More

    Kishore Mirpuri: Najważniejszy dla mnie jest zawsze koń


    Z właścicielem i hodowcą Kishore Mirpurim rozmawia Jan Zabieglik

    Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” (nr 4/2023) i jest aktualnie dostępny w sieci Empik

    Kishore Mirpuri od 1990 roku mieszka w Polsce

    Rozmawialiśmy kilkanaście minut po efektownym zwycięstwie Zena Spirita, dwulatka współwłasności Kishore Mirpuriego i Wojciecha Żmiejki, trenowanego przez Macieja Jodłowskiego, w biegu o Nagrodę Mokotowską (kat. A, 1600 m). Gonitwa wyłania zimowego faworyta na Derby. Zadomowiony w Polsce od 30 lat hinduski biznesmen i dżentelmen wyścigowy Kishore Mirpuri, odniósł już wcześniej ze wspólnikami jako właściciel oraz sam jako hodowca i właściciel wiele sukcesów. Ale Zen Spirit to jest jego pierwszy, po ponad 20 latach właścicielskiej kariery na Torze Służewiec, zimowy faworyt na Derby. Jaka jest nadzieja, że właśnie ten koń spełni wreszcie najważniejsze marzenie o zdobyciu błękitnej wstęgi?

    Kishore Mirpuri (popularnie nazywany na Służewcu „Kisiorem”): 

    – Nie będę ukrywał, że spodziewaliśmy się wygranej Zena Spirita, która ostatecznie została odniesiona pod czeskim, rutynowanym dżokejem Jiřím Palíkiem, w znakomitym stylu i z przewagą aż siedmiu długości. Chcę podkreślić, że Zen Spirit, zwyciężając kolejno w czterech wyścigach (II grupie na dystansie 1300 m oraz nagrodach kategorii A: Goffs Dakoty (1300 m), Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi (1400 m) i Mokotowskiej), już wygrał 120 tys. zł, pokrywając z nawiązką koszty jego zakupu (12 tys. euro). Ja i mój wspólnik Wojtek mamy cichą nadzieję, że właśnie nasz koń jako pierwszy z dotychczasowych zimowych faworytów Macieja Jodłowskiego (a było ich wcześniej aż pięciu) odniesie również zwycięstwo w Derby. Ale każdy kto chodzi na wyścigi, dobrze wie, jak istotna bywa różnica pomiędzy wynikami wcześnie dojrzewającego dwulatka, a tego samego konia w wieku trzech lat, gdy dochodzą wyścigi na dystansach powyżej 2000 m. Wtedy dopiero się okazuje, który koń ma tylko uzdolnienia sprinterskie, więc nie ma sensu stawiać przed nim zadań ponad miarę i na siłę zgłaszać go do Derby. Przeciwko zimowym faworytom przemawia też statystyka: tylko trzech z nich w XXI wieku zostało udekorowanych błękitną wstęgą: Dżesmin w 2005, Va Bank w 2015 i Bush Brave w 2016 roku. Jesteśmy świadomi, że o sile Zena Spirita przede wszystkim decyduje jego wrodzona szybkość, która jest niezbędna do wygrywania prestiżowych wyścigów niezależnie od dystansu. Jednak jego rodowód nie sugeruje, że mógłby z powodzeniem pokonać 2400 m. Ale jeśli tak łatwo jak Mokotowską wygra Nagrodę Rulera (1600 m), damy mu szansę występu w Iwna (2200 m), a następnie ewentualnie także w Derby.

    Zen Spirit wygrywa Nagrodę Ministra Rolnictwa

    Drugim koniem, dzięki któremu sezon 2023 może Pan zaliczyć do najlepszych w swojej karierze właściciela, jest trzyletnia klacz Miss Dynamite, także trenowana przez Macieja Jodłowskiego. Czy był Pan zaskoczony jej dobrymi wynikami po przerwie letniej?

    Zanim odpowiem, pragnę podkreślić, że nigdy z moim wspólnikiem nie żałujemy pieniędzy i staramy się zapisywać także zagranicznych jeźdźców, bo oni, jeśli nawet nie wygrywają, to przekazują nam cenne informacje. Tak było podczas dnia derbowego po biegu o Nagrodę Novary (I gr., 2000 m), w którym Miss Dynamite zajęła pod znanym na arenie międzynarodowej Czechem Václavem Janáčkiem drugie miejsce za Skarbie, również trenowaną przez Jodłowskiego. Wtedy powiedział on, że nasza klacz na dłuższym dystansie powinna walczyć o zwycięstwo w Oaks (kat. A, 2400 m). I się nie pomylił. Miss Dynamite sprawiła dużą niespodziankę (była notowana w czwartej kolejności – 62,50 za stawkę 5 zł), zwyciężając pod Stefano Murą po walce o szyję z niemiecką, również mało liczoną Thują (101,50). Następnie potwierdziła swą wyższość w gonitwie o Nagrodę Krasne – L (kat. A, 2200 m), którą wygrała łatwo aż o 5 długości przed Ivą Grey. W biegu o Nagrodę Rzeki Wisły (kat. B, 2000 m) niosła nadwagę 61 kg. Dzielnie walczyła, ale ostatecznie uległa o niecałe dwie długości starszym rywalkom, Lady Jaguar oraz Ivie Grey, które biegły pod wagą 57 kg (Miss Dynamite była też trzecia pod potrójną nadwagą 60 kg w Sac-a-Papier – kat. B, 3200 m. W sumie wygrała już 128 250 zł, a kosztowała 10 000 euro – przyp. JZ).

    Miss Dynamite pozostaje w treningu i jeśli nasze przewidywania, że z wiekiem powinna być coraz lepsza, okażą się trafne, może nam i jej sympatykom dostarczyć jeszcze wiele wspaniałych przeżyć.

    Miss Dynamite w wielkim stylu wygrała Nagrodę Krasne, a wcześniej w walce zwyciężyła w Oaks

    Które konie jeszcze wygrywały dla Pana i wspólników w minionym sezonie?

    Gonitwę Tattersalls Ireland Pink Pearla (kat. B, 1800 m) oraz wyścig II grupy wygrała dla mnie oraz Wojtka Żmiejko dzielna, pięcioletnia Wedding Ring, trenowana przez Adama Wyrzyka. Ona już zakończyła karierę wyścigową. Wystawiłem ją na sprzedaż, ale jeśli nie znajdę kupca, zostanie matką w mojej hodowli. Po dwie gonitwy grupowe wygrały, także mojej hodowli, pięcioletni Noble Eagle i trzylatek Kalindan oraz irlandzkie: Johnny Double, Cannacore, Juliet Whiskey i jedną Queen of Warsaw. Pierwszego mam do spółki z Katarzyną Kozłowską. Obecnie jest on po kontuzji, więc będzie spokojnie przygotowywany przez trenera Janusza Kozłowskiego do przyszłorocznych, głównie płotowych występów. Kontuzji doznał też Kalindan, którego miałem do spółki z Czesławem Witko. Odkupił go od nas trener Adam Wyrzyk. Natomiast trenowaną przez Macieja Kacprzyka Juliet Whiskey, mam do spółki z Rancho pod Bocianem Sp. z o.o.

    Jak widać z powyższego, nie może się Pan obejść bez wspólników. Czy tak było od początku? Jest taka piosenka z Kabaretu Starszych Panów, którą wykonywał genialnie Wiesław Michnikowski: „Jeżeli kochać, to nie indywidualnie. Jeżeli kochać, to tylko we dwóch”. Trudno, żeby Pan ją znał, ale postępuje Pan zgodnie z jej przesłaniem. Ale dlaczego dobiera Pan tylko jednego amatora? Obecnie w kilku stajniach są liczniejsze konsorcja.

    Muszę posłuchać tej piosenki w Internecie. Pewnie mi się spodoba. Ale faktycznie to ja należałem do pionierów tego typu spółek na Służewcu. Może dlatego, że jednak jako człowiek z dalekiego kraju, pragnąłem nawiązywać bliskie kontakty z Polakami. Taka spółka miała i ma dla mnie również aspekt finansowy, bo koszty zakupu i utrzymania koni dzielą się przez dwa, ale bardziej mi zawsze chodziło o wspólne przeżycia na wyścigach, które cementują osobiste kontakty, a czasami też przyjaźnie. Jedynie kilka koni mojej hodowli było tylko moją własnością. Najlepszym z nich była Kundalini, córka trzeciej w Soliny klaczy Kantaya. Wygrała ona w 2013 roku nagrody Soliny i Oaks oraz była druga w Derby i Wielkiej Warszawskiej za Patronusem. Miałem pecha, że jego również, tak jak Kundalini, trenował Andrzej Walicki. Jako czterolatka wygrała Widzowa, Kozienic i St. Leger, a w wieku 5 lat Nagrodę Krasne.
    Najdłużej i największe sukcesy odnosiłem ze Zbyszkiem Górskim. Można powiedzieć, że były lata, kiedy rządziliśmy na torze. Bywalcy Toru Służewiec pewnie pamiętają takiego konia jak Dr Dahess, drugi w Strzegomia i Rulera (2010). W 2012 roku już myśleliśmy, że złapaliśmy Pana Boga za nogi, gdy Indian General wygrał Iwna o 5 długości. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy w Derby był on dopiero trzeci za Natalie of Budysin i Young Boy’em.
    Jednak rekordzistą na dystansach do 1600 m okazał się nasz Emperor Ajeez, który jako trzylatek (2013) zdobył nagrody Strzegomia i Rulera i był drugi w Kozienic, Mosznej oraz Criterium, a w następnych sezonach pierwszy: 2014 – Haracza, Mosznej i Criterium, 2015 – Haracza, 2016 – Mosznej, 2017 – Jaroszówki i Syreny.
    Do dziś jednak najważniejsze nagrody – Derby i Wielka Warszawska – były poza moim zasięgiem. Jest więc jeszcze, o co się starać i cierpliwie czekać na konia nie tylko dobrego, ale również szczęśliwego.
    Jako ciekawostkę mogę dodać, że chyba jako jedyny w Polsce, oprócz Kundalini, wyhodowałem także zwyciężczynię arabskiego wyścigu Oaks (2015), Om Darshaanę, którą do tego sukcesu doprowadziła trenerka i współwłaścicielka (razem z Anne Steinhart), Kamila Urbańczyk.

    Wyhodowany przez Kishore Mirpuriego Noble Eagle jest jednym z najlepszych koni w Polsce w gonitwach płotowych

    Jest Pan obecny na polskich wyścigach, najpierw jako dzierżawca oraz następnie jako właściciel i hodowca, od 1999 roku. Czy to jedyne role, w jakich występuje Pan w branży wyścigowej?

    Nie. Można powiedzieć, że równolegle prowadzę dwa biznesy związane z końmi. Pierwszy polega na reprezentowaniu irlandzkiej firmy aukcyjnej Goffs.

    Tylko w Polsce?

    Nie, w całym regionie Europy Wschodniej: na Węgrzech, w Czechach, na Słowacji, a także w Kazachstanie i w Rosji. Moja rola polega na tym, żeby zebrać klientów i zapewnić im komfortowe warunki pobytu podczas aukcji, aby mogli sami, lub z pomocą profesjonalnych agentów, dokonywać zakupów koni. Ja sam, choć posiadam spory zasób wyścigowej wiedzy, też korzystam już od 20 lat z pomocy zaprzyjaźnionego irlandzkiego agenta Bobby’ego O’Ryana. Ostatnio wybrał on dla mnie i Wojciecha Żmiejki (nasza stajnia nazywa się Singha) trzy roczniaki. Są to dwa ogierki, jeden jak Zen Spirit po Inns of Court, drugi po Starspangledbannerze, oraz klaczka po nowym ogierze Shaman (synu Shamardala). Cała trójka przygotowywana będzie pod okiem trenera Macieja Jodłowskiego. Pozostałe dwa ogierki, syn Way to Paris od Elegant Pride (do spółki z Czesławem Witko) oraz syn Zambezi Sun od Blue Pearl są mojej hodowli. Najprawdopodobniej będzie je szkolił Janusz Kozłowski.

    A drugi koński biznes?

    Prowadzę firmę zajmującą się sprzedażą pasz i suplementów żywieniowych dla koni. Przy czym nawet więcej ich sprzedaję na rynku koni sportowych niż wyścigowych.

    Czy posiadanie i hodowanie koni to dla Pana też biznes?

    Nie, absolutnie. Kto tak traktuje swoje uczestnictwo w dziedzinie wyścigów, najczęściej doznaje porażki i się wycofuje. Można tylko liczyć na to, żeby zmniejszyć straty i czasami wyjść na swoje, lub trochę zarobić. Dużo zależy od elementów szczęścia, głównie od zdrowia koni. Dla mnie zawsze koń jest na pierwszym miejscu. Nie można mu stawiać warunków, że musi na siebie zarobić. Jeśli się o niego dba i dobrze się nim menażuje, czyli planuje jego karierę, to on się odwdzięcza. Tu jest duża rola trenera, żeby niczego w treningu nie przyspieszać. Jedne konie dojrzewają wcześniej, inne później. Już w momencie zakupu podejmuje się decyzję, jakiego konia pragnie się mieć. Nie można się zrażać, gdy koń w debiucie zajmuje ostatnie miejsce i nawet w następnych startach jako dwulatek niewiele się poprawia. Trzeba mu dać szansę rozwoju, wykazać dużo cierpliwości, umieć na niego poczekać.

    To pięknie brzmi w teorii, ale w praktyce sam Pan najlepiej wie na podstawie także własnych doświadczeń, że brak sukcesów może zniechęcić. Interesuje mnie, dlaczego ciągle nie brakuje ludzi, którzy wystawiają konie do wyścigów, choć muszą do tego nawet sporo dokładać?

    Ja na to patrzę tak. Po to są kluby, kina, teatry, golf, tenis itp., żebyśmy w nich znajdowali rozrywkę i przyjemność. Płacimy za to, żeby czerpać radość z życia. Jeśli taką radość, by mi sprawiała muzyka symfoniczna, to bym chodził do filharmonii, a nawet wyjeżdżał na koncerty za granicę, bo mnie na to stać. Jeśli jednak ja czerpię dużo radości z widowiska wyścigowego, a ponadto moje emocje wzrastają do zenitu, gdy startują konie mojej własności, z którymi się w pewnym sensie identyfikuję, to ja naturalnie wybieram wyścigi!

    Wszyscy stali bywalcy Toru Służewiec dobrze Pana znają, ale niewielu wie, co spowodowało, że Pan, do 1990 roku mieszkaniec czwartej metropolii Indii – Madrasu – wybrał Polskę jako swą drugą ojczyznę. Pańska historia jest jak z bajki. Jaką miał Pan wiedzę na temat odległego o tysiące kilometrów kraju, że zdecydował się Pan, ot po prostu wsiąść w samolot i do nas przyjechać, jak się szybko okazało nie tylko na wycieczkę?

    Zacznę może od tego, że po ukończeniu szkoły średniej i uczelni ekonomicznej w Madrasie przebywałem przez dwa lata w Bangkoku, stolicy Tajlandii, gdzie zacząłem pracować jako pośrednik w firmie handlowej. Tam też po raz pierwszy spotkałem się z Polakami. Bardzo mi się spodobali, bo to byli weseli ludzie. Pomyślałem sobie, że Polska to może być dobre miejsce, żeby pracować i dobrze się zabawić. Oni zaprosili mnie do siebie, do Gdańska. Dzięki temu już na początku pobytu w Polsce nie czułem się obco. Miałem wtedy 25 lat. Prawdę mówiąc, o Polsce nie wiedziałem prawie nic, poza tym, że po zmianach politycznych wasz kraj stał się bardziej otwarty na świat.

    Dekoracja zwycięzców po triumfie Zen Spirita w Nagrodzie Mokotowskiej

    Jednak szybko się okazało, że wpadł Pan w Polskę, jak się śliwka w kompot. Czy miały na to wpływ tylko interesy, prowadzone wspólnie z poznanymi w Bangkoku Polakami?

    Na pewno też, ale jednak bardziej zaważyło uczucie do Ewy, którą poznałem w 1992 roku w Kwidzynie. W ciągu kilku lat urodziły się nam trzy córki, więc utrzymanie rodziny było dla mnie najważniejsze. W 1994 roku przenieśliśmy się do Warszawy. Niestety, nieubłagana choroba zabrała mi Ewę w 2015 roku.

    Nie miał Pan chęci powrotu do Indii?

    Nie, bo uważam, że Polska dała mi wszystko, co sobie najbardziej cenię: tu założyłem rodzinę, mogę rozwijać swoje biznesy, tu mam wielu przyjaciół i, co dla mnie jest bardzo ważne, tu jest najpiękniejszy tor wyścigowy na świecie. Wiem, co mówię, bo widziałem takich obiektów podczas swych licznych podróży wiele. Jego projektant (Zygmunt Plater-Zyberk – przyp. JZ), który sprawił, że jest on funkcjonalny i nadal piękny po ponad osiemdziesięciu latach, musiał być geniuszem. To unikatowy zabytek kultury. Mam nadzieję, że osoby decyzyjne, jeszcze bardziej niż dotychczas zadbają, żeby służył on jako miejsce wyjątkowej rozrywki i wypoczynku mieszkańcom Warszawy. To jest również moje miasto. Tu opiekuję się moją mamą, która przyjechała do mnie po śmierci taty w ubiegłym roku. Mieszkamy we dwoje na Ursynowie, bo córki już się usamodzielniły.

    Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy spełnienia marzeń na torze w sezonie 2024.

    Wywiad został przeprowadzony dla Magazynu Wyścigowego “Kanat”, który ukazuje się razem z kwartalnikiem “Koń Polski” (nr 4/2023) i jest aktualnie dostępny w sieci Empik

    Na zdjęciu tytułowym Kishore Mirpuri i Wojciech Żmiejko z Wedding Wing po zwycięstwie w Nagrodzie Pink Pearla

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły