More

    Temur Kumarbek: Ten rok dał mi w kość, ale nie po to przemierzyłem połowę świata, żeby tak łatwo się poddać

    Temur Kumarbek to kolejny młody i utalentowany Kirgiz, który w ostatnich latach zawitał na Służewiec. Pokazał się już w pierwszym roku startów, wygrywając od razu sześć wyścigów w debiutanckim sezonie 2021, notując świetną skuteczność (16,7 procent). W dodatku w ponad połowie wyścigów zajmował płatne miejsca. Kolejny sezon miał jeszcze lepszy, o czym świadczy 30 zwycięstw i to, że dosiadane przez niego konia wygrały niemal 400 tysięcy złotych. Już w drugim sezonie wygrał nagrody Baska, Nemana i Sac-a-Papier. W sezonie 2023 zapowiadało się, że będzie walczył z Bolotem Kalysbekiem i Sanzharem Abaevem o tytuł czempiona, ale kontuzja kolana zmusiła go odłożyć te marzenia na później. Ostatnio wrócił do siodła i zmienił stajnię, jeździ teraz u Macieja Janikowskiego. Wiemy, że porządnie pracuje, żeby pokazać się z jeszcze lepszej strony w sezonie 2024. 

    Jak to wszystko się zaczęło, kiedy zacząłeś jeździć konno?

    Ciężko to spamiętać, ale wydaje mi się, że nauczyłem się w wieku dziesięciu lat. 

    W szkole miałeś jakieś zajęcia z jazdy konnej?

    Nie, no co Ty… Chodziłem do szkoły i zajęcia mieliśmy różne, ale nie z jazdy konnej. Na konia wsiadałem dopiero po szkole.

    Twoi rodzice mieli konie i ktoś z rodziny nauczył Cię jeździć, czy jak to wyglądało?

    Moja dawna sąsiadka miała konie. Pracowała w Kazachstanie, ale w Kirgistanie miała swoją stajnię. Razem z Dastanem Sabatbekovem nauczyliśmy się u niej jeździć i później pomagaliśmy przy koniach.

    Temur Kumarbek w stajni „u sąsiadki”. Fot. Archiwum prywatne

    To była Twoja pierwsza praca z końmi?

    Pracą nie można tego nazwać, bo nic poza frajdą z tego nie miałem. Codziennie po szkole przychodziliśmy do stajni i traktowałem to jako zabawę, bo nikt mi za to nie płacił. To też nie była duża stajnia, miała sześć koni, a my po prostu się nimi opiekowaliśmy. Później przerodziło się to w pasję. 

    Więc z Dastanem Sabatbekovem (czempion Polski w sezonie 2022) znacie się od najmłodszych lat…

    Tak. Z Dastanem byliśmy jak bracia. Byliśmy sąsiadami. Jest ode mnie dwa lata starszy, ale w dzieciństwie spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu.

    W jakiej miejscowości mieszkaliście?

    W Tałas. Żyje się tam jak u nas na wsi, mimo że mieszka tam dużo ludzi (Tałas – miasto w zachodnim Kirgistanie, położone w dolinie rzeki Tałas, zamieszkuje je niemal 40 tysięcy ludzi – przyp. red.). 

    Ile lat jeździłeś w Kirgistanie, długo to trwało zanim wyjechałeś za granicę?

    Długo zostałem w Kirgistanie. Pomagałem tam około sześciu lat. 

    Co później się stało, że jednak wyjechałeś z Kirgistanu?

    Dużo interesowałem się wyścigami konnymi, nie bajgami, tylko zwykłymi, tradycyjnymi gonitwami. Jak miałem osiemnaście lat, to wyjechałem do Rosji. Pracowałem tam przez półtora roku.

    Pojechałeś tam razem z Dastanem?

    Nie. Dastan wyjechał do Kazachstanu. 

    Temur Kumarbek (z prawej, w siodle lwa), Dastan Sabatbekov (z lewej), a w środku człowiek, który nauczył ich jeździć. Fot. Archiwum prywatne

    Skąd pojawił się pomysł wyjazdu do Rosji?

    Chciałem zostać dżokejem i móc zarabiać z jazdy konnej, a w Kirgistanie taki rozwój nie był możliwy. 

    Jak wyglądała praca w Rosji, miałeś bardzo dużo obowiązków i musiałeś harować od rana do wieczora?

    Nie, praca była w zasadzie taka sama jak u nas. Sześć razy w tygodniu od rana przez kilka godzin i niedziela była wolna. 

    Dobrze zarabiałeś jako jeździec w Rosji?

    W przeliczeniu z rubli, mniej niż tutaj, ale na wszystko mi starczało.

    Ile wyścigów wygrałeś w Rosji?

    Żadnego. Nie dawano mi szans w Rosji. Coś tam jeździłem, ale bardzo mało i zazwyczaj nie miałem co myśleć o zwycięstwie. To był już okres, w którym dużo moich kolegów z Kirgistanu zaczęło przyjeżdżać do Polski, niezależnie od tego czy jeździli w Rosji, Kazachstanie, czy u nas. Bardzo ciekawiły mnie wyścigi w Europie. Słyszałem o nich dużo dobrego, więc też chciałem tu przyjechać. 

    I jak to się stało, że w końcu trafiłeś na Służewiec?

    Ravshan (Ravshan Mannanbek – przyp. red.) mi z tym pomógł. On pracował wtedy przez rok u Janusza Kozłowskiego, ale akurat wracał do domu i chciał załatwić za siebie jakieś zastępstwo, więc polecił mnie. To była dla mnie okazja, na którą czekałem. Gdy tylko zwolniło się miejsce, to od razu się zdecydowałem. Niestety, ostatnio Ravshan został kopnięty przez konia w pracy u trenera Wyrzyka i jest obecnie w szpitalu. Myślimy o Tobie Ravshan i trzymamy kciuki za Twój szybki powrót do zdrowia.

    Temur Kumarbek wygrywa na Glorii Gentis.

    Miejmy nadzieję, że szybko wróci do zdrowia i do siodła. A skąd się znacie z Ravhsanem?

    Z czasów, gdy jeszcze chodziłem do stajni w Kirgistanie. On wtedy pracował w innej stajni. Jeździł w miejscu podobnym do warszawskiego Służewca, takim hipodromie ze stajniami. Ravhsan wtedy jeździł wyścigi, na które ja akurat przyjechałem, więc poznaliśmy się podczas jednego z dni wyścigowych w domu.

    Ale sam w Kirgistanie w końcu też jeździłeś w wyścigach.

    Tak i tam sporo wygrywałem. 

    To znaczy ile?

    Nie pamiętam… dużo. 

    Więcej niż 20?

    No pewnie, że więcej. Gdzieś pomiędzy 70 a 100 miałem wszystkich wygranych. 

    Jak już przyjechałeś do Polski, to myślałem, że od razu trafiłeś do Cornelii Fraisl. Przez ile czasu pracowałeś u trenera Kozłowskiego?

    Nie za długo (śmiech). 

    A to dlaczego?

    Nie rozumiałem w ogóle polskiego, ciężko było się z kimkolwiek dogadać i jakoś tak wyszło, że po miesiącu już tam nie pracowałem. 

    Później od razu trafiłeś do Cornelii, dobrze wspominasz ten okres?

    Cornelia mi dużo pomagała. Naprawdę sporo jej zawdzięczam. Pomagała mi z językiem, w dodatku tam z innymi jeźdźcami i pracownikami mogłem się swobodnie porozumiewać. Dzięki Cornelii zdałem egzamin na jeźdźca i mogłem zacząć się ścigać. To u niej wygrywałem pierwsze wyścigi w Polsce. 

    Wtedy w Skarżycach pracowali dla Cornelii Fraisl Victor Popov i Dastan, więc pewnie nie było łatwo… Victor od lat miał wyrobioną markę na Służewcu, a Dastan był objawieniem. Ciężko było Ci wtedy przetrwać ten okres, czy wiedziałeś, że musisz trochę się przemęczyć, żeby dostać szansę?

    Tam było ciężko. Bardzo ciężko. Codziennie musiałem pracować, nieważne jaki był to dzień tygodnia, w dodatku, gdy Victor i Dastan jechali w weekend do Warszawy na wyścigi, to trzeba było wykonywać jeszcze pracę, która normalnie należałaby do nich. W dodatku zawsze musiałem być na karmieniu, więc tak naprawdę czułem się jakbym tylko spał i pracował. I tak w kółko. Bałem się, że nie dostanę szansy, żeby się rozwijać, a niewyobrażalne ilości pracy sprawiały, że miałem dość. Wierzyłem, że muszę to przetrwać. Ten rok też dał mi w kość, ale nie przemierzyłem połowy świata, żeby tak łatwo się poddać i wrócić do domu. Z czasem Cornelia zaczęła mi dawać coraz więcej szans i naprawdę czułem, że mnie doceniła.

    Długo tam pracowałeś? Chyba około dwóch lat…

    Niecałe dwa lata, jeśli dobrze pamiętam to trochę ponad półtora roku. 

    U Cornelii jeździłeś głównie na arabach, na nich najbardziej lubisz jeździć czy jednak na folblutach?

    Cornelia sadzała mnie na araby i to często jakieś słabsze, ale dała mi też kilka koni na zwycięstwo, mimo że teoretycznie mogła na nie zapisać Victora albo Dastana. Na początku nie było łatwo, ale później, jak już miałem kilka zwycięstw, to zaczęli mnie zauważać też inni trenerzy. Jako starszy uczeń dostawałem już dosiady od Janusza Kozłowskiego, czy Małgorzaty Łojek, czasami zdarzało się też u Macieja Jodłowskiego. Później zaczął dawać mi konie też Adam Wyrzyk…

    A które byś wybrał – folbluty czy araby?

    Mi to jest obojętne (śmiech). Dla mnie liczy się tylko wygrywanie, więc mogę jechać na czymkolwiek, byleby wygrywać. 

    Co Cię motywuje do tego, żeby codziennie wstawać z łóżka o 5 rano, kiedy praktycznie wszyscy inni ludzie jeszcze spokojnie śpią? Wyścigi to Twój pomysł na życie i zarobek, czy to jednak miłość?

    Kocham to co robię. To, że mogę to łączyć z pracą i zarabianiem pieniędzy tylko sprawia, że jest to jeszcze fajniejsze. Chcę się ścigać, to jest to, co mnie nakręca. Dla mnie konie to historia, tradycja, zawsze konie były mi bardzo bliskie, to w Kirgistanie naturalne. 

    Później ściągnął cię Adam Wyrzyk i zostałeś u niego jeźdźcem na pierwszą rękę. Dostałeś dużo szans i zacząłeś też dużo wygrywać, można było się spodziewać że powalczysz nawet o tytuł czempiona. Któreś ze zwycięstw najbardziej zapadły ci w pamięć, były najbardziej wyjątkowe?

    Najardziej wyjątkowe były moje pierwsze zwycięstwa, jeszcze u Cornelii Fraisl. To było takie przełamanie, po długim czasie oczekiwania. Pamiętam jak wygrałem podczas Dnia Arabskiego na Ouzbeksie Du Panjshir w Al Khalediah Racing Festival. Wtedy jeszcze byłem uczniem. To był jeden z moich pierwszych wyścigów, a po zwycięstwie była dekoracja. Mocny Purhib, z tej samej stajni, wtedy był drugi pod Dastanem. To była super chwila. 

    A w stajni Wyrzyka, z którą wiązałeś bardzo dużo nadzieje, które zwycięstwo było najlepsze?

    U Wyrzyka wszystkie wygrane były wyjątkowe i najważniejsze. Nawet Twojego Sindicato (śmiech)! 

    Temur wygrywa na Sindicato najważniejszy i wyjątkowy… handikap IV grupy.

    Za każdym razem jak rozmawialiśmy prywatnie, to chwaliłeś sobie pracę u Wyrzyka. Zdziwiłem się, gdy okazało się, że Wasze drogi się rozeszły. 

    Jestem zadowolony z czasu u trenera Wyrzyka. Naprawdę, bardzo zadowolony, aż ciężko sobie to wyobrazić, ile dał mi ten okres w jego stajni. Bardzo dużo mnie nauczył, dawał mi tyle szans, co inni trenerzy doświadczonym dżokejom. Nieważne, że się rozeszliśmy. Było super i będę to dobrze wspominał. 

    Sezon przerwała kontuzja. Opowiedz czytelnikom co się dokładnie stało, że nagle zniknąłeś z zapisek i nie mogłeś jeździć.

    Zerwałem więzadło w kolanie. 

    Ale żeś naopowiadał… Co się stało z tym kolanem?

    Mniej więcej w tym czasie, co teraz, zimą, wygłupialiśmy się z Marselem (Marsel Zholchubekov to jeden z Kirgizów pracujących dla Wyrzyka – przyp. red.). Wskoczył mi na plecy i uszkodziło mi się kolano. Od tamtej pory mnie bolało, ale nie było tragedii, więc nic sobie z tego nie robiłem. Za każdym razem jak spadałem z konia, albo źle stanąłem, to czułem spory ból w nodze. Nawet podczas wyścigów dało się to odczuć. 

    No właśnie, bo przecież jeździłeś później jeszcze wyścigi. Z zerwanym więzadłem?

    Wtedy jeszcze nie było najgorzej i mogłem przeboleć. Nie wiedziałem, co mi się stało, nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. 

    Co się w końcu stało, że jednak w połowie sezonu przestałeś jeździć?

    To się stało przed samym Derby. Chyba dwa dni przed wyścigami, uczyliśmy młodą klacz Humppę wchodzić do maszyny u nas w stajni. Przewróciliśmy się razem w startmaszynie i przycisnęła mi tę nogę. Nawet z niej nie spadłem, ale coś mi tam jakby przeskoczyło. Od razu spuchło, ale dalej nie wiedziałem, że to coś bardzo poważnego. Starałem się normalnie funkcjonować, aż w końcu kolejnego dnia okazało się, że nie jestem w stanie się nawet poruszać. Nie mogłem chodzić. A przecież zaraz Derby. Mieliśmy nadzieję, że wydobrzeję i pojadę w Derby, ale było tylko gorzej. 

    Temur Kumarbek wraz z właścicielami i trenerem Adamem Wyrzykiem na dekoracji po sukcesie The Clasha.

    To chyba szczególnie przykre, bo miałeś pierwszy raz jechać w Derby i to na liczonym The Clashu, jednym z koni, które wiem, że bardziej lubiłeś od pozostałych…

    Tak, to był mój ulubieniec. Wierzyłem, że wygramy Derby, miałem ułożony plan na ten wyścig. Chciałem wszystko zrobić najlepiej jak się da i później być z siebie dumnym. Całą zimę szykowałem go na ten dzień, byliśmy zżyci. Było mi bardzo przykro, po prostu to było straszne. To jest zdrowie, nic się nie dało zrobić. 

    Długo czekałeś na operację, a później ledwo chodziłeś… 

    Miesiąc po Derby mniej więcej miałem operację. 

    Musiałeś pewnie sporo zapłacić za tę operację?

    Nie wydałem na to nawet złotówki. Wszyscy chcieli mi pomóc, ale tak naprawdę wszystko mogę zawdzięczać Patrykowi Gorczycy i Adamowi Wyrzykowi. Nie wiem, jak i czy w ogóle to by się udało, gdyby nie ich pomoc. Wszystko mi załatwili. 

    Patryk Gorczyca i Temur Kumarbek cieszą się ze zwycięstwa Glorii Gentis w Nagrodzie Nemana. Fot. Urszula Dębska

    Od kiedy znowu jeździsz?

    Od połowy listopada, sezon się skończył i zacząłem jeździć. 

    A dalej boli Cię to kolano?

    Nie, teraz już jest dużo lepiej. Po rehabilitacji wszystko wróciło do normy, mogę normalnie funkcjonować i co najważniejsze jeździć bez obaw. 

    Niedawno dowiedziałem się, że odszedłeś od trenera Wyrzyka, u którego miałeś być dżokejem na pierwszą rękę. Początkowo mówiło się, że ze stajni odejdzie Kumushbek Dogdurbek, ale ostatecznie to on został, a Ty od niedawna pracujesz już gdzie indziej. 

    Początkowo tak faktycznie miało być, ale coś się zmieniło. Została podjęta inna decyzja i tyle, ale nie chcę o tym opowiadać, niech ten temat zostanie w stajni, tylko między nami. 

    Od niedawna pracujesz u trenera Macieja Janikowskiego. Od czempiona trenerów trafiłeś do Trenera Roku 2023, taki to pożyje…

    Jest mi bardzo dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek. Nie mieszkam już w stajni tylko w mieszkaniu, które zorganizował mi trener Janikowski w dodatku do wynagrodzenia. Wcześniej mieszkał w nim Sanzhar Abaev. Mam obecnie super sytuację i dużo lepsze warunki pracy niż kiedykolwiek przedtem. Jedne z najlepszych jakie mogłem sobie wyobrazić, każdemu bym takich życzył. Niestety, w Polsce często zaniedbuje się pracowników stajni. Dużo ludzi pracuje na czarno i bez ubezpieczeń, cieszę się, że nie muszę się tym martwić.

    Czy u trenera Janikowskiego będziesz jeździł na pierwszą rękę?

    Nie mogę na to jeszcze odpowiedzieć. Będę jedynym dżokejem stajennym, ale nie wiem, czy będę dostawał konie na pierwszą rękę. Jest jeszcze grudzień, wszystko z czasem się wyklaruje. 

    Jak oceniasz konie w swojej nowej stajni?

    Stajnia słynie z dobrych starych koni, do tego mamy naprawdę dużo ciekawych dwulatków. Nie poznałem się jeszcze na wszystkich koniach w stajni, ale wygląda to dobrze. Siłą tej stajni są ludzie. Nie zdarzyło mi się jeszcze pracować w takiej stajni, tutaj jest pełen profesjonalizm. Każdy wie co ma robić, nikt niczego nie zaniedbuje, każdy dba o konie i swoje zadania. 

    Wcześniej mieszkałeś i pracowałeś w jednym miejscu, zarówno w stajni u Wyrzyka, i u Fraisl, ale też byłeś pewnie trochę jak część rodziny. Teraz pracujesz na Służewcu, czy to łatwiejsze? Masz więcej luzu, swobody i czasu wolnego?

    U Cornelii było bardzo ciężko, u Wyrzyka musiałem pracować od szóstej do piętnastej, ale przynajmniej nie musiałem przychodzić na karmienie. Byłem dobrze traktowany, ale teraz mam swobodniej. Kończę pracę już o 11, a czasami nawet wcześniej. Jestem cały czas w Warszawie, a nie na wsi, więc nie ma nudy i jeszcze wszystko jest pod ręka. Z trenerem się świetnie dogaduję, rozmawiamy codziennie o koniach, więc czuję, że moja opinia ma znaczenie. Jest dobrze i oby było tak dalej. 

    Maciej Janikowski został wybrany Trenerem Roku 2023.

    Wiem, że w stajni Rosłońce trzymało Cię coś jeszcze, a raczej ktoś. Magda Kierzkowska dalej pracuje w Podbieli, czy odeszła razem z Tobą?

    Odeszliśmy razem, ale Magda i tak planowała odejść, więc to po prostu zbiegło się w czasie. Nie jeździ na stałe u trenera Janikowskiego, bo ma jeszcze szkołę. Studiuje, do końca zostało jej jeszcze półtora roku. Jak ma więcej wolnego, to przychodzi razem ze mną do stajni i znowu możemy jeździć razem. Magda w tym sezonie była dla mnie najważniejszą osobą. Wszyscy pytali o moje zdrowie, a nawet mi pomagali, ale ona była przy mnie w każdej chwili. Przechodziłem załamanie, myślałem, że sobie nie poradzę, ale dzięki niej przez to przeszedłem i jestem jej bardzo wdzięczny. Magda uczy mnie też języka, przy niej nie tylko lepiej się czuję, ale też dużo się uczę. Ciągle mnie męczy i poprawia moje błędy (śmiech). 

    Jakie są twoje cele na sezon 2024?

    Oczywiście chciałbym wygrywać jak najwięcej, odnosić sukcesy w największych wyścigach, móc się rozwijać, walczyć w czempionacie, ale poprzedni rok dał mi sporo do myślenia. Teraz przede wszystkim zależy mi na zdrowiu, żebym mógł dalej robić to co kocham. Staram się wrócić do dawnej kondycji i formy, przecież od czerwca nie jeździłem konno. Poświęcam się, codziennie, poza niedzielą, chodzę na siłownię. Chcę to podtrzymać do marca, może kwietnia i wrócić do dawnej dyspozycji. Trzeba trochę przycisnąć, żeby później można było znowu wygrywać. 

    Życzymy Ci, żeby zdrowie Cię nie opuszczało, a jeśli do nich dołożysz pracę, to sukcesy same przyjdą, bo talentu Ci nie brakuje. 

    Dzięki!

    Temur wygrywa na Adahlenie Nagrodę Sac-a-Papier.

    Rozmawiał Michał Celmer

    Na zdjęciu tytułowym Temur Kumarbek w barwach Patryka Gorczycy i Adama Wyrzyka świętuję zwycięstwo

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły