Tym razem do rozmowy zaprosiliśmy świeżo upieczonego dżokeja Bolota Kalysbeka, znanego również pod pseudonimem Król Sopotu. Bolot ma 25 lat. Zanim trafił do Polski, pracował na życie swoje i rodziny, jeżdżąc konno w Rosji, Kazachstanie oraz w ojczystym Kirgistanie. Obecnie jest wiceliderem czempionatu jeździeckiego z 28 zwycięstwami na koncie i skutecznością na kapitalnym poziomie 26,7 procent. Do lidera Sanżara Abajewa, któremu Bolot sporo zawdzięcza, traci 6 oczek. Bolot po minionym sezonie przeszedł do stajni Cornelii Fraisl, gdzie miał jeździć na pierwszą rękę, jednak nie do końca znalazło to odzwierciedlenie w rzeczywistości. Od czerwca współpracuje z trenerem Januszem Kozłowskim i od tego czasu powodzi mu się doskonale. Obecnie jest drugim najczęściej „sadzanym” jeźdźcem w Polsce. 2 lipca „dobił dżokeja” (wygrał 100 gonitw), wygrywając na klaczy Skarbie Nagrodę Novary, a tego dnia zajął też drugie miejsce w Westminster Derby 2023 na Senlisie.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z końmi, w jakim wieku pierwszy raz siedziałeś na koniu?
Było to tak dawno temu, że nie pamiętam (śmiech).
Jak szedłeś do szkoły to umiałeś już jeździć?
Tak, na pewno jeździłem konno do szkoły już w wieku pięciu lat, ale nie mam pojęcia, kiedy był mój pierwszy raz na koniu.

Czyli koń służył Ci za rodzaj transportu do szkoły, tak?
Tak, jak byłem młodszy, to zawsze dziadek woził mnie do szkoły… prawie zawsze. Czasami mu uciekałem i sam wskakiwałem na konia (śmiech).
Mając 5 lat? Jak wtedy wsiadałeś na konia, bo zakładam, że nie umiałeś jeszcze wskoczyć z ziemi bez niczyjej pomocy jak teraz…
Łapałem konie z padoku, wyskakiwałem z płotu i lądowałem w siodle. Trzeba było tylko poczekać aż jakiś podejdzie, przeważnie były to spokojne kobyły, a nie jakieś nienormalne ogiery, z którymi mógłbym sobie nie poradzić. Gdy już jakaś klacz się do mnie zbliżyła, to łapałem ją za grzywę i wskakiwałem. Jak nie mogłem znaleźć żadnego konia, to na ulicy łapałem jakiegoś osła i jechałem na nim.
Osły chodziły luzem po ulicach?
W rejonie, w jakim ja się wychowałem, prawie wszyscy mieszkańcy puszczają wolno swoje zwierzęta, a to dla mnie była okazja na podwózkę i do zabawy. Jak nikt nie patrzył, to łapałem osła któregoś z sąsiadów i wio.
Większość dzieci w Kirgistanie się tak bawi, czy Ciebie wyjątkowo to rajcowało?
Nie wszyscy tak się bawili. Prawdę mówiąc, jako dziecko wsiadałem na wszystko, na czym dało się jeździć – konie, osły, krowy, kozy. Nie miało to dla mnie znaczenia, ciągle tylko chciałem jeździć i się bawić. Wszyscy się ze mnie śmiali, bo nawet jak miałem rower, to zostawiałem go pod domem, a do szkoły jechałem na ośle (śmiech). Nie mogli w to uwierzyć, ale od zawsze to kochałem.
Jak wyglądał Twój czas w szkole?
Zajęcia zaczynały się o godzinie 8 i trwały 45 minut, było ich zazwyczaj sześć, więc wczesnym popołudniem byłem już wolny. W szkole głównie zbierałem ochrzan, w zasadzie za wszystko, co można sobie wyobrazić. Nauczyciele mnie tylko prosili, żebym grzecznie i cicho wysiedział do końca lekcji. Trzeba przyznać, że nie byłem aniołkiem. Robiłem wszystko, czego nie powinno się robić.
W domu też tak było?
Tak, do zabawy byłem pierwszy, ale do innych rzeczy już niekoniecznie.

Dużo masz rodzeństwa? Oni też są takimi koniarzami?
Trzech braci i trzy siostry, jestem trzeci najstarszy. Żadne z nich nie interesuje się końmi.
Czym zajmuje się Twoja rodzina i co byś teraz robił, gdybyś został na stałe w Kirgistanie?
Moja rodzina głównie dba o gospodarstwo domowe, które jest w trakcie remontu. Obecnie mój tata dość mocno poświęca się budowie stajni, którą w przyszłości chciałbym się zajmować. Oprócz tego opiekują się zwierzętami i dbają o uprawy. Staram się ich wspierać finansowo, jak tylko mogę. Większość zarobionych pieniędzy im wysyłam, żeby chociaż w ten sposób pomóc w rozbudowie naszego gospodarstwa.
W jaki sposób chciałbyś zajmować się tą stajnią w przyszłości?
To miejsce położone wysoko w górach, mamy tam sporo ziemi, aż pięć hektarów. Teraz jest już wszystko ładnie ogrodzone, więc można powoli zacząć myśleć o planach. W przyszłości chciałbym rozwinąć tam własną agroturystykę. Organizowałbym konne, rowerowe i motorowe wycieczki dla turystów w góry.
A jak się nazywa miejscowość, z której pochodzisz?
Naryn (Miasto położone w centralno-wschodniej części Kirgistanu, na wysokości 2500 metrów. Liczy około 40 tysięcy mieszkańców – przyp. red.)

W jakim wieku wyjechałeś z Kirgistanu?
Wyjechałem zaraz po skończeniu szkoły. W wieku piętnastu lat pojechałem do sąsiadującego z Kirgistanem Kazachstanu. Stamtąd do Rosji, a później przyjechałem do Polski.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tej pierwszej części Twojej kariery, przy Kazachstanie. Co tam robiłeś?
Byłem tam tylko dwa miesiące, nie wyszedł mi ten wyjazd najlepiej. Niestety koń nadepnął mi na rękę i musiałem wracać do domu… połamany. W Kirgistanie trochę popracowałem przy bajgach (Baïge z kirgiskiego, to wyścig, który konie pokonują, galopując po trudnym terenie na długich dystansach od 5 do nawet ponad 50 kilometrów bez przerwy. Jeźdźcami zazwyczaj są dzieci ze względu na niską wagę, które jeżdżą na koniach na oklep. – przyp. red). Byłem tam jeźdźcem treningowym, ale sam też wziąłem kilka razy udział w takich wyścigach, zarówno w Kazachstanie jak i w Kirgistanie, nawet wygrałem w ten sposób dwa samochody (w najbardziej prestiżowych bajgach, za zwycięstwo właściciel najlepszego konia otrzymuje nowy samochód terenowy, często jest to Toyota Land Cruiser, warta nawet ćwierć miliona złotych – przyp. red.). Miałem wtedy około 16 lat. Później pojechałem do Rosji.

Jak to się stało, że z Kirgistanu trafiłeś do Rosji?
W Rosji był już Sancho (Sanżar Abajew – przyp. red.), on mi wszystko załatwił. Poznaliśmy się przy okazji wyścigów w Kirgistanie, on wcześniej trafił do Rosji. Poprosiłem go o pomoc, a on polecił mnie na miejscu i dostałem zaproszenie do pracy, z którego od razu skorzystałem. Sanżar jest z Biszkeku (stolica Kirgistanu – przyp.red.). Ja urodziłem się w Narynie, ale też wychowałem się w stolicy. Z Biszkeku poleciałem do Piatigorska (miasto w Kaukazie – przyp. red.).
Tam zacząłeś jeździć w gonitwach, jakie znamy z polskich torów wyścigowych?
Tak. Trafiłem tam do dobrego trenera, ale znowu nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Nie dość, że nie dostawałem dosiadów, to nawet nie mogłem robić prawdziwych galopów, bo byłem za lekki. Na przejażdżki musiałem zakładać dziesięciokilogramowe czapraki. Cała ta sytuacja mnie mocno irytowała.
Ale jednak w końcu udało Ci się przejechać trochę wyścigów w Rosji…
Tak, ale to dopiero w drugiej stajni. W pierwszej się nie odnalazłem, nie chcieli mnie tam. W kolejnej było już lepiej. Swoją drogą nie byłem tam sam, gdy tam przyjechałem, to Kuma (Kumushbek Dogdurbek – przyp.red.) był tam już wszystkim dobrze znany. Sporo jeździł i wygrywał. Nie byliśmy uczniami, bo w Rosji nie ma kategorii jeździeckich jak w Polsce. Nie ma podziału na uczniów, praktykantów, kandydatów i dżokejów, każdy jest po prostu jeźdźcem.
Ile wygrałeś wyścigów w Rosji?
Wygrałem 10 na 33, a byłem tam przez trzy lata. Nie miałem zbyt wielu okazji, ale już wtedy kilka osób dostrzegło mój talent. Byłem bardzo młody i oczywiście nie każdy we mnie wierzył, ale mój trener tak. Dał mi nawet konia na Oaks, a to już spory zaszczyt. Za to są już spore pieniądze, to zupełnie inne kwoty niż u nas. A dla mnie miało duże znaczenie, bo odkąd opuściłem Kirgistan, praktycznie wszystko co zarobiłem, to wysyłałem do domu.

Mieszkałeś wtedy w szkole z internatem i oprócz tego jeździłeś?
Nie, w Rosji nie chodziłem już do szkoły. Wtedy zamiast do szkoły, chodziłem do klubów (śmiech). Był czas na pracę i konie, a później zabawę i tańce.
Po tych trzech latach trafiłeś do Polski w 2020 roku. W tym też pomógł Ci Sancho?
Nie, tym razem udało się to dzięki Esenturowi i Ulanowi oraz, a nawet przede wszystkim, Michałowi Romanowskiemu, który o wszystko zadbał i się mną zatroszczył. (Esentur Turganaaly jeździł w Polsce od 2019 do 2021 roku, obecnie jest w Kirgistanie; Ulan Kozhomkulov jeździł w Polsce w latach 2019, 2020 i 2022, w 2021 pracował w Czechach, aktualnie pracuje w Niemczech razem z Dastanem Sabatbekovem w stajni Rolanda Dzubasza – przyp. red.)
Jak byś porównał życie w Polsce i w Kirgistanie?
Tam sobie radziłem i tu też sobie radzę. Nie jest tak samo, w Polsce jest mi łatwiej dzięki pracy i zarobkom jakie mam ze względu na wyścigi, ale moim krajem jest Kirgistan. Nie da się tego porównać. Muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę z szansy, jaką dało mi życie, bo uwielbiam żyć w Polsce, a konie kocham od małego. Polska to na pewno mój ulubiony kraj do życia. Chociaż domem zawsze będzie Kirgistan, to jestem wdzięczny Polsce, bo tak naprawdę tutaj zrobiono ze mnie człowieka i to tu mogę się naprawdę rozwinąć.
Czego Ci najbardziej u nas brakuje?
Zdecydowanie rodziny.

Jaki masz plan na przyszłość?
Nie wybiegam daleko w przyszłość z planami. Trener Janusz Kozłowski, u którego pracuję, chciałby mnie wysłać do Zjednoczonych Emiratów Arabskich na zimę. Taki jest i mój plan.
Po powrocie chcesz dalej jeździć w Polsce?
Tak, jeszcze jestem za słaby na wyjazd za granicę w sezonie letnim. Zanim się na to zdecyduję, muszę się jeszcze bardzo dużo nauczyć. Zimą chciałbym spróbować się rozwinąć jako jeździec w Emiratach lub jeśli tam nie dostanę pracy, w Katarze, a później wrócić do Polski i dalej jeździć dla trenera Kozłowskiego.
Jak oceniasz współpracę z trenerem Januszem Kozłowskim, który był jednym z najlepszych polskich jeźdźców w historii. Sporo Cię nauczył?
Na pewno sporo się od niego nauczyłem. Dobrze się dogadujemy się i osiągamy razem sukcesy. Jest po prostu fajnie. Pasuje mi jego podejście do pracy oraz koni. Do tego on też mnie lubi, a w takiej atmosferze jest łatwiej pracować. Dostaję od niego dużo szans i tak naprawdę pierwszy raz czuję się w stajni jak dżokej.
Może dlatego, że jeszcze miesiąc temu nim nie byłeś (śmiech)…
Może i tak (śmiech). Czuję, że trener Kozłowski mnie docenia i traktuje poważnie. Pozwala mi wybierać konie do wyścigów, konsultuje ze mną wiele ważnych rzeczy. Pyta mnie o konie, prosi o moje opinie na ich temat. To bardzo miłe, nigdy wcześniej mnie tak nie traktowano. Dogadujemy się i widać, że to działa. Nie mam tu żadnych wrogów, zamiast tego czuję się chciany i lubiany. Bardzo dobrze mi w tej stajni.

Myślisz o powrocie na stałe do Kirgistanu w perspektywie kilku następnych lat?
Nie. Dopóki nie będę miał problemów ze zdrowiem albo trzymaniem wagi, to będę rozwijał swoją karierę. Jeśli nie zostanę w Polsce, to pojadę gdzieś dalej. Do domu wrócę, jak nie będę mógł już jeździć. Choć bardzo tęsknię, to na razie do Kirgistanu mi się nie śpieszy.
A jak utrzymujesz kontakt z rodziną?
Mamy dobry kontakt. Rozmawiamy ze sobą każdego dnia, to dla mnie bardzo ważne, tak samo jak wspieranie się wzajemnie z pozostałymi chłopakami z Kirgistanu.
Kiedy ostatni raz byłeś w domu?
Odkąd wyjechałem, w zasadzie w ogóle nie było mnie w domu. Na ostatnie osiem lat spędziłem z rodziną sześć miesięcy. Było to po powrocie z Rosji, zanim dostałem polską wizę.
Wspomniałeś o trzymaniu wagi. Jak to robisz, że potrafisz jeździć nawet na 54 kg? Przecież jesteś bardzo wysoki (176 cm).
Nigdy nie miałem problemów z wagą, tak samo jest teraz, a nawet lepiej niż kiedyś. Zdarza mi się pójść pobiegać, czy skoczyć do sauny, jak każdemu z jeźdźców. Mam wykupione różne karnety do obiektów sportowych, więc to co robię w danym tygodniu, jest zależne od moich humorków. Czasami pływam, innym razem jeżdżę na rowerze, zdarza mi się skoczyć na fitness, ale chyba najbardziej lubię MMA. Nie ćwiczę codziennie, ale stosunkowo często. Teraz planuje więcej trenować i skupić się na rozwoju masy mięśniowej, bo chcę mieć trochę więcej siły do posyłu. MMA pomaga mi w dbaniu o kondycję, pracując nad siłą, będę musiał częściej odwiedzać siłownie lub chodzić na fitness.
Pod względem fizycznym się rozwijasz, ale po przyjeździe do Polski musiałeś pracować też nad innymi umiejętnościami, natury komunikacyjnej. Musiałeś się nauczyć języka polskiego, a uważany jest za jeden z najtrudniejszych na świecie. Z językiem rosyjskim i kazachskim pewnie nie miałeś takich problemów, bo są dość podobne do kirgiskiego.
Masz rację, tam język nie był żadną przeszkodą, co innego w Polsce. Polski na pewno nie jest łatwy do przyswojenia, ale i tak dość szybko udało mi się go nauczyć na tyle dobrze, żeby porozumiewać się z Polakami. Nikt tutaj nie mówił w moim języku, więc musiałem się dostosować. Od początku moim priorytetem był egzamin jeźdźca wyścigowego, do którego zdania potrzebna jest znajomość języka polskiego. Sporo się starałem i w końcu się udało zaliczyć. Każdą wolną chwilę spędzałem na nauce. Oglądałem polskie filmy, słuchałem polskiej muzyki, próbowałem ciągle rozmawiać z ludźmi, mimo że nic z tych rzeczy nie przychodziło łatwo i na początku nic nie rozumiałem, to z czasem było coraz lepiej, a po jakichś trzech, może czterech miesiącach potrafiłem się już z każdym dogadać. Teraz postawiłem sobie za cel, nauczyć się angielskiego. Po Oaks idę na kurs.

A jak pracujesz nad poprawą swojej jazdy? Wiem, że analizujesz wszystkie swoje wyścigi…
Przede wszystkim słucham innych, często dużo lepszych i bardziej doświadczonych ode mnie jeźdźców. Staram się jak najwięcej uczyć od innych dżokejów i trenerów. Bardzo dużo nauczył mnie Szczepan Mazur, okres w stajni Adama Wyrzyka był dla mnie pod tym względem świetny. Tak naprawdę Szczepan tłumaczył mi jak siedzieć na koniu w wyścigu i nauczył odpowiedniego posyłu, a Wyrzyk pomagał z podejściem taktycznym do gonitw. Zawsze podpowiadają mi też Siergiej Wasiutow, Alex Reznikov i Sanżar Abajew. Teraz muszę sam wymyślić, jak ich ogrywać (śmiech) … Oprócz tego analizuję swoje gonitwy, ale także wybitnych jeźdźców zagranicznych, moim idolem jest Christophe Soumillon. Chciałbym kiedyś jeździć jak on.
Dobiłeś niedawno dżokeja, jak mówi się na wyścigach. Jakie to było uczucie, spełniłeś swój cel?
Nie mogę uwierzyć, że mi się to udało. Jak przyjechałem do Polski myślałem, że nigdy nie zdam egzaminu, ale udało się za drugim razem. Później myślałem, że nie dostanę szans w wyścigach, a dostałem. Myślałem, że długo będę czekał na wygraną, a ona też przyszła dość szybko. Dobicie dżokeja w ciągu kilku pierwszych lat było poza moimi marzeniami, po tym co przeszedłem w Rosji, a jednak i to się udało. Jestem z tego bardzo zadowolony i mogę tylko dziękować wszystkim, którzy mi w tym pomogli, znajomym, bliskim, a nawet bardziej trenerom i właścicielom, za to, że we mnie uwierzyli i dali mi szansę. Momentu zwycięstwa na siwej Skarbie na pewno nie zapomnę do końca życia, to była wyjątkowa chwila.

Jakie masz wyścigowe marzenie?
Chciałbym wygrać jakąś dużą polską nagrodę, jak Wielka Warszawska, Derby, St. Leger, Oaks, Europy, itd. Takich dużych sukcesów mi jeszcze trochę brakuje. Oprócz tego marzy mi się zwycięstwo w gonitwie rangi G1.
Tego właśnie Ci życzę, dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiał Michał Celmer
Na zdjęciu tytułowym Bolot zjeżdża z toru po zwycięstwie na Migliore Speranzie, na której pojedzie w Oaks 2023.