More

    Jerzy Engel: Podstawa to wyciągnięcie wyścigów konnych z ustawy o hazardzie

    Minister rolnictwa poprosił radę PKWK, która zbierze się 26 lutego, o konsultację w sprawie ewentualnego odwołania dotychczasowego i powołania nowego prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. Poprosiliśmy o rozmowy osoby, które są wymieniane w gronie kandydatów na stanowisko prezesa. Wśród nich jest Jerzy Engel, który jednak zaznaczył, że nie zamierza kandydować na to stanowisko, ale chętnie podzieli się swoją wizją rozwoju wyścigów konnych i hodowli w Polsce. Władysław Jerzy Engel to wieloletni prezes stowarzyszenia Turf Club Służewiec, zrzeszającego właścicieli, hodowców i trenerów z  polskiego środowiska wyścigowego. 

    Trener poprosił jednak o podkreślenie, że nie jest kandydatem na stanowiska prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. – Cieszę się z poparcia środowiska, tego że jestem od lat wybierany na prezesa Turf Clubu oraz jestem w radzie PKWK. Stanowisko prezesa jest uzależnione od polityki, ja natomiast nie należę do żadnej partii i w ogóle nie jestem zaangażowany politycznie – powiedział Jerzy Engel. 

    Jerzy Engel to gwiazda nie tylko polskich wyścigów, ale – a nawet przede wszystkim – polskiej piłki nożnej. Jest bowiem byłym trenerem Legii i Polonii Warszawa, a także Wisły Kraków oraz kilku cypryjskich klubów, w tym Apollonu Limassol czy Apoelu FC Nikozja. Ma na koncie tytuł mistrza Polski z Polonią, w roku selekcjonera reprezentacji Polski awans na mundial w 2002 roku, zdobył Puchar Cypru, a także dwie statuetki dla polskiego Trenera Roku.

    Razem z Polonią Warszawa w 2000 roku Engel wywalczył mistrzostwo Polski, a po piętnastu latach został prezesem spółki Polonia Warszawa. Z funkcji tej zrezygnował po sezonie 2016/2017. Słabość Jerzego Engela do wyścigów to żadna nowość. Od wielu lat można oglądać konie jego własności w charakterystycznych czerwono-czarnych barwach, nawiązujących do strojów zespołu AC Milan.

    Od wielu lat jest hodowcą i właścicielem koni wyścigowych. Obecnie utożsamiany jest z Turf Clubem: “organizacją non profit, która dzięki pomocy członków, stara się zjednoczyć hodowców, właścicieli i dzierżawców koni dla wspólnej idei, jaką są wyścigi konne” – jak głosi maksyma na stronie stowarzyszenia. Był przymierzany do roli nowego prezesa PKWK, ale szybko rozwiał wątpliwości, zaznaczając, że nie jest kandydatem na to stanowisko. Mimo wszystko wyraził chęć zabrania głosu w dyskusji na temat przyszłości polskich wyścigów konnych i potrzebnych zmian. 

    Jerzy Engel jako selekcjoner kadry. Obok Jerzy Dudek. Fot. Sport.pl

    Zacznijmy od podstaw. W jaki sposób powinno się finansować polskie wyścigi, jak pozyskać na to środki?

    Trzeba patrzeć na to, co się dzieje w Europie i na świecie. Wyścigi utrzymują się przede wszystkim z gry. Wszędzie. Natomiast jeśli chodzi o takie firmy jak Totalizator Sportowy, one są zawsze mile widziane jako jeden ze sponsorów, ale nie jako firma która utrzymuje wyścigi. Totalizator Sportowy wiedział, że obejmując wyścigi konne, będzie musiał do tego dokładać. Dziwię się, że w pewnym momencie przestaje im się to podobać, bo wydają za dużo pieniędzy. Jeśli chodzi o grę, to została ona zminimalizowana i ograniczona do Polski. Tylko my możemy obstawiać nasze wyścigi, z uwagi na to, że zakłady wzajemne w wyścigach konnych niesłusznie podciągnięto pod ustawę hazardową. Tak długo jak nasze wyścigi będą uwzględnione w tej ustawie, tak długo będziemy mieć problemy, ze względu na to, że na nasze wyścigi nie mogą grać ludzie z zagranicy. Zagranica to olbrzymi potencjał jeżeli chodzi o pulę zakładów. Druga rzecz jest taka, że PKWK schodzi na dalszy plan, bo nie jest na tyle zasobne, żeby samemu wspierać wyścigi i hodowlę. 

    Uważa Pan, że w jaki sposób PKWK powinno zwiększyć środki, którymi dysponuje? Klub powinien otrzymywać większy udział od obrotu nowych podmiotów na rynku gry? 

    To nie chodzi o nowe podmioty. Taki wniosek już był złożony do poprzedniego ministra rolnictwa przez poprzedniego prezesa PKWK, na wniosek rady PKWK, żeby zmienić odpis z gry z 2%, jaki mamy dzisiaj, na minimum 10%. Podczas spotkania, w ministerstwie rolnictwa, minister i jego doradcy poinformowali nas, że taki wniosek jest już przygotowany i wejdzie w życie. Niestety, do dnia dzisiejszego to w życie nie weszło i dlatego PKWK ma tak mały budżet. 

    Czy uważa Pan, że jeżeli wyścigi konne zostaną wyjęte z ustawy o hazardzie, to ludzie zza granicy będą na tyle zainteresowani grą na nasze wyścigi, że diametralnie zmieni się sytuacja wyścigów konnych w Polsce?

    Ależ oczywiście. Po pierwsze, dzięki temu będzie można zrobić grze na wyścigach porządną promocję. Obecnie Traf boi się reklamowania wyścigów konnych, a przez to promocja gry i wyścigów nie istnieje. Nie ma informacji o tym, jakie są stawki, pule, kumulacje. Zabrania im tego ustawa. Z drugiej strony, jeśli mówimy o grze ogólnoświatowej, to jest to kolosalna pula. Nawet najmocniejsze kraje, które mają dzisiaj kolosalne obroty, jak Francja, Anglia, Australia ciągle myślą o tym, jak jeszcze bardziej uatrakcyjnić grę w zakładach wzajemnych. Myślą o międzynarodowemu łączeniu pul, aby te były ogromne i wpływały na wyobraźnie graczy, jak w przypadku Eurojackpot. To samo robią organizatorzy wyścigów konnych. Polska nie może tego zrobić, bo zabrania nam tego ustawa hazardowa. Wyjęcie zakładów wzajemnych na wyścigi z ustawy hazardowej zupełnie zmieniłoby wszystko, co dzieje się na wyścigach konnych. 

    A wtedy byłoby możliwe odcięcie się od znacznego dofinansowania ze strony państwa?

    Tak, całkowicie. Mówimy państwo, ale wyścigów w Warszawie nie finansuje państwo. Jeśli tak nazywamy Totalizator Sportowy, to teoretycznie możemy powiedzieć, że to państwo. Natomiast jeżeli chodzi o PKWK, które jest agendą państwową, ma nieduży procent tego, co ministerstwo, czy KOWR, mogłyby przekazać na działalność PKWK. Gdyby to zmienić, to wtedy PKWK mogłoby porządnie wspomóc hodowlę. Nie mówię o hodowli państwowej, tylko prywatnej. Prywatni hodowcy starają się wypełnić lukę po państwowych stadninach, które w dużej mierze już nie istnieją. Jest to potrzebne, aby wyścigi w ogóle mogły się odbywać. I oczywiście należy też wspomóc właścicieli, którzy obecnie nie oglądają się na polskie konie, a zamiast tego jeżdżą za granicę i wydają pieniądze we Francji, Anglii, Irlandii, Niemczech i przywożą około setki koni rocznie do Polski. 

    Na stronie Turf Clubu widnieje wpis, w którym można przeczytać, że PKWK powinno zagwarantować wsparcie hodowców pod postacią 10 tysięcy złotych za każdego wyhodowanego przez nich konia, który w wieku dwóch lub trzech lat zadebiutuje na torach wyścigów konnych. Do tego należy dołożyć też premię hodowlaną do nagród w gonitwach.

    To nie jest nic nowego. Należałem do części komisji ministerialnej ds. koni pełnej krwi angielskiej, gdzie właśnie takie wnioski były stawiane. Przewodniczącym był wtedy Pan Hubert Szaszkiewicz. Wspólnie z hodowcami wypracowaliśmy formułę, że powinno powstać wsparcie wynoszące 10 tysięcy za debiut takiego konia polskiego w wieku dwóch lub trzech lat. Minister jednak tego nie zaakceptował. Zmienił kwotę na 5 tysięcy złotych, ale nigdy nie ujrzało to formalnie światła dziennego. Ministra już nie ma, ówczesnego prezesa PKWK Tomka Chalimoniuka też nie. Nie są to więc nowości, tylko rzeczy zaakceptowane przez wcześniejszego ministra.

    Urszula i Jerzy Engelowie na Służewcu. Fot. Super Express

    Powiedział Pan o potrzebie wsparcia dla właścicieli, a w jaki sposób powinno się pozyskiwać nowych właścicieli koni do polskich wyścigów?

    Żeby pojawił się nowy właściciel, to odczuwalna musi być atrakcyjność przyjścia na Służewiec. Tematem są dwie pule. Pierwsza to pula, o którą ścigają się konie. Ta pula jest niezmienna od kilkunastu lat. Ich wartość z 8 milionów zjechała już do połowy. Pula musi zostać powiększona o co najmniej 100%, aby ludzie chcieli wejść w nowy układ właścicielski. Ci ludzie muszą poczuć, że oprócz wielkiej frajdy i pasji, wielkie nakłady, które wkładają w utrzymanie konia, mogą się zwrócić. Obecnie właściciele w Polsce wykładają rocznie ponad 30 milionów złotych, ponieważ utrzymanie koni w treningu kosztuje od 2500 do 3000 złotych miesięcznie. Jeżeli nie ma żadnej stopy zwrotu i nie ma żadnej szansy, że chociaż część zainwestowanych pieniędzy się zwróci, to nie da się pozyskać nowych właścicieli. Ludzie muszą mieć świadomość, że mając konia średniej klasy, nie będą wykładać rocznie kilkudziesięciu tysięcy złotych bez żadnego zwrotu. Jeśli ich na to stać, powinni dokładać jedynie około jednej trzeciej tej kwoty. 

    Powiększenie pul w wyścigach konnych ma być następstwem większych pul w zakładach wzajemnych, więc celem numer jeden powinno być wyciągnięcie wyścigów konnych z ustawy o hazardzie. Tak?

    Tak, to jest podstawa. 

    Co jeśli wyciągnięcie wyścigów z ustawy o hazardzie okaże się niemożliwe?

    To zostaniemy z tym co mamy na własnym podwórku. Zakłady wzajemne będą się tylko odbywały poprzez grę ludzi, którzy już wiedzą o wyścigach konnych i lubią zakłady wzajemne. Promocja się nie obudzi i dalej nie będzie można zainteresować większego grona ludzi. Jeśli się to nie zmieni, to dalej będziemy zmierzać do tego, że hodowcy państwowi nie będą wspierani z ramienia ministerstwa, hodowcy prywatni nie będą wspierani przez PKWK, polscy właściciele nie będą wspierani w żaden sposób i cały czas będzie zmniejszała się liczba właścicieli. Powoli, powoli, będzie to zmierzało ku upadkowi. Myślę, że tego wszyscy się obawiają. Ten teren jest tak bardzo atrakcyjny, że na pewno są osoby, którym upadek wyścigów byłby na rękę. To jest największa obawa środowiska. Jeżeli nic się nie zmieni, to dalej będziemy zmierzać w kierunku zamknięcia wyścigów. 

    Więc tak naprawdę, jeśli nie uda się wyciągnąć wyścigów z ustawy o hazardzie, to ciężko będzie ocalić wyścigi?

    Jeżeli Totalizator Sportowy zrozumie, że wyścigi konne to nie jest biznes, przynajmniej na dzisiaj. Jeżeli dostrzeże, że zarabiać powinien na innych gałęziach swojej działalności. Jeżeli zwiększy pulę o co najmniej 100% i natchnie optymizmem hodowców i właścicieli. Wtedy może powolutku zacznie to wszystko się odradzać. Natomiast to wszystko leży w gestii nowych ludzi, którzy będą zarządzali Totalizatorem Sportowym. Władza musi zesłać nam ludzi, którzy mają w sercu wyścigi konne, od tego zależy, czy przetrwają. 

    Takie zwiększone wsparcie z ramienia Totalizatora Sportowego, wynikające z pasji jednej osoby w zarządzie, może być ryzykowne. Nawet jeśli teraz ludzie wybrani przez partię rządzącą do miejsc w zarządzie Totalizatora Sportowego uznają, że wspieranie wyścigów konnych w Polsce to dobry pomysł i wielokrotnie zwiększą nakład finansowy na pomoc – a już dziś TS wykłada na działalność Służewca w sumie około 30 milionów złotych rocznie – to za kilka lat, gdy pojawi się kolejna zmiana polityczna, znowu możemy być w kropce. Pojawi się nowa rada nadzorcza, a za nią nowy zarząd, który dla odmiany dojdzie do wniosku, że jednak nie powinno się wspierać wyścigów konnych, bo jest to nieuzasadnione biznesowo, a wspieranie na zasadzie misji w obronie tradycji, nie będzie wystarczająco przekonujące. Wtedy problem znowu wróci. 

    Mówi Pan o tym co będzie za kilka lat. Do tego czasu może zmienić się wszystko, a wyścigi mogą zostać wyjęte z ustawy o wyścigach konnych. Dzięki temu PKWK z czasem, za kilka lat, stałoby się samowystarczalne i nie musiałoby się nikogo prosić o pomoc w utrzymaniu wyścigów i to jest najlepsza droga do poprowadzenia naszych wyścigów. Jeśli jednak tak się nie stanie, to będzie to bardzo trudne, aby utrzymać wyścigi w formie jaką obecnie znamy. 

    Delos własności Jerzego Engela wygrywa pod Kamilem Grzybowskim.

    Wróćmy do wsparcia dla hodowców. Jak w Pana opinii należy stymulować rozwój naszej hodowli?

    Musimy sobie powiedzieć, jeżeli chodzi o hodowlę to na naszych wyścigach mamy konie z trzech źródeł. Pierwsze to hodowla państwowa. Wiemy o tym, że są stadniny państwowe, które przestały hodować konie pełnej krwi angielskiej, pozostały dwie. Stadniny nie są w stanie utrzymać się z samej hodowli, w związku z czym robią wiele różnych innych rzeczy i nie mogą się skupić na tym, co najważniejsze. Trzeba więc tę hodowlę wspomóc. Dowiedzieć się od hodowców, ile potrzebują pieniędzy na każdą zaźrebioną klacz. Wtedy ustanowić takie wsparcie poprzez KOWR, czy poprzez Ministerstwo Rolnictwa. Dzięki temu państwowa hodowla będzie mogła się rozwijać. Drugie źródło to hodowcy prywatni. Ci zmniejszają do symbolicznych liczb swoje klacze hodowlane, bo nie są w stanie, przy obecnych cenach, utrzymać swoich hodowli. Trzeba więc wesprzeć także ich premiami hodowlanymi przez PKWK. Wspomniane przez Pana 10 tysięcy za konia przyprowadzonego do startu powinno zostać przeznaczone właśnie dla hodowców prywatnych. Dodatkowo premię hodowlaną w postaci 25% od kwoty zarobionej przez konia polskiej hodowli na wyścigach w całym sezonie. To są dwa kierunki, na których należy się skupić. Wtedy będzie szansa, że ta hodowla będzie się odradzać. Natomiast dzisiaj większość pieniędzy wywożone jest za granicę, w celu nabycia koni z trzeciego źródła, hodowli zagranicznych, a wynika to z tego, że nasza hodowla nie jest rozwijana. 

    Jednak ciężko oczekiwać, żeby nawet po takiej zmianie właściciele całkowicie zmienili podejście i wybierali konie polskiej hodowli, bo są one znacznie słabsze niż te urodzone za granicą.

    Zgadza się, dlatego trzeba ją wesprzeć. Premiami i oczywiście nikt nie ma nic przeciwko temu, aby konie za granicą były kupowane. To jest super, ale zanikanie polskiej hodowli zniszczy też wyścigi, bo samymi zakupami zagranicznymi nie da się ułożyć planu gonitw. To oczywiście będzie wieloletni plan wsparcia, nie da się takiej zmiany wprowadzić na szybko. 

    Domyślam się, że jednak nie będzie to wyglądało w ten sposób, że dzięki zmianie władzy wyścigi konne trafią pod kurek z pieniędzmi i nielimitowane środki na zmiany. Stąd moje następne pytanie. Bardziej kluczowe dla naszych wyścigów jest to, żeby wzrosła pula nagród, czy aby pojawiło się pełnometrażowe dofinansowanie hodowli? 

    Jedno i drugie jest tak samo ważne. Tak jak powiedział prezes angielskiego związku hodowców koni krwi angielskiej, pula nagród wpływa na wszystko. Na najmniejszego hodowcę i największego właściciela. Co można przeczytać w grudniowym wydaniu miesięcznika Owner & Breeder. Jeśli pula nagród jest dostateczna, to dzięki niej wszyscy przeżyją.

    Wcześniej mówił Pan o tym, że nasze wyścigi i zakłady wzajemne, nie otrzymują dostatecznej promocji. W jaki sposób powinno się je promować?

    W normalny, wszechstronny i wszechobecny. Bardzo dobrze, że wyścigi konne są w telewizji, ale jest to telewizja biznesowa, więc tam oglądalność jest niewielka. Ludzie nie wiedzą, że co tydzień odbywają się wyścigi w sobotę i niedzielę. Zdają sobie sprawę, że jest coś takiego jak Derby i Wielka Warszawska, ale taka promocja jak na te dni, musi być codziennie. Bez przerwy. We wszystkich punktach Totalizatora powinny być telewizory, programy i wszystko, co potrzebne, żeby ludzie zrozumieli czym są wyścigi konne. Potrzebujemy wielokierunkowych działań, powiedziałbym nawet ogólnopaństwowych. W telewizji powinny być urywki gonitw, które odbywały się w sobotę, niedzielę, każdy dzień wyścigowy. Żeby nowi ludzie poznali konie, trenerów, dżokejów. Nikt w Polsce nie wie, jaki jest koń, trener, czy jeździec najlepszy. To jest właśnie najważniejsze, żeby dotrzeć do jak najszerszej publiczności. Reklama jest dźwignią handlu. Każdy biznesmen to wie. Gdyby to nie była prawda, to oglądalibyśmy bez przerwy najróżniejsze reklamy, a nasze wyścigi nie mają żadnej promocji, o czym już mówiliśmy. 

    Domindar ze stajni Urszula Jerzego Engela wygrywa pod Karoliną Kamińską.

    Domyślam się, że wynika to z tego, że wyścigi konne w Polsce nie cieszą się takim zainteresowaniem, jak za granicą. Nie stoję po przeciwnej do Pana stronie, ale wydaje mi się, że w wielu aspektach może być problem z taką promocją. Na przykład promocja telewizyjna, o której Pan mówi, poza telewizją publiczną, która też wcale niekoniecznie musiałaby być zainteresowana współpracą z wyścigami, nie byłaby możliwa ze względu na niekorzystny wizerunek wyścigów konnych i kwestie etyczne, a także i nawet przede wszystkim, kwestie finansowe. Ciągła reklama naszych wyścigów konnych w telewizji, nie na zasadzie współpracy i wsparcia od strony telewizji, a tradycyjnej usługi, kosztowałaby o wiele za dużo na obecne realia budżetowe. 

    Oczywiście, że w reklamę trzeba zainwestować. Nie ma nic za friko. Jeśli mamy w głowie rozwój wyścigów konnych, to nie ma innego wyjścia niż inwestowanie w promocję, aby dotrzeć do ludzi, którzy nie mają obecnie z wyścigami nic wspólnego. 

    Nie można więc skupić się jedynie na powiększeniu puli nagród i zakładach wzajemnych, ale także inwestować w wyścigi konne na wielu innych płaszczyznach.

    Oczywiście. Wielokierunkowo i przez długi czas, bo przez jeden sezon się tego nie odbuduje. 

    Wyścigi konne na świecie kojarzone są z prestiżem i czymś nadzwyczajnym. W jaki sposób według Pana powinno się na polskie tory przyciągnąć klasę wyższą? Czy taka promocja w telewizji i punktach Totalizatora Sportowego spełni to zadanie?

    Na pewno spełni. Pokazywać trzeba miłość do koni, jaka to jest wielka radość mieć konia wyścigowego, jakie to święto w domu, gdy koń startuje. Począwszy od angielskiej rodziny królewskiej, przez najbardziej zasobnych szejków z Bliskiego Wschodu, aż po najbogatszych Amerykanów. Wszyscy wpływowi żyją wyścigami i ze sobą w ten sposób rywalizują. Podam tylko nazwiska z mojego środowiska: Sir Alex Ferguson, Carlo Ancelotti, Kevin Keegan, Harry Redknapp i wielu innych. Wszyscy oni mają konie wyścigowe. 

    Czy to, o czym do tej pory mówiliśmy, wystarczy, aby zachęcić młodych ludzi do pracy na wyścigach? Potrzeba nam nie tylko publiki na wyścigi, ale też rąk do pracy w stajniach. 

    Tutaj znowu mamy problem złożony. Ci którzy budowali tory wyścigów konnych robili to fantastycznie. Mieli dobre plany i wizje, jak to powinno wyglądać. Wiadomo, że ludzi z Warszawy ciężko jest namówić, aby pracowali w stajniach. Stąd przychodzili do nich ludzie spoza Warszawy. Dostawali oni zakwaterowanie na terenie Toru Służewiec. Dzięki temu było dużo łatwiej znaleźć chętnych, zarówno jeźdźców, jak i pracowników, którzy nie wsiadali na konie. Podstawą kiedyś był też hotel, w którym mogli mieszkać pracownicy, gdy nie było wolnych mieszkań. Teraz już go nie ma, a mieszkania są w większości zamieszkane, przez ludzi, którzy nie pracują w stajniach. Niestety ludzi, którzy pracują w stajni, nie stać na wynajęcie mieszkania w Warszawie. W dodatku jest to kłopotliwe, przecież do tej pracy trzeba przyjechać przed szóstą rano. A to są też dodatkowe koszty. W związku z tym od tego trzeba zacząć. Od podstaw. Na Służewcu powinno być królestwo konia. Powinni być tu tylko ci ludzie, którzy zajmują się końmi.

    Czyli powinno się wysiedlić pozostałych, tych, którzy obecnie nie pracują już przy koniach i tym samym zrobić miejsce dla nowych pracowników? 

    Może nie wysiedlić, ale co chwilę słyszymy o nowych pustostanach na wyścigach. Te pustostany powinno się powoli zamieniać na mieszkania socjalne dla pracowników. Z roku na rok by się to wszystko zmieniało, aż na wyścigach byliby tylko ludzie zaangażowani wyścigami konnymi. 

    Jeśli ludzie mieszkający na terenie Służewca nie zostaliby wysiedleni, to mimo pustostanów, nie byłoby wystarczająco dużo mieszkań i trzeba by było stworzyć nowe budynki socjalne. 

    Oczywiście. To zostało dawniej zawalone. Jest to proces bardzo długotrwały, ale trzeba go zacząć. Sprawa, która jest teraz dużo ważniejsza to odrodzenie hotelu. Dawał on szansę na tanie wynajęcie miejsca zamieszkania osobom, które pracowały na torze i dalej jest on nam potrzebny. 

    Kto powinien zająć się budową tego hotelu?

    Skoro jest to teren wydzierżawiony Totalizatorowi Sportowemu na bardzo długi czas, a z tego co słyszałem, dzierżawa zostanie przedłużona, to z pewnością zająć się tym przedsięwzięciem powinien Totalizator Sportowy. To jest wspaniały teren, wart kilka miliardów złotych i ten obszar trzeba zagospodarować w sposób prawidłowy dla przyszłości i rozwoju wyścigów. 

    Duke Of Zamindar, gwiazda stajni Urszula Jerzego Engela.

    Co powinno się więc zrobić z terenem Toru Służewiec? Nie tylko z torem wyścigowym, ale także treningowym, stajniami, budynkami gospodarczymi itd…

    Przede wszystkim trzeba iść z duchem z czasu. Po pierwsze renowacje rzeczy potrzebnych dla wyścigów konnych, bo to one są najważniejsze. Każdy kto pojawi się na tym terenie, powinien wiedzieć, że odbywają się tu wyścigi konne i wszystko co się tu robi, robi się dla dobra wyścigów konnych. Trzeba wszystko robić z myślą o ludziach, pracujących na i dla wyścigów. To jest podstawa. Nie widzę innej możliwości niż tylko powolne, ale systematyczne odnawianie obecnej infrastruktury. Weźmy za przykład trybunę środkową. Obecnie nie jest ona wykorzystywana w ogóle. Nie można do niej wejść w dniach wyścigów konnych. Jest to nonsens. Wystarczy wziąć dawne filmy, żeby przekonać się, że w przeszłości było to serce wyścigów konnych. Kiedyś tam spotykali się widzowie, kibice i gracze. To miejsce było najważniejsze w świecie wyścigów konnych, a teraz nie ma tam wstępu. Podczas dni wyścigowych, nawet największych, kibice nie mają się gdzie podziać. Przy złej pogodzie, jedynym schronieniem jest dach nad trybuną, a to za mało. Szczególnie gdy za ścianą mamy doskonałą, niewykorzystaną przestrzeń. Kiedyś całe życie wyścigów konnych odbywało się w tej wspaniałej hali. Nie wiem dlaczego jest teraz zamknięta, z czego to wynika, czy został popełniony jakiś błąd przy renowacji, czy to po prostu zła decyzja organizatora. Jednak w pierwszej kolejności powinna zostać odnowiona tablica informacyjna przy padoku, bo ze względu na podawane na nie niej dane, jest ona ważna dla wszystkich, którzy przychodzą na wyścigi. 

    Zostańmy przy temacie torów. Czy uważa Pan, że w Polsce powinno być więcej torów wyścigowych?

    Jak dawniej było nas stać na tyle torów, w Lublinie, w Poznaniu i w innych miastach, to oczywiście, że teraz też nas na to stać. Trzeba to wszystko reaktywować. Mamy Warszawę, Wrocław, Sopot, ale kiedyś było tego dużo więcej. Im więcej torów, tym lepiej. Dzięki takiemu rozproszeniu można koncentrować zainteresowanie z danego środowiska wokół hodowli, utrzymywania koni, pracy i wyścigów. 

    Czyli nie powinno się scentralizować świata wyścigów konnych w Warszawie?

    Nie, ależ skąd. Sulki powinny odbywać się tam, gdzie jest do tego najlepszy tor, tak samo wyścigi płotowe. Jak wiemy wyścigi płotowe wyglądają w Warszawie żałośnie. Warszawa natomiast powinna być centralnym torem, bo to jest główny polski tor, i tu powinny odbywać się najważniejsze dni wyścigowe.

    A czy Warszawa powinna mieć tak duży udział gonitw w sezonie, jak ma obecnie, czy powinno być ich mniej?

    Im więcej, tym lepiej. Wtedy jest szansa dla słabszych koni na zarobek. Dobre, wybitne konie, nie tylko w Polsce i za granicą, mogą zarobić. Problem jest wtedy, kiedy właściciele koni średniej klasy nie mają żadnych szans na odrobinę satysfakcji. Nie mogą wygrać gonitwy, wyjść na padok, dostać nagrody, szarfy za zwycięstwo. Przy większej liczbie gonitw mają większe szansę, więc im więcej gonitw tym lepiej. Przypominam, że w 1999 roku na torze w Warszawie odbyło się 100 dni wyścigowych i jakoś wystarczyło koni. Teraz mamy tych dni wyścigowych 46 i ledwo możemy powiązać koniec z końcem. 

    Obecnie jest mniej koni zgłoszonych do sezonu i nawet przy 46 dniach wyścigowych wiele gonitw po prostu “spada”, ponieważ w zapisie do nich nie znajduje się nawet minimalne siedem koni. Pomijając już sytuacje kiedy połowa lub nawet ponad połowa koni w zapisie jest tylko dopisywana, aby tylko wyścig się odbył. Z minimalnej siódemki często dwa lub trzy później zostają wycofane. Oczywiście, oficjalnie wycofywane są one na wniosek lekarza weterynarii, co rzecz jasna jest bujdą. Chodzi tylko o to, żeby gonitwa się odbyła, a właściciele mieli większą szansę na zarobek. W następstwie jednak dochodzi do tego, że o zwycięstwo walczą dwa konie, a pozostała dwójka biegnie po pewny zarobek za trzecie i czwarte miejsce. Takie sytuacje niewiele mają wspólnego ze statutową selekcją. Nie mówiąc w ogóle o grze, która docelowo ma być motorem napędowym całego przemysłu wyścigowego.

    To trzeba pomóc właścicielom koni polskich. Trzeba ich zwolnić z opłaty za zapis w gonitwach grupowych. Jeśli tego się dokona, to w zapisach do gonitw będzie o wiele więcej koni. 

    Załóżmy, że mamy te 100, czy 70 dni wyścigowych w sezonie. Czy Warszawa powinna mieć tak duży procent w całości, jak teraz, czy więcej powinno odbywać się we Wrocławiu, Sopocie lub nowych torach?

    Te inne tory nie będą w stanie przerobić większej liczby dni wyścigowych. Oczywiście, jeśli będzie takie zapotrzebowanie, żeby inne tory miały więcej mityngów, to jak najbardziej, nie ma problemu, żeby dostawali więcej. Natomiast z tego co wiem, to w Sopocie nie ma chęci na organizację większej liczby dni wyścigowych, a Wrocław specjalizuje się w gonitwach płotowych i przeszkodowych oraz uczniowskich, więc nie za bardzo widzę sens, żeby dostali ich więcej. Warszawa dalej powinna organizować resztę. Sądzę, że dzisiaj optymalna liczba dni wyścigowych w Warszawie to 54-56. 

    Czy uważa Pan, że powinno się rozwijać projekt gonitw “kowrowskich”? (gonitwy kowrowskie to gonitwy dla koni eksterierowych, czystej krwi arabskiej, objęte patronatem Krajowego Ośrodku Wsparcia Rolnictwa, z puli dodatkowej KOWR, nie ogólnej puli nagród na sezon wyścigowy – przyp.red.)

    Nie. Gonitwy są dla koni, które muszą sprawdzać swoją wartość genetyczną w wyścigach. Gonitwy “kowrowskie” są tylko po to, żeby konie pokazowe nabrały animuszu i trochę mięśni. Przychodzą do treningu na rok, a później znikają. Nie wiadomo, komu to służy. Powinny się ścigać wyłącznie konie, które startują jako dwulatki, trzylatki, czterolatki, a klacze krócej, bo najlepsze pójdą na matki. Powinniśmy skupić się na selekcji najlepszego materiału do hodowli wyścigowej. 

    Tytanida pod Konradem Mazurem wygrywa na Służewcu.

    A więc powinniśmy odejść na dobre od wyścigów koni pokazowych, eksterierowych oraz półkrwi? 

    Jeśli zainteresowani tym, mają chęć się ścigać, to niech się ścigają, o ile mają na to własną pulę nagród. Jeśli KOWR widzi w tym sens, to nie ma problemu. Nikomu to przecież nie przeszkadza, natomiast, żeby tylko nie były uwzględniane w puli dla koni pełnej krwi angielskiej czy koni czystej krwi arabskiej, które ścigają się na poważnie. 

    Idąc dalej, czy powinno utrzymać się gonitwy zamknięte? Dla koni wyłącznie krajowej hodowli, czy jednak powinniśmy przejść na model “francuski” i skupić się na otwartości oraz przyznawaniu premii dla koni polskich, które zajmą płatne miejsca w gonitwach otwartych?

    Jestem za otwarciem wszystkich gonitw i dużą dotacją za zajęcie jednego z pięciu miejsc dla koni polskiej hodowli. 

    Jeszcze sam koniec, jeśli jedną rzecz mógłby Pan zmienić w polskich wyścigach, jako początek zmian, to co by to było? 

    Pula. 

    Powiększenie puli o sto procent, tak?

    Minimum sto procent. Mam jeszcze jednak pewną kwestię, którą chciałbym poruszyć. Prezes PKWK ma chyba zbyt mały wpływ na to co się na Służewcu restauruje. Boli mnie, że tablica informacyjna na padoku na Służewcu, która jest najważniejszą tablicą na wyścigach ze względu na całą masę zmian w gonitwach, zmian dosiadów, barw i wag, wycofaniu koni, od wielu lat jest nieczynna. Kiedyś wszystkie te informacje można było znaleźć na tej tablicy. Teraz nie działa, jest zardzewiała, brzydka. Już nawet nie chodzi o wizerunek, ale nie pomaga ludziom, którzy przychodzą na wyścigi. Renowacje tej tablicy trzeba zrobić w pierwszej kolejności. To i otwarcie środkowej trybuny to dwie największe zmiany, jakich trzeba dokonać na obiekcie Służewca. Mamy renowację fontanny, której wiele ludzi nawet nigdy na oczy nie widziało, która ma marginalne znaczenie, a nie ma odnowienia bardzo istotnej, ikonicznej tablicy informacyjnej. Oprócz tego chciałbym, żeby prezesem PKWK i dyrektorem oddziału TWKS byli pasjonaci wyścigów konnych. Ludzie, którzy wyłącznie będą zajmowali się wyścigami konnymi. Od rana do wieczora będą myśleć, co zrobić, żeby je rozwinąć i jak sobie wzajemnie pomóc. A nie ludzie, którzy nie mają z wyścigami nic wspólnego i się nie za bardzo nimi interesują. Muszą to być specjaliści, pasjonaci z sercem do wyścigów. 

    Czy są jeszcze jakieś propozycje zmian, o których chciałby Pan teraz opowiedzieć?

    Są jeszcze dziesiątki innych. Na koniec moglibyśmy jeszcze dotknąć tematu jeźdźców. Mówiliśmy już o tym, że nie ma kto jeździć na treningach. Są to głównie jazdy dziewcząt, z resztą dobrze, bo jeżdżą świetnie i odpowiednio przygotowują konie do wyścigów, ale brakuje polskich dżokejów. Korzystamy z zagranicznych jeźdźców ze Wschodu, bo nie ma w naszym kraju szkółki, w której przygotowywalibyśmy nowych, młodych jeźdźców. Niedaleko Służewca (w Piasecznie – przyp. red.) jest technikum hodowli koni. W samej Warszawie mamy świetną uczelnie rolniczą SGGW. Można to wszystko pięknie połączyć i zrobić szkółkę jeździecką z oddziałami na torach wyścigów konnych, ze stażami dla uczniów i studentów. Można zrobić wiele w kierunku pozyskania młodych jeźdźców, wychować kolejnych Szczepanów Mazurów. On robi wielką, światową karierę. Kiedyś byłem razem z nim na spotkaniu w szkole, w której dawał wykład dzieciakom. Wziął krzesło i pokazywał na nim, jak odpowiednio zrobić na koniu dosiad wyścigowy. Opowiadał o swojej pracy, życiu, zarobkach dżokejów. Takie promocje są fantastyczne. Całym sercem jestem za tym, żeby otworzyć w Polsce szkółkę jeździecką, w której byli jeźdźcy i byli trenerzy mogliby dawać nauki młodym. Piotr Piątkowski był trenerem. Teraz nie pracuje w zawodzie, a mógłby być doskonałym nauczycielem. Andrzej Szydlik, legendarny komentator i wielu innych fachowców mogłoby przyuczać jeźdźców tego zawodu. Trzeba by było zakupić kilka sztucznych koni treningowych, na których mogliby ćwiczyć dosiad zanim przyjdą na treningi i w ten sposób zacząć przygotowywać sobie młodych jeźdźców.

    Ostatnio zaczęły się podobne zajęcia PKWK, których wykładowcami byli trenerzy, jeźdźcy, ale też dietetycy, czy psycholodzy i nauczali wyścigowych kadetów, jednak były to zajęcia dla osób, które są już zakorzenione w środowisku. A brakuje nam głównie pozyskiwania nowych ludzi…

    Zgadza się. Oczywiście takie zajęcia są też bardzo ważne, ale potrzebujemy fundamentu, czyli pozyskiwania nowych jeźdźców. Dalej są organizowane także wyjazdy do Newmarket na szkolenia dla młodych jeźdźców, ale można przecież zrobić odwrotnie. Gdybyśmy mieli swoją szkołę, to nauczyciele z Newmarket przyjechaliby do nas. Byłoby to też znacznie tańsze, bo przecież wysłanie i utrzymanie kilku, czy kilkunastu osób do Anglii jest droższe niż jednej lub dwóch z Anglii do Polski. Podstawą jest to, żeby tę szkółkę stworzyć. 

    Przyszła mi do głowy jeszcze jedna kwestia, która choć obecnie nie jest dla ludzi z polskiego środowiska czymś ważnym, a raczej pomijaną błahostką, to w przyszłości będzie odgywać coraz większą rolę. Mianowicie zachowanie etyki na wyścigach. W znakomitej większości konie w polskim treningu są pod świetną opieką, ale kontrowersje zaczyna budzić używanie bata. W przyszłości dojdzie do tego jeszcze zarządzanie gospodarką wodną i będziemy musieli mierzyć się z krytyką podobną do tej, która spotyka wyścigi konne w Australii, gdzie przecież dzień organizacji gonitwy Melbourne Cup to święto narodowe. Czy to są kwestie, którymi prezes PKWK oraz organizatorzy wyścigów konnych w Polsce powinni zacząć się bardziej przejmować? Może powinniśmy iść tropem Skandynawii i odejść od bata, a tory zielone zamienić na tory z nawierzchniami syntetycznymi…

    Na pewno nie powinniśmy przejść na tory syntetyczne, ponieważ nasze konie nie są do tego przyzwyczajone. A propos torów, potrzebne nam są renowacje nie tylko toru zielonego, wyścigowego, ale także treningowego na Służewcu. “Roboczy” od wielu lat nie był remontowany. Obecnie są dosypki piachu, dobrze, że są, ale to nic nie daje w dalszej perspektywie. Ten tor trzeba po prostu poprawić. Cały czas apelują o to trenerzy, ale nic z tego nie wynika. Podobnie tor główny, który musi mieć elastyczność co najmniej na poziomie 3,0. Nie na kawałku toru, na całym torze. Powinna być elastyczność od 3 do 4 na przyjętej w Polsce skali. Na Służewcu mamy świetny basen przy fontannie, z którego woda wykorzystywana jest na podlewanie bieżni wyścigowej, więc u nas chyba nie będzie problemu z zarządzaniem wodą. Myślę, że remont dąży do zamkniętego obrotu, aby woda wykorzystywana na nawadnianie toru wyścigowego wracała z powrotem do basenu, jak to działa w wielu fontannach na całym świecie, aby oszczędzać wodę. 

    A co z batem, czy powinniśmy od niego odchodzić?

    Znam konie. Wiem, że niektóre bez bata dobrze nie pójdą. Są też takie, które nie lubią bata. Ja bym zostawił możliwość trzech uderzeń batem na prostej finiszowej. 

    Jak w Niemczech.

    Tak. To jest wszystko co można zmienić. Jak najbardziej. Nie ma sensu wymyślać nowych zasad. Tam decydują o tym ludzie, którzy są na dużo wyższym poziomie jeśli chodzi o wyścigi. Nie powinniśmy na nowo odkrywać Ameryki, tylko podążać ich torem. Są od nas lepsi, naśladujmy ich.

    Dziękuję za rozmowę. 

    Dziękuję. 

    Dekoracja po zwycięstwie w Nagrody Dandolo.

    Rozmawiał Michał Celmer.

    Na zdjęciu tytułowym Jerzy Engel podczas dekoracji na Służewcu. Fot. Tomasz Celmer

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły