More

    Wspomnienie o Krzysztofie Laskowskim

    10 grudnia 2022 roku zmarł Krzysztof Laskowski. Od 1993 roku był właścicielem i hodowcą koni, wraz ze swoją żoną Ewą. Był też przed laty członkiem Komisji Technicznej i Komisji Odwoławczej na Torze Służewiec. Przede wszystkim był jednak wspaniałym człowiekim – serdecznym dla ludzi, optymistycznie nastawionym do życia (choć nie bezkrytycznym wobec negatywnych zjawisk), prawie zawsze uśmiechniętym, skorym do żartów. Warto przytoczyć na pożegnanie piękne wspomnienia jakie wiążą się z Krzysztofem. Kawał historii polskich wyścigów i hodowli.

    Krzysztofa poznałem w 1993 roku, gdy jako dwudziestolatek zaczynałem pisać o wyścigach konnych w nieistniejącym już „Sztandarze Młodych”, a w polskich wyścigach i hodowli rozpoczęła się prywatyzacja. Przez lata mieliśmy kilka wspólnych koni z Krzysztofem, jego żoną Ewą Holoubek-Laskowską (córką znakomitego aktora Gustawa Holoubka), trenerem Andrzejem Walickim, czasem też z innymi naszymi przyjaciółmi. Poznaliśmy się właśnie w stajni trenera Walickiego, który trenował nasze konie.

    W latach dziewięćdziesiątych Laskowscy posiadali białą ładę, o której krążyły legendy. Wraz z Krzysztofem, Ewą i trenerem Walickim przejechaliśmy nią wiele razy całą Polskę wzdłuż i wszerz na przeglądy koni w stadninach, aukcje, wizyty u naszych koni, które były w różnych pensjonatach. Przegadaliśmy w tej ładzie setki godzin o koniach i o życiu.

    Ewa Laskowska startowała w kilku amatorskich wyścigach na Służewcu, jeździła na treningach u Macieja Janikowskiego i Andrzeja Walickiego, z którymi ona i Krzysztof przez dziesiątki lat się przyjaźnili, mieli u nich konie w treningu. W ostatnich latach ich konie trenował także Adam Wyrzyk.

    Krzysztof Laskowski z trenerem Adamem Wyrzykiem

    Od dziesiątek lat, niemal w każdy dzień wyścigowy, można było spotkać Ewę i Krzysztofa (trudno o nich pisać oddzielnie, oni zawsze stanowili nierozłączną parę) na pierwszym piętrze trybuny honorowej na Służewcu. Byli miłośnikami wyścigów, właścicielami i hodowcami koni, namiętnymi graczami. Na pierwszej, po transformacji ustrojowej, aukcji koni wyścigowych w Polsce w 1993 roku kupili (wraz ze swoim przyjacielem Zygmuntem Składanowskim) wyhodowaną w Iwnie prawnuczkę legendarnej Demony, siwą Dorotkę (Baby Bid – Dia Cara po Club House), która była później dla nich jak członek rodziny. Gdy się spotykało Ewę i Krzysztofa, to zwykle na początek padało pytanie: co tam u Dorotki, albo u jej przychówku?

    W tym wszystkim wcale najważniejsze nie były wyniki, zwłaszcza dla Krzysztofa. Chodziło o miłość do koni, do wyścigów, o wspólne przeżywane emocje, towarzyskie spędzanie czasu, niekończące się dyskusje, wspomnienia koniarzy, analizowanie rodowodów, rozważania jakimi ogierami pokryć dane klacze. Co dla wielu osób z obecnego młodego pokolenia jest niepojęte, Krzysztofa i wielu z nas, cieszyły nawet zwycięstwa w czwartej grupie, a czasem i sam dreszczyk emocji, związany ze startem konia w wyścigu, nawet jeśli zajął on dalsze miejsce.

    Dorotka biegała 10 razy, nie udało jej się wygrać wyścigu, ale trzy razy była trzecia, a myślę o niej na równi z Pretty Polly, czy Enable. Urodziła kilka koni, biegały średnio lub nawet słabo, ale w gronie przyjaciół traktowaliśmy ją z taką estymą jak derbistkę. Nawet jak sobie czasem złośliwie po przyjacielsku żartowaliśmy wzajemnie ze swoich koni, to Krzysztof zawsze podchodził do tego z dużym dystansem i humorem.

    Ewa i Krzysztof Laskowscy z ukochaną klaczą Dorotka

    Dorotka urodziła siedem koni, hodowli Ewy i Krzysztofa Laskowskich oraz Zygmunta Składanowskiego, z których wyścig wygrał tylko Doctor No (po Delatorze), rzetelnie biegała też Diamona (po In Camerze), która 12 razy była na płatnych miejscach, w tym dwa razy druga. Poza tym Dorotka urodziła: Danusię, Darcy’ego, Dia-Bellę, Dokara i Dobrodara. Danusia urodziła później dla Laskowskich klacz Daisy Love, która wygrała dwa wyścigi.

    Laskowscy byli też właścicielami kilku bardzo dobrych koni, choć najlepszy trochę szybko wymknął się im (nam) z rąk. W 1999 roku z Ewą i Krzysztofem oraz trenerem Walickim wydzierżawiliśmy od stadniny w Golejewku klacz Królową Gwiazd (Fourth of June – Królowa Nocy po Pyjama Hunt), wnuczkę słynnej Konstelacji, derbistki Walickiego z 1977 roku. Królowa Gwiazd pobiegła dla nas jako dwulatka dwa razy i wygrała wyścig, a także dwa razy jako trzylatka i też zwyciężyła. Wiedzieliśmy, że mamy w rękach diament, ale w maju doznała niestety kontuzji jako trzylatka i straciła szanse na klasyki.

    Gdy ją leczyliśmy, podkupił nam Królową Gwiazd z Golejewka Andrzej Pietrzak (nas nie było na nią stać), który wtedy zainwestował duże pieniądze w konie. Gdy doszła do pełni zdrowia, w wieku 4-5 lat Królowa Gwiazd biegała znakomicie. W sumie na 17 startów wygrała 9 wyścigów, w tym St. Leger, Kozienic, Krasnego, Demony i Rzeki Wisły, była druga w Nagrodzie Prezesa Rady Ministrów i trzecia w Wielkiej Warszawskiej. Trochę z Ewą i Krzysztofem przygryzaliśmy wargi, patrząc na jej sukcesy dla nowych właścicieli.

    Królowa Gwiazd

    Królowa Gwiazd urodziła później bardzo dobrą klacz Kenya Dance (po Be My Chief), która wygrała trzy gonitwy jako dwulatka, w tym Nagrodę Ministerstwa Rolnictwa i została sprzedana za granicę. Dobrymi końmi od niej były też Kartagina i King’s Ocean. Królowa Gwiazd na koniec kariery hodowlanej była matką stadną w słynnej czeskiej stadninie Napajedla. Ewa i Krzysztof, wraz ze Składanowskim i Walickim, byli też właścicielami półbrata Królowej Gwiazd – Króla Walca (po Venecuela), który na 21 startów wygrał 6 wyścigów, w tym nagrody Wilanowską i Sygneta.

    Z Krzysztofem i Ewą mieliśmy zawsze słabość do słynnych na torze i w hodowli klaczy, dlatego razem kupiliśmy m.in. z Golejewka Norvina (Fourth of June – Novara po Dniepr) i w większym syndykacie przyjaciół (z Januszem Szweycerem, Tomkiem Pawłowskim, Markiem Szaniawskim, Czarkiem Pogonowskim, Markiem Borutą, oczywiście trenerem Walickim) Upominka (Delator – Upsala po Who Knows) i Unisono (Delator – Urania po Jape), dwa konie z Jaroszówki. Norvin wygrał dwa wyścigi, ale w ślady swojej matki Novary, która wygrała Wielką Warszawską, nie poszedł.

    Wielki talent miał Upominek. Piękny, szlachetny w typie, o wspaniałym lekkim ruchu, czarny jak smoła, szybki jak wiatr. Ewa i Krzysztof go uwielbiali, ja też. Nazywaliśmy go „Czarny Książę”. Przez trzy sezony Upominek wystartował w wyścigach tylko trzy razy, dwa razy wygrał. Niestety, Upominek pochodził z rocznika koni w Jaroszówce, który został dotknięty powodzią, pastwiska były zalane, na dodatek Jaroszówka wtedy po aresztowaniu właściciela upadała.

    Upominek i inne konie z tego rocznika, miał problemy zdrowotne, słabsze kości i ścięgna. Albo te konie nie wyszły do startu, albo odnosiły kontuzje. Upominek jako dwulatek przed debiutem złamał nogę. Wyleczyliśmy go. Po pierwszym zwycięstwie w debiucie jako trzylatek, znów złamał nogę. Dalej wytrwale go leczyliśmy, nie bacząc na koszty, miał prawie dwa lata przerwy w startach. Po drugim błyskotliwym zwycięstwie w wieku pięciu lat, po raz trzeci złamał nogę, ale nie tę samą. Nie było sensu dalej go narażać.

    Gdyby miał zdrowie, to był koń na wielkie wyścigi. I chwytał za oko oraz serce. Myślę, że dziś Krzysztof uśmiecha się, gdy przypomni sobie Upominka. Z Ewą i Krzysztofem byliśmy na tyle szaleni i tak bardzo wierzyliśmy w talent i niezwykłą szybkość Upominka, że chcieliśmy spróbować go jako reproduktora, choć biegał tylko trzy razy w grupach. Dostał tylko jedną klacz do krycia – Green Mile. Urodzony z tego skojarzenia Green Souvenir biegał 6 razy, niestety, nie wygrał gonitwy w treningu Marka Boruty, trzy razy był na płatnym miejscu.

    W środę 14 grudnia, napisałem do Ewy wyrazy współczucia z powodu śmierci Krzysztofa, a wraz z kondolencjami złożyłem życzenie: „niech tam na górze wyhoduje derbistę”. Ewa odpisała: „Może już wyhodował? Tylko, że nie zobaczy już jej w akcji. Chociaż kto wie…”.

    Urodzona w 2021 roku klacz Skycat, pierwsza córka Va Banka w polskiej hodowli, ostatni koń, którego współhodowcą będzie Krzysztof Laskowski

    Ten koń, o którym pisała Ewa, to klaczka Skycat, która będzie dwulatką w sezonie 2023, trafiła do treningu do Macieja Janikowskiego. To pierwszy i chyba jedyny koń polskiej hodowli w tym roczniku po Va Banku. Skycat jest z rocznika 2021, a rok wcześniej Va Banki krył w stadninie koni Strelice w Czechach, gdzie Ewa i Krzysztof, razem z moją Testarossą i klaczami państwa Kopelów, wysłali do krycia swoją klacz Story of the Cat (Cool Diamond – Sylvatica po Tempelwachter). Dopiero w tym roku urodziła się w stadninie koni Krasne liczniejsza stawka koni po Va Banku.

    Sylvatica

    Testarossa najpierw miała bliźniaki po Va Banku, a później nie zaźrebiła się, natomiast Story of the Cat urodziła po tym znakomitym wyścigowcu klaczkę. Skycat trenuje Maciej Janikowski, który był też pierwszym trenerem jej fenomenalnego ojca, trójkoronowanego Va Banka. Może dla Skycat kariera na torach wyścigowych to będzie: „Sky is the limit”.

    Story of The Cat jest córką ogiera Cool Diamond (One Cool Cat – Moving Diamonds po Lomitas), który był zdaje się jedynym koniem, kupionym przez Ewę i Krzysztofa Laskowskich w Europie Zachodniej. To był ogier z dobrym rodowodem i sporym talentem. Jako dwulatek wygrał wyścig, ale później jego karierę zatrzymała kontuzja. Laskowscy postanowili pokryć nim Sylvaticę i z tego połączenia urodziła się Story of the Cat, matka Skycat, pierwszej w Polsce córki Va Banka.

    Cool Diamond

    Matkę Story of the Cat, czyli babkę Skycat – Sylvaticę (Tempelwachter – Sonerila po Who Knows) kupiliśmy razem z Ewą i Krzysztofem oraz trenerem Walickim, na aukcji roczniaków w Jaroszówce w 2008 roku. Szukaliśmy wówczas konia po Tempelwachterze, synu niemieckiego derbisty Acatenango (wygrał na nim w Hamburgu polski dżokej Andrzej Tylicki). W tym roczniku była też inna córka Tempelwachtera Infamia, na którą mieliśmy ochotę, ale była dla nas niedostępna, trafiła do Totalizatora Sportowego. Tak się złożyło, że Infamia ograła później w Derby i Oaks 2010 mojej własności Kardinale.

    Sylvatica była jako dwulatka dwa razy trzecia, ale to była późna i dystansowa klacz. Trener Walicki i ja wycofaliśmy się z niej, nasze udziały przejęli Krzysztof i Ewa, a klacz trafiła do treningu Adama Wyrzyka. Prezentowała się naprawdę nieźle – wygrała jeden wyścig, była trzecia w Nagrodzie Wilanowskiej, czwarta w austriackim Oaks i Sac a Papier, piąta w Widzowa i Rzeki Wisły.

    Ewa z Krzysztofem wcielili ją do hodowli i Sylvatica urodziła im solidne konie. Silence is Golden (po Golden Tirol) i Sea The Sky (po Alandim) wygrały po jednym wyścigu, a ten drugi zajął trzecie miejsce w St. Leger za trójkoronowanym Faboulusem Las Vegas i Height of Fashion. Samba Pa Ti zajęła kilka płatnych miejsc. Story of the Cat, matka Skycat, nie biegała z powodu choroby, ale Ewa i Krzysztof wierzyli i wierzą w jej córkę po Va Banku.

    Sea The Sky

    Krzysztof był nie tylko wyścigowcem i koniarzem, członkiem Komisji Technicznej i Komisji Odwoławczej, w której starał się być maksymalnie profesjonalny i sprawiedliwy. Wyścigi i hodowla to w zasadzie było jego hobby. Z zawodu był nauczycielem akademickim. Wykładał hydrogeologię inżynierską na wydziale geologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zwykle uśmiechnięty, serdeczny, potrafił też być zasadniczy. Uchodził za uosobienie spokoju, ale gdy już się wkurzył, to potrafił zdecydowanie bronić swoich racji. Często starał się mnie uspokoić i wyciszyć, gdy oburzałem się podejrzaną jazdą jakiegoś dżokeja.

    Miał jeszcze jedną pasję, która pozwalała mu też czasami zarobić na utrzymanie koni. Prowadził komis kolekcjonera. Ten lokal nazywał „Dziuplą”. Były tam różne starocie: znaczki pocztowe, monety, pocztówki, książki, obrazy.

    Krzysztof Laskowski wśród ukochanych koni

    Co bardzo cenne, Ewa i Krzysztof należeli przez dziesiątki lat do takiego zaklętego kręgu przyjaciół, skupionego wokół trenera Andrzeja Walickiego. Tradycją tej grupy, w zasadzie rytuałem, były wspólne wyjazdy nad morze do Sasina. Zawsze odbywały się w lipcu po Derby, gdy na Służewcu była przerwa w wyścigach. Oprócz Laskowskich i Walickiego, często pojawiali się tam trenerzy Maciej Janikowski i Piotr Czarniecki z rodzinami, oczywiście też pani Irenka Żejmo, Tomek Pawłowski (był z trenerem Walickim współwłaścicielem dwukrotnego zwycięzcy Wielkiej Warszawskiej – San Luisa), Marek Szaniawski (współwłaściciel Kornela i Don Zou) i inni. W zimie ta ekipa zawsze wyjeżdżała w Tatry na narty i górskie wędrówki w okolicach Zakopanego.

    Z Ewą i Krzysztofem przede wszystkim łączyły nas wyścigi i wspólne konie, ale też niezapomniane wyjazdy do stadnin, by oglądać źrebaki i roczniaki. Najczęściej jeździliśmy do naszego ukochanego Golejewka, stadniny z piękną aleją lipową, w której leżą głazy z wyrytymi imionami słynnych koni z tej stadniny (pod jednym z nich jest też serce Konstelacji), gdzie jest zabytkowy pałac i Czestram, muzeum powozów i trofeów koni z Golejewka, które przez dekady z wielkimi sukcesami trenował Andrzej Walicki.

    Krzysztof Laskowski w Golejewku w towarzystwie żony Ewy, hodowczyni w tej stadninie pani Marii Świdzińskiej oraz Katarzyny Pakosińskiej z Kabaretu Moralnego Niepokoju

    Szczególnie w pamięci utkwiły mi dwa wyjazdy z Laskowskimi. Jesienią 1998 roku pojechałem w doborowym towarzystwie na aukcję roczniaków do Widzowa – z trenerem Walickim, panem Andrzejem Prądzyńskim, który hodował konie jeszcze przed wojną, a także w nowej Polsce po transformacji ustrojowej w 1989 roku, oraz oczywiście z Ewą i Krzysztofem.

    Tak jak w Jaroszówce 10 lat później sprzed nosa uciekła nam derbistka Infamia, tak wtedy byliśmy blisko trójkoronowanej Dżamajki. Ta wspaniała klacz i duże pieniądze były wtedy, jak się okazało, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyłożyć tylko około 10 tysięcy złotych, tyle bowiem kosztowała Dżamajka. Na aukcji nie została sprzedana, nikt jej nie licytował.

    My też nie mieliśmy nosa i intuicji, a przecież trener Walicki trenował jej matkę Dżamirę, która była jednak dość przeciętna i to zniechęciło trenera, by kupować jej córkę, a my go posłuchaliśmy. Ale był jeszcze jeden powód. Dżamajka była po polskim ogierze Jurorze, a nie po zachodnim. A my wszyscy ciągle po latach komunizmu mamy kompleks Zachodu. Wszystko co z importu, to lepsze. A przecież okazało się, że Juror – derbista z Pragi, to jako reproduktor ojciec derbisty Duranda, trójkoronowanej Dżamajki i ojciec matki niesamowitego Intensa.

    Tego samego wieczoru Zbigniew Makowski był już po kilku drinkach, kiedy zapytano go, czy kupi, już po aukcji, z wolnej ręki, wyrośniętą kasztankę. Legenda głosi, że zapytał ile kosztuje i gdy usłyszał cenę, bez oglądania jej i bez analizy rodowodu, wydał dyspozycję – „Ładować!”. Załadowano mu więc do koniowozu Dżamajkę, jedną z najlepszych klaczy w historii polskich wyścigów.

    Dżamajka

    Na 11 startów w Polsce Dżamajka przegrała tylko raz, dlatego, że jako dwulatka wyszła do startu nie w pełni przygotowana po chorobie. W pozostałych gonitwach zwyciężała lekko, nie tknięta batem przez dżokeja Tomasza Dula. Wygrała w treningu Bogdana Strójwąsa i Doroty Kałuby 449 tysięcy złotych, ponad 40 razy więcej niż kosztowała. Wygrała kolejno nagrody Rulera, Iwna, Derby (w rekordowej obsadzie 20 koni), Oaks, St. Leger, Wielką Warszawską, Golejewka i Kozienic. Jest jedyną w historii w Polsce trójkoronowaną klaczą. A w zasadzie ma 5 koron, bo też Oaks i WW.

    Z tej wyprawy na aukcję do Widzowa najbardziej zapamiętałem sytuację trochę z komedii, trochę z horroru. Wracaliśmy nocą. Prowadził auto Andrzej Prądzyński, który uwielbiał to robić, ale miał już grubo ponad 80 lat i nie można było rzec, że sokoli wzrok. W połowie trasy między Widzowem, a Warszawą, Pan Andrzej mówi do nas: „nie chcę was przesadnie martwić, ale od wyjazdu ze stadniny, to ja w zasadzie… nic nie widzę”. W samochodzie powiało grozą, ale jakoś szczęśliwie dojechaliśmy do Warszawy. Krzysztof po drodze przypomniał z tej okazji stary dowcip o ślepym koniu, który zapytany, czy wygra Wielką Pardubicką, odrzekł: „Nie widzę przeszkód”.

    Pamiętam też dobrze wyprawę z Ewą i Krzysztofem do Golejewka w 1996 roku. Pojechaliśmy ich słynną ładą, a drogi były wówczas w Polsce znacznie gorsze niż teraz, autostrady były dopiero w planach, nie było obwodnic miast, przejeżdżało się przez mnóstwo miast i miasteczek, i podróż z Warszawy do Golejewka dochodziła czasami i do dziesięciu godzin, a Laskowscy lubili się zatrzymać, by dobrze zjeść i pogadać, łada też czasami się psuła. Pojechała z nami Kasia Pakosińska z Kabaretu Moralnego Niepokoju, z którą wówczas się spotykałem.

    Rok 1977, Konstelacja bije Pawimenta w Derby

    To był ostatni raz, kiedy na łące głaskaliśmy 22-letnią już wtedy „Królową Golejewka” – Konstelację i zrobiliśmy sobie z nią pamiątkowe zdjęcie. Wypatrzyłem wtedy na pastwisku kilkumiesięczną Kornelię, wnuczkę Konstelacji. Wydzierżawiłem ją z Golejewka, zajęła dla mnie i moich przyjaciół drugie miejsce w polskim Oaks i czeskim 1000 Guineas, wygrała Nagrodę Demony, a później kupiłem jej córkę Kardinale, która została koniem roku 2010, a także z gronem przyjaciół bardzo dobrego Kornela, ojca Testarossy. To był efekt tej wyprawy do Golejewka z Ewą, Krzysztofem i „Pakosią”.

    Mocno utkwił mi w głowie ten powrót z Golejewka do Warszawy. Zbłądziliśmy gdzieś na bocznych drogach pod Bełchatowem, łada zaczęła się psuć, później był problem ze znalezieniem stacji benzynowej. Mieliśmy wrócić na godzinę 15, gdy zaczynał się mój dyżur w redakcji „Sztandaru Młodych”. Gdy było już wiadomo, że nawet na 20 nie dojedziemy do Warszawy, musiałem zadzwonić do redakcji (trzeba było szukać automatu, o komórkach nikt wtedy nie słyszał) i szukać zastępstwa na dyżur.

    Jako młokos zaczynałem dopiero pracę i bałem się, że mnie wyleją z roboty za nieobecność. Wtedy Krzysztof wziął sprawy w swoje ręce, a konkretnie słuchawkę i z wrodzoną sobie uprzejmością i humorem oraz zdolnościami wykładowcy uniwersyteckiego, załatwił mi przychylność i wybaczenie u przełożonych.

    Ewa Laskowska i Katarzyna Pakosińska z derbistką z 1977 roku – Konstelacją, jedno z ostatnich zdjęć tej legendarnej klaczy

    Te konie bowiem nas połączyły, także w życiu prywatnym. Pamiętam, jak Krzysztof z czułością głaskał mojego starszego syna Aleksandra, gdy przywiozłem go na Derby 2008, gdy miał zaledwie dwa miesiące. Ewa z kolei, która odziedziczyła talent po ojcu Gustawie Holoubku i występowała w teatrze dla dzieci Guliwer, często przekazywała mi zaproszenia dla synów na swoje przedstawienia, a Olek i Szymon rewanżowali się, dokarmiając marchewką, cukrem, czy jabłkami konie Laskowskich, gdy odwiedzaliśmy je w Kozienicach, czy w stadninie u państwa Kopelów, gdzie były odchowywane.

    Na zawsze zapamiętam też blok mieszkalny w centrum Warszawy, tuż obok dworca Centralnego, Pałacu Kultury i teraz Złotych Tarasów, gdzie mieszkali Ewa i Krzysztof. Wokół powstawały wspaniałe budowle, nowoczesne drapacze chmur i między nimi stał w ostatnich latach tylko jeden budynek, jakby oderwany z rzeczywistości, będący z innej bajki. To stary blok z czasów komunistycznych, wciśnięty między te wieżowce niczym brzydkie kaczątko. I tak zawsze miałem przekonanie, żę dopóki on będzie stał, to wieczna będzie moja przyjaźń z Ewą i Krzysztofem. Że mimo wielu zawirowań historii, ten blok i oni są niezniszczalni.

    10 grudnia odszedł Krzysztof i ten blok też jakby symbolicznie runął, jak powoli odchodzą do historii, albo w niepamięć, te nasze czasy, czasy przełomu w Polsce, transformacji ustrojowej, okres, gdy podnosiły się z kolan i przeistaczały polskie wyścigi i hodowla. Przez dziesiątki lat, za komuny, nie było na Służewcu koni prywatnej własności. Ewa i Krzysztof Laskowscy byli jednymi z pierwszych, którzy stali się takimi właścicielami folblutów w naszym kraju po obaleniu muru berlińskiego.

    Razem przeżyliśmy wiele trudnych i pięknych chwil. Dziś mówię – żegnaj, albo raczej do zobaczenia – Krzysztofie. Może kiedyś tam na górze obejrzymy razem Wielkie Derby, o których rozmawialiśmy podczas naszych podróży. Wyobrażaliśmy sobie wyścig, w którym wystartowałyby wszystkie najwspanialsze polskie konie z różnych lat – Turysta, Dorpat, Demona, Epikur, Czerkies, Iranda, Pawiment, Konstelacja, Skunks, Czubaryk, Dixieland, Neman, Juror, Korab, Solozzo, Krezus, Dżamajka, Kombinacja, San Moritz, Ruten, Prince of Ecosse, Intens, Va Bank, Bush Brave, teraz pewnie i Night Tornado.

    Zawsze zastanawialiśmy się, kto by wygrał takie Super Derby, każdy podawał swoich faworytów. Ja chyba wskazywałem na czwórkę Va Bank – Pawiment – Skunks – Dixieland (lub jego krajan z Widzowa San Moritz), Krzysztof był raczej wielbicielem klaczy, więc jego możliwa czwórka (już pamięć mnie zawodzi) to: Demona (prababka jego ukochanej Dorotki) – Konstelacja – Iranda – Dżamajka. Może jeszcze kiedyś obejrzymy taki wyścig i przekonamy się, kto wygrał…

    Msza w intencji Krzysztofa Laskowskiego odbędzie się 19 grudnia o godzinie 19 w kościele przy ulicy Gdańskiej 6a (stacja metra Marymont). Pogrzeb w późniejszym terminie, data nie została jeszcze ustalona.

    Robert Zieliński

    Na zdjęciu tytułowym Ewa i Krzysztof Laskowscy oraz dżokej Mirosław Pilich podczas rundy honorowej po zwycięstwie Króla Walca w Nagrodzie Sygneta

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły