More

    Jeździec roku 2023 w Polsce – Niklas Loven: Wyścigi przeszkodowe były mi przeznaczone

    Szwedzki dżokej Niklas Lovén, specjalizujący się w gonitwach płotowych i przeszkodowych, został wybrany Jeźdźcem Roku 2023 w Polsce. To wyróżnienie po raz pierwszy trafiło w ręce dżokeja nie uczestniczącego w gonitwach płaskich. Trzeba jednak podkreślić, że doświadczony Lovén dokonał w tym roku rzeczy bez precedensu, wygrywając cztery najważniejsze wyścigi „skakane” w naszym kraju, a ponadto zajął pierwsze miejsce w czempionacie zarówno w tej dyscyplinie, jak i nieoficjalnej klasyfikacji wyścigów we Wrocławiu, odnosząc tam łącznie 10 zwycięstw. Niklasa Lovéna poprosiliśmy o wywiad dla Traf News, w którym przybliżył kibicom swoje życiowe i sportowe losy.

    Najbardziej prestiżowymi gonitwami przeszkodowymi w Polsce są oczywiście rozgrywana na początku września Wielka Wrocławska oraz odbywający się kilka tygodni później Crystal Cup, jednocześnie wliczany do międzynarodowego cyklu Crystal Cup European Cross Country Challenge, którego tegoroczna edycja składa się z jedenastu wyścigów, rozgrywanych na dziesięciu torach w sześciu krajach. Z kolei najważniejszymi biegami płotowymi w naszym kraju są Wielka Partynicka oraz Wielka Służewiecka. W tym roku niekwestionowanym królem w każdej z tych gonitw okazał się Niklas Lovén, wygrywając je wszystkie. Jeszcze większe wrażenie robi fakt, że dosiadał niekoniecznie głównych faworytów, chociaż Her Him po zwycięstwie w Wielkiej Wrocławskiej był mocno liczony w Crystal Cup, ale już wygrana Darbujana w Wielkiej Wrocławskiej była dużą niespodzianką. Każdy z tych biegów kończył się zaciętą walką w końcówce, z której zwycięsko wychodziły konie dosiadane przez Szweda. Wielką Służewiecką Lovén wygrał z kolei na Ministrze Wojny, mimo że wyżej były oceniane szanse Pretty Kinga oraz Don Kastersa.

    Proszę powiedzieć parę słów o sobie. Skąd Pan pochodzi i jak to się stało, że zaczął Pan jeździć konno?

    Pochodzę z Helsinborga, miejscowości na południu Szwecji, przy granicy z Danią. Jazda na koniach była w moim przypadku czymś zupełnie naturalnym, bo moja najbliższa rodzina się tym zajmuje. Moja mama jeździła w gonitwach płaskich, a tata zarówno w płaskich, jak i przeszkodowych. Od wielu lat prowadzą też szkółkę jeździecką, zatem nie może być mowy o żadnym przypadku. Mój brat z kolei zajmuje się jeździectwem, więc konie to absolutnie wiodąca część naszego życia. Rodzice też byli właścicielami folblutów wyścigowych.

    Her Him wygrywa Crystal Cup

    Czy od razu rozwijał Pan się w kierunku wyścigów płotowych i przeszkodowych, czy może jednak początki były inne?

    W ośrodku rodziców wiodącą dyscypliną było jeździectwo, a więc skoki, skoki i… jeszcze więcej skoków. To zatem chyba było mi pisane (śmiech). Jednak na samym początku jeździłem wyścigi płaskie, jako amator. Było to na torze w Malmoe, gdzie nie ma gonitw płotowych i przeszkodowych. Pierwszy raz w takiej wziąłem udział 3 lata później, w 1988 r. Dosiadałem na torze Jagersro zupełnie nieliczonego konia własności moich rodziców i wygrałem ten wyścig. Ciekawostką jest to, że to był bardzo dziwny sezon na tym hipodromie, bo ścigano się na nietypowej nawierzchni. Nie trawiastej, ani piaskowej, tylko na czymś w rodzaju wiórów czy kory drzewnej.

    Wracając do mojego pamiętnego sukcesu – to było coś niesamowitego i zaskakującego, a zarazem zwiastowało szansę pokierowania kariery właśnie w tym kierunku. Jak to niejednokrotnie bywa, w kolejnym roku przytrafiła mi się bardzo poważna kontuzja, jakiej doznałem podczas upadku z koniem. Niestety, jest to sport obarczony sporym ryzykiem, ale, jak widać, nie zraziłem się do niego.

    Jak wygląda system szkolenia jeźdźców w Szwecji? Czy są tam specjalne szkoły?

    Zdaje się, że to jest naszym wspólnym problemem. Niestety, takich szkół nie ma. Doświadczenie zdobywa się pracując w stajniach i ewentualnie dostając szansę jazdy w wyścigach od trenerów, początkowo zazwyczaj w gonitwach amatorskich. Szwedzki Jockey Club od czasu do czasu wysyła na specjalne szkolenia jeźdźców do Anglii na dwa tygodnie. Brakuje systemowego szkolenia, dlatego w wyścigach dominują przybysze z Ameryki Południowej.

    A czy pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w Polsce?

    To było tak dawno… jesienią 1998 roku. Kilku jeźdźców ze Szwecji zostało zaproszonych do Wrocławia na wyścigi. To był dobry mityng, wygrałem wówczas gonitwę płotową na koniu półkrwi Big. Chyba od razu podpasowały mi tutejsze wyścigi. Od 2016 roku przyjeżdżam do Wrocławia regularnie i co roku mogę pochwalić się jakimiś sukcesami, także myślę, że udało mi się tu zbudować pewną markę. Wygrywałem między innymi Wielką Wrocławską dwa razy z rzędu na Delight My Fire (2016-17), czy Crystal Cup na Haad Rinie (2019).

    Pod tym względem ten rok chyba jest jednak wyjątkowy?

    Absolutnie znakomity. Udało mi się wygrać cztery najważniejsze gonitwy płotowe i przeszkodowe, o czym przed sezonem można byłoby tylko marzyć. Bardzo się cieszę, szczególnie że dodatkowo udało się wygrać kilka innych wyścigów i ostatecznie zostać czempionem w tej konkurencji. To też budujące.

    Wrocławska publiczność już świetnie Pana zna, ale w tym roku udało się także wygrać Wielką Służewiecką. Czy to była Pańska pierwsza wizyta w Warszawie?

    Pierwsza, nigdy wcześniej tu nie byłem.

    A zatem zaliczył Pan udany debiut w stolicy. Dodatkową satysfakcję musiał też Panu sprawić tytuł Jeźdźca Roku w Polsce, bo po raz pierwszy trafił on w ręce specjalisty od gonitw płotowych i przeszkodowych. Spodziewał się Pan takiego wyróżnienia?

    Nie do końca. Owszem, to był dla mnie znakomity sezon w Polsce. Może być mi już trudno ten wynik powtórzyć lub pobić. Jednak w Polsce jest bardzo dużo prestiżowych wyścigów płaskich, ich ilość jest znacząco większa, więc to na pewno faworyzuje specjalistów od takiej rywalizacji. Sama nagroda jest dla mnie wielkim wyróżnieniem i radością, tym bardziej, że u nas, w Szwecji, nie ma tego typu nagród przyznawanych przez jury. Rywalizacja toczy się w czempionatach, więc takie wyróżnienia bazują wyłącznie na statystykach, liczbie wygranych, osobno liczone są gonitwy płaskie.

    Jest Pan częstym gościem w Polsce, szczególnie na Partynicach, ale nie tylko tutaj można Pana zobaczyć.

    Od dłuższego czasu podróżuję na wyścigi, co wynika z bardzo niewielkiej liczby wyścigów płotowych, jakie są obecnie rozgrywane w Szwecji. Jest ich zaledwie około 20, głównie na torze Bro Park, gdzie odbywa się ta najważniejsza – Swedish Grand National. Mamy też jeden nietypowy mityng w roku, który rozgrywany jest w jednym z Parków Narodowych. Współpracuję zatem z kilkoma trenerami z Czech i Polski, a ścigam się dla nich w różnych krajach. To przede wszystkim Polska i Włochy, ale także Czechy, Niemcy i od czasu do czasu Francja. W poprzednich latach to była także Norwegia, jednak tam obecnie gonitwy „skakane” nie są rozgrywane.

    Które starty, w jakich krajach i gonitwach najbardziej zapadły Panu w pamięć?

    Marzeniem każdego jeźdźca ze Szwecji jest oczywiście udział i wygrana w Swedish Grand National. Udało mi się tego dokonać trzykrotnie – w 2008 i 2010 roku, a na kolejny sukces czekałem aż do tego sezonu. Tej sztuki dokonałem na znanym ze startów w Polsce Mutadafequ.

    Oprócz tego znakomitym doświadczeniem jest start w najważniejszej gonitwie we Włoszech – Gran Premio Merano. Do tej pory miałem trzykrotnie okazję się w niej ścigać. W tym roku zajęliśmy z Her Himem bardzo dobre czwarte miejsce. To niezwykle wymagający wyścig, na który przyjeżdżają konie z całej Europy. Podobnie jest zresztą z Wielką Pardubicką.

    Z mniej oczywistych kierunków, startowałem np. we Francji na słynnym torze Auteuil m. in. na Haad Rinie (5. miejsce). Zająłem na nim wcześniej także drugie miejsce w wyścigu Listed w Compiegne. Czymś specjalnym były też dwa starty w Cheltenham, gdzie odbywa się słynny Cheltenham Festival. Szczególna szansa, nawet na zwycięstwo, była na znakomitej Delight My Fire. Byliśmy w czołówce, ale na jednej z ostatnich przeszkód skoczyła o 2-3 centymetry zbyt nisko, zahaczyła o przeszkodę i ostatecznie nie udało nam się ukończyć biegu.

    Bieżący rok zmierza ku końcowi. Czy jeszcze ma Pan plany startowe?

    Dostałem propozycję startów nawet w ten weekend, jednak nie czuję się jeszcze w stu procentach w formie, po upadku na Partynicach podczas ostatniego mityngu. Zdecydowałem, że potrzebuję jeszcze tygodnia, żeby w pełni dość do siebie. Nie chcę startować, kiedy nie jestem do tego idealnie przygotowany, bo przecież trenerzy i właściciele chcą mieć maksymalne szanse na sukces. Jazda na 70 procent byłaby wobec nich nie fair. Jeszcze nie jestem umówiony na żadne kolejne wyścigi, ale liczę, że w zimie będę miał okazję ścigać się, np. we Włoszech. A w kwietniu mam nadzieję wrócić do rywalizacji na Partynicach!

    Po tak dobrym sezonie, jakie ma Pan plany i założenia na kolejny? Może jakieś marzenie?

    Będę starał się powtórzyć jak najwięcej z tegorocznych osiągnięć. Bardzo chciałbym znów wystartować w Gran Premio Merano i tym razem zameldować się w pierwszej trójce. To bardzo trudne zadanie, szczególnie jeśli na starcie pojawiłyby się konie z Francji, bo one prezentują niesamowicie wysoki poziom i mogą być nie do ogrania.

    Tegoroczny występ Her Hima był tam bardzo udany. Na Partynicach wygrał Wielka Wrocławską i Crystal Cup. Uważni obserwatorzy zauważyli jednak, że współpraca z nim chyba nie zawsze jest łatwa.

    To koń o bardzo dużych możliwościach, ale jest specyficzny. Kiedy startowaliśmy we Wrocławiu, nie chciał zbliżyć się do miejsca startu. Próbowałem go przekonać słowami, a także specjalnymi sztuczkami, jednak nie było łatwo. Zawsze są obawy, czy uda mu się ostatecznie pobiec. Ciekawostka jest taka, że w Merano, nie było z nim takiego problemu. Był tam po raz pierwszy i chyba nie wiedział, czego się spodziewać, a także kiedy nastąpi start. Był zaskoczony. W Szwecji w tym roku był po raz kolejny i też widziałem, jak „protestował” jeźdźcowi, który na nim jechał.

    W wyścigu też nie jest koniem najłatwiejszym do prowadzenia. Potrzebuje silnego jeźdźca, bo w dystansie nie chce się ścigać, ani podążać za końmi sam z siebie. Dysponuje fantastycznym finiszem, ale wcześniej trzeba zadbać o to, żeby miał kontakt z rywalami, nie stracił zbyt wiele. To się udało nam dwukrotnie we Wrocławiu i na finiszu był w stanie wyprzedzić wszystkich przeciwników. Nie jest jednak materiałem na konia, który wygra z dużą przewagą, taki ma styl biegania.

    Z perspektywy widza gonitwy przeszkodowe są mocno skomplikowane. Po pierwsze przeszkody są różne, po drugie trasa nie jest taka oczywista, jak chociażby rywalizacji w gonitwach płotowych. Czy trzeba się do nich specjalnie przygotowywać? Które przeszkody na Partynicach są najtrudniejsze z perspektywy jeźdźca?

    Te gonitwy we Wrocławiu rzeczywiście są bardzo wymagające. W każdej gonitwie trasa może być inna, raz najeżdżasz na przeszkodę z lewej strony, innym razem z prawej. Trzeba się dobrze przygotować zawczasu, nauczyć trasy. Zdarzają się błędy, ja również byłem dyskwalifikowany z powodu pomylenia trasy, zdarzało się to także innym jeźdźcom. To część naszego zadania i zawsze staram się być odpowiednio przygotowany.

    Jeśli chodzi o najtrudniejszą przeszkodę na Partynicach, to na pewno nie tylko ja uważam za taką skok trybunowy. Koń musi się wysoko wybić, a do tego trzeba niemal perfekcyjnego najazdu i wybicia. Nie jest to wcale takie banalne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że konie są już podmęczone, w dodatku najczęściej biegną w grupie. Błąd rywala może spowodować wybicie cię z rytmu, a niekiedy także nagle znajduje się on tuż przed tobą, a wtedy nie sposób go ominąć. Patrząc z tej perspektywy teoretycznie najlepiej pokonywać go na czele stawki, ale skłonienie liderującego wierzchowca do pokonania tak wysokiej przeszkody też wymaga dużych umiejętności. Kolejnym utrudnieniem jest obniżenie terenu zaraz po skoku. Jeźdźcy dobrze wiedzą, co ich czeka, jednak konie niekoniecznie, więc to kolejny element, który może prowadzić do potknięć, czy zastopowania.

    W sezonie 2022 aż piątka uczestników nie poradziła sobie z tą przeszkodą i w rywalizacji nie pozostała nawet połowa uczestników. Trzeba także pamiętać, że w całym sezonie jest ona wykorzystywana tylko dwukrotnie, w dwóch najważniejszych gonitwach. Zatem niewiele jest okazji by się z nią dokładnie zapoznać.

    Dość trywialnie wygląda przeszkoda wodna, ale jej pokonanie także niekiedy sprawia problemy. Koń może się przestraszyć i wyłamać lub zastopować. Często także przebiegnięcie przez wodę powoduje wybicie z rytmu i utratę prędkości, a siła bezwładności powoduje, że jeźdźcom nie jest łatwo utrzymać się w siodle.

    Przeszkoda wodna

    Słyszałem, że oprócz jazdy na koniach, biega Pan też maratony?

    Biegłem kilka razy. Jest między innymi taki bieg w Sztokholmie, w którym do pokonania jest 30 km. To nieco mniej niż zakłada oficjalnie maraton, ale za to jest to teren górzysty, naprawdę sporo trzeba się wspinać w jego trakcie. To wymagające wyzwanie i ogromna satysfakcja z jego ukończenia. Jednak do takich startów trzeba się bardzo dobrze przygotować i w ostatnich latach nie starcza mi na to czasu. Regularnie biegam natomiast na dystansach około 10 km i staram się je pokonywać w okolicach 40 minut. Można to uznać za małe hobby, ale jednocześnie to ważny element przygotowania fizycznego do udziału w wyścigach.

    Co jeszcze Pan robi w wolnym czasie, po sportem?

    Nie jest łatwo wygospodarować go w większej ilości. Przykładowo wrzesień i początek listopada to był szalony czas. Żadnego weekendu nie spędziłem wtedy w domu. Moja rodzina ma apartament w Hiszpanii i bardzo lubię tam wyjeżdżać, ale w zasadzie mogę tam spędzić kilka tygodni w wakacje i jeden lub dwa w sezonie zimowym. Jest to jednak ciekawy kierunek, w który wybiorę się chyba już na emeryturze. To jeszcze nie jest ten czas.

    Rozmawiał: Krzysztof Romaniuk

    Na zdjęciu tytułowym Niklas Lovén na Ministrze Wojny po zwycięstwie w gonitwie o Nagrodę Galeriusa na Partynicach.

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły