Z trenerką Marleną Stanisławską rozmawia Jędrzej Puzyński
Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” (nr 4/2023) i jest aktualnie dostępny w sieci Empik
Choć licencję trenerską uzyskała dopiero w tym roku, to z końmi związana jest całe swoje życie. Trenowany przez nią Le Destrier wygrał Wielką Warszawską, a wcześniej Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego. O początkach pracy z końmi, planach na przyszłość i sukcesie w najważniejszej gonitwie sezonu rozmawiamy z Marleną Stanisławską, która na Gali Zakończenia Sezonu Wyścigowego 2023 otrzymała Wyróżnienie Specjalne pod patronatem magazynu „Kanat”.
Jako pierwsze nasuwa się pytanie o Wielką Warszawską. Chciałbym, żebyśmy jednak poczekali z tym chwilę i zaczęli od początku. Proszę opowiedzieć trochę o tym, jak rozpoczęła się Pani przygoda z wyścigami konnymi.
Można powiedzieć, że pochodzę z rodziny koniarzy, ponieważ mój tata jeździł skoki przez przeszkody. Był wicemistrzem Polski juniorów, a później mistrzem Polski starszych jeźdźców. Po tym, jak urodził się mój starszy brat, tata miał bardzo długą, dwudziestoletnią przerwę w tym sporcie. Prowadził warsztat samochodowy. Tak się zdarzyło, że jeden z ówczesnych trenerów I klasy w skokach przez przeszkody nie miał czym zapłacić za naprawę samochodu. Spytał mojego tatę, czy ma dzieci, oferując zapłatę w formie karnetu na jazdy. Ja miałam wtedy akurat dwunaste urodziny i z tej okazji dostałam od taty ten karnet w prezencie. Rozpoczęłyśmy treningi wraz z moją o rok młodszą kuzynką, która niestety odeszła od nas tragicznie w tym roku.
Przez dwa lata jeździłam skoki przez przeszkody, ale klub, w którym trenowałam, został zamknięty. Wtedy koleżanka zaprowadziła mnie na wyścigi konne do trenera Tadeusza Dębowskiego. Tam zaczynałam i nie było lekko, ponieważ trener Dębowski był niezwykle wymagający i trzeba było u niego naprawdę ciężko pracować, mimo że przychodziłam do stajni jako amator. To on nauczył mnie pracy z trudnymi końmi, nawet kiedy spadałam, to musiałam ponownie wsiąść i jeździć, dopóki sobie nie poradzę. A kiedy zrobiłam coś źle, nie wsiadłam na konia, dopóki tego nie poprawiłam z podwójną siłą. Przejażdżka była dla mnie nagrodą. To Tadeusz nauczył mnie mówić do koni i jemu najwięcej zawdzięczam.
Później przeszłam do stajni trenera Stanisława Borkowskiego i tam jeździłam przez kolejne lata. W tym czasie pozmieniało się trochę w życiu naszej rodziny i tata postanowił kupić stajnię pod Wrocławiem. Bardzo przy tym nalegał, żebym poszła w stronę skoków przez przeszkody, a nie w wyścigi. Kupił mi nawet konia po karierze wyścigowej. Ale w moim sercu dalej były wyścigi. Rano przychodziłam więc do stajni do trenera Borkowskiego, jeżdżąc tam na koniach wyścigowych, potem wsiadałam w pociąg i jechałam za Wrocław do taty, gdzie jeździłam 5-6 koni sportowych do wieczora.
Spełniała Pani marzenie taty?
W zasadzie tak. Bardzo zależało mu, żeby któreś z dzieci kontynuowało jego pasję, a moi dwaj bracia nie byli tym zainteresowani. Po kilku latach, po tym jak musiałam uśpić mojego powyścigowego konia, ponieważ miał raka kości, podjęłam decyzję o wyprowadzce do Warszawy. Tam asystowałam w weekendy różnym trenerom, głównie z Wrocławia. Dostawałam tylko wiadomość, że konie wyjeżdżają z Wrocławia, więc musiałam je rozładować na miejscu, oporządzić, nakarmić i w dzień wyścigowy siodłać, a po wyścigach załadować z powrotem do Wrocławia. Jestem tu chyba rekordzistką, bo w ciągu jednego roku miałam upoważnienia i zastępstwa za 12 trenerów, a rekord koni pod opieką to 27. W międzyczasie z sukcesem menadżerowałam też dżokejom. Przez dwa lata udało mi się doprowadzić obu moich podopiecznych, Sanzhara Abaeva i Dastana Sabatbekova, do czempionatu.
Dostałam też szansę, od trenera Borkowskiego i właścicieli Al Khalediah Polska, wyjazdu do kliniki w Niemczech. Powierzyli mi opiekę i nadzór nad przygotowaniem do Dubai World Cup chyba dotychczas najlepszego konia w historii Polski, Fazza Al Khalediah. Co prawda wyścigi finalnie się nie odbyły ze względu na Covid, ale spędziłam w tej klinice cztery miesiące i co roku po zakończeniu sezonu wyścigowego w Polsce tam wracałam. Bardzo wiele się nauczyłam w kwestii zdrowia koni, kontuzji itd. Klinika ta specjalizowała się w fizjoterapii koni oraz głównie urazach ścięgien, ale posiadała też profesjonalny ośrodek do przygotowania koni do wyścigów, wzorowanych na Dubaju. Dowiedziałam się też, że nawet najdroższe konie należy traktować tak samo, jak pozostałe. Tam był taki system, że nie znaliśmy imion koni, nie wiedzieliśmy, ile są warte. Kiedyś, w ostatni dzień, kiedy odjeżdżał koń, którym się zajmowałam, dowiedziałam się, że kosztował on cztery miliony euro i był czwarty w igrzyskach olimpijskich. A traktowany był tak samo, jak każdy inny.
Widać, że ma Pani bardzo szerokie spectrum doświadczeń, jeżeli chodzi o pracę z końmi. Czy to pomaga w obecnej karierze trenerskiej?
Tak, zdecydowanie pomaga. To, że mój tata prowadził swój hotel dla koni, ułatwia mi dzisiaj prowadzenie stajni jako trener. Dzięki temu, że byłam menedżerem dżokei i współpracowałam z nimi przez wiele lat, to praca, którą obecnie wykonuję wspólnie z jeźdźcami, nie jest dla mnie żadną nowością. Bardzo długo asystowałam też trenerom i wiele się przez to uczyłam, np. przekazując dyspozycje od trenerów, czy dopytując, czemu dżokej pojechał tak albo inaczej. Doświadczenie z pracy weterynaryjnej w klinice w Niemczech też przydaje się na co dzień. Tak więc oprócz stricte samego treningu i układania planu treningowego, inne kwestie w pracy trenerskiej nie były dla mnie nowością, ponieważ zajmowałam się tym już od dawna.
Zatrzymajmy się na chwilę jeszcze przy kwestii trenerskiej. Jest to dla Pani pierwszy rok w roli trenerki i bez wątpienia jest to rok bardzo udany. Przepraszam, jeżeli zabrzmi to trochę, jak pytanie z rozmowy kwalifikacyjnej, ale gdzie widziałaby Pani siebie, jeżeli chodzi o rozwój kariery trenerskiej, za dwa kolejne lata?
Ciężko mi powiedzieć. Jeżeli wszystko będzie szło w dobrym kierunku, to chciałabym spróbować swoich sił w Niemczech. Zanim skontaktował się ze mną Sławomir Pegza, planowałam tam właśnie zostać na stałe. W Niemczech zostałam kierownikiem stajni wyścigowej, a jej właściciel bardzo chciał mnie zatrzymać. Warunki pracy są tam bardzo dobre i być może na jakimś etapie tam właśnie się przeniosę.
Chciałbym teraz spytać o Wielką Warszawską. Ponad 100 lat historii, najbardziej prestiżowa gonitwa w sezonie, w tym roku wygrał ją Le Destrier pod Szczepanem Mazurem. Już przed gonitwą wskazywany był on w roli faworyta. Czy taka presja jest mobilizująca, czy raczej stanowi przeszkodę na drodze do zwycięstwa?
Tak jak wcześniej wspomniałam, to wszystko co wydarzyło się w tym roku, nie było dla mnie do końca nowością. Nowe było jedynie to, że od tego roku pracuję na własny rachunek. Oczywiście stresuję się, ale największe nerwy towarzyszyły mi chyba przed pierwszym dniem wyścigowym. Wiedziałam, że oczekiwania wobec mnie były duże, a do tego w środowisku wyścigowym komentowano, czy sobie poradzę.
Faktycznie Le Destrier był faworytem i była z tym związana pewna presja, ale dzięki moim wcześniejszym doświadczeniom w pracy z innymi dobrymi końmi, byłam w stanie zapanować nad stresem. Pojawiały się tu i ówdzie głosy, że to mój pierwszy rok, że to faworyt, że nie wytrzymam ciśnienia. Odcięłam się jednak od tych komentarzy, doradców i stwierdziłam, że po prostu muszę robić swoje, a czas, który inni poświęcają na plotki, wolę poświęcić koniom. Wiadomo, że trenowanie faworyta to dodatkowa presja, ale miałam poczucie, że już zrobiłam wszystko, co mogłam. Poza tym ja sama wożę konie na wyścigi, muszę dobrać, który koń z którym może jechać razem, np. w koniowozie, aby nic się nie stało, sama zajmuję się tymi końmi na wyjazdach, sama je karmię, siodłam do wyścigów, więc w zasadzie nie miałam czasu na stres.
Wspomnieliśmy Szczepana Mazura i jeźdźców, których doprowadziła Pani do czempionatu. Współpracuje Pani zarówno z bardzo doświadczonymi osobami, jak i z takimi, których potencjał trzeba dopiero odkryć. Czy pracując z młodym jeźdźcem, od razu jest Pani w stanie zobaczyć w nim materiał na przyszłego mistrza?
Myślę, że jestem w stanie dość szybko ten potencjał zauważyć. W przypadku Sanzhara Abaeva była taka sytuacja, że zobaczyłam go raz, jak jechał przejażdżki i później przez chwilę pracowałam z nim u Małgorzaty Łojek. Od razu wiedziałam, że będzie dobrym jeźdźcem, a doprowadzenie go do czempionatu tylko to potwierdziło. Z Dastanem Sabatbekovem było podobnie. Tak samo jest teraz z Erbolem Zamudinem Uulu, który pracuje na co dzień u mnie i którego uważam również za talent, lecz wiem, że nie ma lekko. Jestem wymagająca w pracy, ale tym samym próbuję mu uświadomić, że na sukces trzeba ciężko pracować.
Dżokej przede wszystkim powinien potrafić sam myśleć, bo ja czy jakikolwiek inny trener, nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, co się będzie działo w wyścigu. Jak na razie udało mi się dwóch jeźdźców doprowadzić praktycznie od zera do czempionów, więc chyba jakieś oko mam, ale oczywiście nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie pomoc i zaufanie innych trenerów.
Wiele osób fascynuje się końmi, ale tylko nieliczne przekładają tę pasję na ścieżkę kariery zawodowej. Czy ma Pani jakąś radę dla młodych osób, które, być może patrząc również na Pani sukcesy, zastanawiają się, czy nie spróbować swoich sił w tym obszarze i przełożyć pasję na pracę?
Wydaje mi się, że konie to jest dobry kierunek dla młodzieży. Przede wszystkim uczą odpowiedzialności. Koń to nie jest zabawka, którą można po prostu odłożyć na półkę, tylko zwierzę, które trzeba nakarmić, wyczyścić, wyprowadzić. Może to nie najlepiej zabrzmi, ale uważam też, że konie są lepsze od ludzi, bo potrafią odwdzięczyć się za wszystko, co się dla nich robi.
Na koniec rozmowy chciałabym bardzo podziękować za zaufanie i szansę panu Sławomirowi Pegzie, który nalegał, żebym zaczęła w końcu pracować na swój rachunek, powierzając mi do treningu wszystkie swoje konie.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” (nr 4/2023) i jest aktualnie dostępny w sieci Empik
Na zdjęciu tytułowym Marlena Stanisławska w rozmowie z dżokejami przed Wielką Warszawską 2023. Zdjęcia Łukasz Kowalski i Piotr Pasieczny