More

    Słynne pojedynki Skunksa z Czubarykiem i wielki sukces polskich koni w Kolonii – wywiad ze Stanisławem Dzięciną (cz. 3)

    Początkowo nie spodziewaliśmy się, że niepozorny, wręcz chudy Skunks, będzie klasowym koniem. Pierwszy sygnał dał, kiedy poniósł amatorkę, strzelił jej na torze roboczym z taką szybkością i impetem, że prawie wjechała w pobliską kapustę. Derby 1979 oglądały nieprzebrane tłumy widzów, było kilkadziesiąt tysięcy kibiców, którzy chcieli zobaczyć pojedynek dwóch wybitnych koni – Skunksa i Czubaryka. To były prawdziwe gwiazdy, znane w całej Polsce, a cała Warszawa chciała na żywo obejrzeć, który z nich zostanie derbistą. Publiczność była podzielona na zwolenników Skunksa i Czubaryka. W Derby Skunks udowodnił, że jest najlepszy na torze. Wygrał aż o trzy długości przed Czubarykiem.

    W Wielkiej Nagrodzie Europy G1 w Kolonii mieliśmy wielkiego pecha, była niepowtarzalna okazja, żeby wygrać ten największy niemiecki wyścig. Zamknięty w dystansie Skunks był blisko czwarty, szedł w końcówce jak burza. Czubaryk zajął drugie miejsce, ale dżokej Sałagaj zgubił w wyścigu bat, a przegrał tylko pół długości do wybitnego niemieckiego Nebosa. Gdy poszedłem na dżokejkę, Mełnicki siedział podłamany i smutny z bladą twarzą. Spojrzałem mu w oczy i nie musiałem nic mówić. „Trenerze, ja powinienem ten wyścig wygrać” – powiedział drżącym głosem. Świetny występ Czubaryka i Skunksa w Preis von Europa odbił się dużym echem w Niemczech i w całym wyścigowym świecie. Za nimi finiszował nawet wielki Lester Piggott. Wówczas polskie konie były bardzo blisko czołówki europejskiej, a wkrótce iwniański Pawiment wygrał w Kolonii Preis von Europa. Wkrótce przeżywałem wraz ze służewiecką publicznością kolejne słynne pojedynki mojego siwego Jarabuba z wybornym Dixielandem, a wielkie sukcesy odnosił też Demon Club, syn legendarnej Demony – wspomina w trzeciej części archiwalnego wywiadu znakomity przed laty dżokej i trener Stanisława Dzięcina.

    Robert Zieliński: Jak przebiegała kariera kozienickiego Skunksa, którego uznał Pan, obok moszniańskiego Jurora, za najlepszego konia, jakiego Pan trenował?

    Stanisław Dzięcina: W mojej stajni Wawrzyńcowice pojawili się niemal jednocześnie, w 1978 roku, wspaniały dżokej Mieczysław Mełnicki, który wrócił niedawno z kontraktu w Niemczech Zachodnich i jeździł u mnie przez sześć kolejnych lat oraz świetny jak się później okazało dwulatek z Kozienic Skunks (Doryant – Sekunda po Surmacz), który przypadł mi w losowaniu. Mełnicki przyszedł do mnie od trenera Jerzego Jednaszewskiego, który nie miał wielkich koni, a u niego w stajni pracował też Andrzej Tylicki, wtedy młody i już bardzo utalentowany. To późniejszy champion dżokejów w Niemczech i dwukrotny zwycięzca Derby w Hamburgu (na Acatenango i jego znakomitym synu Lando, który wygrał też Japan Cup – przyp. red.). Tylicki dopiero zaczynał wtedy karierę, ale szybko wyjechał z Polski po wygraniu Derby na siostrze Konstelacji – Kosmogonii u trenera Andrzeja Walickiego. Skunks, chociaż był późno urodzony, chudy (zaledwie 176 cm w popręgu), delikatnego zdrowia i słabo jadł, to na torze leciał jak szatan, miał fantastyczne przyspieszenie. Początkowo nie spodziewaliśmy się, że będzie klasowym koniem. Na konia numer 1 w stajni lansowano moszniańskiego Akcepta (Weidwerk – Aklamacja), który okazał się bardzo dobrym koniem, ale nie tak znakomitym jak Skunks. Pierwszy sygnał Skunks dał, kiedy poniósł amatorkę, strzelił jej na torze roboczym z taką szybkością i impetem, że prawie wjechała w pobliską kapustę. Po raz kolejny na robocie usiadł już na niego doświadczony jeździec. Jednak on także nie potrafił go utrzymać i Skunks galopował w tempie i na dystansie, które sobie sam narzucił.

    Ojcem derbisty Skunksa był polskiej hodowli Doryant (Negresco – Dracena), brat derbistki Daglezji, który w treningu Andrzeja Walickiego wygrał Nagrodę Prezesa Rady Ministrów (obecnie Prezesa TS)

    Co zwojował Skunks w wieku dwóch lat?

    Dwulatkiem Skunks biegał tylko trzy razy. Zaczął od zwycięstwa w Nagrodzie Próbnej i później wystartował w najważniejszym wyścigu dla dwulatków – Nagrodzie Ministerstwa Rolnictwa. Nie jechał jeszcze wtedy na nim Mełnicki, gdyż wybrał w ramach naszej stajni Akcepta, zapisanego do tego samego wyścigu. Akcept uchodził wówczas za faworyta, gdyż wygrał wcześniej nagrody: Próbną, Stolicy i Sofii na Mityngu Państw Państw Socjalistycznych i stał się pierwszą gwiazdą rocznika. W Nagrodzie Ministerstwa Rolnictwa doszło też do pierwszego z wielu słynnych pojedynków Skunksa z wybornym Czubarykiem (Erotyk – Czeczma po Dear Leap), który później był dwa razy drugi w Preis von Europa G1, najważniejszym wyścigu sezonu w Niemczech. Górą wyszedł z niego Czubaryk, głównie dzięki dobrej jeździe i cwaniactwu wyścigowemu, dosiadającego go Andrzeja Tylickiego, którzy przechytrzył Mieczysława Mełnickiego na Akcepcie i Bolesława Mazurka na Skunksie. Skunks szedł polem na prowadzeniu i robił miejsce przy kanacie dla Akcepta. Jednak Tylicki to wyczuł, przeszedł przy bandzie i wygrał o 0,75 długości. Skunks był drugi, a zamknięty „w klatce” Akcept trzeci, dwie długości za nimi. W Nagrodzie Mokotowskiej Mełnicki pojechał już na Skunksie. Wyścig poprowadził Akcept, a Skunks i Czubaryk wzajemnie się pilnowały. Na prostej Skunks nie dał rywalom żadnych szans, kapitalnie przyspieszył, wygrał o 1,5 długości przed Czubarykiem. Akcept był trzeci, o kolejne trzy długości z tyłu. Skunks został zimowym faworytem na Derby, a publiczność mogła podziwiać pierwsze z jego słynnych przyspieszeń na prostej, które sprawiały, że podekscytowani kibice wstawali z miejsc, bo wydawało się, że inne konie stoją w miejscu, a Skunks frunie po zwycięstwo.

    Jedna z licznych dekoracji po triumfach Skunksa, Mełnickiego i Dzięciny

    Wiosna 1979 roku była już prawdziwym popisem trójki Dzięcina – Mełnicki – Skunks…

    Nie tylko Skunksa, ale też całej polskiej hodowli i wyścigów. W 1979 roku polskie konie naprawdę liczyły się w Europie na tym najwyższym poziomie! Skunks zaczął od zwycięstwa w Nagrodzie Rulera, w której pokonał Czubaryka i Narzana. W Produce, czyli Nagrodzie Iwna, wygraliśmy już całą stajnią. Pierwszy był Skunks, drugi Akcept, a Czubaryk musiał się zadowolić trzecim miejscem. Derby oglądały nieprzebrane tłumy widzów, o jakich dziś na Służewcu możemy marzyć, było kilkadziesiąt tysięcy kibiców, którzy chcieli zobaczyć pojedynek dwóch wybitnych koni – Skunksa i Czubaryka. To były prawdziwe gwiazdy, znane w całej Polsce, a cała Warszawa chciała na żywo obejrzeć, który z nich zostanie derbistą, emocjonowano się niebywale, który z nich będzie lepszy. Publiczność była podzielona na zwolenników Skunksa i Czubaryka. W Derby Skunks udowodnił, że jest najlepszy na torze. Wygrał aż o trzy długości przed Czubarykiem, który tylko o łeb wyprzedził Kofeinę, a czwarty był Akcept.

    Na pojedynek w Derby 1979 Skunksa z Czubarykiem przybyły na Służewiec tłumy – kilkadziesiąt tysięcy widzów. Na zdjęciu runda honorowa po triumfie Skunksa, uśmiechnięci trener Stanisława Dzięcina i dżokej Mieczysław Mełnicki

    Jakie były plany wobec Skunksa po zdobyciu Błękitnej Wstęgi?

    Po Derby Skunks startował z powodzeniem w wiedeńskim i warszawskim St. Leger, chociaż tego drugiego nie wygrał. Doszło wtedy do słynnej historii. Dosiadający Czubaryka Jerzy Ochocki dostał wtedy od trenera Arkadiusza Goździka sztywne dyspozycje pilnowania Skunksa, który galopował z tyłu i za bardzo wziął je sobie do serca. Sałagaj na Akcepcie podyktował bardzo wolne tempo, ale na 1200 m przed celownikiem zaczął uciekać. Ochocki ciągle jechał z tyłu, pilnując Skunksa, jak mu Goździk przykazał. Kiedy zorientował się, że Akcept jest już daleko, było za późno. Akcept pewnie wygrał St. Leger o trzy długości przed Skunksem. Czubaryka wyprzedził jeszcze Aladyn. Oburzona publiczność protestowała, myśląc, że wyścig był ustawiony, tak zwany „lubelski”, z wypuszczeniem słabszego konia do przodu. Jednak wszystko było uczciwie, tylko dżokej na Czubaryku popełnił błąd taktyczny. Do niego można mieć pretensje, że nie gonił Akcepta. Skunks nie musiał, gdyż był bardzo szybki i odpowiadało mu wolne tempo, poza tym wygrywał drugi koń z mojej stajni, nie było więc konieczności wyprzedzania go, choć akurat dla stadnin, które były hodowcami Akcepta i Skunksa, oczywiście miało to znaczenie.
    Przed austriackim St. Leger Skunks się skaleczył i obawiałem się, czy po podróży będzie w dobrej formie. Jednak biegł wspaniale i wygrał o 1,5 długości, ale o mały włos nie odebrano nam zwycięstwa. Mełnicki na Skunksie, mając mało miejsca, przycisnął dwa konie do kanatu, ale na szczęście skończyło się tylko na upomnieniu. Drugie miejsce zajęły łeb w łeb Aladyn pod Bolesławem Mazurkiem i koń z Austrii.

    Ukoronowaniem trzyletniej kariery Skunksa i Czubaryka był jednak występ w Kolonii w najważniejszej gonitwie porównawczej w Niemczech – Wielkiej Nagrodzie Europy G1 (Grosse Preis von Europa), która jest niemieckim odpowiednikiem Nagrody Łuku Triumfalnego i naszej Wielkiej Warszawskiej, gromadzi na starcie czołowe konie z wielu krajów. To był jeden z najlepszych występów polskich koni w historii…

    Skunks i Czubaryk pojechały do Kolonii opromienione wielkimi sukcesami zagranicznymi, Skunks wygrał St. Leger w Wiedniu, a Czubaryk pod Sałagajem spisał się rewelacyjnie podczas Mityngu Państw Socjalistycznych w Berlinie. Wygrał Nagrodę Moskwy (drugi w tej gonitwie był Akcept pod Mełnickim!) i prestiżowy Puchar Kongresu (Akcept był tym razem czwarty), bijąc superkonie radzieckie i rekord toru należący do słynnego Anilina (2 min 56,1 s na 2800 m). Na tym samym mityngu, trenowany przeze mnie Jerot (Taurów – Jasiołka), półbrat mojego późniejszego cracka Jarabuba, wygrał pod Mełnickim Nagrodę Warszawy. To był prawdziwy triumf polskich koni nad tymi z potężnego ZSRR, a te sukcesy w tamtych trudnych czasach miały dla polskich kibiców także duży wymiar pozasportowy. Rok wcześniej, na mityngu w Warszawie, Jerot wygrał Nagrodę Napajedli.

    Wielki rywal Skunksa – Czubaryk (syn dwukrotnego zwycięzcy Wielkiej Warszawskiej Erotyka) rewelacyjnie spisał się w 1979 roku podczas Mityngu Państw Socjalistycznych w Berlinie. Pod Stanisławem Sałagajem pokonał silne radzieckie konie w Nagrodzie Moskwy i Pucharze Kongresu

    Jak było ze Skunksem i Czubarykiem w Nagrodzie Europy? Wiemy, że Skunks był czwarty, a Czubaryk drugi, ale suchy wynik nie oddaje dramaturgii tej gonitwy, a także tego, że była wielka szansa ten prestiżowy wyścig wygrać.

    W Wielkiej Nagrodzie Europy mieliśmy wielkiego pecha, była rzeczywiście niepowtarzalna okazja, żeby wygrać ten słynny wyścig. Była liczna stawka (13 koni), jechał w tej gonitwie między innymi legendarny angielski dżokej Lester Piggott, a nasze konie wylosowały dwa ostatnie numery startowe i musiały pokonywać zakręt szerokim kołem. Na dodatek po starcie Skunks z Czubarykiem zderzyły się i Mełnicki musiał na moim koniu wycofać się do tyłu. Wyścig poprowadził dość wolno (czas na 2400 m – 2 min 32 s) znakomity niemiecki Nebos, później wielokrotny champion niemieckich reproduktorów, a za nim jechał Sałagaj na Czubaryku. Skunks szedł z tyłu, bo był zamknięty w koniach. Jak się okazało, dwa prowadzące konie w takiej kolejności dobiegły do celownika. Wygrał Nebos o pół długości przed Czubarykiem, a Skunks był czwarty, zaledwie dwie i pół długości za zwycięzcą. Suchy wynik nie oddaje jednak dramaturgii walki i pecha Skunksa. Obserwowałem ten wyścig w miejscu, gdzie jest wyjście na prostą i dokładnie widziałem co się stało. Mełnicki na Skunksie, po nieudanym starcie, był z tyłu zamknięty w koniach i nie miał przejścia. Musiał lawirować wężykiem między stawką, niczym narciarz w slalomie i kilkakrotnie był zmuszony wstrzymać konia, wybijając go z rytmu. Gdy już wyprowadził go na wolne pole, było minimalnie za późno. Skunks dosłownie połykał dystans, ale krótko przegrał, chociaż szedł wspaniale. Gdyby było jeszcze ze sto metrów, przestrzeliłby konie przed nim.

    Legenda niemieckich wyścigów i hodowli Nebos w Preis von Europa G1 tylko o pół długości pokonał polskiego Czubaryka, na którym dżokej Sałagaj zgubił bat, a o 2,5 długości zamkniętego w koniach Skunksa, który długo nie miał przejścia

    Chyba długo musieliście dochodzić do siebie po takim pechu w tak wielkiej gonitwie?

    Gdy poszedłem na dżokejkę Mełnicki siedział podłamany i smutny z bladą twarzą. Spojrzałem mu w oczy i nie musiałem nic mówić. „Trenerze, ja powinienem ten wyścig wygrać” – powiedział drżącym głosem. Wystarczy stwierdzić, że we wcześniejszych czterech startach w Polsce Skunks za każdym razem bił Czubaryka, który był w Preis von Europa drugi za Nebosem. Aby dopełnić obrazu niefartu i dramatu, trzeba dodać, że dosiadający Czubaryka Sałagaj, w trakcie wyścigu zgubił bat. Gdyby go miał na prostej, pewnie ograłby Nebosa. Czubaryk zarobił w Kolonii 120 tysięcy marek, a Skunks 30 tysięcy. To były w realiach komunistycznej Polski ogromne pieniądze. Tego samego dnia Akcept, pod Mełnickim, zajął w Kolonii czwarte miejsce w Hitchcock Memorial na 2950 metrów.

    Szkoda, że dziś o takich występach polskich koni w gonitwach G1, jak Czubaryka i Skunksa, a później Pawimenta, możemy tylko pomarzyć…

    Świetny występ Czubaryka i Skunksa w Preis von Europa odbił się dużym echem w Niemczech i w całym wyścigowym świecie. To też dowód na to, że wówczas polskie konie były bardzo blisko czołówki europejskiej, a dziś hodowla niemiecka uciekła nam daleko do przodu, a my się cofamy. W ubiegłym roku (1998 – przyp. red.) w Wielkiej Nagrodzie Baden Baden, wyścigu porównywalnym z tym z Kolonii, najlepszy polski koń Szarlatan zajął przedostatnie miejsce, wyprzedzając tylko swego towarzysza stajennego Druzusa. Szarlatan starcił do zwyciężczyni, niemieckiej derbistki Borgii (ta córka Acatenango była później druga w Breeders Cup Turf) aż 31 długości. To przepaść. Ten wyścig pokazał, w jakim miejscu się znajdujemy. A przecież w 1980 roku iwniański Pawiment (Mehari – Pytia po De Corte) wygrał w niemieckim treningu Wielką Nagrodę Europy w Kolonii, bijąc między innymi Nebosa, wygrał też wyścig G1 we Włoszech, a w bardzo mocno obsadzonej Nagrodzie Łuku Triumfalnego zajął dziewiąte miejsce na 22 konie.

    Iwniański Pawiment (Mehari – Pytia po De Corte) wygrywa w niemieckim treningu Preis von Europa G1 w Kolonii na 2400 m

    Jak spisywał się Skunks w wieku czterech lat?

    Zaczął od zwycięstwa w Nagrodzie Golejewka, ale później popełniłem największy błąd w karierze trenerskiej. Chciałem udowodnić, że Skunks potrafi w jednym sezonie wygrywać na długich i na krótkich dystansach. Poza tym bardzo chciałem wygrać Nagrodę Expressu Wieczornego, którą lubiłem, bo to warszawska gazeta, a ja jestem warszawiakiem z urodzenia. Zapisałem Skunksa do wyścigu na 1600 metrów. Chciałem też koniecznie pokonać, trenowanego przez Andrzeja Walickiego Narzana (Parole Board – Nicea), który uchodził za asa na krótkich dystansach. Skunks w znakomitym czasie pokonał Narzana o dwie długości, ale później ten ostry wyścig odbił się na jego karierze.

    To był niestety początek końca wielkiej kariery Skunksa…

    W Nagrodzie Prezesa Rady Ministrów podmęczony Skunks zajął dopiero czwarte miejsce, ulegając Czubarykowi, Śmigoniowi i Akceptowi. Po tym wyścigu Skunks doznał kontuzji ścięgna i zakończył karierę. Był później reproduktorem, ale nie sprawdził się za bardzo w tej roli, podobnie z resztą jak Czubaryk, Pawiment i Akcept. Ten ostatni w 1980 roku zajął jeszcze drugie miejsce na mityngu w Budapeszcie w Nagrodzie Moskwy za dobrym rosyjskim Gobojem oraz czwarte w Wielkiej Warszawskiej za rewelacyjnym tego dnia półbratem Dipola – Dixielandem. Syn Conor Passa i Dostojnej wygrał dowolnie, prowadząc od startu do celownika. Między Dixielandem i Akceptem uplasowały się Kometa i Czubaryk. Skunks już wtedy odszedł po odniesieniu kontuzji. Dixieland okazał się później także wspaniałym reproduktorem, ojcem trzech polskich derbistów.

    Po starcie Wielkiej Warszawskiej 1980. Dixieland wygrywa zmdom, druga będzie Kometa, trzeci Czubaryk, a czwarty Akcept, który w treningu Stanisława Dzięciny wygrał wcześniej polski St. Leger przed Skunksem

    Kolejnym Pana wielkim koniem był siwy Jarabub (Mehari – Jasiołka po Caruso), który miał jednak wielkiego pecha przed Derby.

    Jarabub był potężnie zbudowanym, masywnym, wyrośniętym koniem, późnodojrzewającym, o predyspozycjach stayerskich. Nie poganiałem go w treningu, gdyż liczyłem na niego w późniejszym wieku i na dłuższych dystansach. Dwulatkiem biegał dość słabo. W sześciu startach cztery zajął drugie miejsce i wygrał wreszcie II grupę w swoim ostatnim starcie w 1979 roku. W następnym roku wygrał lekko handicap Otwarcia Sezonu i gonitwę pierwszej grupy. Później zapisałem go do Nagrody Iwna. Wygrał ją, jak się mówi na Służewcu – „kentrem”, pokonując zwycięzcę Nagrody Rulera, wspaniałego eksterierowo Dżudo (Conor Pass – Dżuni), sprzedanego później do Skandynawii za rekordową wówczas sumę 50 tysięcy dolarów, a także Czempinia i Dendryta. Po tym wyścigu nastąpiła tragedia. Jarabub doznał kontuzji, miał zapalenie stawu skokowego i nie mógł wystartować w Derby, w których uchodził za wielkiego faworyta, niemal murowanego zwycięzcę. Nie mógł też w Derby biegać znakomity Dixieland i Błękitną Wstęgę zdobyła późniejsza oaksistka, widzowska Sinaja (Saragan – Serbia), półsiostra Sonory (ta córka Dakoty urodziła później derbistę 1987 Solozzo), zwyciężczyni Oaks i Wielkiej Warszawskiej. Jarabub leczył się i wyszedł do startu dopiero w październiku. Dokonał niesamowitej sztuki, bo po czteromiesięcznej przerwie w startach wygrał od razu wyścig na 3200 metrów.

    Jarabub został w treningu jako czterolatek i toczył słynne pojedynki właśnie z Dixielandem, które przypominały wielkie konfrontacje Skunksa z Czubarykiem.

    W kolejnym sezonie 1981 doszło rzeczywiście do wielkich pojedynków Jarbabuba z Dixielandem, reszta była tłem. W Nagrodzie Golejewka mój wytrzymały siwek pokonał rywala po mocnym wyścigu, w wolno rozgrywanej Nagrodzie Widzowa szybszy Dixieland się zrewanżował. Najważniejsza była jednak Nagroda Prezesa Rady Ministrów i Dixieland przegrał, ale przyczynił się do tego jego dżokej Czesław Rajewski. Lider Jarabuba, Da Scat, poprowadził w silnym tempie, a Dixieland – przepuszczony przez Jarabuba – poszedł za nim. Po chwili Dixieland, który był pobudliwy i lubił galopować po froncie, szedł na prowadzeniu, tnąc się łeb w łeb z Da Scatem. Dixieland nie mógł tego wytrzymać, w końcówce osłabł i Jarabub pokonał go o pół długości. Trzeci był, aż sześć długości za nimi, Dżudo.

    Te dwa znakomite konie próbowały też swoich sił za granicą.

    Kolejnym startem Jarabuba i Dixielanda był najsłynniejszy węgierski wyścig – Kincsem Dij, wygrany kilkakrotnie przez polskie konie, choćby przez Koraba i Solozzo. Przed gonitwą nastąpiła niesamowita ulewa, prawdziwe oberwanie chmury. Konie zapadały się w błocie. Niestety, Jarabubowi przed gonitwą wpadł wytoczek do pyska i go uwierał. To przesądziło, że nie wygrał. Po ciężkim torze znów poszedł mocny wyścig i znów zrobił go Dixieland, który ścigał się z węgierskim derbistą. Na prostej oba konie prowadzące w dystansie odpadły, zajmując ósme i dziewiąte miejsce. Jarabub stoczył walkę o zwycięstwo z Arskanem, ale przegrał o szyję. Byłby bez wątpienia zwycięzcą, gdyby nie wyłamał, tracąc co najmniej z sześć długości. Było to spowodowane bólem w pysku.

    Trenowany przez Stanisława Dzięcinę siwy Jarabub wygrywa Nagrodę Iwna przed Dżudo

    Jak wyglądała dalsza kariera Jarabuba?

    Po powrocie z Budapesztu Jarabub był przez chwilę w trochę gorszej dyspozycji i przegrał do Dżudo Nagrodę Fils du Venta, ale zrewanżował mu się, wygrywając Wielką Warszawską, co przesądziło, że został wybrany koniem roku. Ostatni raz Jarabub biegał w moim treningu w Grosse Preis von Europa G1, ale w Kolonii nie powtórzył sukcesu Skunksa i Czubaryka, zajął dopiero ósme miejsce, brakowało mu już świeżości po ciężkim sezonie. Zwycięzca polskiego St. Leger, iwniański Surdut (Mehari – Salamandra) był w tym wyścigu szósty. Jarabub został później wydzierżawiony do Francji, gdzie biegał z dużym powodzeniem, wygrywając dwa wyścigi i około 300 tysięcy franków, był m.in drugi w Grand Prix de Nantes.

    W 1981 roku świetnie spisywał się też w pana treningu kolejny koń z Mosznej – Demon Club (Club House – Demona po Masis), później niezły reproduktor.

    Demon Club był synem legendarnej Demony (Masis – Dziwożona II po San II), chyba najlepszej, obok Konstelacji i Irandy, klaczy w powojennej historii polskich wyścigów. Demona wygrała w 1964 roku Derby, dwukrotnie triumfowała w Wielkiej Warszawskiej, bijąc wybitnego golejewskiego Epikura (Turysta – Epifora), derbistę 1965. Jednak jako matka Demona trochę rozczarowywała. Dała dwunastu potomków, ale dopiero Demon Club, jedyny koń od niej, którego ja trenowałem, okazał się koniem wybitnym i wygrał Derby. Niezła była też córka Demony Diana (po Balustrade) i użyty później w hodowli Damon (po Mehari), który mógł wygrać Derby, ale jego karierę przerwała kontuzja. Demonio (po Negresco) dobrze biegał w Skandynawii w gonitwach płotowych. Córka Demony Diamanta (po Mehari) dała w hodowli dobre potomstwo – Disco, moją oaksistkę Diaminę i niezłą Domatinę, a Danea (po Tuny) urodziła zwycięzcę Nagrody Mokotowskiej Dionizosa.

    Czy Demon Club od razu zapowiadał się na znakomitego konia?

    Zaczął karierę fatalnie. W debiucie jako dwulatek Demon Club, chociaż na treningach dobrze galopował, zajął ostatnie miejsce, kończąc w odstępie za końmi. Jak ocenił dżokej Mełnicki, nie potrafił „stanąć na chód”. Później było już coraz lepiej, dwa razy był drugi, następnie wygrał II i I grupę. Tego dnia, kiedy wygrał pierwszą grupę, rozgrywana była na tym samym dystansie Nagroda Mokotowska. Demon Club, lekko galopując, uzyskał czas o dwie sekundy lepszy niż jej triumfator Bronx, który w walce wyprzedził Dead-Heata, Surduta i Assuana. Wiedziałem już, że mam konia, którego mogą szykować na Derby.

    Kolejny podopieczny Stanisława Dzięciny – Demon Club wygrywa pod Mieczysławem Mełnickim Derby 1981

    Jak ta droga do Derby 1981 wyglądała?

    Wiosnę 1981 Demon Club przeszedł jak burza, odnosząc cztery kolejne zwycięstwa, a jego forma rosła z wyścigu na wyścig. Nagrodę Strzegomia wygrał o nos, w Rulera o łeb pokonał Bronxa i Assuana, a w Iwna o 1,5 długości wyprzedził Surduta. Derby wygrał już z wielką łatwością, o trzy długości przed Assuanem, kolejne miejsca zajęły Dead-Heat i Surdut.

    W St. Leger Demon Club miał szansę stać się koniem trójkoronowanym. Dlaczego się nie udało?

    Na dystansie 2800 metrów Bolesław Mazurek, licząc na szybkość Demon Cluba i obawiając się długiego dystansu, poprowadził wolno na liderze Orleanie. W wyścigu „na końcówkę” Surdut pobił Demon Cluba o pół długości. Tak prysły marzenia o potrójnej koronie. Podczas mityngu w Pradze, na bardzo twardym torze, Demon Club – który był wysokim i masywnym koniem – „urwał się”. Zimą był leczony, ale na wiosnę kontuzja odnowiła się i Demon Club odszedł do stadniny na reproduktora. Ciekawostką jest fakt, że zarówno Demony, jak i jej syna Demon Cluba, we wszystkich wyścigach dosiadał ten sam dżokej – Mieczysław Mełnicki, odnosząc wielkie sukcesy.

    Trenowana przez Stanisława Dzięcinę córka Demon Cluba i Jurystki – Jurnea wygrywa Oaks 1987 przed Dżaminą i Toskanellą (matka Totusa i Tiumena, który trzy razy wygrał Wielką Pardubicką), również trenowaną przez Dzięcinę

    Kariera Demon Cluba jako reproduktora też okazała się całkiem przyzwoita…

    Demon Club, podobnie jak jego ojciec Club House i brat tegoż, europejskiej klasy Reform (szczególnie cenni byli w roli „ojców matek”), rzeczywiście okazał się później niezłym reproduktorem. Dał w Mosznej między innymi dwie znakomite klacze, które odnosiły sukcesy w moim treningu – oaksistkę Jurneę i zwyciężczynię Nagrody Sac a Papier Toskanellę, matkę Totusa, który wygrał u mnie Nagrodę Prezesa Rady Ministrów (kilka lat po przeprowadzeniu tego wywiadu okazało się, że Toskanella urodziła też Tiumena, trzykrotnego zwycięzcę Wielkiej Pardubickiej – przyp. red.). Demon Club jest też ojcem innych niezłych koni – Kirke, Tartu, Isaury, Nevady (wygrała Wiosenną), Nimroda (triumfator St. Leger), Arcelina (Nagroda Doris Day), Traversy (Skarba), Talizmana (Ministra Rolnictwa), Jontka (Korabia), Dżalusa (Nagroda Służewca). Po Demon Clubie przyszedł na torze czas na znakomitego Jurora, syna Jurystki, który wygrał w moim treningu Derby w Pradze, ale o tym w ostatnim odcinku wywiadu…

    Rozmawiał Robert Zieliński, współpraca Marek Boruta
    (Cdn)

    Na zdjęciu tytułowym runda honorowa po zwycięstwie w Derby 1979 dosiadanego przez Mieczysława Mełnickiego, a trenowanego przez Stanisława Dzięcinę Skunksa

    Dwie poprzednie części wywiadu ze Stanisławem Dzieciną można przeczytać pod linkami:

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły