More

    Jak Sałagaj wybrał na Derby Jurystkę zamiast Irandy – archiwalny wywiad z legendą Służewca Stanisławem Dzięciną (cz. 2)

    50 lat temu Wielką Warszawską 1972 wygrał w pięknym stylu trójkoronowany widzowski Dipol, dosiadany przez znakomitego dżokeja, a później wybitnego trenera – Stanisława Dzięcinę. W rocznicę tego zdarzenia przypominamy przeprowadzony przed laty przez Roberta Zielińskiego i Marka Borutę wywiad-rzekę z nieżyjącym już Stanisławem Dzięciną, który był jedną z najbarwniejszych postaci na Służewcu i warto go przybliżyć młodszym kibicom i czytelnikom. Jego opowieść to cenny zapis historii powojennych wyścigów konnych w Polsce. Jako dżokej Dzięcina w Wielkiej Warszawskiej wygrywał też w 1974 roku na Kasjanie, na którym zwyciężył też w St. Leger w Wiedniu. Jako trener przygotował do zwycięstwa w tym kultowym wyścigu w 1976 roku swoją wybitną derbistkę Irandę. Trenował także tak znakomite konie jak polscy derbiści Skunks i Demon Club, czy Juror, który wygrał Derby w Pradze.

    • Szczęście jest na wyścigach być może nawet ważniejsze niż fachowość, a ja już w pierwszym roku pracy w roli trenera miałem szczęście trafić na dwie wybitne klacze: Irandę i Jurystkę. W Irandę nikt nie wierzył, bo miała słabego ojca, który dawał sprinterów, ale ja od początku wiedziałem, że jest klasowa. Jednak najlepszym koniem jakiego trenowałem był kozienicki Skunks, chyba najszybszy koń, jaki biegał na Służewcu. Dostałem go przypadkowo, po powtórzonym losowaniu koni, bo po pierwszym nikt go nie chciał. To była sama skóra i kości, taki był chudy i niejadek, gdy do mnie przyszedł – wspomina w drugiej części wywiadu trener Stanisław Dzięcina (pierwszą część opublikowaliśmy 22 września). Wkrótce na Trafnews.pl kolejne odcinki tej rozmowy.

    Robert Zieliński: W jaki sposób rozpoczęła się Pańska kariera trenerska?

    Stanisław Dzięcina: To, że zostałem trenerem, zawdzięczam mojemu starszemu koledze, trenerowi Henrykowi Szymańskiemu. Był on moim sąsiadem, jeździłem też jako dżokej na trenowanych przez niego koniach. Właśnie Szymański namówił mnie, żebym skończył szkołę z myślą o przyszłej karierze trenerskiej. Do technikum rolniczego chodziłem wspólnie ze Stanisławem Sałagajem, moim kolegą dżokejem, później znakomitym trenerem. Maturę zdałem jeszcze jako dżokej, następnie zaliczyłem na Służewcu egzamin trenerski. Rozpocząłem pracę w roli trenera w listopadzie 1974 roku. Przejąłem stajnię właśnie po kończącym karierę Henryku Szymańskim, w której były głównie konie ze stadniny w Mosznej, z którą później przez wiele lat owocnie współpracowałem. Przez pierwsze dwa lata dżokejem w mojej stajni był mój przyjaciel Stanisław Sałagaj. Sam zakończyłem przedwcześnie karierę w wieku 40 lat z jednego powodu – ciągłych kłopotów z utrzymaniem wagi. Miałem już dość męczarni i głodowania. Musiałem zrezygnować, kiedy najlepiej mi szło jako dżokejowi. Nabrałem wtedy doświadczenia jako jeździec, trafiały mi się dobre konie, wygrywałem dużo znaczących wyścigów. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Udana kariera trenerska zrekompensowała mi wcześniejszą rezygnację z jazd w wyścigach.

    Co sprawiło, że z miejsca tak dobrze zaczęła się Pana kariera jako trenera?

    Od początku miałem szczęście. Bez niego trudno cokolwiek osiągnąć na wyścigach i chyba także w życiu. Szczęście jest na wyścigach być może nawet ważniejsze niż fachowość, chociaż oczywiście trzeba znać się na swojej pracy. Jednak najważniejsze to trafić na dobre konie, to one tworzą wielkich trenerów, a nie odwrotnie. Ważne są też takie trudne do wyuczenia cechy, jak intuicja, nos i oko do koni. Do każdego trzeba podejść indywidualnie, wyczuć jego predyspozycje, odpowiednio pokierować jego karierą (menażowanie). Już w pierwszym roczniku trafiły mi się w treningu dwie młode perełki z Mosznej – Iranda (Deer Leap – Intrada po Dorpat), pochodząca z linii słynnej Liry, imieniem której nazwany jest w Polsce Oaks, a także Jurystka, córka znakomitego reproduktora Negresco i świetnej na torze Jurysdykcji po Aquino. Później także miałem dużo szczęścia do dobrych klaczy. Zostało mi też w stajni kilka dobrych koni po trenerze Szymańskim. Jednak początek zapowiadała się fatalnie. Kończyłem właśnie jesienią 1974 roku karierę dżokejską u trenera Andrzeja Walickiego, który później był moim stałym wielkim rywalem, nasze konie walczyły o najwyższe laury. Stajnie ze sobą sąsiadują i obserwowaliśmy na kółku roczniaki z obu stajni. U Walickiego piękne, wyrośnięte konie ze znakomitymi rodowodami, a mój przydział był przedmiotem kpin obserwatorów. Małe, delikatne koniki, eksterierowo nie prezentowały się okazale. Sukcesów, to ty z nimi nie osiągniesz – mówili znajomi.

    Stanisław Dzięcina na trenowanym przez Andrzeja Walickiego Kasjanie wygrał Wielką Warszawską i St. Leger w Wiedniu. Później przez lata obaj rywalizowali ze sobą jako trenerzy w najważniejszych gonitwach

    Chyba nie trafili zbytnio z tymi prognozami?

    Czas pokazał, jak bardzo się mylili w sądach. Ja już na początku wiedziałem, że lekceważone Espaniola i przede wszystkim późniejsza derbistka i gwiazda toru Iranda, to klasowe konie. Co do Jurystki nie było wątpliwości, gdyż miała świetne pochodzenie. Jednak wcześniej, przed sukcesami tych klaczy jako dwulatek, udanie rozpoczęły sezon 1975 w moim treningu starsze konie. Orton (Balustrade – Ortona) wygrał Nagrodę Rulera, a w Derby był drugi, ulegając jedynie wyśmienitej iwniańskiej Sekwoji, a bijąc Sartona. Z kolei Da Score (Negresco – Da Seta) wygrał St. Leger przed Sycowem i Ortonem, a w Derby był czwarty, a w Wielkiej Warszawskiej drugi za Dejem.

    To miał Pan prawdziwe wejście smoka w pierwszym roku w roli trenera – wygrane dwa klasyki: Rulera i St. Leger, drugie miejsca w Derby i Wielkiej Warszawskiej. Trudno sobie wymarzyć lepszy debiut. A jak potoczyła się w tym samym sezonie kariera Irandy i Jurystki jako dwulatek?

    Iranda długo nie mogła przekonać do siebie wielu osób. Nie wróżono jej wielkiej kariery, gdyż była córką słabego reproduktora Deer Leapa, który ani wcześniej ani później nie dał bardzo dobrego konia. Jego przychówek charakteryzował się tym, że był szybki, ale sprawdzał się tylko na krótszych dystansach, powyżej 2000 metrów zawodził. Jednak Iranda już w wieku dwóch lat udowodniła, że jest najlepszym koniem w roczniku. Co prawda przegrała o łeb nagrodę Stolicy – którą bardzo lubiłem i już w pierwszym roku kariery trenerskiej chciałem ją wygrać – do świetnego strzegomskiego dwulatka Hefajstosa, ale pokonała go później, przekonywująco o 0,75 długości, w najważniejszym wyścigu dla koni dwuletnich – Nagrodzie Ministerstwa Rolnictwa. Dosiadał jej w tej gonitwie dżokej Czesław Rajewski, później znany trener. Jurystka wystartowała dwulatką późno i biegała tylko dwa razy, gdyż była szczupła, późnodojrzewająca i długodystansowa. Ja nigdy nie spieszyłem się w treningu koni, nie eksploatowałem ich, czekałem aż dojrzeją. Jurystka najpierw wygrała wyścig grupowy, a później Nagrodę Cardei i była jako dwulatka niepokonana.

    Iranda pod Janem Filipowskim wygrała w 1976 roku Derby i Wielką Warszawską

    W wieku trzech lat kariery Jurystki i Irandy przeszły do historii polskich wyścigów nie tylko ze względu na świetne wyniki, ale również legendarny pech w Derby Stanisława Sałagaja. Fatum zaczęło się podobno od Derby, w którym dosiadana przez niego Dziwaczka przegrała minimalnie z Solalim, choć na jednym ze zdjęć zrobionych pod kątem wyglądało, jakby to Sałagaj nieznacznie zwyciężył. Najbardziej jednak ten jego pech wzmocniła i utrwaliła historia Jurystki i Irandy…

    Sezon 1976 był praktycznie jednym wielkim popisem Irandy. Pokazała, że jest klasowa – szybka i wytrzymała. Wygrała kolejno nagrody Strzegomia, Rulera, Soliny, Derby i Wielką Warszawską! W Rulera Iranda, dosiadana już przez stajennego dżokeja Sałagaja, łatwo pokonała wysoko cenionego widzowskiego Duplikata, bez trudnu triumfowała też wcześniej w Nagrodzie Strzegomia i później w Soliny. Jednak Juruystka miała „papier” i dodatkowo pokazała błysk, wygrywając w wielkim stylu z ogierami Nagrodę Iwna. Też oczywiście pod Sałagajem, który jeździł wtedy na obu tych wspaniałych klaczach. Z tyłu były Neon i Duplikat. Menażowałem Irandę i Jurystkę tak, by do Derby nie spotkały się razem w wyścigu, nie rywalizowały też na próbnych galopach.

    I jak wyglądała kwestia ustalania dosiadów w Derby?

    Sałagaj miał wielki dylemat, długo nie mógł dokonać wyboru, na której z nich pojedzie w Derby. Czekał co ja powiem, a ja też do końca nie byłem przekonany, która jest lepsza. Jednak na ostatnim galopie przed Derby, jeszcze przed zapisami, kazałem mu siodłać Irandę. Mimo tego Sałagaj zdecydował, że w Derby pojedzie jednak na Jurystce. Na Irandę zamówiłem Jana Filipowskiego, który dwa lata wcześniej wygrał u trenera Macieja Janikowskiego Derby na trójkoronowanym Czerkiesie, ale wtedy nie miał w swojej stajni konia, który mógłby walczyć o błękitną wstęgę. Złapałem go w domu w ostatniej chwili, przed wyjazdem na wyścig zagraniczny. Gdy usłyszał, że chodzi o Irandę, natychmiast zgodził się pojechać na niej w Derby.

    Jak wyglądał sam wyścig – Derby 1976?

    Faworytką Derby była iwniańska Smużka, ale Iranda pokonała ją o szyję. Sałagaj na Jurystce przyjechał czwarty. Nie dlatego, że była słabsza, ale wiecznie miała jakieś problemy. Irandę, ze względu na wyniki, trzeba sklasyfikować wyżej Jurystki, była chyba najlepszą klaczą, jaką trenowałem, ale Jurystka też miała ogromne możliwości. Kto wie, czy potencjalnie nie większe. Jednak w bieganiu przeszkadzało jej słabe zdrowie, przede wszystkim częste u klaczy problemy z rujami. Ona niemal bez przerwy „paliła się”. Gdyby nie to, byłaby wielka. Tak naprawdę pokazała w pełni na co ją stać tylko raz, w Nagrodzie Iwna. Obie klacze były poza tym inne. Iranda była szybka, łatwo mijała inne konie. Jurystka była bardziej dystansowa, wytrzymała.

    Finisz Derby 1976, Iranda pod Filipowskim wygrywa przed znakomitą iwniańską Smużką, dosiadana przez Sałagaja Jurystka była czwarta

    Jak potoczyła się dalsza kariera Irandy i Jurystki?

    Po Derby obie biegały trochę słabiej. Iranda, już pod Sałagajem, była druga w Oaksie, przegrywając o pół długości z dosiadaną przez Mieczysława Mełnickiego Smużką (Mehari – Synogarlica). Później zajęła trzecie miejsce w norweskim Oaks w Oslo. Jurystka była natomiast czwarta w St. Leger. W Wielkiej Warszawskiej nastąpił wielki powrót Irandy, choć wcześniej znów było wielkie zamieszanie z jeźdźcami. Sałagaj nie mógł jechać na Irandzie, więc poprosiłem Filipowskiego, który przecież wygrał na niej Derby. Jednak Filipowski pracował wówczas u trenera Walickiego i stwierdził, że woli jechać na Negrosie, który był wtedy wschodzącą gwiazdą toru, poszła fama o jego wielkiej klasie. Wrócił po kontuzji i wygrał dowolnie cztery wyścigi z rzędu. Negros urósł na faworyta Wielkiej Warszawskiej, a większość osób myślała, że Iranda – po porażkach w polskim i norweskim Oaks – już się nie podniesie. W WW posadziłem na nią dżokeja Wojciecha Ryniaka. Wyścig był rozgrywany w błocie po kolana, ćwiartki 34-35 s na 500 m, ale Iranda, która lubiła taką nawierzchnię, wygrała w wielkim stylu, bijąc Demesza. Negros pod Filipowskim był trzeci.

    Iranda i Jurystka okazały się później znakomitymi matkami w hodowli…

    Tak, urodziły kilka dobrych koni, które trenowałem. Iranda, która padła w 1988 roku dała: Ibralę (matkę Ivomeca), Iberię, Innamoratę, Irydiona, Inkluza, Ingrid, Irlandię i Insoma (wiele lat po przeprowadzeniu tego wywiadu okazało się, że Iranda jest prababką derbistów ze Służewca – Infamii i Intensa – przyp. red.). Jurystka była jeszcze lepsza w hodowli. Urodziła przede wszystkim czeskiego derbistę, klasowego Jurora i oaksistkę Jurneę, matkę bardzo dobrej później Junoszy. Inny przychówek Jurystki to: Jubilat, Jupp, Juranda, Judea, Judykat, Janówka, Jura i Jubika. Większość z tych koni miała jednak tendencje do kontuzji, często łamały one nogi. Niestety, ostatnia córka nieżyjącej już Jurystki – Jurydyka (po Who Knows) nie trafiła już do mnie, została wydzierżawiona do Wiednia, gdzie wygrała austriacki Oaks.

    Syn Jurystki Juror wygrał w treningu Dzięciny czeskie Derby, a także polski St. Leger

    Którego z trenowanych przez siebie koni uważa Pan za najlepszego?

    Chyba zdecydowałbym się na derbistę z 1979 roku Skunksa, chociaż wspaniałym koniem był też Juror. Na długim dystansie wytrzymały Juror mógłby pobić Skunksa. Juror biegał też w roczniku z bardzo dobrymi końmi, choćby z podwójnym derbistą z Wiednia i Warszawy Nemanem (Dakota – Narew po Mehari). Poza tym do Jurora mam większy sentyment, gdyż był synem trenowanej przeze mnie Jurystki. Natomiast kozienicki Skunks (Doryant – Sekunda po Surmacz) trafił do mnie przypadkowo. Dostawałem konie z Mosznej, ale w 1978 roku stadnina w Kozienicach postanowiła rozlosować konie wśród trenerów. Jednak dla tych trenerów, z którymi na stałe współpracowała, wybrała do losowania teoretycznie lepszą grupę koni. Skunksa wśród nich nie było. Jeden z trenerów chyba go nawet odrzucił i dostałem go po drugim losowaniu. Skunksa nikt nie chciał i nikt nie wróżył mu nawet średniej kariery. Gdy przyszedł do stajni, to była skóra i kości, a nie koń. Był straszliwie chudy, nie miał apetytu, ciągle były z nim jakieś problemy.

    Skunks w treningu Stanisława Dzięciny wygrał Derby 1979 pod dżokejem Mieczysławem Mełnickim

    Zmienił się jednak z brzydkiego kaczątka w prawdziwego księcia.

    Okazało się, że dostałem jednego z najlepszych koni w historii polskich wyścigów konnych. Skunks był chyba najszybszym koniem, jaki biegał na Służewcu. Miał kapitalne przyspieszenie, mijał rywali jak rakieta. Skunks tworzył nierozerwalną parę ze swoim rówieśnikiem, moszniańskim Akceptem. Oba konie biegały razem, pomagały sobie, rywalizowały ze sobą. Zasłużony hodowca z Mosznej Władysław Byszewski zarzucał mi nawet, że faworyzuję kozienickiego Skunksa kosztem jego pupila Akcepta. Ja jednak obserwowałem oba konie na treningach i wiedziałem, że Skunks jest bezdyskusyjnie lepszy. Do historii przeszły też słynne wielokrotne pojedynki Skunksa z innym kozienickim crackiem, trenowanym przez Arkadiusza Goździka Czubarykiem (Erotyk – Czeczma). Skunks i Czubaryk stanowiły niemal nieodłączną parę, służewiecką publiczność ekscytowała ich walka, do której czasami włączał się Akcept. To było trzech muszkieterów toru, ale o nich opowiem w następnym odcinku.

    Rozmawiał Robert Zieliński, współpraca Marek Boruta
    (Cdn)

    Na zdjęciu tytułowym Iranda (z prawej), trenowana przez Stanisława Dzięcinę, wygrywa Derby pod Janem Filipowskim, przed Smużką

    Pierwszą część wywiadu z trenerem Dzięciną można przeczytać pod linkiem:

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły