More

    Andrzej Walicki: Mogę być dumny ze swych osiągnięć, jednak wszystko, co dobre, też się kiedyś kończy

    Z absolutnym rekordzistą Toru Służewiec, trenerem Andrzejem Walickim, rozmawia Jan Zabieglik

    Wywiad został przeprowadzony dla magazynu „Kanat”. Numer 2/2024 jest dostępny wraz z kwartalnikiem „Koń Polski” w sieci salonów Empik. Zachęcamy również do czytania wszystkich tekstów z magazynu „Kanat” na stronie:
    https://torsluzewiec.pl/kanat/

    Andrzej Walicki ma na koncie 13 zwycięstw w Derby na Służewcu. Fot. Edyta Twaróg

    Jeszcze jesienią ubiegłego roku w programie wyścigowym ukazało się ogłoszenie „Stajnia Pegaz wraz z Andrzejem Walickim przyjmą do treningu wyścigowego konie na sezon 2024”. Tymczasem w spisie zgłoszonych stajni Pańskiego nazwiska już nie było. Co się wydarzyło w ciągu tych niespełna trzech miesięcy?

    Nic szczególnego, raczej można się było tego spodziewać. Nowi właściciele się nie zgłosili, więc hodowca i właściciel koni Andrzej Zieliński, z którym wspólnie odnieśliśmy w ciągu dwóch dekad XXI wieku wiele sukcesów, przekazał swoje konie kilku trenerom, a mnie nie pozostało nic innego, jak zakończyć po 54 latach karierę. Przyjąłem ten fakt z pokorą, bo zwłaszcza poprzedni rok spędziłem w dużej części w szpitalach. Musiało się to odbić na wynikach stajni. Z siedmioma zwycięstwami i 11 drugimi miejscami zająłem 22. lokatę w czempionacie trenerów. Tendencję spadkową widać było jak na dłoni, bo nawet w sezonie 2019, gdy Nemezis jako ostatni z moich koni wygrała Derby, byłem dopiero 11. Jednak póki zdrowie mi pozwalało, do końca nie traciłem nadziei, bo przecież praca z końmi, to było całe moje dorosłe życie. Los tak sprawił, że nie założyłem rodziny, więc największą satysfakcję sprawiało mi osiąganie jak najlepszych wyników na torze. Ale, jak to się mówi, nie warto się kopać z koniem. Przyszedł czas, że mój organizm sam w końcu postawił tamę. Muszę się z tym pogodzić. 

    Maleńka Daglezja na grząskim torze wygrywa w 1971 roku pierwsze Derby dla trenera Andrzeja Walickiego, z dużą przewagą nad Durango. Fot. Mirosław Iringh

    Od liczby i jakości Pańskich sukcesów można dostać zawrotu głowy. Przez pół wieku utrzymywał się Pan na szczycie służewieckiej hierarchii trenerów, zdobywając 20-krotnie najwyższą sumę wygranych nagród w sezonie na Służewcu, 18-krotnie wywalczając czempionat trenerski, dziesięć razy wybierano Pana Trenerem Roku (wybory te organizowało Życie Warszawy od 1978 roku). Przygotowywane przez Pana konie wygrały ponad 2200 gonitw: 350 pozagrupowych, w tym najważniejsze: 13 razy Derby na Służewcu (i jedno w Wiedniu), Wielką Warszawską 10 razy (19 drugich miejsc), St. Leger 12 razy (plus jeden w Wiedniu), Nagrodę Prezesa Rady Ministrów (od 2010 roku Prezesa Totalizatora Sportowego) 13 razy i Oaks 10 razy. Pańskie rekordy będą bardzo trudne do pobicia.  Weźmy na przykład Derby – z obecnych czołowych trenerów najwięcej wygranych w gonitwie o błękitną wstęgę mają: Maciej Janikowski (pięć zwycięstw), Adam Wyrzyk (cztery) i Krzysztof Ziemiański (trzy).

    To już nie moje zmartwienie, ale chcę podkreślić, że mój przyjaciel, młodszy ode mnie o rok Maciek Janikowski, już w tym roku został absolutnym rekordzistą pod względem liczby lat prowadzenia stajni na Torze Służewiec. To jest jego 55. sezon, a proszę zauważyć, że w ubiegłym roku trenowany przez niego Westminster Moon wygrał Westminster Derby. Stajnia Maćka jest nadal mocna. Tym razem w stawce trzylatków ma dwa obiecujące konie. Mister Ursus wygrał w wielkim stylu Memoriał Jerzego Jednaszewskiego, a klacz Magnezja zwyciężyła w Nagrodzie Wiosennej. Trenuje aż kilkanaście dwulatków o ciekawych rodowodach. Oznacza to, że w przyszłym roku prawdopodobnie znów powalczy o błękitną wstęgę Derby.

    Którą z pięciu dekad Pańskiej kariery uważa Pan za najlepszą?

    Myślę, że bardzo dobra była już pierwsza. To ona spowodowała, że właściwie w żadnej z kolejnych nie miałem problemów z otrzymywaniem do treningu od hodowców i właścicieli koni rokujących nadzieje. Ze „średniakami” niewiele bym zdziałał.  

    Przypomnijmy, że zadebiutował Pan w 1969 roku, a już w latach 1971-1978 Pańskie konie trzykrotnie wygrały Derby (Daglezja w 1971 r. oraz siostry Kosmogonia i Konstelacja w latach 1977-78. Pięć razy zdobyły też Nagrodę Prezesa Rady Ministrów (Doryant, Sapporo, Dracedion i Monaco w latach 1971-1974 oraz Negros w 1978 r.), dwukrotnie Wielką Warszawską (Daglezja w 1971 r., Kasjan w 1974 r.) i raz St. Leger – Monaco w 1973 r. Jak Pańscy starsi koledzy trenerzy przyjęli to istne wejście smoka? Myślę przede wszystkim o Stanisławie Molendzie. Musiał on pogodzić się z tym, że nagle wyrósł mu rywal, który już na początku swojej kariery zdetronizował go z pierwszej pozycji w trenerskim gronie.

    Przyjęli mnie z dużą nieufnością. W każdym razie oklasków mogłem się spodziewać tylko od publiczności.  

    Jeśli chodzi o starszego ode mnie o 19 lat Stanisława Molendę, to był to wybitny trener i rywal najwyższej klasy. Do niego należy jedyny rekord, którego nie udało mi się poprawić: sześć zwycięstw w Derby w ciągu dziewięciu sezonów: Humbug i Hubert w latach 1962-63, Epikur w 1965 r., Erotyk w 1968 r., Kadyks w 1969 r. i Taormina w 1970 r.

    W 1977 roku Konstelacja bije w Derby 1877 Pawimenta, późniejszego zwycięzcę Preis von Europa w Kolonii G1. Fot. Mirosław Iringh

    Który z trenowanych przez Pana koni miał Pana zdaniem najwięcej klasy?

    Myślę, że Konstelacja. Pokonała w Derby w 1977 r. mocnego (jak się potem okazało również w treningu niemieckim) Pawimenta, oraz zajęła bliskie piąte miejsce w Yorkshire Oaks, tracąc tylko ok. 2,5 długości do wspaniałej klaczy królowej Elżbiety II Dunfermline, która zajęła wtedy trzecie miejsce. Ponadto wyróżniłbym podwójnego derbistę z 1985 r. (z Wiednia i Warszawy) Korabia i trójkoronowanego w 2002 r. Dancera Life’a (wyrównał derbowy rekord Krezusa z 1989 r. – 2’28’). Warto też wymienić Greek Sphere, derbistkę z 2014 r., która ponadto wygrała biegi kategorii A: Efforty, Wiosenną, Iwna, Wielką Warszawską i Konstelacji (we Wrocławiu).

    Jacy najlepsi dżokeje jeździli w Pańskiej stajni?

    Na Daglezji Derby wygrał Vasyl Huteleac, na Konstelacji Bolesław Mazurek, a na Kosmogonii Andrzej Tylicki, który potem zrobił karierę Niemczech. Na Korabiu zwyciężył chyba najlepszy w historii Toru Służewiec dżokej Mieczysław Mełnicki, na Kliwii i Dancer Life Janusz Kozłowski, na Dżesminie Aleksander Rezenikov, a na San Moritzu i Patronusie Piotr Piątkowski. Na Greek Sphere i Nemezis wygrywali dżokeje z zagranicy. Mogę dodać jeszcze dwie ciekawostki. Ani razu nie pojechał u mnie drugi obok Mełnickiego, wybitny zwłaszcza pod względem technicznym, Jerzy „Jerzyk” Jednaszewski. Może dlatego, że stale jeździł u Molendy. Natomiast nazywany w latach 90. oraz na początku XXI wieku „Królem toru” Tomasz Dul, pracował u mnie sześć lat w stajni, jednak rzadko ścigał się na torze. „Na pierwszą rękę” jeździł wtedy u mnie Janusz Kozłowski.

    Czy któryś z pracowników Pańskiej stajni został później trenerem?

    Tak. 25 lat koniuszym u mnie był Wojciech Olkowski, który prowadzi stajnię od 2009 roku i daje sobie radę dzięki niezwykłej pracowitości. Jeszcze dziś sam bierze udział w treningach i kuje swoje konie. Ma na koncie m.in. zwycięstwa: w Derby (Bush Brave w 2017 r.) i Wielkiej Warszawskiej (Dancing Moon w 2010 i Bush Brave w 2017 r.). Ponadto dwuletnią praktykę odbył u mnie Maciej Kacprzyk. Ma on swoją stajnię od sezonu 2017 i odniósł już wiele sukcesów, głównie w wyścigach koni arabskich. Można powiedzieć, że się w tej dziedzinie specjalizuje.

    Andrzej Walicki (trzeci z lewej) odbiera nagrodę za pierwsze miejsce w Plebiscycie Publiczności na Trenera 80-lecia Toru Służewiec

    Otrzymał Pan podczas swej pięknej kariery blisko czterysta rożnych trofeów, pucharów i dyplomów. Można z nich stworzyć salę muzealną. Co się z nimi stało, bo przeprowadzając rozmowę u Pana w domu zauważyłem tylko kilka?

    Rozdałem prawie wszystkie moim pracownikom i znajomym. Pozostawiłem sobie rzeczywiście jedynie kilka, w tym trofeum sprzed pięciu lat dla „Osobistości 80-lecia na Wyścigach”. Otrzymałem je m.in. za pierwsze miejsce w Plebiscycie Publiczności na Trenera 80-lecia Toru Służewiec. Korzystając z okazji, chciałbym się ukłonić oraz podziękować za okazywane mi wyrazy sympatii warszawskiej publiczności, która wspierała mnie od początku do końca kariery trenerskiej.

    Dziękujemy bardzo za rozmowę.

    Rozmawiał Jan Zabieglik

    —————————————————————————–

    Curriculum vitae Andrzeja Walickiego

    Andrzej Walicki urodził się w 1941 roku. Jego ojciec Bronisław był w okresie międzywojennym hodowcą koni. Fot. Edyta Twaróg

    – Pochodzę z rodziny o tradycjach szlachecko-ziemiańskich, herbu Łada. Mój ojciec, Bronisław Walicki, odziedziczył po przodkach zbudowany w 1864 roku dworek w Krześlowie k. Sieradza, wraz budynkami gospodarczymi i terenami rolnymi (ponad 1000 ha), gdzie przed wojną prowadził m.in. hodowlę folblutów i koni półkrwi. Najlepszy z jego koni, Jon, wygrał ostatnią na Polu Mokotowskim (1938 r.) i pierwszą na Torze Służewiec (1939 r.) Nagrodę Prezydenta. Po wojnie tak nazywaliśmy w środowisku wyścigowym Nagrodę Prezesa Rady Ministrów.

    Jeszcze jesienią, po rozpoczęciu okupacji, Niemcy dali mojej rodzinie 48 godzin na opuszczenie siedziby, gdyż zaczął tam stacjonować sztab jednej z armii. Wtedy moi rodzice wydzierżawili majątek niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie się urodziłem w 1941 roku. Tam przeżyliśmy lata wojny. Po jej zakończeniu do Krześlowa już nie wróciliśmy, gdyż tym razem zabrało go nam państwo. 

    Przenieśliśmy się do Gniezna, gdzie ojciec zorganizował, na podstawie swych przedwojennych notatek, stado koni półkrwi. Mieszkaliśmy w pobliżu budynków stajennych. Wtedy nauczyłem się jazdy na koniach, ale wbrew temu, co czytałem o sobie, nie zapałałem już w dzieciństwie miłością do tych zwierząt. Bardziej interesował mnie sport. W Gnieźnie najpopularniejszy był hokej na trawie. Aż trzy drużyny grały w ekstraklasie. Brałem udział w juniorskich rozgrywkach w tej dyscyplinie. Poza tym bardzo lubiłem koszykówkę oraz szachy. 

    Ojciec, jako „element obcy klasowo”, stracił pracę w 1952 roku. Przez kilka lat ledwo wiązał koniec z końcem, publikując książki i artykuły na temat koni, bo na to mu pozwalano.  

    W końcu lat 50., największy w latach powojennych znawca koni oraz historii polskich wyścigów, profesor Witold Pruski, który podczas wojny przebywał u nas w majątku, załatwił ojcu pracę na wyścigach (po dwóch latach został kierownikiem Działu Selekcji). Przenieśliśmy się wtedy do Warszawy. 

    Maturę zdałem jeszcze w Gnieźnie. Początkowo zamierzałem dostać się na AWF, ale ostatecznie zdałem egzaminy na Wydział Rolny SGGW, bo Wydział Hodowli Zwierząt miał dopiero powstać. Tak rzeczywiście się stało i po roku się na niego przeniosłem. Poznałem wtedy młodszego ode mnie o rok Macieja Janikowskiego. W ciągu kilku lat studiów zrodziła się między nami przyjaźń, która przetrwała do dziś. 

    Gdy byliśmy na drugim roku, dyrektor PTWK Henryk Harland, który uważał, że w gronie trenerów na wyścigach (oprócz praktyków, czyli byłych dżokejów) powinno być więcej inżynierów po studiach magisterskich, przyznał nam, czyli mnie i Maćkowi, stypendia. Po studiach mieliśmy przez rok pracować w stadninach, a potem odbywać trenerski staż na Służewcu. Jednak ostatecznie, już za kadencji dyrektora Stanisława Kurowskiego, z pominięciem praktyki hodowlanej, trafiliśmy od razu do stajni na wyścigi. 

    Ja odbywałem praktykę najpierw u trenera Stefana Stefanowskiego, a następnie u Stanisława Stańczaka. Zanim jesienią 1968 roku dostaliśmy stajnie, przez kilka miesięcy zastępowałem nieobecnego z powodu choroby trenera Kazimierza Jagodzińskiego, który sławę jako jeździec zdobył jeszcze przed wojną (w sumie pięć razy wygrał Derby).

    Na początek otrzymałem 10 koni starszych i siedem dwulatków. Zimę spędziliśmy na torze we Wrocławiu, bo na Służewcu odnawiano dla nas stajnie. Debiut trenerski miałem udany, szczególnie dobrze spisywały się dwulatki. Najlepszy z nich, golejewski Doryant, wygrał nagrody Ministerstwa Rolnictwa i Mokotowską, zostając zimowym faworytem na Derby.

    Trener Andrzej Walicki i z dżokejem Kamilem Grzybowskim. Fot. Mateusz Błaszczak

    Wówczas miałem głównie otrzymywać konie ze stadniny w Widzowie, ale mnie najbardziej podobała się hodowla SK Moszna, gdyż była nastawiona na szybkość. Otrzymywałem jednak ostatecznie, ale najpierw w trzeciej kolejności (po Stanisławie Molendzie i Leonie Chatizowie), konie z Golejewka. Gdy przyszły pierwsze sukcesy, ta perła polskiej hodowli (19 zwycięstw w Derby do 1990 roku!), stała się moim drugim domem. Hodowca, inż. Maciej Świdziński, obdarzył mnie dużym kredytem zaufania. Po latach powiedział mi, że gdy zobaczył, jak Daglezja została przygotowana do Derby w 1971 roku, uznał, że warto na mnie stawiać. Tak rozpoczęła się moja epopeja trenerska, która po 54 latach musiała dobiec końca ze względów zdrowotnych.

    Na zdjęciu tytułowym Andrzej Walicki w rozmowie z Vaclavem Janackiem, Kishore Mirpurim i Zbigniewem Górskim. Fot. Edyta Twaróg

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły