More

    Claudia Pawlak: Początki nie były łatwe, ale dzięki wsparciu rodziny mogłam spełniać marzenia

    Claudia Pawlak to młoda trenerka, która od trzech lat prowadzi stajnię wyścigową na warszawskim Służewcu i niewątpliwie rozwija się z każdym sezonem. Miniony był całkiem udany, co umożliwiło pozyskanie nowych właścicieli koni. Rok 2023 dla stajni Wovon Man Spricht jest przełomowy. Claudia trenuje 20 koni, dzięki którym wywalczyła pierwsze sukcesy pozagrupowe w karierze. Przed startem obecnego sezonu największym sukcesem konia w jej treningu było zajęcie drugiego miejsca przez klacz Haidea w arabskim Oaks 2022, jednak rok 2023 jest jeszcze bardziej owocny w dobre wyniki. Podczas Dnia Arabskiego trenowany przez Claudię Pawlak Lindahls Anakin wygrał Nagrodę Białki w niebywałym stylu, zapisując na koncie młodej trenerki pierwszą wygraną gonitwę kategorii A. 

    Skąd pochodzisz i gdzie się wychowywałaś?

    Mam 28 lat, urodziłam się w Niemczech, a dokładniej w Bottrop, pod Düsseldorfem, więc przy granicy niemiecko-holenderskiej. Chodziłam do szkoły w Kolonii i tam też zdawałam maturę. Później życie mnie zaciągnęło do Polski.

    Od kiedy masz kontakt z końmi i wyścigami?

    Pierwszy raz siedziałam na koniu w wieku ośmiu lat. W dzieciństwie każde ferie i wakacje spędzałam w Polsce. W pewnym momencie zamknęli moją szkółkę jazdy konnej, więc moja mama szukała mi zastępstwa. Wtedy jeszcze nie było tak łatwego dostępu do internetu, dlatego poszukiwania opierały się o książkę telefoniczną. W ten sposób, w zasadzie przez przypadek, znalazłam się w Lutku, w stajni Pana Leszka Kowala. Wówczas trenował tam konie wyścigowe znany dobrze ze Służewca trener Emil Zahariev. Od tamtej chwili, przez około 8 lat, każdą wolną chwilę, którą przytrafiała mi się w Polsce, wiązała się właśnie z tą stajnią. Jeździłam tam głównie na koniach czystej krwi arabskiej, a stajni była jednym z moich ulubionych miejsc, dobrze wspominam te czasy. 

    Claudia Pawlak na klaczy Świetlana, na której zrobiła pierwszy galop w życiu, rok 2005. Fot. Archiwum prywatne

    Co sprawiło, że chciałaś zostać trenerem?

    Odkąd pierwszy raz byłam na wyścigach, o ile dobrze pamiętam, to było to w 2005 roku. Co ciekawe nie w Warszawie a w Sopocie. Od tej chwili marzyłam, żeby zostać dżokejem. Pewnie nie wszyscy to wiedzą, ale mój kontakt z wyścigami nie ograniczał się do roli trenerki, w przeszłości brałam też udział w gonitwach. Niestety, zawsze miałam problemy z wagą, więc droga samoistnie mnie poprowadziła w trochę innym kierunku i postanowiłam, że będę trenerem koni wyścigowych, a jak postanowiłam, tak zrobiłam.

    Jakimi zasadami kierujesz się jako trenerka?

    To trudne pytanie. Myślę, że najważniejsze w stajni zarówno sportowej, rekreacyjnej, jak i wyścigowej jest zdrowie koni. Nie jest ważne, czy dany koń jest dobry, czy słaby, dla mnie najistotniejsze jest to, żeby każdego konia przygotować tak, aby był w stanie pokazać maksimum swoich możliwości, ale co ważne, nie narażając przy tym na szwank jego zdrowia. Koń u mnie musi być zdrowy, dobrze odżywiony i zrelaksowany. Sporo korzystam z małych padoków, do których mam dostęp na Służewcu i uważam, że koń, który ciężko dla nas pracuje, powinien w zamian móc zapomnieć o treningach oraz tym całym wyścigowym pędzie i po prostu pobyć trochę koniem i poczuć się swobodnie. Jeśli chodzi o menażowanie końmi przez sezon, to najważniejsi dla mnie są właściciele. Bez nich nie ma koni, trenerów i wyścigów. Z tego względu staram się zarządzać końmi tak, żeby sprawiały swoim właścicielom jak najwięcej radości i w miarę swoich możliwości, zarobiły jakieś pieniądze. Według mnie bardzo ważne jest odpowiednie dopasowywanie wyścigów pod możliwości konia. Bardzo przykładam się do tej kwestii i staram się robić to najlepiej, jak mogę.

    Jak wyglądał sam początek kariery, czy musiałaś sporo w to włożyć pieniędzy żeby kupić własne konie, które trenowałaś, żeby przyciągnąć kolejnych właścicieli?

    Wiadomo, że żaden początek, niezależnie od ścieżki kariery, czy płaszczyzny naszego życia, praktycznie nigdy nie jest łatwy. Bez moich rodziców nie dałabym rady pójść tą ścieżką. To oni kupili naszego pierwszego konia, Wovon Man Spricht, od imienia którego nazwę nosi nasza stajnia. Sprawił nam sporo radości, wygrywając dla nas pierwszy wyścig. Ich wsparcie nie skończyło się na zakupie pierwszego konia, wciąż mam ich u swojego boku i cały czas mnie wspierają. Muszę przyznać, że mam wspaniałą rodzinę, bez której moje sukcesy na torze nie miały prawa się wydarzyć. Jestem im niesamowicie wdzięczna za to, że umożliwili mi spełnianie tego marzenia. 

    Pierwsze zwycięstwo dla stajni Wovon Man Spricht… ogiera Wovon Man Spricht

    Jak to się stało, że dostałaś do treningu konie ze Skandynawii?

    Anite Lindahl i Kristine Agerholm poznałam za czasów, kiedy byłam jeźdźcem treningowym u ubiegłorocznej czempionki, trenerki Cornelii Fraisl. Zajeżdżałam tam między innymi Lindahls Avatara, więc już wtedy miałam jakiś kontakt z końmi ze Skandynawii. W zeszłym roku Anita zapytała się mnie, czy planuję dalej trenować konie i czy znalazłabym miejsce dla ich koni. Z przyjemnością odpowiedziałam, że tak i oczywiście zaprosiłam ich na wizytę. Później przyjechały na Służewiec i obejrzały warunki naszej stajni. Trochę porozmawialiśmy i zdecydowały się oddać swoje konie pod moją opiekę. Muszę przyznać, że i tym razem wyszło, jaka ze mnie szczęściara.

    A w jaki sposób do Twojej stajni trafiła bardzo dobra pod względem rodowodu Kesha z cenionej niemieckiej stadniny? Jakie są obecnie Twoje powiązania z Niemcami i niemieckimi wyścigami?

    Na samym początku kariery nie miałam żadnych wyników, którymi mogłabym się pochwalić i wyróżnić, więc nikt nie miał powodu, żeby oddać konia do mojej stajni, więc zaczęłam od dwóch rzeczy. Swoich koni oraz znajomości z Niemiec. Tak się składa, że jeździłam tam na koniach wyścigowych przez cztery lata u trenera Axela Kleinkorresa. Ukończyłam tam staż na jeźdźca wyścigowego, a nawet brałam udział w gonitwach i wygrałam niemiecki Puchar Amazonek. Postanowiłam więc postarać się o jakieś konie właśnie z Niemiec. Tygodniami pisałam, dzwoniłam do praktycznie wszystkich stadnin z Niemiec i pytałam, czy ktoś z nich nie byłby zainteresowany polskimi wyścigami. Dostałam dokładnie jedną pozytywną odpowiedź. Zaowocowała ona nową współpracą ze słynną stadniną Karlshof. Dzięki niej przyjechała do nas Kesha… Tak jak wspominałam, początki nie były łatwe.

    Claudia Pawlak wygrywa Puchar Amazonek w Niemczech. Fot. Archiwum prywatne

    Na szczęście, ciężki początek masz już za sobą. Teraz Twoja stajnia już nie jest wcale taka mała, ile na ten moment jest koni w stajni Wovon Macht Spricht?

    To fakt, obecnie trenuję 20 koni.

    Masz więcej folblutów czy arabów? Które z nich wolisz trenować?

    Aktualnie mam więcej folblutów. Na początku sezonu moja stajnia była biedna, jeśli chodzi o konie czystej krwi, bo mieliśmy ich tylko czwórkę. Teraz z uśmiechem mogę powiedzieć, że u nas przemówiła jakość, nie ilość. Trzy z nich już wygrywały,  a ten, który jeszcze nie wywalczył żadnego zwycięstwa, meldował się w celowniku na trzecim i drugim miejscu. Dostaję coraz więcej propozycji od właścicieli, posiadających konie arabskie i w tym momencie mamy ich już szóstkę. Z racji tego, że przez wiele lat jeździłam na koniach arabskich w Lutku, obdarzam je sporym sentymentem, jednak mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mieli też i parę ciekawych folblutów. Do nich jak na razie nie mam wielkiego szczęście, choć Grande Plaine w ubiegłym sezonie pokazała się z dobrej strony. Mimo to apetyt jest większy i czekamy na jeszcze lepsze konie. Te słabsze zaczynają powoli odchodzić z naszej stajni. Osobiście nie chcę naciągać właścicieli, robiąc im nadzieję, że może kiedyś się poprawią i w zasadzie przez przypadek coś wygrają, jak często zdarza się na wyścigach. Tak naprawdę u mnie jest krótka piłka, bo wiem, że wyścigi konne to nie jest tanie hobby, albo koń odnajduje się w wyścigach i sprawdza się zadowalająco, albo trzeba dać mu szansę odnaleźć swoje miejsce gdzie indziej. 

    Powiedz jak wygląda Twój dzień w stajni, żebyśmy mogli zobaczyć, co Ciebie i Twoją stajnię wyróżnia na tyle, że tak szybko dostałaś konie od różnych właścicieli, w tym zagranicznych.

    Tak jak mówiłam wcześniej, starałam się o dobre kontakty z właścicielami i to bardzo, nic samo się nie wydarzyło. Pisałam i rozmawiałam z wieloma ludźmi, w większości skupiając się na tym, żeby zachęcić ludzi, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z polskimi wyścigami, do spróbowania. Właściciele, którzy już mieli konie w Polsce, doskonale wiedzieli, że ja dopiero zaczynam swoją karierę, więc byłam na straconej pozycji. Tacy ludzie byli poza moim zasięgiem, bo oczywiście woleli oddać swoje konie w ręce bardziej doświadczonych trenerów. Dlatego postanowiłam kombinować inaczej. Stąd mamy też nowych ludzi na naszych torach, wiele osób zapraszam do Warszawy, pokazuję im nasze wyścigi i możliwości, licząc, że przerodzi się to we współpracę, co oczywiście nie zawsze się udaje. 

    Claudia Pawlak podczas treningów jeździeckich w Niemczech. Fot. Archiwum prywatne

    Na co dzień pracuję z naprawdę wspaniałymi ludźmi, którzy wkładają dużo pracy i serca w rozwój naszej stajni. Ciągle to powtarzam, jestem szczęściarą. Mam super dżokeja w stajni – Konrada Mazura, który nieustannie bardzo się stara i rozwija. Jest też doskonałym jeźdźcem treningowym. To bardzo ważne, ponieważ nie każdy dżokej równie dobrze co na bieżni wyścigowej, sprawdza się na treningach. Jednak nasza para to nie wszystko. Ogromną pomocą są tacy ludzie jak Błażej Giedyk, który wraca do siodła wyścigowego i przypomni wielu osobom o swoim talencie. Błażej to koniarz z krwi i kości, a na dodatek jest doskonałym jeźdźcem. To też jeszcze nie wszystko, nasza stajnia to także zaufane amatorki. Marta Bekasiewicz, Eliza Boczkowska i Izabela Sobierajska to super dziewczyny, które solidnie jeżdżą i bardzo angażują się w prace stajenne. To one dbają o wygląd naszych koni w wyścigach. Oczywiście nie można też zapomnieć o naszym stajennym, bo sukces to nie tylko zasługa pracy w siodłach. Dominik Dąbrowski jest wręcz niezastąpiony. Ogólnie myślę, że wyróżnia nas nasza ekipa. Tworzymy chyba najmłodszy zespół na Służewcu. Jesteśmy młodzi, ambitni, zaangażowani i dążymy do spełnienia naszych wyścigowych marzeń… no i przede wszystkim, całymi sobą kochamy konie.

    Mówiliśmy trochę o Twojej historii i ogólnie o stajni, ale nie możemy zapomnieć o głównych aktorach, czyli koniach. Który z nich jest twoją największą gwiazdą stajni i jak się miewa?

    Bez dwóch zdań największą gwiazdą naszej stajni jest Lindahls Anakin. Dzięki niemu po raz pierwszy wygrałam gonitwę pozagrupową. Jemu zawdzięczam pierwszy sukces w gonitwie kategorii B, a także pierwszy w kategorii A. Po ostatnim wyścigu czuje się wspaniale. Teraz większość dnia spędza na padoku ze swoim przyjacielem, też kojarzonym ze skandynawskiego sufiksu Agerholmsem Petago (Lindahls Anakin w 31-stopniowy upale wygrał Nagrodę Białki dowolnie, aż o dziesięć długości, zostając liderem rocznika, wśród trzyletnich koni czystej krwi arabskiej. – przyp. red.). Anakin wyróżnia się nie tylko umiejętnościami, ale i charakterem. Jest spokojny, a przy tym dziecinny. Dla niego wyścigi to zabawa. Po treningach bawi się patykami i piłkami z Petago, aż miło się na nich patrzy. W tym miejscu muszę też wspomnieć o klaczy Latife, która pokazała, że jest niezła. Może się liczyć w wyścigach dla folblutów polskiej hodowli, mimo tego, że nie miała wielu zwolenników, którzy wcześniej dawaliby jej jakiekolwiek szanse, na bycie dobrym koniem wyścigowym.

    Jakie są teraz plany wobec Lindahls Anakina?

    Jest wałachem, a ten fakt wyklucza go z udziału w Nagrodzie Sambora, więc nie pozostaje nam nic innego, jak rozglądać się za jakimś wyścigiem za granicą. Jak nie z tym koniem ryzykować, to z którym?

    Lindahls Anakin.

    Czy w stajni są jakieś konie, który według Ciebie mają duży potencjał, ale jeszcze go nie pokazały i możemy oczekiwać ich startów w przyszłości? 

    Mam jeszcze 3-letnią, folblutkę, która nie biegała, jest to Cynthia. Posiada znakomity papier (Mekthaal – Cindy Bould po High Chaparral) i rusza się obiecująco. Borykała się z problemami rozwojowymi, gdyż jest klaczą bardzo dużą i o ciężkiej budowie (167-190-21). Jeśli będzie jej teraz dopisywać zdrowie, to myślę, że za niedługo zadebiutuje i może nas jeszcze zaskoczy. Poza tym mamy jeszcze niebiegane dwulatki, z czego co najmniej jedna zapowiada się nieźle. To córka ogiera Estidhkaar i jestem bardzo ciekawa co pokaże. Do tego dochodzi trzyletnia arabka Samra Awam. Jeśli zdrowie jej na to pozwoli, też może nam jeszcze sprawić jakieś miłe niespodzianki. Lindahls Avatar, który w ostatnich latach ścigał się w Szwecji, po swoim ostatnim starcie na Służewcu został u nas w stajni i on też nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

    Czy podczas obecnego sezonu aukcyjnego planujesz powiększyć swoją stajnię?

    W tym momencie mam tyle propozycji od właścicieli, którzy chcą zacząć lub kontynuować z nami współpracę, że nawet się nie rozglądałam za aukcjami.

    Jaki jest Twój cel i marzenie jako trenerki?

    Nie mam konkretnego celu, pod który wszystko staram się ułożyć. Robię po prostu to, co kocham. Uwielbiam naszą stajnię i nasze konie. Dążę do tego, żeby wszyscy byli zadowoleni, począwszy od właścicieli, przez koni, pracowników i amatorów… wtedy i ja jestem zadowolona.

    Dziękuję za rozmowę, mam nadzieję, że przed nami wiele okazji do wywiadów. 

    Oby tak było, ja również dziękuję.

    Rozmawiał Michał Celmer

    Claudia Pawlak w towarzystwie rodziców. Fot. Archiwum prywatne

    Na zdjęciu tytułowym dekoracja po zwycięstwie ogiera Wovon Man Spricht. Fot. Archiwum prywatne

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły