normandia po Mehari) pod Piotrem Słobodzianem, przygotowywanego na torze w Sopocie. Po sezonie 1995 Greg wyjechał do Emiratów Arabskich. W Abu Zabi trenował konie arabskie należące do prezydenta Emiratów szejka Zayeda. Od wielu lat trenuje konie w Czechach.

    Robert Zieliński

    Na zdjęciu tytułowym Grzegorz Wróblewski z synami po zwycięstwie Her Hima w Crystal Cup 2023 we Wrocławiu. Fot. Tor Partynice

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły