Witold Krzemiński to jeden z polskich hodowców, którego nie odstrasza niewielkie wsparcie finansowe Polskiego Klubu Wyścigów Konnych i – mimo że nie wierzy w znaczną poprawę sytuacji polskich wyścigów – hoduje konie od niemal trzech dekad i wcale nie myśli o zamknięciu swojej Stadniny Koni Posadowo. Nie mydli jednak sobie oczu i widzi problemy, z jakimi zmagają się polskie wyścigi. Hodowla koni pełnej krwi angielskiej to jego ogromna pasja, miłość. Mimo że swoją przygodę z końmi zaczynał od WKKW. Wierzy w możliwości hodowlane polskich koni, ale ceni sobie dolew krwi zagranicznych reproduktorów. Wyhodowane przez niego Jagabella, Jagienka i Jalapena odnosiły spore sukcesy na warszawskim Służewcu i nie tylko, bo Jagabella wygrała też słowacki Oaks, a teraz wszystkie są klaczami hodowlanymi. Niedawno doskonale w Nagrodzie Irandy spisał się syn jednej z nich – Juvenil, który ograł konie zagranicznej hodowli i dał nam dobry pretekst do rozmowy z jego hodowcą.
Michał Celmer: Na początek może trochę historii. Dokopałem się do informacji, że pierwszy koń Pana hodowli biegał na Służewcu w 1999 roku, więc już w 1996 roku musiał Pan rozpocząć działalność hodowlaną. Czy Pańska historia z końmi właśnie wtedy się zaczęła?
Witold Krzemiński: Historia z końmi pełnej krwi zaczęła się w 1996 roku, a może nawet wcześniej. Na pewno w 96 roku kupiłem klacz, która nazywała się Janatea. Tę datę pamiętam, bo jej rodzinę hoduję do teraz. Jakieś klacze hodowlane kupiłem jeszcze przed nią, chyba w 1995 roku. Natomiast to nie był początek przygody z końmi. Wcześniej byłem związany z końmi półkrwi. Jak byłem młody, jeździłem w nieistniejącej już Stadninie Koni Posadowo. Później kupiłem dwa konie z nadzieją, że wrócę do sportu jeździeckiego, ale szybko mi to przeszło i pojawiło się zainteresowanie folblutami.
Czyli wcześniej jeździł Pan “sportowo”…
Tak, w WKKW. Byłem czynnym zawodnikiem. Juniorem w sekcji jeździeckiej klubu Stadniny Posadowo. Udało mi się zaliczyć mistrzostwa Polski w skokach i w WKKW. Medali nie zdobyłem, ale parę lat po tych różnych zawodach się poobijałem.
Więc przeszedł Pan ze środowiska potocznie nazywanego przez wyścigowców “sportowym” (ujeżdżenie, skoki, wkkw, powożenie) do środowiska wyścigowego. W tamtym czasie rozłam między tymi dwoma środowiskami był spory, dużo mocniej odczuwalny niż jest teraz.
Tak, faktycznie, ale u mnie to przejście nie było natychmiastowe. Gdy skończyłem 18 lat, przestałem jeździć, bo trzeba było się zająć innymi życiowymi sprawami. Do koni wróciłem po wielu latach, chyba w wieku 30 lat kupiłem konia, dopiero jak trochę okrzepłem. Zbudowałem stajnie, miałem ziemię.
Usłyszałem w wywiadzie dla Equi TV, że 10 hektarów. Spory kawałek. Pierwszym Pana koniem był Dundee od Dworki. W kolejnym roku pojawiły się konie od Janatei, Imeldy, Concordii, czy Jamaty. Od tamtej pory jest Pan ściśle związany z linią na literę “J” i chyba kojarzy się Panu ona najlepiej…
Miałem konie prawie ze wszystkich rodzin w Polsce. Efekty były różne. Zostałem ostatecznie przy rodzinie 1t, idącej od klaczy Jacoppa del Sellaio, hodowli Federico Tesio, bo z tą rodziny osiągnąłem największe sukcesy. Praca z tą rodziną, z pokolenia na pokolenie, dawała mi wymierny efekt w dzielności koni na torze i to ta rodzina została ze mną do dzisiaj.
Faktycznie sukcesów z nią trochę było, ale nie pojawiły się od razu.
Nie…
A więc chyba jednak musiał Pan w tę linię wierzyć bardziej niż w pozostałe. Wynikało to z tego, jak jest zakorzeniona?
Podobała mi się bardzo klacz Janatea. Była piękna. Patrzyłem na nią okiem człowieka z innych sportów jeździeckich, a ona miała świetne linie. Wypatrzyłem dobrego ogiera niedaleko za naszą granicą, który krył za stosunkowo niewielkie pieniądze. Nazywał się Zinaad i do niego zawiozłem Janateę i Imeldę. W przypadku Imeldy nie odniosłem sukcesu, natomiast Janatea urodziła Jagodę i tu ewidentnie coś drgnęło. Określenie Janatei przeciętną, to przesada. Ona była jedynie raz druga na wiele startów, więc była mizerna. Jagoda wygrała Próbną, była druga w Dakoty. Rozczarowała mnie w wieku trzech lat, ale dwulatką była super. Widziałem, że coś się kryje w tej rodzinie.
Zinaad był brytyjskim reproduktorem, który – jeśli dobrze pamiętam – wygrał G2 i nieźle biegał na poziomie G1 w Anglii. W tamtych latach, na samym początku XXI wieku, wysyłanie klaczy z Polski pod zagraniczne reproduktory było trochę wizjonerskie.
Uważałem, że miejscem, do którego powinno się wozić klacze, są Niemcy. To wszystko ze względów geograficznych. Wożenie klaczy dalej za granicę z mojego punktu widzenia nie ma sensu. Ogiery, które kryją w Niemczech, w zupełności wystarczają, a do tego są pasujące genetycznie do polskich koni.
Dlaczego tylko do Niemiec?
Ze względu na konie, które oni hodują. Mają zdrowe, mocne i dystansowe konie. Nasze też uważa się za konie dystansowe, więc doszedłem do wniosku, że jeśli jakieś reproduktory pasują w Niemczech, to będą pasowały również u nas.
Teraz też tak Pan uważa? Bez dwóch zdań najważniejsze w Polsce gonitwy to Derby i Wielka Warszawska, ale większość gonitw jest rozgrywana na dużo krótszych dystansach, więc w teorii łatwiej uniknąć strat w hodowli, hodując konie średniodystansowe.
Tak, ale cały świat szuka konia dystansowego.
Czyli nieważne co się opłaca. Szuka Pan konia na najważniejsze, długodystansowe wyścigi?
Tak, ale to też nie jest tak, że liczy się tylko wytrzymałość. Szybkości też trzeba dodać. Mówi się, że najlepszymi ogierami są milery. Nie mamy w kraju typowego milera, który wygrywał znaczące gonitwy na podobnych dystansach. Niemcy też takiego konia nie mają…
Takie reproduktory znacznie ciężej dorwać. Cały świat ma świadomość tego, że ogiery dysponujące szybkością są w cenie.
Oczywiście, że są bardzo cenne. W Niemczech też takiego ogiera ciężko wypatrzeć, ale szybkości trzeba dolać. Co któreś pokolenie jeździłem z klaczami do Niemiec i dolewałem im, korzystając z lepszych ogierów.
Z czego wynikało, że nie chciał Pan za każdym razem kryć w Niemczech. Kwestie finansowe, czy uważał Pan, że taki dolew co drugie, czy trzecie pokolenie, wystarczy?
Wszystko biorę pod uwagę, kwestie finansowe też jak najbardziej. Sytuacja finansowa się pogarsza i mówię to patrząc globalnie. Relacja między wysokością nagród w Polsce, a kosztami krycia w Niemczech klaczy, zupełnie inaczej wyglądały. U nas nagrody zostały na tym samym poziomie, a tam koszty stanówki, pensjonatu, transportu znacznie podrożały. Powiedzmy, że dwukrotnie. Nie mówię jednak, że nie pojadę za rok do Niemiec, bo czuję, że nadszedł ten czas na kolejny dolew. Mam już nawet wypatrzonego ogiera.
Jakiego?
Nazywa się Iquitos. Krył w stadninie Graditz, jak wcześniej Zinaad, ale trochę się zagapiłem. W międzyczasie parę koni po nim się pokazało, więc zabrali go do lepszej stadniny, a stanówka poszła w górę, więc teraz pewnie jeszcze więcej koni się po nim pokaże. Uważam, że to jest nasz rynek docelowy i ja dalej będę patrzył na Niemcy. Zrobiłem próbę z Francją, ale okazała się kompletnie nieudana, więc już tam nie zamierzam jeździć. Jest tam wiele wspaniałych ogierów, ale ze względu na koszty i całą otoczkę, już mnie tam nie ciągnie.
Mówi Pan o wyższych kosztach utrzymania klaczy we Francji niż w Niemczech. Czy gdy zawozi Pan klacz do krycia, to zostawia ją w tej stadninie aż urodzi i jej źrebak trochę podrośnie?
Przeszedłem już na zupełnie inny system hodowlany. Kryję klacze co drugi rok.
To rzadko spotykane w świecie hodowli. Raczej daje się klaczom rok przerwy co trzy, cztery, może pięć lat.
To zależy jaki pomysł ma hodowca. W związku z tym, że nie ma rynku na roczniaki, to jeśli pokryję wszystkie swoje cztery klacze, to później muszę utrzymać cztery młode konie w treningu, a także cztery odsady. Tych koni robi się osiem. To pierwszy powód, dlaczego przeszedłem na ten system krycia co drugi rok. Drugim z powodów jest to, że mogę odpowiednio przygotować klacz pod stanówkę. Szykuje się na dobry moment i zawożę klacz w takim terminie, żeby była jak najkrócej u ogiera, aby nie generować dodatkowych kosztów.
Czyli można powiedzieć, że stanówka i do domu.
Stanówka, sprawdzenie źrebności i powrót. Wtedy koszty udaje się zniwelować do minimum.
Wrócę na chwilę do tematu Francji. Czy różnica w odległości między podróżą do Francji, a do Niemiec, robi się tak znaczna, że nie chce Pan się jej podejmować?
Jakoś nie czuję tej Francji. Sparzyłem się. Francuzi traktują nas jak trzeci świat. Trzeba mieć na miejscu kogoś, kto wszystkiego będzie pilnował na bieżąco. Jeśli oni zobaczą, że ktoś nieustannie dogląda konia i wszystkiego pilnuje, to będą zupełnie inaczej do naszej klaczy podchodzić. Ja wysłałem, nie mając nikogo zaufanego na miejscu i na pewno już nigdy więcej tego nie zrobię.
Więc nie mają szacunku niekoniecznie do nas, ale do koni wysyłanych z Polski?
Nie mają wcale. Klacz wróciła do mnie i wyglądała jakby w tym czasie była w Oświęcimiu, a wysłałem do naprawdę niezłej stadniny. Po prostu katastrofa. Z drugiej strony z Niemcami mam świetne doświadczenia, a wysyłałem klacze do różnych stadnin. Wracają w super kondycji i nie ma z nimi żadnych problemów.
Jeśli nie jestem w błędzie, to przyszedł moment, chyba w okolicy 2008 roku, gdy na Pana konto biegała jedynie Jagabella. Czy w tamtym okresie Jagoda była jedyną klaczą w Pana stadzie. Mniej więcej kiedy miał Pan konie w treningu u Adama Wyrzyka. Akurat wtedy też przyszły największe sukcesy, wygrana w słowackim Oaks, bardzo dobre wyniki Jagabelli na Służewcu.
Tak, skróciłem stado. W najlepszym momencie miałem osiem klaczy, ale gdy na wyścigi przyszedł kryzys, postanowiłem zmniejszyć liczbę koni w hodowli. Nie było wtedy pewne czy wyścigi w ogóle będą się odbywać przez problemy finansowe, a sezon ostatecznie rozpoczął się dopiero w czerwcu. Nie można produkować koni, jak nie wiadomo co dalej będzie się działo.
Zredukował Pan stado jeszcze zanim Jagabella wyszła do startu?
Nie, miałem jeszcze wtedy inne klacze. W tym Lacostę , której bardzo żałuję. Niestety mi padła, a wiązałem z nią spore nadzieje. Wygrała trzy wyścigi, w tym Nagrodę Pink Pearla. Była po Llandaffie, którego ceniłem, ale niestety ją straciłem. Tych klaczy przewijało się sporo.
Nie myślał Pan wtedy o włączaniu zagranicznych klaczy do własnej hodowli?
Miałem pojedyncze zagraniczne klacze, ale nie osiągałem z nimi żadnych sukcesów. Za dużo nie próbowałem, ale teraz znowu spróbujemy. Mam dwie klacze zagranicznej hodowli. Pierwsza to Grande Plaine. Podobała mi się, a do tego dobrze biegała. Pokazała, że ma w sobie szybkość, a to mi się podoba.
To też chyba niemiecki papier.
Ze strony matki tak. Ojciec to Shamalgan, który krył trochę w Czechach, później poszedł do Francji, bo trochę koni się po nim pokazało. Szału ostatecznie nie było. To typowy sprinter i kobyłka faktycznie pokazała speed, więc wziąłem ją do hodowli. Jeszcze miała Monsuna w sobie, więc tym bardziej ją ceniłem.
Właśnie, tam było takie ciekawe połączenie szybkości ze staminą.
Tak i tym razem została pokryta ogierem Nagano Gold, który też ma Monsuna w rodowodzie.
Więc celem był inbred na Monsuna.
Dokładnie. Pomyślałem zrobimy inbred 3×4 na Monsuna, to może coś dobrego się urodzi.
Czy nie boi się Pan kryć swoich klaczy ogierami skrajnie długodystansowymi? W teorii nie sprawdzają się one najlepiej i często potomstwu brakuje właśnie szybkości.
Nie, nie boję się tego. Dlatego kupiłem taką klacz jak Grande Plaine. Ona ma w sobie szybkość, a jeśli kobyła ma w sobie speed, to można ją śmiało kryć ogierem długodystansowym. Następna klacz, Jalapena, po Tertullianie, którego bardzo cenię. Krycie ogierem dystansowym jak najbardziej dopuszczalne, to samo Jagienka. Kolejna klacz, którą obecnie mam to Zarine. Wydzierżawiłem ją od Saliha Plavaca.
Jeden z najlepszych rodowodów w Polsce.
Tak i pokryłem ją Exciting Lifem. Urodziła klaczkę, mała wygląda okej, zobaczymy, co z niej będzie.
Więc ma Pan teraz w stadzie cztery klacze. Powiększanie hodowli w planach?
Tak, cztery, w tym dwie zagraniczne. To Grande Plaine, Zarine, Jalapena, Jagienka i na zasłużonej emeryturze hodowlanej Jagabella.
Ciekawi mnie to, że obrał Pan taki kierunek doskonalenia jednej linii, który w Polsce i na świecie nie jest obecnie tak często spotykany. Może poza naszymi stadninami państwowymi, choć ze średnim zresztą skutkiem. Teraz raczej kupuje się utalentowane klacze, z dobrymi papierami i wysyła się pod cenione reproduktory. Daje się jej kilka szans. Jeśli urodzi dobre konie, to super, a jak nie to szybko odsprzedajemy. Mało kto tak “rzeźbi” i pielęgnuje jedną linię. Czy faktycznie myślał Pan kilka pokoleń do przodu?
Przeprowadziłem redukcję, a najlepsza była ta rodzina, więc do niej ograniczyłem hodowlę. Jagabellę zawiozłem do Niemiec, bo jej kariera i ogromny potencjał szybkościowy sprawiał, że nie mogłem tego sobie odpuścić. Urodziła dwie super klacze, które sprawdziły się na torze, więc tego się trzymam. Rozszerzam teraz trochę o klacze zagraniczne i zobaczymy, co będzie dalej.
Nie myślał Pan o zakupie klaczy hodowlanej, która ma za sobą już początek kariery hodowlanej? Na przykład takiej, która urodziła już wcześniej jednego konia, biegającego na poziomie wyższym niż polski, ze statusem black type.
Nie. Traktuję to jako przyjemność i hobby, ale staram się to trzymać w ryzach. Zna Pan na pewno takie słynne hodowlane powiedzenie. Kiedy konie robią z hodowcy milionera?
Ha ha, tak, to przykra prawda.
Właśnie… jak był wcześniej miliarderem. Mam to z tyłu głowy i wiem, że trzeba to traktować jak pasję. Stąd też moje wybory reproduktorów, nie szaleję. Jagienka urodziła się z połączenia Jagabellii (po stayerze Don Corleone – przyp. red.) z Wiener Walzerem, niemieckim derbistą, a urodził się miler. Ta genetyka jest nieodgadniona.
“Jeśli ktoś mówi, że wie co się stanie w hodowli, to znak, że kłamie.”
Niczego tu nie można być pewnym i trzeba się cieszyć, jeżeli konie są zdrowe i zrobić wszystko, żeby zapewnić im bezpieczny odchów.
Wracając do Pańskich klaczy hodowlanych, obecnie dwie kryje Pan w jednym roku i dwie w kolejnym, żeby był ciągły ruch?
Nie, wszystkie razem są kryte i razem mają przerwę. Teraz jedna wróci do Saliego i będę krył trzy. Jalapena pojedzie za granicę, albo Jagienka, lub obie, a dwie zagraniczne zostaną w Polsce.
Z którą wiąże Pan największe nadzieje?
O wszystkim decydują wyniki potomstwa. Juvenil pokazał, że potencjał w Jagience jest, więc jeżeli będę rozważał wysłanie klaczy, to najprawdopodobniej pod kątem Jagienki, może dodatkowo Jalapeny.
A w Polsce, z których reproduktorów najchętniej będzie Pan korzystał? Dobrze wyszło połączenie z Baliosem.
Poziom reproduktorów w Polsce zdecydowanie się podniósł. Są one coraz ciekawsze. Dla mnie w tej chwili numerem jeden jest Balios i będę się mocno zastanawiał, czy Jalapeny pod niego z powrotem nie wysłać, bo tam pojawia się ciekawy inbred, o którym czytałem trochę w prasie niemieckiej. Mianowicie sporo dobrych koni wychodzi z inbredu na Allegrettę. To się sprawdza, szczególnie w Niemczech dużo jest koni z takich połączeń. W przypadku Jurisa mamy piękny inbred 4×5 na Allegrettę. Juris zaczął dobrze biegać i jeszcze lepsze wyniki przed nim. Między innymi dlatego, ale także przez to, że potomstwo Baliosa już się sprawdziło na torach, jest on dla mnie numerem jeden. Ciekawym ogierem jest też Proud And Regal, którego będę musiał pojechać zobaczyć na żywo, bo jego zdjęcie było niekorzystne. Zastanawiałem się przez moment nad Shakeelem, ale jakoś nie pasowały mi moje klacze pod niego, więc nie myślę już o nim. Pozostaje jeszcze Va Bank, ale jego przychówek musi zacząć biegać. Ryzykować teraz z klaczami, wysyłając je na ślepo pod ogiera, nie chcę.
Podczas analizy Pana historii hodowlanej widać, że w zdecydowanej większości doczekiwał się Pan klaczy…
Do pewnego momentu.
Tak. Przyznam byłem lekko zdziwiony, jak usłyszałem, że cieszył się Pan z niedawnych narodzin klaczki zamiast ogiera, bo myślałem, że po tylu klaczach wyczekuje Pan teraz ogierów. Tym bardziej teraz, kiedy ogiery pokazały spory potencjał i Juris i Juvenil.
Tak, cieszyłem się, bo faktycznie Jagabella rodziła same klacze, ostatniego urodziła ogierka, natomiast teraz klacze zaczęły rodzić ogiery. W pierwszym roku Jurisa i Jarko, w drugim Jurisso, który jest w treningu Andrzeja Laskowskiego i Jurrando, czyli pełnego brata Juvenila, którego trenuje Salih Plavac. Ucieszyłem się też z klaczki ponieważ Jagienka to taka napakowana sprinterka z krwi i kości. Jest grubokoścista i w tej klaczce, którą teraz urodziła widać, że drzemie wielka siła. W najbliższym czasie jakąś klaczkę z tej linii chętnie włączę do hodowli, dlatego z tych narodzin się cieszę. Jeśli będzie dobrze biegać, to mam potencjalną matkę.
Często w hodowli zdarza się tak, że klacze od dobrych matek, a przeciętne na torach, szczególnie te oszczędnie prowadzone przez kariery, sprawdzają się później bardzo dobrze jako klacze stadne, więc może bardzo dobrze, że Jagabella rodziła same klacze, bo teraz jej córki będą mogły przekazywać to co najlepsze.
Dokładnie tak, a do tego Jagienka udowodniła, że potencjał w jej potomstwie jest. Dlatego rozważamy jej zawiezienie za granicę, bo należy inwestować w klacze, przy których jest nadzieja, że ich potomstwo będzie jeszcze lepsze od nich samych, a także od koni, które dały do tej pory.
To przejdźmy teraz już do teraźniejszości. Jesteśmy świeżo po wyścigu Jurisa po przerwie. Jak go Pan ocenia?
To duży koń. Może trochę za szybko poszedł w mocniejszą pracę, natomiast to jak ten koń galopuje, budzi podziw. Miał odprysk kości w lewym stawie pęcinowym. Zabrałem go po operacji na pastwisko. Zmężniał, zebrał masę i mam nadzieję, że teraz będzie szedł tylko do przodu.
A jak przeżywał Pan start Juvenila w Nagrodzie Irandy? Odpalił niesamowicie i równie niesamowicie mnie zaskoczył. Czy pojawił się jakiś żal, że nie jest już Pana własności?
Też nie do końca byłem przekonany, że jest aż tak dobry, choć czułem jego talent. Specyfika działalności hodowlanej w Polsce zmusza do sprzedawania koni, gdy pojawia się ku temu dobra okazja. Nie ma możliwości utrzymania hodowli bez selekcji i sprzedaży koni, wtedy mogą się pojawić problemy finansowe, a to oczywiście nie jest mile widziane. Mam pewien założony pułap i go nie przekraczam. Pojawił się klient chętny na zakup konia, to go sprzedałem i ucieszyłem się, że zostanie w Polsce. Kupiec gwarantował mi, że kupuje go po to, aby biegać nim w Polsce, a to było dla mnie ważne, bo nie chciałem sprzedawać konia do Kazachstanu. Nie było u mnie żadnego smutku po jego wyniku. Bardzo się cieszę, że tak dobrze się spisał i pokazał swój potencjał. Trochę zmartwił mnie pomysł zapisu go do Rulera. Nie mam na to wpływu, ale mam nadzieję, że trener Ziemiański wie co robi. Chyba, że nacisk właściciela jest ogromny i trener został do tego przymuszony, co też jest możliwe.
A propos Juvenila, jest pewna ciekawostka. Historia lubi się powtarzać, a jak stali kibice polskich wyścigów pamiętają, ostatnim polskim koniem, który wygrał rodzime Derby, był Patronus. Patronus wyhodowany przez Polaków i odkupiony przez Konstantina Zgarę. Teraz schemat zaczął rysować się podobnie.
Ma Pan rację (śmiech). Może będzie tak samo…
To by była niezła historia.
Cieszę się, że mam jego pełnego brata Jurrando. Początkowo trener Plavac patrzył na niego sceptycznie, ale ja w niego wierzyłem. Mówiłem Salihowi: “Spokojnie, dajemy mu się rozwinąć i jeszcze swoje pokaże.” Teraz trener zaczyna patrzeć na niego bardziej łaskawym okiem, bo dobrze się spisuje. On podobał mi się bardziej od Juvenila i uważam, że wcale nie będzie od niego gorszy.
Mam wrażenie, że nie brakuje Panu cierpliwości, a to ważne w hodowli. Ma Pan stały budżet na hodowlę, a odchodzi Zarine. Czy myśli Pan o włączeniu na jej miejsce innej klaczy do stada?
Nie mam takiego planu, ale zostawiam sobie taką furtkę. Jeśli jakaś klacz będzie mi się podobała i będzie za rozsądne pieniądze na sprzedaż, to nie wykluczam, że ją kupię. Zawsze też myślałem o zakupie klaczy już źrebnej na jesiennej aukcji we Francji. Wtedy można na tym dużo zaoszczędzić, ale nie jestem przekonany. Pierwszego dnia tej aukcji ceny są abstrakcyjne i nieosiągalne. Drugiego dalej za wysokie, trzeciego czasem można coś ewentualnie wyłapać, a czwartego już nie warto kupować.
Jak to na aukcjach… coś można trafić za rozsądne pieniądze, ale potrzeba trochę wyczucia i szczęścia.
Trzeba mieć sporo szczęścia, a mnie pasjonuje ta hodowla. Mieszkam w tym samym miejscu, gdzie mam stadninę. Chodzę obok swoich koni i spędzam z nimi czas, to coś wspaniałego.
A czy sam Pan coś przy tych koniach działa, zajmuje się jakimiś zadaniami?
Oczywiście. Mam pracownika, ale jak tylko mam czas wolny, to jestem z nimi. Nie ma lepszej rzeczy niż spędzanie z nimi czasu, wtedy się najwięcej widzi. Zauważam jak się ruszają, jakie mają charaktery. Już teraz wiem, co to będą za konie. Teraz jestem w stanie ocenić ich potencjał. Już z tych czterech młodych, których mam teraz, mam swoich faworytów.
Zdradzi mi Pan tę tajemnicę?
Nie (śmiech). Zachowam to dla siebie, ale już się trochę wygadałem, że podoba mi się klacz od Jagienki. Ma Pan to nagrane, więc już niech na tym zostanie. To będzie mocna, piękna kobyła. Będzie miała taką maść, jak miała Jagoda, taki ciemny kasztan. Po tym widać, że poszła nie w swoją babkę, tylko nawet prababkę. Oby też tak zasuwała jak mama. Teraz byle była zdrowa.
Czy jest Pan obecnie zadowolony z poziomu jaki prezentują Pana konie?
Juvenil bardzo mi się podobał, Juris dobrze zaczął sezon, był widoczny. Na dwulatki trzeba czekać, ale zapowiadają się nieźle.
Będą późne? Prześwietleń jeszcze nie miały?
Ja mam zawsze konie skostniałe. Moje konie szybko kostnieją.
To zastanawiające. Myśli Pan, że to wynika z Pana hodowli czy genetyki?
Uważam, że kluczowy wpływ na to ma odchów. Praktycznie nie było takiego rocznika, żeby mój koń nie był skostniały, to już musi być naprawdę wyjątkowy przypadek. Jeśli nawet taki się trafi, to brakuje mu 5, czy 10%. Moje konie zawsze biegały jako dwulatki, nigdy nie miałem konia, który nie zadebiutował w wieku dwóch lat i to bez względu na to, z jakiej linii się wywodził. Jurisso po Silvanerze w treningu Laskowskiego poszedł mocno w swojego dziadka Tertulliana. Powinien biegać dobrze już jako dwulatek. Ten u Plavaca też może dobrze spisywać się w pierwszym roku startów z racji na matkę, ale Salih jest bardzo ostrożny i nie chce się spieszyć. Jak będzie gotowy, to zacznie biegać. Zarówno trener, jak i pracownicy są zdziwieni, że nie odstaje od pozostałych koni, bo wygląda średnio. Kiepsko się zaaklimatyzował, a mimo to robi bardzo dobrą robotę.
Słychać, że ta hodowla jest dla Pana magiczna… ale czy na tyle, że nigdy nie chciał Pan być właścicielem konia wyhodowanego przez kogoś innego?
Nigdy nie kupiłem konia za granicę. Lubię hodować konie, to mnie bawi i cieszy. Jak się pojawiają wyniki, a raz na jakiś czas się pojawiają, to mam niewyobrażalną satysfakcję.
Staram się, aby moje rozmowy oprócz opowieści z przeszłości, ciekawych historii i pokazywania namacalnej wręcz pasji, dawały też do myślenia, więc nie odpuszczę sobie tego tematu… Czego Panu brakuje w naszej, polskiej hodowli i naszym systemie wyścigowym? Ostatnio było sporo zmian i warto mówić o tym, w którym kierunku powinniśmy iść.
Nie mam wielkich oczekiwań, dlatego tak pilnuję swoich ram finansowych, związanych z hodowlą. Jestem pogodzony z tym, że pieniądze, które wydaję na hodowlę, do mnie nie wrócą. To nie jest inwestycja, tylko hobby, pasja i coś co mnie uszczęśliwia. Nie mam dużo oczekiwań, nie oczekuje pomocy i nie wiadomo jakich programów. Sceptycznie patrzę na sytuację naszych wyścigów i uważam, że dalej będziemy wegetować w tych realiach i tyle. Nie wiem, co można zmienić. Słyszę dużo pomysłów na zmiany i odmianę sytuacji, o grze, ustawie, wsparciu finansowym, ale nie widzę na to szans. Rozumiem Totalizator Sportowy, bo jak prezes spółki ma podpisaną umowę na daną kwotę, to się nie wychyli, żeby ją zwiększyć. Działam długo w tym biznesie i wiem doskonale, że prezes państwowej spółki się nie wychyli i nie zwiększy określonej kwoty. Niezależnie od opcji rządzącej. Dla prezesa takiej firmy ważniejsze jest stanowisko niż sytuacja wyścigów konnych w Polsce. My tylko możemy się starać walczyć o inne rozwiązania i wsparcie z drugiej strony. Mamy teraz dobrego prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. Jest człowiekiem zaangażowanym, pochodzącym ze środowiska i możemy mieć nadzieję, że dzięki niemu pojawią się dodatkowe pieniądze w wyścigach. Znam go od początku, odkąd tylko się pojawiłem na Służewcu. Zawsze mu zależało i mam nadzieję, że będzie tak dalej. Aby walczyć o pociągnięcie tego wózka do przodu. Choć to i tak będą fundusze państwowe, jak te z KOWR-u, na potrzeby gonitw dla koni eksterierowych.
Nie widzi Pan szans na rewolucją i znaczną poprawę sytuacji, a raczej drobny postęp, tak?
Tak, na delikatne kroczki, które spowodują, że nie będzie ubywać hodowców. Obecnie pojawiają się pojedyncze osoby, ale zdecydowanie więcej ich ucieka, niż przychodzi. Możemy mówić o nadziei na zatrzymanie tego trendu, a oprócz tego powinniśmy więcej myśleć o syndykatach. Syndykaty to przyszłość. Wszędzie władze wyścigów dbają o syndykaty, bo to sposób na dopływ nowych właścicieli. Nie łudźmy się, że znikąd pojawi się nowy właściciel i sam kupi konia, którego będzie utrzymywał, a w syndykacie to jest możliwe, dlatego o to trzeba dbać i to jest zadanie prezesa PKWK.
Dziękuję za rozmowę.
Proszę bardzo.
Rozmawiał Michał Celmer
Na zdjęciu tytułowym Juvenil wygrywa Nagrodę Irandy przed klaczą Kaboom