Dzień po spektakularnym zwycięstwie klaczy Merveilleux Lapin w Nagrodzie Wiosennej, jej właściciel Patryk Gorczyca dzieli się swoimi przemyśleniami. W szczerej rozmowie opowiada o kulisach przygotowań, emocjach towarzyszących wielkim sukcesom, filozofii prowadzenia stajni oraz ambitnych planach na przyszłość, w tym o starcie w Berlinie. To opowieść o pasji do koni, wyzwaniach i radości, jaką dają wyścigi, widziana oczami człowieka, dla którego są one czymś więcej niż tylko sportem.
Michał Kurach: Serdeczne gratulacje wielkiego sukcesu! Panie Patryku, minęła noc od spektakularnego zwycięstwa Merveilleux Lapin. Nie tylko wygrała Nagrodę Wiosenną, ale zrobiła to w imponującym stylu. Zanim przejdziemy do samego wyścigu, chciałbym zapytać o Pana dzisiejsze emocje. Czy pierwszy entuzjazm już nieco opadł? Udało się przespać noc, czy niedzielny wieczór był pełen wrażeń?
Patryk Gorczyca: Tak, udało się przespać, aczkolwiek zasnęliśmy dość późno, po północy. Nie jesteśmy typem imprezowiczów, ale oglądaliśmy ten wyścig chyba z dziesięć razy, jeśli nie więcej. Emocje były ogromne. Wielokrotnie to powtarzałem: bardzo emocjonalnie podchodzimy do naszych koni, traktujemy je jak członków rodziny. Każdy start, a szczególnie w tak prestiżowej, klasycznej gonitwie jak Nagroda Wiosenna, budzi dodatkowe emocje. Wiadomo też, że trudniej startuje się w roli faworyta. Emocje były spore, ale cieszymy się, że klacz po raz kolejny pokazała klasę.
Często wspomina Pan, że wkładają Państwo serce w wyścigi, i wydaje się, że konie to odwzajemniają. Z drugiej strony, w wyścigach jest też pewna logika, chłodna kalkulacja. Pana klacz wygrała w zeszłym roku w Niemczech wyścig wyższej rangi niż Nagroda Wiosenna, ale ta polska gonitwa ma wyjątkowe znaczenie. Co z Pana osobistej perspektywy czyni ten wyścig tak szczególnym?
Uwielbiam ten moment, kiedy kupujemy młodego konia i obserwujemy jego rozwój, kolejne kroki, zmiany treningowe. Konie bardzo się zmieniają między pierwszym a trzecim rokiem życia, i każdy etap jest dla mnie, jako właściciela, niezwykle interesujący i emocjonujący. Zawsze z ciekawością śledzę wyścigi, kolejne starty, a nawet prace treningowe.

Porozmawiajmy o dwuletniej karierze Merveilleux Lapin. Wspominał Pan, że zaimponowała Panu już debiutem.
Tak. Kupiliśmy ją na aukcji mieszanej na początku lipca. To była jej trzecia aukcja w tym roku, właściciel nie chciał jej sprzedać za małą kwotę, a ta aukcja była już ostatnią szansą. Wiedziałem, że wygrywając debiut praktycznie „w ręku”, o pięć długości, od naprawdę dobrych koni – biegały tam Cloud Street i Prince Michael, jeśli dobrze pamiętam – miała za sobą niewiele pracy treningowej w Warszawie. Była w Polsce bardzo krótko, może trenowała trzy tygodnie. Już wtedy, po debiucie, powiedziałem żonie, że mamy fantastycznego konia.
Co sprawiło, że był Pan tego tak pewny?
Zrobiła wrażenie tym, że wygrała tak łatwo o 5 długości biegnąc lekko i chętnie. Natomiast pewności nabrałem, po Nagrodzie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, sześć tygodni po debiucie, kiedy klacz potwierdziła, że jest koniem wyjątkowym. Ustanowiła wtedy najlepszy czas od 15 lat, mimo że zgubiła start – a właściwie dżokej miał dyspozycję, by trzymać ją z tyłu, i nie wycofał jej subtelnie. Jest taki moment w tej gonitwie, gdy ma około 10 długości straty do prowadzącego Belmonda, a ona to zniwelowała i z łatwością wszystkich pokonała. Stąd wziął się pomysł wyjazdu do Niemiec. W tamtym momencie było to dla mnie sprawdzenie, jak wypadniemy na tle niemieckiej czołówki, bo zachodnie wyścigi są pewnym wyznacznikiem. Pokazała się tam z bardzo dobrej strony, co utwierdziło nas w przekonaniu, że mamy wybitnego konia, radzącego sobie również z zagraniczną konkurencją.

A jak ocenia Pan tegoroczny start w Nagrodzie Wiosennej na tle poprzednich sukcesów? Sezon trzyletni to zawsze nowe otwarcie.
Konie bardzo się zmieniają z dwulatków na trzylatki, nigdy nie wiadomo, jak zmieniła się konkurencja. To zawsze pewna niewiadoma. Od początku rozmawialiśmy z Maćkiem (trenerem Maciejem Jodłowskim), żeby bardzo delikatnie wprowadzać ją w ten sezon.
Czy był Pan rozczarowany wynikiem w Nagrodzie Strzegomia?
Nie byłem zaskoczony wynikiem gonitwy w Nagrodzie Strzegomia. Zresztą ta gonitwa zupełnie nie była po jej myśli – ona lubi szybkie tempo. W Hanowerze tempo od startu wynosiło 64 km/h, bardzo mocne otwarcie, jak to zwykle w Niemczech. Nie miała tam problemu z utrzymaniem tempa i mimo to oddała finisz. Gdyby miała wcześniej przejście, wygrałaby lżej niż o te pół długości. Mieliśmy więc świadomość, że Nagroda Strzegomia to po pierwsze jednostka treningowa zamykająca cykl wprowadzający w sezon trzyletni, a po drugie, nie była rozegrana tak, jak powinna. Tempo było wolne na początku, to był wyścig na końcówkę, a mimo to ona bardzo nadrabiała do Acclaim the Foxa i Kadora, przegrywając ostatecznie o długość czy półtorej. Byłem więc spokojny po tej gonitwie, ani przez chwilę nie byłem rozżalony czy rozczarowany, że nie wygrała, bo wiem, że to nie był najważniejszy start w tym sezonie. Nie miałem więc takiej sportowej złości. Podchodziłem do tego na chłodno, z perspektywy rywalizacji. Byłem o nią spokojny i pewny, bo wiedziałem od Maćka ze stajni, że wszystko jest z nią dobrze.
Po Nagrodzie Strzegomia pojawiły się pewne głosy zwątpienia, że to już „po koniu”. Czy odczuwa Pan satysfakcję, kiedy klacz triumfowała w tak pięknym stylu w Nagrodzie Wiosennej, udowadniając swoją klasę? Czy przed startem czuł Pan sportową złość, dodatkową motywację, by odpowiedzieć krytykom?
Takiej sportowej złości, chęci pokazania czegoś komuś, nie miałem. Chyba nie jestem typem człowieka, który nosi w sobie takie uczucia. Koncentruję się na sobie i swoich działaniach. Nikt tak naprawdę nie wie, jak ona pracowała, jak trenowała i jakim startem była dla nas Nagroda Strzegomia. Ustaliliśmy z trenerem: „Pierwszym poważnym krokiem będzie Nagroda Wiosenna, która da nam odpowiedź, czy jedziemy na Zachód, by znów spróbować sił z trzyletnimi klaczami, czy też znamy swoje miejsce w szeregu i biegamy dalej w Polsce.”. Niektórzy podchodzili i mówili, że dobrze, iż pobiegła Listed w wieku dwóch lat, bo jako trzylatka już nie ma tej jakości. A my po prostu bardzo delikatnie wprowadzamy ją w sezon, bo mamy plany startów zagranicznych. Oczywiście, nagroda klasyczna daje możliwość zapisania się w historii. Gdybym miał dziś powiedzieć, co jest dla mnie ważniejsze – czy tamta Nagroda Listed w wieku dwóch lat, gdzie jako pierwszy koń trenowany w Polsce tego dokonała, czy Nagroda Wiosenna – bardzo trudno byłoby mi wybrać. To dwa różne wyścigi i, szczerze mówiąc, nie wiem.
Zostawmy więc tę kwestię nierozstrzygniętą. Wiemy na pewno, że tamten wyścig Listed, a także wcześniejsza Nagroda Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, były dla Pana niezwykle emocjonującymi momentami.
Tak, jeszcze dopowiem, że jeśli chodzi o Nagrodę Ministra Rolnictwa, to od strony emocjonalnej było trochę łatwiej, ponieważ bardzo w nią wierzyliśmy, wiedzieliśmy, jak dobrym jest koniem. Nie była jednak faworytką publiczności, nie było presji otoczenia. Tutaj natomiast startowaliśmy już z pozycji faworyta, a to zawsze jest trudniejsze, również dla jeźdźca, który dźwiga tę presję. Zawsze łatwiej wygrywa się, będąc trochę outsiderem.
Czyli presja faworytki była odczuwalna?
Na pewno. Jednak to, co zrobiliśmy w zeszłym roku, wygrana w gonitwie rangi Pattern w wieku dwóch lat koniem trenowanym w Polsce, to coś wyjątkowego. Myślę, że to super, że zapisaliśmy się w historii. A Nagroda Wiosenna to klasyk. Uważam, że Merveilleux Lapin już dzisiaj – zobaczymy oczywiście, co przyniesie przyszłość – na stałe zapisała się w historii polskich wyścigów konnych. I to naprawdę coś wspaniałego.
Czy pamięta Pan swoje plany po wygranej w Hanowerze?
Tak, na fali entuzjazmu po wygranej w Hanowerze powiedziałem, że moim marzeniem jest start w 1000 Gwinei w Niemczech. Jednak po spokojnej analizie doszedłem do wniosku, że sezon trzyletni jest kluczowy dla każdego konia pełnej krwi. Zastanawiałem się, czy ewentualny dobry występ w niemieckim 1000 Gwinei nie odbędzie się zbyt dużym kosztem i czy nie zabierze jej radości z biegania. Myślę, że każdy, kto uczciwie ogląda jej wyścigi, widzi, że ona lubi to robić i czerpie z tego frajdę. Jest naprawdę fantastycznym koniem. Dlatego doszedłem do wniosku, że nie chcę jej tej frajdy odbierać.
Co uważa Pan za największą zaletę tej klaczy?
Jej największą zaletą – mogę to powiedzieć z perspektywy właściciela wielu koni na przestrzeni lat – jest niesamowita psychika. Te wszystkie starty nie robią na niej żadnego wrażenia. Wczoraj po gonitwie przyszła do boksu normalna, spokojna, dostała kolację i od razu ją zjadła. Rywalizacja nie robi na jej psychice żadnego wrażenia, bo ona to robi dla frajdy. Wychodzę z założenia, że kluczem do umożliwienia koniom pokazania 100% możliwości na torze jest dbanie o ich dobrostan: dobre żywienie, opiekę, regularną pracę. To później może przełożyć się na wyniki sportowe.
Czy jest jakiś inny element, mniej widoczny dla publiczności, który dla Pana również czyni ją wyjątkowym koniem?
Myślę, że to właśnie jej, wbrew pozorom, opanowanie. Kiedy wchodzi na padok, wie, po co tam jest. Ma świadomość zbliżającego się wyścigu, przygotowuje się mentalnie, emocjonalnie, widać, jak energia zaczyna się w niej kumulować. Ale zanim wyjdzie z boksu na padok, jest okazem spokoju. Pamiętam, jak w Hanowerze byliśmy z moim przyjacielem Bartkiem, który od lat pracuje z końmi w Irlandii. Byliśmy tam razem i on był pod wrażeniem, jak dwuletnia koń– i to jeszcze klacz – może być tak opanowana na wyjeździe, przed wyścigiem, w obcym miejscu, gdzie przyjeżdżają inne konie. Zachowywała się jak dziesięcioletni wałach, nic nie robiło na niej wrażenia. Myślę, że to jeden z tych elementów, których publiczność nie widzi, a który jest kluczowy dla jej wyników na torze.
Wspomniał Pan, że trenuje w nausznikach. Dlaczego?
Patryk Gorczyca: Dlatego też trenuje w nausznikach – jest mocną klaczą i cały czas chciałaby się ścigać. Wiadomo, że na treningach nie można tego robić, a ona na torze treningowym też chciałaby rywalizować. Jak tylko kogoś usłyszy kątem ucha, od razu reaguje i chce biec. Ale w boksie jest oazą spokoju. Wie, kiedy jest czas na odpoczynek i regenerację, a kiedy na wysiłek fizyczny. To, moim zdaniem, jest kluczowe. Ogólnie uważam, że głowa i psychika w sporcie, zarówno ludzkim, jak i konnym, są niezwykle istotne.
Wczorajsza pogoda była wymagająca, stan toru mocno elastyczny. Czy dowiedział się Pan czegoś nowego o jej możliwościach w kontekście wczorajszej gonitwy?
Potwierdziło to, co już wiedzieliśmy. W Hanowerze były podobne warunki, może nie aż tak ciężkie, ale również padał deszcz. Pamiętam, że przyjechaliśmy w sobotę, a z soboty na niedzielę cały czas padało. Tor w Hanowerze też był wymagający, obok toru stały kałuże. Nie obawialiśmy się więc, że tor będzie ciężki. Oczywiście, na tak ciężkim torze jeszcze nigdy nie biegała, ale rozmawialiśmy z Maćkiem, że klasowe konie poradzą sobie z taką nawierzchnią. Pamiętam, jak rok temu przed Nagrodą Strzegomia również były mocne opady, cały tydzień padało, i pamiętam, z jaką łatwością Zen Spirit wygrał wtedy tę nagrodę, o kilka długości. Nie obawiałem się więc, że sobie nie poradzi.
Co najbardziej imponuje Panu w jej stylu biegania? Co dał Panu wczorajszy start?
Jeśli pyta Pan, co dał mi ten wczorajszy start, to chyba potwierdził to, co najbardziej mi w niej imponuje – lekkość wygrywania bez walki. Tak było w debiucie, później w wyścigu po dwóch tygodniach na za krótkim dla niej dystansie 1200 m i po bardzo szybkiej bieżni – Lady Ilze zrobiła wtedy, jeśli dobrze pamiętam, 28,7 s na ostatnich 500 m – tam po prostu nie miała szans. Ale w Nagrodzie Ministra, gdy już sama weszła na odpowiednie tempo, wygrywała z łatwością. Podobnie w Hanowerze – gdyby miała wcześniej przejście, podejrzewam, że wygrałaby łatwiej. Wczorajszym startem udowodniła, że cały czas robi krok do przodu, nie zatrzymała się na poziomie dwulatki. Myślę, że każdemu obserwatorowi tego sportu w naszym kraju, kto uczciwie ocenia wyścigi, pokazała, że jest naprawdę fantastycznym koniem, bo wygrała lekko, łatwo, w bardzo trudnych warunkach. Z niecierpliwością czekam na kolejne starty. Zawsze mówię, że w przerwie między sezonami zrobiliśmy wszystko, żeby było dobrze. Teraz z ciekawością czekamy, gdzie nas te konie zaprowadzą. Mam nadzieję, że da nam i kibicom tego sportu w Polsce sporo radości w wyścigach na Zachodzie.

Proszę powiedzieć kilka słów o dbaniu o dobrostan klaczy oraz odpowiednim karmieniu, zwłaszcza że zajmuje się Pan tym zawodowo.
Dbanie o dobrostan konia jest kluczowe w kontekście każdego sportu, a nawet rekreacji. Jeśli nie zapewnimy odpowiedniej diety, trudno wymagać od konia, by pracował rekreacyjnie czy osiągał sukcesy w sporcie. To klucz do wszystkiego. W Polsce cały czas edukujemy się i dokształcamy w zakresie żywienia i opieki nad końmi sportowymi, które od najmłodszych lat są poddawane ciągłym obciążeniom fizycznym i psychicznym. To jest klucz, o którym często nie mają świadomości ani kibice, ani nawet właściciele. Często dzwonią do nas właściciele z problemami dotyczącymi koni i kiedy zaczynamy z nimi rozmawiać, łapią się za głowę, bo okazuje się, że wszystko robili źle.
Jakie są Pana główne założenia w tej dziedzinie?
Podstawą jest zapewnienie koniowi stałego dostępu do wody, dobrej jakości siana i pełnoporcjowej paszy. Nic więcej koniowi nie potrzeba. Oczywiście, dawki żywieniowe zależą od wielkości konia, obciążeń treningowych itd., ale mam gwarancję, że konie są zadbane i niczego im nie brakuje. Regeneracja konia po wysiłku również wygląda zupełnie inaczej. To jest klucz: dbanie o dobrostan poprzez żywienie umożliwia regularną rywalizację bez negatywnego wpływu na konia. Ma on po prostu na to siłę. Porównując to do sportu ludzkiego – Robert Lewandowski ma siłę co trzy dni grać na najwyższym poziomie, nie brakuje mu witamin, minerałów, energii. Jego organizm jest na to gotowy. Z końmi powinniśmy postępować dokładnie tak samo.
W sobotę Preakness Stakes wygrał Journalism po Curlinie – po tym samym ogierze, po którym jest matka Pana klaczy. Czy to wydarzenie powiedziało Panu coś dodatkowego, być może w kontekście przyszłości hodowlanej Pana klaczy?
Oczywiście. Dla mnie cały sens wyścigów konnych opiera się przede wszystkim na genach. To nie przypadek, że w najważniejszych wyścigach na świecie, gdy przeanalizuje się linie żeńskie, okazuje się, że są to linie kluczowe. Merveilleux Lapin ma bardzo dobrą linię żeńską. Analizowałem ją dość dogłębnie, cofnąłem się prawie o sto lat i znalazłem tam naprawdę wybitne konie, zarówno jeśli chodzi o matki, jak i ojców tych matek. Bardzo lubię amerykańskie wyścigi, a Curlin to dla mnie jeden z czołowych reproduktorów. W zeszłym roku krył za 250 000 dolarów, więc to absolutna czołówka.
Curlin jest znany z dawania wybitnych koni długodystansowych. Czy sądzi Pan, że poza szybkością, Pana klacz będzie miała również wytrzymałość pozwalającą myśleć o wyścigach na wyższym poziomie dystansowym? Co sugeruje jej rodowód w kontekście dystansu?
Wracając do jej drugiego startu na 1200 m, już wtedy doszliśmy z Maćkiem do wniosku, że to raczej nie jest sprinterka. Jak wspomniałem, dogłębnie przeanalizowałem jej linię żeńską, sprawdzając kolejne matki i produkty wstecz. Wraz z pojawieniem się Galileo i Curlina w rodowodzie, jej predyspozycje dystansowe, przynajmniej na papierze, zwiększają się. Myślę, że oba ogiery również daje jej bardzo dużo ogólnej jakości .Styl biegania również sugeruje, że powinna sobie spokojnie radzić z dystansem. Zobaczymy, na ile i na jakim dystansie. Teraz robimy pierwszy krok, próbując sił na 2000 m.
Wiem, że planujecie start w Diana-Trial w Berlinie, gonitwie G3 na 2000 m. Dlaczego akurat ten wyścig?
Tak, zgłosiliśmy ją tam już chyba w marcu, bo zapisy były bardzo wczesne. Wcześniej wspominałem, że planowaliśmy biegać w niemieckim 1000 Gwinei. Jednak z troski o klacz doszedłem do wniosku, że nie chcę tego robić. Droga dla trzyletnich koni w Polsce wygląda tak, że biegamy Nagrodę Strzegomia (oczywiście te sklasyfikowane poza grupami), później Nagrodę Wiosenną. Kolejnym przystankiem jest Nagroda Soliny na 2200 m, co mogłoby być niekorzystne dla Merveilleux Lapin ze względu na to, że niosłaby najwyższą wagę w polu. Tego samego dnia jest Trial w Berlinie – G3 dla trzyletnich klaczy. Chcę ją oszczędzać i delikatnie prowadzić, myśląc o wyścigach tylko z klaczami. Jest drobną klaczą i obawiam się trochę. Chciałbym, żeby cały czas czerpała frajdę z biegania, nie chcę, żeby robiła coś ponad siły, odbierać jej tej radości. A wiadomo, że z klaczami w swoim roczniku zawsze będzie jej łatwiej. Znalazłem więc ten wyścig zimą.
Jakie są Pana oczekiwania wobec tego startu?
Zobaczymy, pojedziemy, sprawdzimy, gdzie jest nasze miejsce. G3 to już półka wyżej niż Listed. Konie trzyletnie to już zupełnie inne zwierzęta niż dwulatki, więc mamy świadomość, jak duże wyzwanie przed nami. Ale zobaczymy. Po wczorajszym starcie jestem spokojny, widzę w niej frajdę i radość z biegania. Mam nadzieję, że sobie tam poradzimy. Nie jedziemy oczywiście z hurraoptymizmem, żeby wygrywać lekko, łatwo i przyjemnie, choć nie ukrywam, że byłoby to miłe. Jedziemy, jak zawsze, zrobić kolejny krok, żeby zobaczyć, w którym miejscu jesteśmy i jakie jest nasze miejsce w hierarchii wyścigowej. Myślę, że w przeszłości czasami brakowało wyjazdów zagranicznych, żebyśmy wiedzieli więcej o naszym poziomie.
To prawda. Wielu obserwatorów podkreśla, jak ważne jest sprawdzanie się na arenie międzynarodowej.
Jestem zwolennikiem sprawdzania się, ale z głową, próbowania. Mam poczucie, że kupujemy na aukcjach dokładnie te same konie co Włosi czy Niemcy. Kiedy przeanalizuje się rodowody koni triumfujących na Zachodzie, nie są one gorsze od tych, które mamy w Polsce. Poziom jakości koni w Polsce jest zdecydowanie wyższy niż kilka lat temu. Mamy o wiele lepsze konie, i to widać. Zawsze chciałem jeździć i sprawdzać się z najlepszymi. Wydaje mi się, że to fajne również dla samego konia. Nigdy nie patrzyłem na konie z perspektywy prestiżu właściciela. Nigdy nie miałem koni po to, by zyskać jakiś prestiż. Śmiałem się kiedyś, że mamy konie od sześciu czy siedmiu sezonów, a na trybunie honorowej byłem może dwa razy przez te lata.
Co Pana motywuje w wyścigach, jeśli nie prestiż?
To nigdy nie było dla mnie elementem prestiżu. Mnie fascynuje ten sport, obcowanie z końmi. I jeśli widzę możliwość sprawdzenia się na Zachodzie, uważam, że powinniśmy to robić, właśnie wiedzieć, w którym miejscu jesteśmy. Poprzednie konie, czy świeża historia Zen Spirita, który radzi sobie we Francji, gdzie poziom jest wyższy niż w Niemczech, czy Inter Royal Lady, która kilka lat temu biegała w Paryżu w gonitwie G1 i była ósma, nie przegrywając wiele – to wszystko pokazuje, że nie jesteśmy tak daleko za Europą. Inter Royal Lady była wybitną klaczą w Polsce, wygrała wszystkie swoje starty poza Derby, pojechała do Francji i dała radę. Wychodzę z założenia, że fajnie jest sprawdzić i dać koniowi szansę, bo myślę, że dla niego to też jest ciekawe, móc rywalizować gdzieś indziej niż tylko w Polsce. Zobaczymy, gdzie Merveilleux Lapin nas zaprowadzi.
Czy hodowca klaczy śledzi jej karierę?
Mam stały kontakt z jej hodowcą. To bardzo fajny człowiek, dużo rozmawialiśmy, kiedy ostatnio widzieliśmy się w Irlandii. Śledzi jej losy, na bieżąco wysyłam mu filmiki i zdjęcia z treningów i wyścigów, i bardzo się cieszy. Wczoraj spływały gratulacje i od niego, i z domu aukcyjnego, w którym ją kupiliśmy. Jeden z dyrektorów też pisał gratulacje. To jest fajne, że gdzieś tam jesteśmy pod lupą, że nasze wyścigi są obserwowane przez europejskich gigantów.
Zdecydowanie przybliża nas to do wielkiego świata wyścigowego. Myślę, że mamy w sobie taką polską cechę niedoceniania tego, co posiadamy. Co Pan o tym sądzi, a także o samym torze na Służewcu i popularności wyścigów w Polsce?
Poruszył Pan kilka wątków. Po pierwsze, tor na Służewcu – ludzie często nie zauważają, że rozgrywa się tu kilkaset gonitw w sezonie. Porównujemy to z torami, gdzie, dajmy na to, w Berlinie są w tym roku cztery mityngi, czyli około 50 gonitw. W Hamburgu jest tylko tydzień derbowy i koniec, wyścigi trwają pięć dni. Na żadnym z tych zachodnich torów nie ma wyścigów tak często i z takim natężeniem. A wiadomo, że przygotowanie bieżni na tak duże obciążenie jest o wiele trudniejsze. Jeśli chodzi o przygotowanie bieżni, to obecnie nie pamiętam, kiedy byłby zły tor. A jeśli chodzi o popularność to porównując to nawet z mityngiem z Paryża w zeszłym tygodniu, gdzie rozgrywano 1000 i 2000 Gwinei, tam nie było wielkich tłumów. Myślę, że ci wszyscy ludzie spokojnie zmieściliby się na Służewcu i jeszcze zostałoby trochę miejsca. To pokazuje, że Polacy lubią ten sport, mimo że wciąż jest on niszowy.
Obserwuję, że jest coraz więcej kupców z zagranicy, zwłaszcza koni arabskich. Powinniśmy być na to otwarci?
Oczywiście, że tak. Pamiętam, jak pierwszą klacz sprzedałem na aukcji Arqany dla koni z treningu za 9000 euro. Rok temu pojechaliśmy do Arqany na aukcję koni z treningu z koniem Haeret in Pectore, który ledwo wygrał czwartą grupę w listopadzie, i sprzedaliśmy go za 15 000 euro. To pokazuje, że naprawdę mamy konie, które z powodzeniem mogą odnaleźć się w zachodnich wyścigach. Stellarmasterpiece została kupiona przez Anglika i biegała kilka razy, wygrała trzy wyścigi w Anglii. To dowodzi, że konie ścigające się u nas to nie jest jakiś ostatni sort i wciąż mają wartość w oczach ludzi z Zachodu, mimo że nigdy tam nie rywalizowały.
Czekają nas kolejne nagrody klasyczne: Soliny, później Derby i Oaks – coraz dłuższe dystanse. Czy ma Pan w głowie otwartą ścieżkę dla niej? Jak start na 2000 m wpłynie na te decyzje?
Start na 2000 m da nam odpowiedź, jak prezentuje się na średnim dystansie. 2000 m to nie jest jakiś wybitnie długi dystans, ale chcemy zobaczyć, jak sobie poradzi. Teoretycznie, ze stylu biegania i z genów, powinna dać radę. Nie obawiam się, że jest nieduża, bo ma czym oddychać, nieraz pokazała swoją szybkość. Zobaczymy, jak wypadnie. Myślę, że zarówno z genów, jak i ze stylu biegania, spokojnie powinna sobie poradzić z dystansem 2000 m.
A co z Derby? Jest zgłoszona, ale czy to realny cel? Jak Pan podchodzi do tej wymagającej gonitwy?
Po starcie w Berlinie zostaną cztery tygodnie do Derby, do którego ją zgłosiliśmy, bo nie wiedzieliśmy, co robić. Szczerze mówiąc, cały czas się zastanawiam, czy powinna tam biegać. Nie jestem do końca fanem gonitwy Derby – mimo że to próba dzielności, kluczowa dla każdego trzylatka pełnej krwi angielskiej, mam mieszane uczucia jako właściciel.
Gonitwa Derby to bardzo mocny wyścig z silnymi ogierami, i nie chciałbym, żeby straciła radość z biegania. Pamiętam nasze Derby z Guitar Manem cztery lata temu – z całego rocznika praktycznie żaden koń nie został, cała reszta zniknęła, kontuzjowana lub bez chęci do biegania.
Na dzień dzisiejszy wolałbym jej tego oszczędzić. Widzę, że biega sercem, daje z siebie bardzo dużo. Obawiam się, że udział w Derby spowoduje, iż zabierzemy jej frajdę z biegania, zrobi coś ponad siły. Kładąc na szali jej karierę versus wygraną w Derby, wolę, żeby miała fajną karierę. W zamian możemy znaleźć alternatywę na Zachodzie – gonitwy Listed z trzyletnimi klaczami. Może Derby wygrałaby, ale pytanie, jakim kosztem. I tego kosztu raczej ponosić nie chciałbym, natomiast do wyścigu jest siedem tygodni, więc jeszcze jest dużo czasu na podjęcie ostatecznej decyzji.
Czy chciałby Pan coś dodać?
Cały czas siedzi mi w głowie to pytanie, które Pan zadał: czy miałem w sobie jakąś sportową złość, chęć udowodnienia czegoś. Chciałbym, żeby właśnie na tym polegały wyścigi, tak jak ja do tego podchodzę: rywalizujemy na torze poprzez konie, ale szanujmy się wszyscy. Zawsze jestem za tym, żeby na torze wygrał koń najlepszy. Jeżeli mój nie jest najlepszy, niech nie wygrywa. Chcę uczciwości, chcę, żeby wszystko funkcjonowało tak, jak powinno. Bawmy się tym sportem i cieszmy się nim. Nie chciałbym, żeby nasze środowisko – pewnie wszędzie na świecie tak jest – było tak podzielone. Żebyśmy potrafili cieszyć się z tego, że uczestniczymy w rywalizacji koni, które dają z siebie wszystko. Fajnie, że raz wygrywa trener Ziemiański, raz trener Jodłowski, raz trener Wyrzyk. To jest fajne. Jak ktoś wygra, bijmy mu brawo.
Czy uważa Pan, że w środowisku wyścigowym jest miejsce na większą otwartość i wzajemny szacunek?
Uważam, że warto w każdej rywalizacji sportowej doceniać rywala. Oczywiście, chcemy wygrać, chcemy, żeby nasz koń był pierwszy, ale jeśli tak się nie stanie, nie bądźmy źli na tego drugiego, że wygrał. Był dzisiaj lepszy. Chciałbym, żeby większość ludzi tak do tego podchodziła, żebyśmy potrafili cieszyć się również z sukcesów innych, a nie tylko swoich. Ale my w Polsce chyba jesteśmy mentalnie tacy, że „on ma lepiej, to ja go nie będę lubił”.
Oglądałem kiedyś przemówienie jednego z amerykańskich trenerów, wprowadzanego do Hall of Fame. Mówił o podziale, pewnej niechęci między trenerami, że to niestety charakterystyka tego sportu na całym świecie.
Nie krytykuję nikogo, tylko chciałbym żeby było jeszcze lepiej. Brakuje mi rozmów między trenerami. To jest naturalne dla rywalizacja na każdym szczeblu. Jeśli mam tajemnicę i nic ci nie powiem, to się nie rozwijamy, każdy stoi w miejscu. Fajnie, że Maciej Jodłowski ma otwartą głowę, jest człowiekiem, który chce rozmawiać o wyścigach, taktyce w gonitw.
Jakie są Pana doświadczenia w relacjach z dżokejami?
Zawsze mówię tym chłopakom przed gonitwami: nie możesz skupiać się na tym, że masz wygrać. Jeśli masz konia z szansą na zwycięstwo, musisz go tak przeprowadzić, żeby miał tę szansę. Siedząc w maszynie startowej, musisz wiedzieć, co twój koń lubi: czy jest frontowy, czy woli siedzieć z tyłu, czy ma długi czy krótki finisz itd. Na tym musisz się skupić. Jak zrobisz wszystko tak, jak on lubi, wygrasz. Ale jak skupisz się na celowniku, szanse maleją.
Podsumowując, można powiedzieć, że zdecydowanie jest lepiej. Mamy dobry tor, coraz lepsze konie, ale jest jeszcze miejsce do poprawy.
Zgadzam się z Panem.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również.
Michał Kurach
Na zdjęciu tytułowym Merveilleux Lapin biegnie w strugach deszczu po wygraną w Nagrodzie Wiosennej