Patryk Gorczyca, przez przyjaciół nazywany Antkiem, to człowiek ściśle związany ze stajnią Rosłońce i trenerem Adamem Wyrzykiem. Antek jest przedsiębiorcą, właścicielem koni, asystentem oraz przyjacielem trenera. Człowiekiem bez pamięci zakochanym w wyścigach konnych. Od kilku lat jego nazwisko coraz częściej można znaleźć programie wyścigowym. Jego konie biegają od czterech sezonów, a już ma na koncie zwycięstwo w Derby. Guitar Man wygrał wyścig o Błękitną Wstęgę przed dwoma laty, a w najbliższą niedzielę ze sporymi szansami na sukces w najważniejszej gonitwie dla koni trzyletnich pobiegnie The Clash, reprezentujący ten sam układ właścicielski co Guitar Man.
Michał Celmer: Jesteś właścicielem od stosunkowo niedawna, a już Twoje nazwisko jest doskonale rozpoznawalne przez bywalców Służewca i nie chodzi nawet o to, że znany od lat w środowisku wyścigowym Robert Gorczyca, którego serdecznie pozdrawiamy, dzieli z Tobą nazwisko. Jak to się stało, że trafiłeś na wyścigi? Przecież nie jesteś zawodowo związany z końmi…
Patryk Gorczyca: Po raz pierwszy na wyścigi trafiłem za sprawą mojej mamy, która pracowała na Służewcu, gdy miałem kilka lat. Mam nawet stare zdjęcia jak jeżdżę po służewieckim parkingu na rowerku czterokołowym pomiędzy dużymi fiatami i wartburgami. Jak sięgam pamięcią, od zawsze mnie tu coś ciągnęło. Kiedy jeszcze wyścigi były rozgrywane w środy, to czasami z kumplami zrywaliśmy się ze szkoły, żeby przyjechać na Służewiec. Od dziecka moim marzeniem było mieć konia wyścigowego. Cieszę się, że udało mi się je zrealizować.
A jak to się stało, że poznałeś i zaprzyjaźniłeś się z trenerem Adamem Wyrzykiem?
Z Adamem poznaliśmy się właśnie na Służewcu. Byliśmy jak co weekend z Lenką (córka Patryka – przyp.red.) na wyścigach. Gdy była jeszcze maluchem, to przychodziliśmy z kocem, który rozkładaliśmy przy padoku, żeby mogła patrzeć na konie. Ona też ma je we krwi. Pewnego dnia na torze zobaczyła Adama, którego kojarzyła z serialu dokumentalnego „Życie na wyścigach”, który przedstawiał codzienne życie Adama w stajni i poza nią. Powiedziałem do niej „Chodź zrobię Ci z nim zdjęcie” i zrobiłem. Wtedy się poznaliśmy. Podczas tego pierwszego spotkania od razu złapaliśmy dobry kontakt. Zaprosił nas do swojej stajni, a jesienią kupiliśmy pierwsze konie.

Wkręciłeś się w świat wyścigów do tego stopnia, że odwiedzałeś tory wyścigowe nie tylko w Anglii, Irlandii, Francji, Niemczech, ale nawet w Stanach Zjednoczonych.
Wyścigi zawsze były mi bliskie. Jest w tym sporcie coś magicznego, co ciężko opisać, a z Ameryką jest u mnie trochę tak jak z wyścigami. Pamiętam, że mimo wielkiej odległości, od dziecka się nią fascynowałem. Gdy byliśmy w Stanach, naturalnym dla nas było odwiedzenie kilku torów. Ogólnie zawsze lubiłem obserwować ludzi. Przyglądać się temu, jak pracują, co robią i się od nich uczyć.
Myśląc o organizacji wyścigów w Stanach Zjednoczonych, mam przed oczami wszechobecną na tamtejszych torach wyścigowych zabawę. Jestem pewny, że moglibyśmy coś od nich przenieść do siebie. Chociaż inspiracji nie trzeba szukać aż tak daleko, bo w Niemczech, czy Francji, gdzie wielokrotnie bywałem, też czuć, że wyścigi przyciągają tłumy ludzi. Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że w ciągu ostatnich lat w Warszawie frekwencja znacząco się poprawiła, ale cały czas mam poczucie, że jest jeszcze sporo do zrobienia. Widzę potencjał na to, żeby tor był wypełniony ludźmi nie tylko podczas najważniejszych dni wyścigowych, ale co weekend.
Gdyby tego było mało, to nigdy nie brakuje Cię na aukcjach, na które podróżujesz zawsze razem z Adamem Wyrzykiem. Jakie doświadczenia i emocje kojarzą Ci się z tymi wyjazdami?
Pamiętam pierwszą rozmowę z Adamem o kupnie konia. Był już wtedy po pierwszych zakupach na aukcjach w Irlandii i miał w stajni roczniaka, którego mi zaproponował, ale nie byłem zainteresowany. Zawsze do koni podchodziłem emocjonalnie, więc chciałem przeżyć to wszystko samemu. Ważniejsze było dla mnie, żeby spędzić trzy dni w domu aukcyjnym, niż wyłożyć pieniądze na konia, który był w stajni na wyciągnięcie ręki. Jeszcze przed wyjazdem miałem świadomość, że Adam zjadł zęby na trenowaniu koni, a wspólny wyjazd tylko mnie w tym utwierdził. Szczerze mówiąc, chyba nigdy w życiu nie nauczyłem się tak dużo w tak krótkim czasie.
Jestem pewny, że każdy kto był z Adamem na aukcji, potwierdzi moje słowa. U niego nie ma drogi na skróty, jest wyłącznie rzetelna, ciężka praca. Ktoś może pomyśleć, że wyjazd na aukcję to urlop, ale nic bardziej mylnego. Każdego dnia trzeba obejrzeć około stu koni, żeby później mieć z czego wybierać. Przez te kilka lat byliśmy z Adamem na kilkudziesięciu aukcjach, źrebaków, roczniaków, koni w treningu, matek hodowlanych, a nigdy nie widziałem żeby szedł na skróty. Każdego konia zawsze dokładnie ogląda, dotyka, opisuje. Myślę, że właśnie ta rzetelność i robienie wszystkiego na 100 procent zaprowadziła go tu, gdzie jest dzisiaj. Mam to szczęście, że mogę mu towarzyszyć i bardzo się cieszę, że moje życie ułożyło się w ten sposób, że mogę to robić.

A więc swoje pierwsze konie kupowałeś, będąc na miejscu, na aukcji. Odkąd nabyłeś Elvas i Diamond Kitty z pomocą Adama, trochę się zmieniło w waszej relacji. Już nie tylko wybiera dla Ciebie konie, ale znaczysz zarówno dla niego jak i stajni już dużo więcej…
Na tej aukcji kupiliśmy jeszcze jedną klacz, która do dzisiaj reprezentuje barwy stajni Sigismundus. To Alis Gloriae, mamy ją wspólnie z Adamem. Pamiętam jak jeszcze przed aukcją, w Warszawie, otworzyłem katalog i ją sobie wybrałem. Naprawdę fajnie, że udało się z nią wrócić do Polski, a co do Adama, to właściwie od początku nadawaliśmy na tych samych falach, więc naturalnie znajomość przerodziła się w coś większego niż zwyczajne układy na linii właściciel – trener i szybko się zaprzyjaźniliśmy.
Ten pierwszy wyjazd na aukcję był wyjątkowy, a późniejsze regularne wizyty w stajni doprowadziły do tego, że zbliżyliśmy się jeszcze bardziej, nie tylko z Adamem, ale też jego rodziną. Dzisiaj po tych latach, pełnych różnych wspólnych przygód, czuję się częścią stajni i bez względu na to czy w wyścigu biega mój koń, czy nie, to zależy mi na tym, żeby osiągnął jak najlepszy wynik. Mimo że nie ma mnie na miejscu, w stajni, to w miarę możliwości, staram się pomagać Adamowi. Zależy mi na tym, żeby wszystko było jak najlepiej, czy to podczas wyścigów czy pomiędzy nimi. Wbrew pozorom wyścigi wygrywa się w domu, a nie na torze, a właśnie ta praca w stajni jest bardzo ciężka.
Co z Twojej perspektywy składa się na wieloletnie sukcesy stajni Rosłońce?
Trzeba pamiętać, że na sukcesy na torze składa się praca wielu osób. Praca z końmi trwa 365 dni w roku. Każdy dzień to mały krok w kierunku rozwoju każdego konia. Myślę, że sukcesy naszej stajni, to w głównej mierze pracowitość Adama oraz wsparcie, jakie na co dzień dostaje. Samemu ciężko byłoby to wszystko robić. W stajni trochę się zmieniła rola Joanny Wyrzyk, która jako pierwsza kobieta w Polsce wygrała Derby na Guitar Manie. Pomimo tego, że na razie nie jeździ wyścigów, to codziennie pracuje, nadzorując i pilnując, żeby wszystko w stajni działało jak należy. Nie widać jej, a jest dla Adama ogromnym wsparciem.
Wracając do kupowania koni, jaki zakup w Twojej aukcyjnej historii zrobił na Tobie największe wrażenie?
Tych zakupów trochę było, więc jest w czym wybierać. Z każdym koniem wiążę się inna historia. Każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Ja głęboko w sercu mam Elvas, którą kupiliśmy jako pierwszą i chciałbym, żeby została ze mną na zawsze. Pamiętam jej pierwszy zapis do gonitwy. Śmialiśmy się z tego, że jest taka gruba i mówiliśmy, że dobrze będzie, jak pokona chociaż jednego konia, a ona wygrała łatwo, o 2,5 długości i to z bieganymi końmi. Później, na jesieni, była druga w najważniejszej gonitwie dla klaczy – Nagrodzie Efforty, tracąc do Lagerthy Rhyme dwie długości.
Wspomniana wcześniej Alis Gloriae jest kolejnym koniem, do którego mam duży sentyment. Pomimo tego, że jest drobna i delikatna, to bardzo dzielna i waleczna klacz, która miała trochę problemów poza torem, ale mam wrażenie, że pokonała je i wróciła silniejsza. Na pewno bardzo duże nadzieję rozbudzał Sigismundus Rex, bo pochodzi z dobrej linii żeńskiej, w której są takie konie jak Pinatubo, Invincible Spirit czy Mishriff, ale jak wszyscy wyścigowcy wiedzą, papier nie biega. Chociaż ja cały czas w niego wierzę. Największe wrażenie chyba jednak zrobił na mnie zakup ostatniej jesieni. Mamy takiego dwulatka, który od razu nas zachwycił, ale jaki to koń, niech na razie pozostanie tajemnicą.
Mówisz, że chciałbyś, żeby Elvas została z Tobą na zawsze, widzisz ją w roli matki hodowlanej?
Pamiętam jak pierwszy raz przyjechałem do Podbieli (miejscowości, w której znajduje się ośrodek treningowy Adama Wyrzyka – przyp. red.). Zobaczyłem wtedy jego matki hodowlane i sobie pomyślałem, że też bym chciał zostać hodowcą. Od samego początku myślę o tym, żeby była matką. Wydaje mi się, że patrzenie na konia własnej hodowli w wyścigach musi być niesamowitym uczuciem.

A jakie to było uczucie wyłapać na aukcji konia po Cracksmanie?
Po sukcesie Guitar Mana w Derby 2021 roku postanowiliśmy z naszym syndykatem Invincible Racing Group, że kupujemy kolejnego konia. Zależało nam, żeby kupić konia z dobrej linii żeńskiej po reproduktorze z górnej półki. Padło na syna Frankela z ratingiem 131, który wygrał trzy razy G1, a biegając 11 razy za każdym razem był w pierwszej trójce. Łącznie wygrał na torach wyścigowych prawie 3 mln funtów. Z The Clashem była o tyle ciekawa sytuacja, że dom aukcyjny już prawie opustoszał. Do końca zostało kilkanaście koni, ale my zawsze wychodzimy po ostatnim. Czekaliśmy na niego. Bardzo nam się podobał, no i kupiliśmy. Kolejnego dnia rano było kilku chętnych, którzy chcieli go od nas odkupić i mogliśmy go sprzedać z niezłym zyskiem, ale to nie kasa jest tutaj najważniejsza.
Od razu myśleliście, że będzie biegał w najważniejszych gonitwach i to po prostu był cel, do którego dążyliście?
Nigdy nie myślałem awansem o żadnym koniu. Ja lubię patrzeć, jak konie się rozwijają jako młode, jak się uczą wyścigowego życia, a później ze startu na start się poprawiają. Dość szybko zrozumiałem, że na wyścigach nie da się zrobić niczego za szybko. To koń musi pokazać, że jest gotowy na najważniejsze gonitwy. My mu możemy w tym pomóc, odpowiednio go do tych gonitw prowadząc.
Z debiutu wypadł bardzo słabo, później pobiegł w gonitwie II grupy, a mimo to trzeci start miał w biegu o Nagrodę Mokotowską, skąd ta decyzja?
Większość naszych koni w pierwszym wyścigach wypada słabo. Każdy z debiutantów pierwszy raz w życiu mierzy się rywalizacją i bardzo szybkim, intensywnym biegiem. Nasze młode nie są obyte z „zieloną bieżnią”. Trenują w lesie, gdzie są zupełnie inne warunki niż na torach wyścigowych. W drugim starcie nam się podobał. Pokazał przyspieszenie i to, że wie, co ma robić na torze. Rzuciliśmy go na głęboką wodę, zapisując go do Nagrody Mokotowskiej, ale wyścig mu się nie ułożył. Był tak przeprowadzony w dystansie, że nie miał szans zaistnieć.
Nie biegał dużo w wieku dwóch lat, więc na pierwsze zwycięstwo musiał czekać do gonitwy o Nagrodę Andersa. Rozpalił w Was nadzieję na Derby, wygrywając tę samą gonitwę, co dwa lata wcześniej Guitar Man?
Potwierdził, że jest dobrym koniem. Ja czekałem na kolejny start, który niestety mu się nie udał. Źle ruszył z maszyny, a na dystansie 1600 metrów ciężko mu było odrobić stracony dystans. Z perspektywy czasu myślę, że może to i dobrze. Dzięki temu miał lekki wyścig w Nagrodzie Rulera.
Do Derby zapisanych było więcej koni, których jesteś współwłaścicielem…
Derby to bardzo specyficzna i trudna gonitwa, w której każdy koń może wziąć udział tylko raz w życiu (w jednym kraju – przyp. red.), ale na początku sezonu nie wiadomo, które konie będą topowymi w roczniku i które rozwiną się na tyle, żeby mieć szansę zaistnieć w Derby, dlatego zawsze na początku sezonu trenerzy zapisują dużo koni, a później, z czasem je wykreślają. Zapisaliśmy konie, które według nas, po sezonie dwuletnim, miały szansę się znacznie rozwinąć i dobrze pokazać.
Na przykład Gloria Gentis po wygranej Nagrodzie Nemana w wieku dwóch lat, bardzo dobrze biegała też w tym roku. Była trzecia w Nagrodzie Soliny, ale mimo wszystko doszliśmy do wniosku, że chcemy dać jej więcej czasu na rozwój, a start w Derby na pewno by ją kosztował dużo zdrowia. Kolejny koń skreślony z zapisu do Derby to Fierce Eagle. Wygrał dla nas dwa tygodnie temu Nagrodę Aschabada. Biegał trochę pechowo i można powiedzieć, że to przesądziło o wykreśleniu go z zapisu, ale myślę, że to będzie fajny koń i wygra jeszcze nie jeden wyścig. Pozostałe dwa skreślenia to klacze Stellarmasterpiece i Szachrajka. Pierwsza z nich trochę nas rozczarowuje, ale będziemy cierpliwie na nią czekać, a Szachrajka z racji tego, że jest wulkanem energii, raczej preferuje krótsze dystanse i bieganie nią w Derby byłoby bez sensu.
Gdy The Clash poległ w Rulera, baliście się o to, czy faktycznie może być czołowym koniem rocznika?
Wiedzieliśmy czym jest spowodowany jego słaby występ i spokojnie czekaliśmy na Nagrodę Iwna, która zdecydowanie lepiej pokazuje, które konie z rocznika są kandydatami do wygranej w Derby. Poza tym, tak jak mówiłem, tu nie da się zrobić niczego za szybko. Koń musi pokazać, że jest gotowy na to, żeby wygrywać.
Z kolei w Nagrodzie Iwna spisał się bardzo dobrze, finiszował z końca stawki, a ostatecznie zbliżał się do Manwhatamana, jak oceniacie ten wyścig i jakie są wasze nadzieje na Derby?
Mi tym występem zaimponował. Pomimo tego, że atakował z końca stawki, to oddał piękny finisz, który dał nam drugie miejsce. Nadzieje są zawsze, każdy właściciel ma nadzieję na zwycięstwo. To jest naturalne. Bardzo dużo przyjemności czerpię z samego obcowania z końmi, a całą resztę, w postaci zwycięstw, traktuję jako bonus. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak on się rozwinie i co pokaże w wieku czterech lat, a nawet później, bo na razie, jak na niego patrzę, to mam wrażenie, że jest dużym chłopcem, który powoli wchodzi w poważne wyścigowe życie.

Drugie zwycięstwo Derby tym samym układem właścicielskim to byłaby wyjątkowa historia.
Myślałem o tym ostatnio, że była by to rzeczywiście niesamowita sprawa, gdybyśmy po dwóch latach znów wygrali Derby. Nie wiem, czy kiedykolwiek w Polsce taka sytuacja miała miejsce. Co ciekawe, francuskie Derby wygrał syn Cracksmana, a The Clash urodził się właśnie we Francji. Kto wie, może u nas będzie powtórka?
Nie przeszkodzi mu w tym ostatni numer startowy? W wielu miejscach przywiązuje się do niego ogromną wagę, na przykład we Francji odbierany jest za istny koszmar, a u nas często trenerzy sami o niego proszą.
W gonitwie są ważniejsze rzeczy niż numer startowy. Jeśli jest klasowym koniem, a najbliższa niedziela będzie jego dniem, to nic mu nie przeszkodzi w wywalczeniu błękitnej wstęgi.
Czy gdyby dobrze się spisał, macie jakieś plany wyjazdów za granicę?
Jeżeli na Służewcu pokaże klasę, to na pewno spróbujemy swoich sił na Zachodzie, tak jak zrobiliśmy to z Guitar Manem, jednak na razie spokojnie czekamy rozwój wydarzeń i niedzielny start.
Jak myślisz, jakie jest jego optimum dystansowe i czy nie przeszkadza mu lekki tor?
Jeśli chodzi o optimum dystansowe koni, to jestem z tej grupy ludzi, którzy patrzą na wyścigi i to jak koń się zachowuje podczas gonitwy, a niekoniecznie na rodowód. Na chwile obecną jest za wcześnie, żeby mówić, jakie jest jego optimum, bo biegał tylko jedną gonitwę dystansową, ale myślę, że derbowy dystans (w Polsce 2400 m. – przyp.red.) nie będzie stanowił dla niego żadnego problemu. Jeśli chodzi o nawierzchnię, to wydaje mi się, że elastyczność toru, nie robi mu wielkiej różnicy. W Nagrodzie Generała Andersa rywalizował na cięższej bieżni od tej w Nagrodzie Iwna, ale na obu spisał się dobrze. Nie chcę powiedzieć, że ma na tyle klasy, że jest to dla niego bez znaczenia, ale według mnie bez względu na to, jaka będzie bieżnia, w niedzielę na Służewcu, powinien dobrze biegać.
Skąd narodził się pomysł na powstanie syndykatu i barw Invincible Racing Group?
Trzy lata temu dostaliśmy poprzez naszego przyjaciela z Irlandii Tomka Szumskiego propozycję zakupu konia ze stadniny Coolmore. Z racji tego, że był to syn słynnego Galileo, to można się domyślać, że mało nie kosztował. Zebraliśmy z Adamem kilka bliskich osób i zawiązaliśmy syndykat, który nazwaliśmy w dosłownym tłumaczeniu „Niepokonana grupa wyścigowa”. No i mamy nadzieję, że w niedzielę nikt nas nie pokona. Jak tworzyliśmy barwy to pomyśleliśmy, żeby nawiązać nimi do barw stadniny, z której pochodzi, stąd odwrócone barwy słynnego Coolmore.
Czy w przyszłości planujecie kolejne zakupy koni za duże pieniądze, może bezpośrednio od stadnin, jak w przypadku Guitar Mana, w nastawieniu właśnie na gonitwy z najwyższej półki w Polsce?
Na razie jeszcze za wcześnie na takie rozmyślania. Czekamy na Derby i na to, co przyniesie dalsza część sezonu, który kończy się dopiero za niecałe pół roku.
Jakie jest Twoje marzenie jako właściciela wyścigowego, który już ma na koncie zwycięstwo w Derby?
Odpowiem może przewrotnie. Najbardziej bym chciał, żeby wszystkie konie były zdrowe i żeby omijały je kontuzje. To jest dla mnie najważniejsze, a jeżeli chodzi o marzenia czysto sportowe, to chciałbym jeździć ze swoimi końmi na zachodnie tory, tam rywalizować z najlepszymi i pokazywać jakość naszej stajni. Kto wie, może The Clash nam to umożliwi.
W takim razie dużo zdrowia nie tylko dla Ciebie i bliskich, ale także dla koni.
Dzięki.

Rozmawiał Michał Celmer