Jest człowiekiem wielu talentów. Z zawodu inżynier środowiska, z zamiłowania trener koni, zarabia jako konserwator, pomaga rodzicom w ośrodku hodowlanym. W ostatnią niedzielę odniósł największy sukces w karierze trenerskiej. Przygotowywana do startów przez Pawła Talarka Cechini wygrała Oaks arabski.
Czy zwycięstwo Cechini w Oaks, to największy sukces w Pana karierze?
W trenerskiej na wyścigach, tak.
Jak to się stało, że pan zaczął trenować konie?
Chciałem spróbować swych sił, ponieważ wcześniej interesowałem się końmi. Pewnie dlatego, że mamy stadninę. Pracowałem też w wyścigowej komisji technicznej, co również dało mi bodziec do trenowania koni.
Jakieś nauki musiał Pan pobierać. Nikt nie przychodzi na Służewiec i nagle zaczyna trenować konie. To musi być poparte praktyką.
Ale tak było. Nigdy nie pracowałem w stajni wyścigowej, jedynie obserwowałem, jako właściciel, pracę z końmi wyścigowymi. Dużo nauczył mnie pobyt w komisji technicznej. Słuchałem z zaciekawieniem opowieści i anegdot byłych trenerów: Mirosława Stawskiego i Piotra Czarnieckiego, z którymi miałem przyjemność tam pracować. Analizowali i wyciągali wnioski po wyścigach, które sędziowaliśmy. Który koń jest dobrze menażowany, który źle. Od strony teoretycznej byłem bardziej przygotowany, niż od strony praktycznej. Miałem swoje konie, więc mogłem zacząć je trenować.
Teoria, teorią, ale najważniejsza jest praktyka.
Moja narzeczona Ania Gil, która jest weterynarzem, od jakiegoś czasu mi dużo pomaga. Jest na wyścigach dość długo. Pracowała u pani Łojek, u trenerów Walickiego i Siwonii. Wiedzę ma, a ja z tej wiedzy korzystam.
Czy podczas pracy treningowej jeździ Pan na koniach?
Nie, nie jeżdżę.
A czy w ogóle umie Pan jeździć konno?
Gdy byłem młody, to dużo jeździłem. Przestałem jeździć, gdy poszedłem na studia. Teraz tylko siadam w siodło epizodycznie. Ania od dziecka ma swojego konia w Bieszczadach, więc gdy tam jesteśmy, to czasami pojeżdżę. A na treningach nie jeżdżę i nawet nie próbowałem jeździć na koniach wyścigowych.
A w rajdach?
Też nie, chociaż kiedyś miałem ochotę spróbować. Jednak nasze konie największe sukcesy w rajdach osiągały, gdy byłem na studiach w Warszawie.
Na SGGW?
Nie, na Politechnice Warszawskiej, skończyłem kierunek inżynieria środowiska – budownictwo wodne. Teraz miło posłuchać opinii kolegów, którzy zostali w branży, gdy wypowiadają się na temat powodzi.
Czy prowadzenie stajni wyścigowej opłaca się Panu?
Raczej nie. Gdy włoży się złotówkę, to zwraca się z niej 30 groszy. Więc jest słabo. No, chyba, że uda się sprzedać jakiegoś konia. Dobrze, że sprawdzają się w rajdach długodystansowych. Nawet dużo lepiej niż w wyścigach. Na przykład tydzień temu Cuks został mistrzem Polski 4-latków w Michałowie. Startował pod Gosią Wołczak, która również jeździ na wyścigach. Spróbowała. To był jej pierwszy ukończony rajd w życiu no i pierwszy sukces.
Dlaczego trenuje Pan konie na Służewcu, a nie w Garwolinie, gdzie ma Pan rodzinną stadninę?
Tam z pewnością byłyby niższe koszty, ale że to nie jest dochodowy interes, muszę mieć dodatkowe zajęcie. A swoją działalność prowadzę na terenie Warszawy, więc konie też muszą tu trenować.
Jaką?
Konserwacje. Dlatego potrzebuje przebywać w Warszawie. Chociaż moim marzeniem jest trenować konie gdzieś poza stolicą.
To Pan jest człowiekiem wielu talentów, inżynier środowiska, trener koni, konserwator, pomaga Pan rodzicom w ośrodku hodowlanym…
Trzeba z czegoś żyć. A gdy ma się jeszcze hobby, trzeba to wszystko próbować łączyć. Wątpię, żebym był w stanie utrzymać się z trenowania koni. Szczególnie, że te początkujące stajnie, to sobie słabo radzą finansowo. Nowych stajni jest jak na lekarstwo. Nie wiem, czy ktoś byłby w stanie zaryzykować i poświęcić się w stu procentach. Mi by się to nie udało.
Ale rodzinna stadnina dobrze prosperuje. Tata zakochał się w klaczach z linii Mlechy i doczekał się oaksistki.
Mój tata kupił dwie klacze arabskie, Cechę, ona była z linii Mlechy i drugą, Neskę, która dała przyzwoicie biegającego w latach dziewięćdziesiątych Neskina. Ale została u nas tylko linia Cechy. Nasze konie są mocno spokrewnione ze sobą, bo często używa się tych samych ogierów do krycia. Przez to koń jest spokrewniony z dwóch stron.
Jak długo Pan trenuje konie?
Od 2016 roku. Pierwszą kobyłę trenowałem w sierpniu, ale jeszcze w domu. Nazywała się Ceramika. Najpierw była u Andrzeja Laskowskiego. Ale ona zajmowała ostatnie miejsca i trener dłużej nie chciał, bym płacił już za trening klaczy, która nie ma szansy zarobienia złotówki. Pod względem finansowym opłacało się, by jeszcze dwa razy pobiegła, bo uzyskałaby premię 5000 zł za pięć startów. Uzyskała premię, ale w wyścigach znów zajmowała ostatnie miejsca.
Skąd pomysł u rodziców, żeby założyć własną stadninę?
Szczerze, to nie wiem. Gdy kupili araby, to miałem cztery lata. Mojemu tacie się chyba podobały. On studiował na SGGW rolnictwo. I podczas studiów odziedziczył po babci gospodarstwo w Garwolinie. Miał więc gdzie rozpocząć hodowlę. Wyjechał ze stolicy, choć wychował się w Warszawie.
A skąd wzięła się nazwa stajni?
Czyszków, to dzielnica Garwolina, w której mamy stadninę.
Konie z rodzinnej hodowli odnoszą sukcesy na wyścigach, w rajdach i pokazach. Wszystkie te dziedziny łączy Cuks.
I to mocno. Jest mistrzem Polski w rajdach długodystansowych. Wygrał też dwie gonitwy, w tym nagrodę Williama. Był mocno odstającym koniem w gonitwach KOWR-owskich. No i jeszcze przy tym ładnie wygląda i uczestniczył w pokazach, gdy był w treningu wyścigowym. Więc w tej dziedzinie jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nabierze masy, podtuczy się, to będzie jeszcze lepiej oceniany przez sędziów.
Czy wróci jeszcze do wyścigów?
Wróci. Cały czas trenuje, bo był przygotowywany do mistrzostw w rajdach. Liczyłem go w Derby, ale start mu nie wyszedł. Dwa tygodnie wcześniej był na Służewcu koncert, który źle zniósł. Denerwował się, spocił się i przeziębił. Dlatego mu start nie wyszedł. Później był na pokazie w Janowie Podlaskim, gdzie dostał nagrodę dla najlepszego konia wyścigowego. A 14 września zdobył mistrzostwo Polski w rajdach.
Cuks i Cechini to nie jedyne konie, które wygrały dla Pana rodziny gonitwy pozagrupowe.
Celebryk wygrał nagrodę Kurozwęk, Cekur i Cerwing – Kabareta, a Cedunia w Nagrodzie Europejczyka. Ponadto Celebryta i Cehius to wicederbiści. Ale, moim zdaniem, najlepszą klaczą była Cehilla, która w Oaksie, niestety, zajęła trzecie miejsce. Zapłaciłem za eksperyment z dżokejem w Derby, którego ściągnąłem ze Słowacji. Tempo było na początku wolne, a klacz doznała urazu. I na Oaks była, niestety, średnio przygotowana. Choć i tak sądziłem, że sobie poradzi. Później zapisałem ją do Porównawczej i tam ładnie się pokazała, zajmując szóste miejsce.
Trenuje pan nie tylko swoje konie ale też państwa Kosickich. To jakiś układ?
Maciek Kosicki kiedyś na naszym koniu, Cehiusie, zdobył mistrzostwo Polski. Znamy się od 2009 roku. Maciek sam trenował konie, ale to, że jest to taki mocno niedochodowy interes, zaprzestał tego. Czym innym się teraz zajmuje. Jest kowalem, a na trenowanie nie ma już czasu. I dał do mnie konie. Miał również w planach dać do mnie Onyksa. Koń był nawet u mnie na torze przez dwa tygodnie. Ale miał problemy zdrowotne i weterynarze odradzili starty. Dlatego sprzedał Onyksa panu Urbanowskiemu. I Onyks okazał się super koniem, który wygrał Derby. Mam jego półsiostrę, która dużo jeszcze poprawi, ponieważ ma swoje drobne problemy rozwojowe. Pomału już pokazuje, że potrafi galopować. Też powinna się pokazać w przyszłym roku, na przykład w Oaksie.
Czy to Orfea, która biegnie w niedzielę?
Tak.
Jakie ma Pan marzenia?
Tak jak wszyscy trenerzy, dżokeje, właściciele czy hodowcy, chciałbym wygrać Derby.
Cała rodzina jest u Pana zaangażowana w wyścigi. Tata – hodowca, mama – właścicielka, Pan – trener. Czyli całą kasę zgarnia mama.
Mama zgarnia całą kasę i mama najbardziej się denerwuje, że mało jest z tego pieniędzy. Dlatego mama dostaje wszystko, bo opłacalność z roku na rok spada. Poza tym mamy małą stadninę. Na przestrzeni 34 lat, urodziło się 70, może 80 źrebaków, co daje średnio dwa na rok. Konie były u różnych trenerów. Dzięki temu mogłem obserwować różne szkoły trenerskie. Co prawda, z takiej obserwacji dużo nie wynika, bo jednak trener o swoich błędach nie opowiada. A trening, to gra błędów. Czasem gdy jest klasowy koń, to potrafi zniwelować wszystkie błędy trenera i wygrać. Ale takich koni jest mało. Trzeba raczej wykorzystać to, co się da i nie popełniać błędów, co jest bardzo trudne.
Rozmawiał Maciej Rowiński
Na zdjęciu tytułowym dekoracja Cechini po arabskim Oaks