Jeden dojrzał i ze sprintera stał się koniem dystansowym. Drugi przejął po nim pałeczkę w milerskich wyścigach. Rasmy i Wasmy Al Khalediah to dwa diamenty ze stadniny Polska AKF, które w rękach trenera Janusza Kozłowskiego stały się brylantami. O kulisach ich sukcesów, współpracy owocującej spektakularnymi wynikami i niepewnej przyszłości jednej z czołowych stadnin w Polsce, opowiada Hubert Kulesza. Swoją perspektywę o koniach oraz wyścigach przedstawia trener Janusz Kozłowski.
Michał Kurach: Panie Hubercie, serdeczne gratulacje! Rasmy Al Khalediah zdeklasował konkurencję w Nagrodzie Ofira, a Wasmy Al Khalediah niedawno zajął drugie miejsce w gonitwie Listed w Szwecji. Jakie emocje towarzyszyły tym startom?
Hubert Kulesza: Dziękuję bardzo za gratulacje, choć należą się one wszystkim, którzy systematycznie i konsekwentnie pracowali na ten sukces – trenerowi, dżokejom, całemu zespołowi stajni treningowej oraz naszym kibicom. Nie użyłbym jednak określenia „zdeklasował”. Fakt, wyścig ułożył się po naszej myśli, ale przy innym przebiegu zwycięstwo niekoniecznie przyszłoby tak łatwo. Wystarczy przypomnieć sobie bieg o Nagrodę Cometa z początku sezonu, gdzie rywale postawili bardzo wysokie warunki, a walka o wygraną toczyła się do samego końca.
Drugie miejsce w Szwecji przyjmujemy z zadowoleniem, ale i ze sporym niedosytem. W tym sporcie, podobnie jak w innych dyscyplinach, liczy się tylko zwycięstwo. Chociaż utalentowana i bardzo doświadczona klacz Farida P ogrywała nasze konie już wcześniej, właśnie w Szwecji, to po cichu liczyliśmy na rewanż. Podniesienie puli nagród w gonitwach cyklu President of the UAE Cup spowodowało wzrost popularności i atrakcyjności tych wyścigów, co automatycznie przełożyło się na frekwencję. Biorąc pod uwagę klasę rywali, których zostawiliśmy w tyle, oraz doceniając poziom klaczy, uważam, że drugie i czwarte miejsce w Szwecji to umiarkowany, ale jednak sukces.
MK: Rasmy i Wasmy to już ośmioletnie, bardzo doświadczone konie. Co jest kluczem do utrzymania ich w tak fantastycznej formie przez tyle sezonów?
HK: To bardzo dobre pytanie, ale pełniejszej odpowiedzi udzieliłby trener Janusz Kozłowski. Rasmy trafił do niego w wieku trzech lat i od pięciu lat pozostaje pod troskliwą opieką trenera, jego małżonki Katarzyny Kozłowskiej oraz kompetentnej załogi stajni Nova. Myślę, że kluczem do sukcesu są serce, rzetelność i profesjonalizm. Oczywiście stadnina Al Khalediah dostarczyła trenerowi wspaniałe diamenty, które w jego rękach stały się brylantami.
Wasmy Al Khalediah jest w stajni Janusza Kozłowskiego krócej, bo od piątego roku życia, ale szybko znaleźli wspólny język. Na doskonałe wyniki, które notujemy do dziś, nie trzeba było długo czekać.
Głos trenera: Janusz Kozłowski o planach startowych
Michał Kurach: Rasmy Al Khalediah i Wasmy Al Khalediah to konie o ugruntowanej renomie. Po zwycięstwie w Nagrodzie Ofira, jakie są dalsze plany dla Rasmy’ego? Czy zobaczymy go wkrótce w starciu o Nagrodę Europy (G3, 2600 m)?
Janusz Kozłowski: Myślę, że jest szansa. Nie mam zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o jego dalszą karierę, teraz skupiamy się na wyścigach w Polsce. Prawdopodobnie rozdzielę te konie – Rasmy pobiegnie w Nagrodzie Europy, a Wasmy na milę.

MK: Rzeczywiście Wasmy Al Khalediah jest teraz wielką gwiazdą na dystansach od 1200 do 1800 m. Tak jak Pan mówi pobiegnie w Traf Warsaw Mile (Listed, 1600 m), a potem?
JK: Wszystko zależy od decyzji właścicieli. Wyjazdy zagraniczne kosztują – trzeba zapłacić za zapis i za podróż. Nigdzie nie jest napisane, że koń musi wygrać i zarobić, więc jedzie się w ciemno,. Dodam jednak, że ostatni wyjazd obu koni do Szwecji okazał pozytywny zarówno pod względem sportowym jak i finansowym.
MK: Czy Rasmy i Wasmy miewały problemy zdrowotne? Jeśli tak, to jak udało się nimi zarządzać, aby utrzymać je w tak kapitalnej formie?
HK: Wyścigi konne to bardzo wymagająca dyscyplina i nie ma co ukrywać, że urazy czy kontuzje są na porządku dziennym. Oczywiście dobry trener, wspierany przez doświadczonych lekarzy, jest w stanie odpowiednio wcześnie wykryć dolegliwości, które w większości przypadków udaje się skutecznie wyleczyć. Zarówno Rasmy’emu, jak i Wasmy’emu przytrafiały się problemy zdrowotne, ale były to na szczęście mniej poważne urazy. Dzięki czujności trenera Kozłowskiego szybko została udzielona fachowa pomoc medyczna – w obu przypadkach przez doktora Jana Trelę.
Konie często podróżowały, co również zwiększa ryzyko pojawienia się dolegliwości, takich jak przeziębienia czy problemy gastryczne. Wspólnie z trenerem i przewoźnikami wypracowaliśmy jednak skuteczny plan minimalizowania tych problemów.
MK: Trzeba przyznać, że kiedy Rasmy oddał palmę pierwszeństwa na krótszych dystansach, na jego miejsce pojawił się jeszcze lepszy sprinter, Wasmy. Jak Pan myśli, co sprawiło, że ten koń potrzebował nieco więcej czasu, aby wejść na najwyższy poziom?

HK: To pytanie również skierowałbym do trenera, który pracuje z końmi na co dzień i obserwował ich rozwój od samego początku. Rasmy to bardzo inteligentny koń, który dojrzał i złagodniał, dzięki czemu mógł lepiej i efektywniej pracować na dystansie. Kluczowa okazała się chyba jego psychika i fakt, że trener dostrzegł te zmiany. Wasmy natomiast, mimo swojej niewątpliwej klasy, jest koniem mniej uniwersalnym niż Rasmy i z pewnością nie radziłby sobie tak dobrze na długich dystansach. Z drugiej strony, jeszcze dwa lata temu podobnie myśleliśmy o Rasmym, więc nie wykluczam, że Wasmy pod okiem trenera Janusza Kozłowskiego może nas jeszcze zaskoczyć.
MK: Co Pana zdaniem stoi za przemianą Rasmy’ego w konia dystansowego?
HK: Nie nazwałbym tego przemianą. Uważam, że jest to po prostu koń klasowy, a każdy taki koń charakteryzuje się wszechstronnością. Jak wspomniałem wcześniej, Rasmy dojrzał i wyciszył się, a trener potrafił wyczuć te zmiany, dostosowując odpowiedni program treningowy. Rasmy wygrywał na dystansach od 1600 do 2400 m, choć początkowo wydawało nam się, że jego optimum to przedział 1600-1800 m. Decyzja o startach na dystansach innych niż optymalne wynikała również, a może przede wszystkim, z programu i filozofii wyścigów w Polsce. Większość gonitw pozostaje zamknięta dla koni „zagranych”, a otwarte gonitwy, poza obecnie Traf Warsaw Mile, odbywają się na dystansie 2000 m i dłuższym.
Głos trenera: Janusza Kozłowski o możliwościach Rasmy’ego
MK: Rasmy był rekordzistą na 1600 m, jest na 1800 m. W sobotę niewiele mu zabrakło do rekordu na 2400 m. Wydaje się, że brak szczęścia i problemy zdrowotne w 2023 roku udało się przekuć w zmianę możliwości dystansowych przy jednoczesnym zachowaniu dużej szybkości. Jak to się Panu udało?
JK: Wydaje mi się, że jest kilka powodów. Po pierwsze, zmieniła się stawka koni, są słabsze niż kilka lat temu. Po drugie, Rasmy się uspokoił. Nie jest już taki narwany jak kiedyś, nie idzie tak ostro. To pozwala mu zachować więcej sił na końcówkę. Przy spokojnie rozegranym wyścigu i ogólnie słabszej konkurencji, to jest główny powód jego sukcesów na dłuższych dystansach. On po prostu idzie spokojnie i ma więcej siły na finiszu.
MK: Jak ocenia Pan współpracę z trenerem Januszem Kozłowskim, który odpowiada za przygotowanie obu tych wybitnych koni?
HK: Mówiąc żartobliwie, oceniam tę współpracę jako szorstką przyjaźń. Lubimy się pospierać, czasem nawet na siebie pokrzyczeć, jednak prawie zawsze dochodzimy do tych samych wniosków, ponieważ obu nam przyświecają podobne wartości: dobro konia, zasady fair play, a dopiero w dalszej kolejności dobry wynik. Trener Janusz Kozłowski ma ogromne doświadczenie, zdobyte jako jeździec i trener, które bardzo sobie cenię, co nie znaczy, że czasem nie stawiam na swoim.
MK: W kontekście tak dobrej, długoterminowej współpracy, brak koni trzyletnich u trenera jest lekkim zaskoczeniem. Młode konie są za to w treningu u wielu różnych trenerów. Jaka filozofia stoi za taką dywersyfikacją?
HK: „Filozofia” to może zbyt duże słowo. Nie jesteśmy już w miejscu, w którym to my możemy stawiać warunki trenerom – po prostu dostosowaliśmy się do realiów rynkowych. Z różnych względów konie mogły trafić do treningu dopiero na początku bieżącego roku, kiedy większość trenerów w Polsce miała już pełne stajnie. W związku z tym moje plany nieco się rozminęły, ale ostatecznie większość trenerów, z którymi chciałem współpracować, podjęła wyzwanie. Wracając do trenera Kozłowskiego – nie był on jakoś szczególnie zainteresowany pozyskaniem od nas koni trzyletnich, a jego stajnie szybko się zapełniły i w lutym trudno było już znaleźć miejsce dla naszego konia.
Głos trenera: Janusz Kozłowski o liczbie koni w treningu
MK: Biorąc pod uwagę jak znakomicie pan trenuje konie arabskie, może trochę dziwić niewielka stawka młodych arabów w Pana stajni. Czym jest to spowodowane?
JK: Tyle koni, ile zaproponowali mi właściciele, tyle przyjąłem. Nic więcej nie mogę na ten temat powiedzieć.
MK: Patrząc na tegoroczny biuletyn, Polska AKF posiada imponującą stawkę koni 3-letnich i prawie wszystkie są po Murhibie. Co stało za tym wyborem i jakie cechy przekazuje on potomstwu?
HK: Dwa są po naszym ogierze Shadwan Al Khalediah. Jeśli chodzi o wybór Murhiba, to w pewnym stopniu zadecydował przypadek. Osobiście starałem się pozyskać z macierzystej stadniny Al Khalediah Stables w Arabii Saudyjskiej innego ogiera po Amerze – moim faworytem był Jalab Al Khalediah. Niestety, moi saudyjscy koledzy podchodzili do tematu wysłania ogiera do Polski na tyle opieszale, że gdy pojawiła się oferta dzierżawy Murhiba od wybitnego hodowcy z Emiratów, Khalida Al Naboody, nie wahałem się ani chwili. Tym bardziej, że była to bardzo hojna oferta. Murhib to koń solidny, z niezłą karierą wyścigową, o bardzo poprawnej budowie, wspaniale ułożony, z – jak to mówimy w naszym środowisku – „dobrą głową”, a dodatkowo posiadający dobry rodowód.
MK: Czy z perspektywy czasu użyłby Pan go jeszcze raz, szczególnie tak szeroko?
HK: Tak, użyłbym go ponownie, ale na pewno na mniejszej grupie klaczy, kierując się bardziej szczegółowymi kryteriami doboru. Zdecydowanie szerzej wykorzystałbym ogiery hodowli Al Khalediah, które sprowadziłem do Polski, takie jak Nashwan Al Khalidiah, Sam Saam Al Khalediah, Muqatil Al Khalidiah czy Haddag Al Khalediah. Z różnych względów użycie tych ogierów było śladowe i niestety nie mamy zbyt wielu ich potomków. Jest jednak i druga, lepsza strona medalu – wielu polskich hodowców skorzystało z tego cennego materiału genetycznego, co, jak widać po wynikach, przyniosło dobre lub bardzo dobre skutki. Muszę szczerze przyznać, że użycie ogierów z zewnątrz, takich jak Kazbek i Wares, było poważnym błędem, który nie tylko nie rozwinął naszej hodowli, ale wręcz spowodował jej regres. W tym kontekście sprowadzenie Murhiba dawało nadzieję na poprawę jakości kolejnych roczników.
MK: Czy możemy mówić o początku nowej ery dla stadniny?
HK: Poproszę o następne pytanie… A tak poważnie, chciałbym, żeby tak było, ale nasza rzeczywistość nie rysuje się w zbyt optymistycznych barwach. Jesteśmy częścią dużej organizacji, a turbulentne otoczenie wymusiło na nas znaczące zmiany. Obecnie jesteśmy na etapie poszukiwania nowego inwestora instytucjonalnego. Jestem związany tajemnicą przedsiębiorstwa i nie chciałbym szerzej rozwijać tego tematu.
MK: Jakie nadzieje wiążą Państwo z tym rocznikiem?
HK: Z natury jestem optymistą, a nadzieja motywuje do pracy. Na dziś, po debiutach pięciu z dwunastu koni z tego rocznika, zachowuję bardzo ostrożny optymizm. Szczerze liczyłem na więcej, ale mam zaufanie do trenerów, którzy przekonują mnie, że kolejne starty powinny przynieść progres. Proszę pamiętać, że konie trafiły do treningu bardzo późno i wspólnie z trenerami założyliśmy, że nie będziemy się spieszyć. Przed nami jeszcze debiuty siedmiu koni i tutaj po cichu liczę na jakąś „bombę”, ale doświadczenie nauczyło mnie pokory i cierpliwości, więc nie zamierzam wywierać dodatkowej presji na trenerach.
MK: Czy któryś z tych młodych koni pokazuje już potencjał, by w przyszłości pójść w ślady starszych kolegów?
HK: Będę mógł odpowiedzieć na to pytanie dopiero po debiutach wszystkich koni, a także po kolejnych startach tych, które miały już okazję zaprezentować się publiczności.
MK: Polska AKF od lat jest synonimem najwyższej jakości w wyścigach koni arabskich. Jakie są główne założenia Państwa programu hodowlanego? Na co kładą Państwo największy nacisk przy doborze ogierów i klaczy?
HK: Program hodowlany realizowany w Polska AKF jest modyfikacją i adaptacją do warunków lokalnych programu hodowlanego macierzystej stadniny Al Khalediah Stables w Arabii Saudyjskiej. Trzonem stada były sprowadzone z Francji i Arabii Saudyjskiej doskonałe klacze oraz kilka ogierów. Niestety, większość tych klaczy, podobnie jak ogierów, nie jest już w naszej dyspozycji. Dziś program opiera się na koniach wyhodowanych w Polsce – młodych, perspektywicznych klaczach oraz ogierach, z których większość urodziła się w naszym kraju i ma na koncie sukcesy wyścigowe zdobyte na polskich torach. Oczywiście główne założenia hodowli koni wyścigowych w Al Khalediah, zarówno w Polsce, jak i w Arabii Saudyjskiej, opierają się na dwóch filarach współczesnej hodowli użytkowych koni arabskich – rodach Amera i Tiwaiqa. Obazostały wyhodowane przez założyciela Al Khalediah, Jego Wysokość Księcia Khalida Bin Sultana Bin Abdulaziza Al Sauda. Krew pustynna, tzw. „desert bred”, została wzbogacona dolewem krwi linii francuskich. Trudno dziś znaleźć zwycięzców najważniejszych wyścigów, w których żyłach nie płynie krew Amera czy Tiwaiqa.
MK: Jakie są najważniejsze cele dla Polska AKF na drugą część sezonu 2025? Czy planują Państwo kolejne starty zagraniczne dla swoich najlepszych koni?
HK: Nie wyznaczyliśmy sobie konkretnych celów, ponieważ w tej branży jest tak wiele nieprzewidywalnych czynników, które potrafią bardzo dynamicznie i czasem boleśnie weryfikować założenia. Naszym nadrzędnym celem jest zbudowanie optymalnej formy koni przy zachowaniu ich dobrostanu – i to jest dopiero punkt wyjścia do snucia konkretnych planów. Jest jednak wielce prawdopodobne, że pod koniec drugiej części sezonu pokusimy się o jeden czy dwa starty za granicą. Najbardziej prawdopodobnym kierunkiem są Włochy.
MK: Patrząc długofalowo, jakie są największe ambicje i marzenia związane z działalnością Polska AKF na arenie międzynarodowej? Czy celem jest wygranie konkretnej, prestiżowej gonitwy na świecie?
HK: Jak już wspomniałem, decyzją właścicieli dalszy rozwój polskiej filii Al Khalediah nie jest planowany, więc siłą rzeczy nie patrzymy długofalowo w przyszłość. Przez ostatnich dziesięć lat osiągnęliśmy na polskim rynku i arenie międzynarodowej tak wiele, że większość moich osobistych marzeń i ambicji już się ziściła. Dysponując naprawdę ograniczonymi i skromnymi zasobami – finansowymi, organizacyjnymi i ludzkimi – w porównaniu z macierzystą stadniną oraz innymi krajowymi i światowymi gigantami, nasze osiągnięcia mogą wydawać się wręcz spektakularne. W ciągu kilku lat udało nam się wygrać ponad 220 gonitw w Polsce i kilkanaście za granicą, w tym dwie rangi G1. Jako praktycznie jedyny podmiot z Polski zaznaczyliśmy swoją obecność na torach wyścigowych we Francji, Włoszech, Szwecji, Belgii, Niemczech, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Arabii Saudyjskiej i Maroku, gdzie nie byliśmy tylko tłem dla rywali. Oczywiście będzie mi bardzo miło, jeśli uda się wygrać w tym sezonie jeszcze kilka gonitw, również w kategorii koni trzyletnich. Każde zwycięstwo przychodzi coraz trudniej, poziom naszej konkurencji bardzo się rozwinął, w czym również mieliśmy swój udział. Dlatego cieszymy się z każdego dobrego startu, może nawet bardziej niż w sezonie 2020, kiedy wygraliśmy 50 wyścigów – 46 w Polsce i cztery za granicą. Czas absolutnej dominacji AKF przeszedł do historii.
MK: Dziękuję za rozmowę.
HK: Dziękuję za poświęcony czas, trafne pytania oraz możliwość rozmowy.
Na koniec: Trener Kozłowski o pasji, przyszłości i problemach polskich wyścigów

MK: Jak ocenia Pan obecną sytuację z jeźdźcami w Polsce?
JK: Szczepan Mazur jest bezsprzecznie numerem jeden, reszta to moim zdaniem tylko tło. Głównym problemem jest brak myślenia taktycznego. Jeźdźcy często jadą bez planu i pomysłu na zwycięstwo, po prostu zdając się na los.
MK: Wyścigi to ogromne emocje i stres. Jak Pan sobie z tym radzi? Czy ma Pan jakieś sposoby na relaks?
JK: Szczerze mówiąc, moim sposobem na radzenie sobie ze stresem jest praca. To w niej znajduję ucieczkę od problemów, zwłaszcza tych związanych ze współpracą z właścicielami. Każdy z nich ma inne oczekiwania, a pogodzenie tych wizji bywa niezwykle trudne. Chociaż to dzięki nim funkcjonujemy, ta współpraca staje się coraz większym wyzwaniem. Dochodzi do tego presja finansowa, bo wszystko przestaje się spinać. W efekcie coraz częściej pojawiają się myśli, by to wszystko zakończyć
MK: To brzmi poważnie. Co jest największym problemem?
JK: Koszty utrzymania koni, pensje dla ludzi, ZUS-y – to wszystko idzie w dziesiątkach tysięcy. Jest coraz ciężej i coraz trudniej. Wie pan, kiedy ostatni raz byłem na urlopie? W 2002 roku, na pięć dni, po wygraniu Derby na Dancingu Life jako dżokej. Tu jest bez przerwy walka o ludzi, nie ma komu pracować. To koszmar.
MK: Mimo wszystko, czy poza Derby, ma Pan jeszcze jakieś marzenia i cele trenerskie?
JK: Chciałbym mieć mniejszą liczbę koni przy tej liczbie pracowników. Będę pomalutku rezygnował, wygaszał działalność.
MK: Czy ma Pan jeszcze w sobie pasję do wyścigów?
JK: Jeszcze mam. Bez tego już dawno bym to rzucił. Ta miłość do koni i wyścigów mnie podtrzymuje. Z drugiej strony, co ja bym robił bez pracy? Siedział w oknie i patrzył, jak konie galopują? Ja się tu urodziłem, wychowałem i tu jestem. To całe moje życie. Zatem pewnie będę kontynuował, ale myślę o redukcji.
MK: Czego życzyłby Pan polskim wyścigom konnym?
JK: Życzyłbym polskim wyścigom powrotu do fundamentów. Chciałbym, aby dzisiejsi decydenci spojrzeli, jak ten sport funkcjonował 40-50 lat temu. Wtedy, nawet w czasach komuny, opierano się na prawdziwych fachowcach i panował porządek. Dziś ta wiedza zanika. Mamy paradoksalną sytuację: konie są coraz lepsze, ale brakuje im zaplecza, pieniędzy i, co najważniejsze, ludzi. Młodzi nie garną się do tego zawodu, co prowadzi do kryzysu kadrowego. To równia pochyła. Brakuje nam systemowych rozwiązań, a przede wszystkim ginie kultura i tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie. Marzę, by to wszystko się odrodziło, choć zdaję sobie sprawę, jak trudne to będzie zadanie
MK: Dziękuję za rozmowę.
JK: I ja dziękuję.
Michał Kurach
Na zdjęciu tytułowym Rasmy Al Khalediah pod Temurem Kumarbekiem Uulu wygrywa Nagrodę Ofira