More

    Sergey Vasyutov: Po tragedii, jaką był wypadek Julii, pojawili się ludzie, którzy przyszli mi z pomocą

    To był dla niego czarny początek roku. Żona uległa wypadkowi na koniu. Lekarze nie dawali jej szans przeżycia. Za chwilę pojawiły się oskarżenia i utrata pracy. – Po głowie krążyły mi coraz czarniejsze myśli. Ale wiedziałem, że muszę wziąć się w garść, bo trzeba utrzymać rodzinę – wyznaje Sergey Vasyutov. I udało się. Bo spotkał na swojej drodze przyjaznych i pomocnych ludzi.

    W biegu o Nagrodę Porównawczą wystartuje trenowany przez Pana Nimrod, który jest własnością Pana żony Julii. Z jakimi szansami pobiegnie?

    Myślę że będzie trzymał dystans. Grząski tor nie będzie mu przeszkadzał. Niestety, jego waga jest już zbliżona do wag rywali. Ale ma dobre przyspieszenie, więc liczymy na bardzo dobry wynik.

    Skąd w ogóle pomysł na konia włoskiego?

    Mój znajomy zaproponował, że kupi konia i odda mi go do treningu. Dodał, że będzie go utrzymywał, a wszystko, co zarobi, pójdzie na konto Julii. A po pewnym czasie zabierze go.  

    To znaczy, że Pana żona go dzierżawi.

    Tak. To nie jest jej prywatny koń, tylko wydzierżawiony, dopóki będzie biegał.  

    Jak odnajduje się Pan w nowej, starej rzeczywistości? Po latach wrócił Pan na Służewiec.

    Trochę dziwnie. Trzeba wszystko samemu organizować, wszystko samemu robić. Mam bardzo małą stajnię, bo wróciłem tutaj w marcu, a to trochę późno. Już nie miałem możliwości pozyskania właścicieli, ludzi do pracy. Musiałbym od kogoś podkraść i konie i pracowników, więc nie chciałem robić problemów sobie i innym. Ostatecznie wszystko w tym roku szło zgodnie z planem.

    Sergey Vasyutov święcił sukcesy w z janowskimi końmi. Między innymi z derbistą Severusem

    Ile ma Pan koni?

    Miałam sześć, teraz cztery. Pan Mikołajczyk zabrał dwa młode konie. Largo Winch miał dobre wyniki, z debiutu był trzeci, później wygrał, a w pierwszej grupie zajął drugie miejsce. Zabrał jego i Juliusa, bo boi się o zdrowie koni. Trochę to dziwne.

    Dlaczego?

    Uważa, że za tak małe pieniądze nie ma co się ścigać, a ryzyko kontuzji jest duże.  

    Żona ma Nimroda, ale wcześniej miała też inne konie…

    Mieliśmy też Lexa. Nie chciałem już go trenować, bo w ostatnim sezonie zarobił dużo, biegał bardzo dobrze, ale trzeba było go wyleczyć. Właściciel tego nie zrobił, a koń po poprzednim sezonie był już mocno wyeksploatowany.  

    Dlaczego odszedł Pan z Janowa Podlaskiego?

    Nie odszedłem, tylko zostałem zwolniony po wypadku żony.

    Jaki był powód zwolnienia?

    Julia była pracownikiem stadniny, a ja byłem trenerem z własną działalnością gospodarczą i miałem pod opieką ludzi. Po wypadku Julii oskarżyli mnie, że nie zadbałem o bezpieczeństwo pracowników.

    A jak się Panu pracowało z Piotrem Piątkowskim. Dwóch dżokejów i trenerów, a decyzje mógł podejmować jeden.

    Bardzo dobrze. Dużo mi zawsze pomagał. Wiedział, że tor jest najważniejszy, dbał o niego, sam nawet wsiadał na traktor i go bronował.

    Stan żony po wypadku był bardzo ciężki przez rozliczne urazy czaszki. Lekarze nie dawali jej szans przeżycia.

    Dziś czuje się już znacznie lepiej.

    A czy jeździ konno?

    Nie jeździ.

    Czy czuje lęk, ma opór?

    Nie, ale gdy próbuje wsiąść na konia, to jej się w głowie kręci. Nie odzyskała jeszcze w pełni zdrowia, nie ma smaku, nie czuje zapachu. Nawet gdy jedzie samochodem i ma przejechać skomplikowane skrzyżowanie, nie radzi sobie. Gubi się.

    Czy rehabilituje się?

    Julia rehabilitowała się w szpitalu w Białej. Jesteśmy daleko od tego miejsca, bo trzeba było wyprowadzić się z Janowa. Gdy pojechaliśmy zabrać swoje rzeczy, dzieciaki obejrzały na pożegnanie przedszkole, szkołę. Wszyscy usiedli na schodach w stadninie i płakali. Tam się wychowali, to było ich miejsce i życie.  Ale musiałem gdzieś pracować, żeby zarobić na rodzinę. Z chorobowego Julii byśmy się nie utrzymali. Musieliśmy zmienić otoczenie.

    Ale chyba na dobre Wam to wyszło. Trenuje Pan konie, jeździ w wyścigach, pracuje w stajni.

    To przyjemne, że właściciele i trenerzy zapisują mnie na swoje konie. Pracuję w stajni u pani trener Łojek, to dla mnie też spory zastrzyk finansowy. Plus mam jeszcze konie w treningu. Nimrod zarobił już ponad 30 tysięcy złotych. W stajni pomaga mi Ariana Sienkiewicz, która wydzierżawiła Williamsa i jeździ na nim podczas treningu i w wyścigach. To świetna i pomocna amatorka. Mam też znajomego, który dał nam dom, bo przecież z trójką dzieci trudno byłoby mieszkać w jednym pokoju na Służewcu, i dodatkową pracę. Opiekujemy się tam młodymi arabami, które będą przychodzić do treningu. Okazało się, że po tragedii, jakim był wypadek Julii, zwolnieniu mnie z Janowa, pojawili się ludzie, którzy przyszli mi z pomocą. Bardzo im za to dziękuję. Mam nadzieję że przyszłość będzie dobra.

    Udało się Panu przetrzymać te trudne chwile. Czy już w pełni doszedł Pan do siebie?

    Na początku było bardzo ciężko. Żona długo nie mogła odzyskać sprawności. Opiekowałem się dziećmi, pracy już nie miałem, synowie i córka musieli opuścić przedszkole i szkołę i to w  środku roku szkolnego. Po głowie krążyły mi coraz czarniejsze myśli. Ale wiedziałem, że muszę wziąć się w garść, bo trzeba utrzymać rodzinę. Dzieci sobie poradziły, tym bardziej musiałem i ja. Dziękuję żonie i dzieciakom za wsparcie i wytrwałość.

    Musiał Pan być wsparciem dla żony i dzieci. A Pan otrzymał jakieś wsparcie, oprócz rodziny?

    Tak, od mojego znajomego z Rosji, właściciela Nimroda. Proponował, że wesprze finansowo moją rodzinę. Powiedziałem mu: daj mi wędkę, a ja sobie sam nałowię. I wydzierżawił nam Nimroda, który wspaniale biega i zarabia. Dziękuję mu bardzo za to.

    Szczęśliwa rodzina na zakończeniu sezonu wyścigowego 2023

    Co jest fajniejsze, udział w wyścigach czy trenowanie koni?

    Łączę jedno i drugie. Gdy trenuję konia i sam go dosiadam, to czuję go. Dzięki temu mam komfort psychiczny. Znam konia, którego trenuję i dosiadam, wiem jak się w danym momencie czuje, podczas wyścigu mogę zmienić taktykę, dopasowując ją do przebiegu gonitwy. Na dodatek nie mam żadnej presji.

    I sam sobie wydaje Pan dyspozycje.

    Tak (śmiech). Planuję, że będzie taki wyścig, a jadąc, gdy się nie układa, zmieniam sobie założenia. Przykładem niech będzie Bolot, który jechał w Derby dla koni zagranicznych. Pojechał wbrew moim dyspozycjom. Nimrod źle ruszył, a później nagle jeździec zaczął poprawiać, czym przekreślił szanse konia. Następny wyścig pojechałem sam, z większością tych samych koni, i je ograłem. Dlatego mam ogromny komfort, będąc jednocześnie trenerem i dżokejem.

    Jakie ma Pan marzenia?

    Raczej plany. Chcę rozwijać stajnię. Dobierać takich właścicieli, którzy nie będą mną rządzić. Żeby przychodzili do stajni i pytali, co koń potrzebuje, a nie mówili, co mam robić. Takich właścicieli chciałbym sobie dobrać.

    Rozmawiał Maciej Rowiński

    Na tytułowym zdjęciu Nimrod z Sergeyem Vasyutovem w siodle. Fot. Monika Metza

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły