Derby to legendy, mnóstwo historyjek, anegdot, ciekawostek, niesamowitych wydarzeń, sensacji, fuksów i niespodziewanych porażek faworytów, barwne postaci dżokejów, trenerów, hodowców i właścicieli. Ponieważ mamy nowych czytelników Traf News i nowych kibiców wyścigów konnych, którzy od stosunkowo niedawna oglądają polskie wyścigi w telewizji Biznes24, postaramy się im przybliżyć kulisy tej wielkiej gonitwy, przypominając zamieszczony wcześniej tekst, poświęcony najbardziej dramatycznym, pamiętnym i spektakularnym momentom w historii walki o Błękitną Wstęgę w Polsce. Jest to subiektywny, osobisty przegląd najciekawszych wydarzeń w Derby – przede wszystkim w ostatnich dziesięcioleciach – piórem Roberta Zielińskiego, uzupełniony w stosunku do poprzedniej wersji o rok 2023 i kilka innych wątków z wcześniejszych lat. Galopem przez historię polskiego Derby (część 1, lata 1896-2000, wkrótce część 2)…

1896 – Historyczne zwycięstwo sprowadzonego do Polski w łonie matki Wrogarda na Polu Mokotowskim
Westminster Derby 2024 będą 80. wyścigiem o Błękitną Wstęgę na Służewcu, a ogólnie po raz 122. zostanie rozegrana ta gonitwa w Polsce. Pierwsze historyczne polskie Derby (startowały tylko cztery konie) wygrał w 1896 roku Wrogard (Lucilio – Wagonnette po Patriarche) jeszcze na starym torze przy ulicy Polnej na Polu Mokotowskim. Czas gonitwy 2 min 46 sekund na 2400 metrów. Wrogard (dżokej Sharpe, trener Bray) był hodowli i własności światowej sławy śpiewaków operowych Jana i Edwarda Reszków ze Skrzydlowa koło Widzowa.
Co ciekawe, Wrogard został przez nich sprowadzony w łonie matki z Francji, ale urodził się już w Polsce. Był wysokiej klasy koniem wyścigowym, oprócz Derby wygrał bowiem także nagrody – Cesarską, Rulera, Good Воу’а i Baroneta oraz w Petersburgu: Arapowską, Rittera i Wielką Petersburską. Ogółem wygrał dokładnie 44 529 rubli oraz 70 kopiejek. Jako reproduktor zawiódł i w 1903 roku został sprzedany do Rosji.
1938 – Niezwykła historia trójkoronowanego Jeremiego – od wybrakowanej matki
W okresie międzywojennym aż czterokrotnie w polskim Derby zwyciężały konie po sprowadzonym do Polski z Niemiec ogierze Bafur (Fervor – Bracing Air po Hannibal), w tym aż trzy razy z rzędu w latach 1937-39. Pierwszym synem Bafura, który zdobył Błękitną Wstęgę był w 1931 roku Essor, a później trzy lata z rzędu zwyciężały Piano, Jeremi i Colt, jako pierwszy derbista już na Służewcu. Najbardziej jednak spektakularna z nich jest historia trójkoronowanego Jeremiego, który później okazał się pradziadkiem legendarnej Demony, wybranej klaczą 80-lecia Toru Służewiec.

Jeremi był ostatnim koniem trójkoronowanym na Polu Mokotowskim (1938). Jego matkę Igłę, wybrakowaną ze stadniny w Kozienicach, za niewielką kwotę kupił leśniczy Mieczysław Czarnecki, pokrył właśnie Bafurem, i tak szczęśliwie narodził się Jeremi. Trzeba jednak przyznać, że duży udział w odchowaniu Jeremiego miał też znakomity hodowca z Kozienic Ryszard Zoppi. Jeremi to był wybitny koń, który biegał 8 razy i zachował miano niepokonanego. Dostał najwyższą wycenę w handicapie spośród wszystkich koni okresu międzywojennego w Polsce (65,5 kg). Za nim były takie sławy jak Forward (64 kg), Łeb w Łeb (63,5) oraz Jawor II (63).
1953 – Przecudnej urody Dorpat
Przed laty zobaczyłem w „Koniu Polskim” zdjęcie kasztanowatego ogiera Dorpat. Był przecudnej urody, kapitalnie zbudowany, sierść aż lśniła, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Pseudonimem Dorpat przez lata posługiwałem w artykułach o wyścigach konnych, na forach internetowych.

Wyhodowany w Golejewku Dorpat, trenowany przez Konstantego Chatizowa, wygrał Derby w 1953 roku pod dżokejem Walentym Stasiakiem, a także St. Leger. Koniem trójkoronowanym nie został, bo… w 1953 r. nie rozegrano Nagrody Rulera. Był urodzony w purpurze, od włoskich rodziców – zarówno jego ojciec Ettore Tito, jak i matka Acquasparta, zostały wyhodowane przez Federico Tesio, najwybitniejszego hodowcę wszech czasów na świecie.
Do legendy przeszło zwycięstwo Dorpata o dwie długości podczas Mityngu Państw Demokracji Ludowej nad wspaniałym rosyjskim Charkowem w Nagrodzie Moskwy. Dwa tygodnie później, w gonitwie o Puchar, Charków wygrał o długość z Dorpatem, ale po crossingu dżokeja Nasibowa. Wkurzony dżokej Stasiak w rewanżu zdzielił batem po plecach radzieckiego jeźdźca, co w mrocznych czasach komunizmu było aktem dużej odwagi.
Dorpat okazał się też wybitnym reproduktorem. Jego syn Cross wygrał Wielką Warszawską, a córki Dorpata były przecenne w hodowli. Dostojna urodziła trójkoronowanego Dipola i Dixielanda, który wygrał WW z miejsca do miejsca, a Intrada derbistkę Irandę, prababkę Intensa.

1961 – Pechowa Dziwaczka i trójkoronowany Solali
Do legendy przeszedł pech w Derby dla folblutów znakomitego dżokeja i trenera Stanisława Sałagaja, który wygrał wszystkie najważniejsze gonitwy oprócz Derby dla koni pełnej krwi.
Legenda głosi, że pech zaczął się od Dziwaczki, która w 1961 roku podobno wygrała o krótki łeb Derby pod Sałagajem, ale sędzia na celowniku orzekł zwycięstwo kozienickiego Solaliego (syn Soliny), na którym jechał Władysław Biesiadziński (nie było jeszcze wówczas fotokomórki). Większość osób uważa, że jednak pierwszy był Solali, który został później koniem trójkoronowanym. Zamieszanie wywołało podobno zdjęcie jednego z fotoreporterów, zrobione pod kątem, na którym można było odnieść wrażenie, że to Dziwaczka zwyciężyła.

1964 – Słynna para: Demona i Mełnicki
To były narodziny dwóch gwiazd. Mieczysława Mełnickiego, który wygrał swoje pierwsze Derby na Służewcu oraz Demony, która jako pierwszy polski koń w erze PRL wygrała, w treningu Stefana Michalczyka, znaczący wyścig na Zachodzie (St. Leger w Wiedniu) i niedawno została wybrana koniem 80-lecia Toru Służewiec. Jako pierwsza klacz po wojnie wygrała dwa razy Wielką Warszawską, bijąc w 1965 roku wybitnego golejewskiego derbistę – Epikura.
Porządek w Derby był do rymu: Demona – Gerona (wygrała Oaks). Obie wyhodowane w Mosznej, obie po czeskim derbiście Masisie. Demona urodziła ogiera Demon Club, który wygrał na Służewcu Derby w 1981 roku, również pod Mełnickim.

Ciekawostka hodowlana. Demona jest prawnuczką klaczy Gaff, której syn Forward wygrał polskie Derby w 1925 roku, triumfował też w Wielkiej Warszawskiej i trzy razy w Nagrodzie Prezydenta RP, a wnuczką Gaff była pierwsza powojenna derbistka na Służewcu – Bystra. Z kolei pradziadkiem Demony był właśnie wspomniany wcześniej Jeremi, ostatni koń trójkoronowany na Polu Mokotowskim (1938).

1969 – Kadyks z m do m
Jerzy Jednaszewski, „Jerzyk”, być może najlepszy dżokej w historii polskich wyścigów. Znakomity technicznie i taktycznie, jeżdżący elegancko, mało używający bata. Zrobił też w czasach komuny karierę w Niemczech, dwa razy na Windwurfie wygrał prestiżową Nagrodę Europy w Kolonii. Legendarny francuski dżokej Yves Saint-Martin powiedział, że Jednaszewski był lepszy od niego, że gdyby urodził się na Zachodzie, byłby europejskim championem.

W 1969 roku Jednaszewski dokonał niebywałego, śmiałego wyczynu. Wygrał Derby na Służewcu na wyhodowanym w Golejewku Kadyksie (brat Kasjopei, która urodziła derbistki Konstelację i Kosmogonię), prowadząc od startu do celownika, z miasta do miasta, jak mawiają służewieccy bywalcy!
1971 – Daglezja i Durango, sensacja i fortuna na błocie
To były pierwsze Derby wygrane przez trenera Andrzeja Walickiego, ale do legendy przeszły ze względu na niezwykłe okoliczności. Poprzedziły je burze i ulewy. Tor był ciężki, choć na wyścig wyszło słońce, na trybunach komplet, kilkadziesiąt tysięcy osób.
Pierwszy raz na żywo Derby transmitowane były w TVP, komentował legendarny Jan Ciszewski, który uwielbiał futbol, żużel i wyścigi konne. Wiedział, że mała, drobna Daglezja, choć nie była faworytką, fruwa po miękkiej bieżni. Od zaprzyjaźnionego Stanisława Dzięciny Ciszewski dowiedział się, że Durango również powinien poprawić po błocie. To były mega fuksy. Ciszewski jako jeden z nielicznych postawił w totalizatorze porządek Daglezja – Durango.

Wyhodowana w Golejewku córka Negresco, siostra świetnego Doryanta, rzeczywiście pofrunęła, wygrała pod wybornym rumuńskim dżokejem Vasile Hutuleacem o 5 długości! To był szok, za porządek z Durango płacono 4128 zł za 20 zł. Przebitka – ponad 200 razy za stawkę. Ciszewski obstawił to dość grubo. Jak mówił – przyjechał na wyścigi tramwajem, mógł wyjechać samochodem, a to w tamtych czasach był towar luksusowy.

1976 – Dylemat Sałagaja: Iranda, czy Jurystka
Stanisław Dzięcina miał rękę do klaczy. To w mojej ocenie, obok Andrzeja Walickiego, najwybitniejszy polski trener w historii, choć Stanisław Molenda, trenując znakomite konie z Golejewka, wygrał więcej. To dla mnie bardzo cenne, że miałem okazję przegadać z Dzięciną o koniach wiele godzin, gdy trenował dla mnie klacz Jubikę, miałem na wyścigach to szczęście do wielkich nauczycieli – przede wszystkim Andrzej Walicki, ale także Jerzy Jednaszewski (w jego treningu wygrywał dla mnie syn Dixielanda – Hollywood), Małgorzata Caprari, Stanisław Dzięcina, Grzegorz Wróblewski)

Tego roku miał dwie wybitne trzyletnie klacze z Mosznej. Jurystka wygrała z ogierami Nagrodę Iwna, Iranda pokonała klacze w Soliny. Sałagaj, jako dżokej nr 1 u „Dzięcioła”, miał prawo wyboru, znał obie klacze. Siedział i dumał. Wybrał Jurystkę (późniejszą matkę Jurora, który wygrał Derby Czech), bo ograła ogiery. Derby (po raz pierwszy ze start maszyny) wygrała Iranda pod Janem Filipowskim, przed znakomitą Smużką, a Jurystka pod Sałagajem była czwarta. Iranda miała fenomenalne przyspieszenie po ojcu, sprinterze Deer Leapie, i trzymała dystans. Założyła znakomitą rodzinę. Jest czwartą matką trójkoronowanego Intensa.

1977 – Spotkanie na szczycie. Konstelacja bije Pawimenta w Derby
Wyścig, który wywołuje ciarki. Ironia losu sprawiła, że w jednym Derby spotkały się dwa być może najwybitniejsze konie w historii polskiej hodowli. Konstelacja pod Bolesławem Mazurkiem pobiła w Derby Pawimenta, na którym jechał sam Mełnicki. To był pojedynek gigantów. Oba konie po multichampionie reproduktorów – Meharim.

W tym samym roku Konstelacja pod Bolesławem Mazurkiem zajmuje 5. miejsce w Yorkshire Oaks w Anglii w gronie najlepszych klaczy w Europie. Do drugiej na celowniku Dunfermline (klacz królowej angielskiej, dla której wygrała St. Leger, bijąc dwukrotnego zwycięzcę Łuku – Allegeda) traci tylko dwie długości. A Mazurek na Konstelacji przez pół prostej był zamknięty w klatce, nie miał przejścia. Gdyby nie to, polska derbistka mogła pokonać Dunfermline.
Konstelacja okazuje się wybitną matką. Jej syn Korab wygrywa Derby w Warszawie i Wiedniu, Karina polski Oaks, a Księżyc Wielką Warszawską.

Co ciekawe, w 1977 roku Derby dla Walickiego wygrała pełna siostra Konstelacji – Kosmogonia pod Andrzejem Tylickim, który później został championem dżokejów w Niemczech, wygrywając tam dwa razy Derby w Hamburgu, na słynnym Acatenango i jego synu Lando.
30 lat później zaprosiłem do Polski młodego Freddy’ego Tylickiego. Syn Andrzeja zaczynał bardzo dobrze jeździć na Wyspach Brytyjskich. Przyleciał do Polski, aby dosiadać w Wielkiej Warszawskiej naszego Kornela, też trenowanego przez Walickiego, prawnuka Konstelacji. Niestety, Freddy kilka lat temu miał bardzo groźny wypadek w wyścigu, musiał przedwcześnie zakończyć karierę jeździecką.

Pawiment okazał się koniem światowej klasy. Żaden koń z Polski nie miał nigdy lepszej kariery. Wygrał, w niemieckim już treningu (został wydzierżawiony) dwa wyścigi G1 – Preis von Europa w Kolonii (bije wybitnego niemieckiego Nebosa) i i Gran Premio Jockey Club e Coppa d’Oro w Mediolanie, co było sensacją, że koń zza żelaznej kurtyny, ogrywa najlepsze konie w Europie. Obok Dżudo jest jednym z dwóch polskich koni, które biegały w Łuku Triumfalnym na Longchamp. Wypadł nieźle – zajął 9. miejsce na 22 konie. Biegał też w USA i w Ameryce Płd.

1979 – Szybszego nie było, czyli Skunks kontra Czubaryk
Był przed laty na trybunie zwanej pieszczotliwie „Świniarnią” kibic-bywalec, który kilka razy do roku krzyczał: „Skuuuunks, szybszego tu nie było”. Prawdopodobnie miał rację. Skunks to była torpeda, fenomenalne przyspieszenie. A jako roczniaka nikt go nie chciał wziąć do treningu, bo był chudy, mały i brzydki. Z losowania trafił do Stanisława Dzięciny.
To był piekielnie silny rocznik z Akceptem, Śmigoniem, Kofeiną, Diakową, Narzanem. Z nimi atletyczny Czubaryk wygrywał. Ale miał pecha, że trafił na Skunksa. Przegrał z nim i w Rulera i w Derby.

Rewanż wziął w Niemczech, w wielkiej gonitwie Preis von Europa – G1. W Kolonii był drugi, zaledwie pół długości za niemieckim championem Nebosem (to do dziś najlepszy wynik w historii konia w polskim treningu). A gdyby dżokej Sałagaj nie zgubił bata, Czubaryk wygrałby ten wyścig! Chyba, że… przegrałby ze Skunksem, który długo nie miał przejścia na prostej i finiszował blisko czwarty, szedł do rywali jak do stojących. To mógł by dublet polskich koni. Za nimi był Pawiment, który trenował już w Niemczech.
Czubaryk był też później ponownie drugi w Preis von Europa, już w niemieckim treningu. Biegał też w Nowym Jorku w Turf Classic i w Eclipse Stakes G1 w Anglii. Dziś to marzenie dla Polaków.

1984 – Niebywały wyczyn Mełnickiego
Wśród dżokejów rekordzistą pod względem liczby zwycięstw w polskim Derby jest nieżyjący już niestety Mieczysław Mełnicki, który wygrał Derby na Służewcu 6 razy, a na dodatek w 1984 roku dokonał wyczynu bez precedensu w historii światowych wyścigów – w ciągu trzech zaledwie tygodni wygrał na Nemanie Derby nie tylko w Warszawie, ale także w Wiedniu, a na Jurorze Derby w Pradze. Wygrał też rok później na Korabie, synu Konstelacji, austriackie i polskie Derby, triumfował również w Derby w Belgii.


1988 – Diablik o koński nos i w czepku urodzony Karkosa
O tym Derby krążą legendy. Odległości były minimalne, cztery konie wpadły na celownik niemal łeb w łeb. Józef Gęborys mógł być pierwszym dżokejem, który wygra Derby trzy razy z rzędu. Dostał do wyboru Diablika i Barnauła. Wybrał Barnauła. Derby wygrał Diablik (to był wielki fuks), o nos przed Iluzjanem (w ten sposób Jerzy Jednaszewski nigdy nie wygrał Derby jako trener), tu za nimi, o krótki łeb, był Tytoń pod Dulem i niecałą długość dalej Angola. Barnauł skończył piąty.

Diablik, syn legendarnego Dakoty, wszedł do Derby kuchennymi schodami poprzez zwycięstwo w Nagrodzie Aschabada. Dostał pechowy, trzynasty numer startowy. Pojechał na nim jedyny dżokej, który był wtedy wolny – Stanisław Karkosa. Popularny „Foka” (ze względu na sumiastego wąsa), pojechał życiowy wyścig. Wygrał Derby o nos (o wąs).
1989 – Rekord toru Krezusa i pierwsze Derby Dula
To niezapomniane wspomnienie. Pierwsze Derby, które dobrze pamiętam z pobytu na torze. W Nagrodzie Iwna wygrał moszniański syn Dakoty – Oregon przed golejewskim, niewysokim Krezusem (Pyjama Hunt – Kresyda po Dersław), zwycięzcą Rulera.
W Derby trener Stanisław Dzięcina postanowił „zabić” Krezusa tempem. Na front wyszły trzy „Dakociaki” z Mosznej – siwa Jessica, Toskano i Oregon. Podkręcały tempo. Na prostej szaleńcza walka. Oregon, Krezus, Krezus, Oregon, Krezus, Oregon – słychać z megafonów głos Krystyny Karaszewskiej. Za nimi trzy wspaniałe klacze – Świtezianka, Karina i Dione. Krezus pokonuje Oregona o długość i bije rekord toru na 2400 m – 2 min 28 s. Do dziś to najlepszy czas w polskim Derby. To też pierwsza wygrana w Derby dla Tomasza Dula.

Krezus zdobywa potrójną koronę, a następnie biega w niemieckim treningu na Zachodzie, rozsławia polską hodowlę, jako „król płatnych miejsc”. Jest drugi w Preis von Europa G1 za niemieckim derbistą Mondrianem. W gonitwach G1 w Berlinie i Wielkiej Nagrodzie Baden Baden jest na 3–4 miejscu, wygrywa słynny Lomitas, z którym pracował „zaklinacz koni” Monty Roberts.
Krezus – cóż to był za koń.

1990 – Kozłowski z ostatniego miejsca
Upał, 30 stopni. Kilkanaście koni w Derby. Mały, niepozorny kasztan z Golejewka w treningu Walickiego biegnie na ostatnim miejscu w dystansie, jak to miał wówczas w zwyczaju dżokej Janusz Kozłowski. Konie wychodzą na prostą. „Kozioł” w swoim stylu przesuwa się do przodu, wychodzi jak zwykle szeroko na pole, mija kolejnych rywali.

Zwykle spokojna, a wtedy na finiszu podekscytowana Krystyna Karaszewska, która wówczas komentowała wyścigi, a później przez wiele lat prowadziła księgę stadną, swoim pięknym niskim głosem, krzyczy na ostatnich metrach: ”Akkkksum, Baaassetla”. Syn Addis Abbeby, wnuk Dakoty, wygrywa z Basetlą o łeb.
Cóż to był za finisz Kozłowskiego z ostatniego miejsca.

1991 – Córki Pyjamy Hunta wjeźdżają dubletem, kontrowersyjna dyskwalifikacja Susy
Trzeci rok z rzędu Derby na Służewcu wygrywa koń po Pyjama Hunt, ogierze który był czwarty w angielskim Derby w Epsom.
Ponad rok przed tym wyścigiem biorę jako 17-letni chłopak spis wszystkich kilkuset dwulatków w Polsce i mówię do mojego kolegi: Derby wygra Kliwia przed Tabakierką (moja ulubiona klacz, dziś mam w hodowli z tej rodziny Testarossę, która wygrała 5 imiennych gonitw na Służewcu i nieźle biegała we Francji).

Puka się w czoło. Obie klacze po Pyjama Hunt, matki mają po Dakocie. Przychodzi pierwsza niedziela lipca. Dorabiamy sobie, by zagrać w Derby porządek Kliwia – Tabakierka. Znowu upał. Pierwszy raz w życiu wypijam lampkę alkoholu. To plus słońce wystarczy, abym zasnął na torze. Budzę się po Derby, nie widziałem na żywo wyścigu, pytam kolegi, kto wygrał. „Kliwia przed Tabakierką” – odpowiada. Wręcza mi plik banknotów. „Postawiłem za ciebie twój porządek w Derby” – oświadcza.

Ale słyszę gwizdy. Cały tor skanduje „Sta-siek Sa-ła-gaj”. O co chodzi – pytam kolegę. „Susy wygrała, ale ją zdyskwalifikowali, Zajechał Rumen drogę Kozłowi i Dulowi. Szwagrowie wygrali”.
Znowu pech Sałagaja. Nawet jak wygrał Derby, to przegrał. Bo to on trenował Susy. Dul podniósł rękę w górę, złożył protest przeciwko Ganczewowi. Komisja go uwzględniła. Crossing był, ale niewielki, przeszkadzanie takie sobie. W Anglii na 100 procent wynik z toru zostałby utrzymany. Ja miałem farta z porządkiem, Sałagaj znów pecha.

1993 – Starszy uczeń wygrywa Derby!
Upsala, córka Who Knowsa, jest fenomenalna. Wygrywa Rulera z ogierami o kilkanaście długości. „Maszyna do galopowania” – komentują w telewizji Małgorzata Caprari (znakomita znawczyni wyścigów i hodowli) oraz hodowca Upsali Roman Krzyżanowski, twórca potęgi stadniny w Jaroszówce. W Iwna stajnia jedzie na Tanamerę, Upsala jest druga, wstrzymywana. W Derby jest faworytką. „Stasiek Sałagaj tym razem nie przegra” – zaklinają rzeczywistość kibice.

Przegrał. W niezwykłych okolicznościach. Upsala jest druga. Wygrywa mega fuks Durand (w Iwna był daleko) pod starszym uczniem Mirosławem Pilichem, którego prawie nikt nie zna. Wypłata z góry 111:1. Szok. Pierwszy triumf w Derby przyszłej „Królowej Służewca” – Doroty Kałuby i reaktywowanej stadniny w Stubnie, kierowanej wprawną ręką Leszka Strzałkowskiego. Durand jest synem polskiego Jurora, derbisty z Pragi.
Później Upsala wygrywa Oaks, w Wielkiej Warszawskiej bije jak chce Duranda, ale w Derby znów zadziałało „fatum Sałagaja”. Durand jest przez Jurora wnukiem Jurystki, którą wybrał Sałagaj zamiast Irandy. Klątwa wielopokoleniowa.

1994 – Trzeci raz wygrywa Derby syn Dixielanda, a po WW „Chmura” wchodzi na kolanach po schodach
Jedną z największych legend polskich wyścigów jest wyhodowany w Widzowie przez Jarosława Kocha Dixieland, który z wielką przewagą, prowadząc od startu do celownika (zmdom) wygrał Wielką Warszawską. Okazał się później fantastycznym reproduktorem. Trzech jego synów (z trzech różnych stadnin) wygrało polskie Derby – w 1986 i 1987 roku uczyniły to Bachus z Golejewka i Solozzo z Widzowa, a w 1994 roku Limak ze Stubna pod Bolesławem Mazurkiem. Było to drugie z rzędu zwycięstwo trener Doroty Kałuby i konia ze Stubna. I drugie z rzędu zwycięstwo w Derby konia po polskim ogierze, bo rok wcześniej triumfował Durand, syn Jurora.
Na początku lat 90-tych wciągnąłem w wyścigi konne moją pierwszą redakcję, w której pracowałem – „Sztandar Młodych”. W latach 1994-1995 za moją rekomendacją „SM” dzierżawił od stadniny w Golejewku maleńką, ale niezwykle dzielną klacz – Appasionatę (Winds of Light – Addis Abbeba po Dakota), która biegała w barwach redakcji w treningu Andrzeja Walickiego. Appasionata miała pecha do drugich miejsc, tak było choćby w Oaks i Wielkiej Warszawskiej (najlepsza z koni trenowanych w Polsce), w Derby była trzecia za Limakiem właśnie i Daph Bidem. Pojechał na niej gościnnie Tomasz Rejek, bo stajenny dżokej Janusz Kozłowski był zawieszony przez Komisję Techniczną, która nie zgodziła się na jego warunkowy dosiad. Rejek nie miał przejścia i trochę się spóźnił z finiszem, Kozłowski znał klacz świetnie, mógł to wygrać.

W tym samym roku legendarny węgierski dżokej Pal Kallai (ostatni raz wygrał Derby w Budapeszcie mając 67 lat, ostatni wyścig pojechał, gdy miał 73 lata), jako 61-latek, wygrał na Służewcu Wielką Warszawską, dosiadając 5-letniego amerykańskiego Montauciela, trenowanego na Węgrzech przez Ferenca Farkasa. Montauciel pokonał wtedy właśnie Appasionatę. Z tą Wielką Warszawską wiąże się barwna anegdota. W tym samym roku, znany służewiecki spiker Tomasz Chmurzyński, który pracował wówczas w „Super Expressie”, wydzierżawił dla swojej redakcji innego dobrego konia z Golejewka Ammana, którego – podobnie jak Appasionatę – trenował Andrzej Walicki. Amman wygrał w tamtym sezonie St. Leger i stajenny dżokej Janusz Kozłowski jechał na nim w WW, a na Appasionatę zaprosiliśmy świetnego dżokeja z Chile, odnoszącego sukcesy w Skandynawii – Manuela Santosa.
Z „Chmurą” – ponieważ ciągle przekomarzaliśmy się, kto jest lepszy z gazetowych koni: Amman czy Appasionata – przyjęliśmy koleżeński, prestiżowy, honorowy zakład. Jeśli Amman będzie w WW przed Appasionatą, to po wyścigu, przy publiczności, ja wchodzę na kolanach po schodach na pierwsze piętro trybuny honorowej na Służewcu. Jeśli lepsza okaże się Appasionata – to odwrotnie. Choć oba konie były po ogierze Wind’s of Light, to był pojedynek Dawida z Goliatem. Amman był wielki, potężnie zbudowany, wyglądał jak kulturysta. Appasionata, 153 cm w kłębie, chudzinka, wyglądała jak pchełka, jak roczna córka starego reproduktora. Jeszcze raz okazało się w wyścigach, że wzrost i muskulatura nie biegają, ale serce, geny i płuca.
Appasionata finiszowała druga za Montaucielem, Amman był czwarty. Po bodajże trzech schodkach na kolanach, wspaniałomyślnie zwolniłem przegranego w tym zakładzie Tomka Chmurzyńskiego z dalszej wspinaczki na pierwsze piętro trybuny honorowej. Stare, dobre czasy. Nie opuszczała nas wtedy młodzieńcza, ułańska fantazja.
1995 – Grzegorz Wróblewski z Sopotu obala monopol Służewca i odfruwa do Emiratów Arabskich
W latach 90-tych, mimo transformacji, ciągle monopol w treningu koni pełnej krwi angielskiej i czystej krwi arabskiej mieli trenerzy ze Służewca. Pierwszym, który realnie to na chwilę przełamał, był nie kto inny jak nasz wyścigowy globtroter Greg Wróblewski. Wrócił ze Szwecji i rozpoczął trening koni na torze w Sopocie, przecierając szlaki. Początkowo traktowano go z przymrużeniem oka, ale stopniowo zaczął się dobierać do skóry utytułowanym służewieckim trenerom i wygrywał coraz więcej znaczących gonitw. Ukoronowaniem tego było zwycięstwo w Derby 1995 na Służewcu trenowanego w Sopocie przez Wróblewskiego moszniańskiego Numerousa (Who Knows – Normandia po Mehari) na dodatek pod młodym praktykantem dżokejskim Piotrem Słobodzianem. To był mały szok i wstrząs dla warszawskiego środowiska.

Było to zwycięstwo trochę szczęśliwe, bo już wtedy polskie Derby mogła po raz pierwszy wygrać kobieta. Katarzyna Szymczuk zajęła drugie miejsce na Wolarzu (1,75 długości za Numerousem), który jednak w dystansie uczestniczył w dość poważnej kolizji, został potrącony i sporo stracił. Gdyby nie to zdarzenie, mógł wygrać. Wolarz powetował sobie to, wygrywając St. Leger i Wielką Warszawską (Katarzyna Szymczuk jako jedyna kobieta zwyciężała w WW).
„Wróbel” natomiast, wypromowany poprzez sukcesy w Szwecji i na Służewcu, odfrunął do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie dostał kontrakt trenerski w stajni w Abu Dhabi u prezydenta tego kraju. Obecnie od wielu lat pracuje w Czechach, gdzie doprowadził klacz Orphee des Blins do trzech zwycięstw z rzędu w słynnej przeszkodowej Wielkiej Pardubickiej.
1996 – Wonderful, znaczy cudowny, czyli mały derbista z pastwiska
Jest jesień 1993 roku. Wyjeżdżam z trenerem Walickim na przegląd koni do Mosznej. Po nim wstępujemy do nowo powstałej nieopodal prywatnej stadniny Drei W Stud Farms, którą zarządza Hubert Szaszkiewicz, były hodowca z Mosznej. Oglądamy jedne z pierwszych koni, sprowadzonych do Polski z Zachodu po transformacji. Wpada mi w oko delikatny, szlachetny kasztanek. Ma kilka miesięcy. Co to za koń – pytam Szaszkiewicza. „Wonderful, znaczy cudowny. Jest po Most Welcome” – odpowiada. „Ten koń za trzy lata wygra Derby na Służewcu” – śmiało prorokuję. „W takim razie musi trafić do treningu Pana Andrzeja” – deklaruje hodowca.
Trafia. W pierwszą niedzielę lipca 1996 roku Mirosław Pilich na ostatnich metrach łapie w celowniku Donnę Grafię pod Katarzyną Wojtasiak i Wonderful wygrywa dla Walickiego kolejne Derby. Tak się wyławia na pastwisku kilkumiesięcznych derbistów.

1997 – Pada mit niefartownego siwego
Jest powiedzenie wśród koniarzy: „Nie miał dobrego, kto nie miał nigdy siwego”. Siwe folbluty to rzadkość, ale trochę ich jest.
Pan Józio Gęborys z uśmiechem zawsze mi żartobliwie powtarzał: „Derby nie wygrywa koń siwy i koń ze Strzegomia”.
I przez dekady tak było. Aż przyszedł rok 1997. Siwy Mustafa maść odziedziczył po dziadku – Euro Starze. Spadł deszcz. Dulu pojechał na klasę, na orła. Wyszedł na front 1000 metrów przed celownikiem, jak to nie on, inaczej niż w klasycznych podręcznikach jest napisane. „Wygrał o kawał” – jak mówi się na Służewcu.
Padł kolejny mit. Siwy koń wygrał Derby na Służewcu. W latach 1993–98 Dorota Kałuba zawieszała 4 razy w ciągu sześciu lat błękitną flagę nad swoją stajnią. Dul od 1997 do 2000 roku wygrał trzy z czterech rozegranych Derby.

1999 – Galileo otwiera dla nas drogę do Anglii
Był taki serial fantastyczny w latach 80. „Kosmos 1999”. To była data niewyobrażalna. W tymże 1999 roku Janusz Romanowski (był właścicielem Legii i Polonii Warszawa, gdy zdobywały mistrzostwo Polski w piłce nożnej) dokonał sprawy niewyobrażalnej wówczas dla środowiska wyścigowego w Polsce. Miał na Służewcu i w hodowli grupę kilkudziesięciu koni, które kupił w Anglii. To był przełom.
Country Club przyjechał do Polski z Wysp jako źrebak. W 1999 roku wygrał dla Romanowskiego Derby. To był dublet trenera Sławomira Walotka. Drugi był Galileo (ale polski po Jape, a nie ten po Sadlers Wells) kupiony przez Romanowskiego z Mosznej, od Goldiki po Dakocie. W St. Leger Galileo, który był późniejszy, wygrał już z Country Clubem jak chciał. Polska myśl hodowlana pokonała brytyjską.

Jesienią następnego roku Romanowski sprzedał Galileo Anglikom za 130 tysięcy złotych, był najdroższym koniem na aukcji na Służewcu. Efekt przeszedł oczekiwania. W treningu Toma George’a Galileo na królewskim torze w Cheltenham wygrał podczas słynnego mityngu wyścig płotowy G1 w stawce 27 koni na 4200 metrów!
W konsekwencji inna córka Jape’a, derbistka z 2001 roku Kombinacja została sprzedana do Anglii za około milion złotych. Niewiele niższą cenę osiągnął trójkoronowany w 2002 roku na Służewcu Dancer Life (państwo Pokrywkowie wyhodowali też Dżesmina, który sięgnął po potrójną koronę w 2005 roku).

2000 – Ładować, czyli jak była kupiona jedyna trójkoronowana klacz Dżamajka
Jesienią 1998 roku pojechałem w doborowym towarzystwie na aukcję roczniaków do Widzowa – z trenerem Walickim, panem Andrzejem Prądzyńskim, który hodował konie jeszcze przed wojną, a także w nowej Polsce po transformacji ustrojowej w 1989 roku, oraz z Ewą Laskowską, córką wybitnego aktora Gustawa Holoubka, która jeździła na Służewcu jako amatorka, a przez lata była właścicielką koni wyścigowych i hodowczynią.
Wspaniała klacz i duże pieniądze były wtedy, jak się okazało, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyłożyć tylko około 10 tysięcy złotych, tyle bowiem kosztowała Dżamajka. Na aukcji nie została sprzedana, nikt jej nie licytował. My też nie mieliśmy nosa i intuicji, a przecież trener Walicki trenował jej matkę Dżamirę, która była jednak dość przeciętna. Ale powód był też inny. Dżamajka była po polskim ogierze Jurorze, a nie po zachodnim. A my wszyscy ciągle po latach komunizmu mamy kompleks Zachodu. Wszystko co od nich to lepsze. A przecież Juror to derbista z Pragi, a jako reproduktor ojciec derbisty Duranda, trójkoronowanej Dżamajki i ojciec matki niesamowitego Intensa.
Tego samego wieczoru Zbigniew Makowski był już po kilku drinkach, kiedy zapytano go, czy kupi, już po aukcji, z wolnej ręki, wyrośniętą kasztankę. Legenda głosi, że zapytał ile kosztuje i gdy usłyszał cenę, bez oglądania jej i bez analizy rodowodu, wydał dyspozycję – „Ładować!”.

No i załadowano mu Dżamajkę, uważaną przez niektórych za klacz stulecia polskich wyścigów. Na 11 startów w Polsce przegrała tylko raz, tylko dlatego, że jako dwulatka wyszła do startu nie w pełni przygotowana po chorobie. W pozostałych gonitwach zwyciężała lekko, nie tknięta batem przez dżokeja Tomasza Dula. Wygrała w treningu Bogdana Strójwąsa i Doroty Kałuby 449 tysięcy złotych, ponad 40 razy więcej niż kosztowała. Wygrała kolejno nagrody Rulera, Iwna, Derby (w rekordowej obsadzie 20 koni), Oaks, St. Leger, Wielką Warszawską, Golejewka i Kozienic. Jest jedyną w historii w Polsce trójkoronowaną klaczą. A w zasadzie ma 5 koron, bo też Oaks i WW.
Jedyna rysa na jej wizerunku, to brak sukcesu na Zachodzie. Wygrała Wielką Nagrodę Słowacji w Bratysławie (bijąc Galileo, ale tego polskiego), ale w Hansa Preis G2 w Hamburgu była bez miejsca, choć pobiła niemieckiego derbistę Belenusa (krył w Polsce, ojciec Intensa, Hipolinera, Kundalini, czy Kardinale) i oaksistkę Catanię. Niemcy chcieli ją kupić za 100 tysięcy marek, ale właściciele odmówili. Odsprzedali ją do Widzowa na matkę. Urodziła kilka dobrych koni, ale nie na swoją miarę. W niedzielę 7 lipca 2024 roku w gonitwie dla debiutujących dwulatków pobiegnie Dżazman, wnuk Dżamajki.
Z tej wyprawy na aukcję do Widzowa najbardziej zapamiętałem sytuację trochę z komedii, trochę z horroru. Wracaliśmy nocą. Prowadził auto Andrzej Prądzyński, który uwielbiał to robić, ale miał już grubo ponad 80 lat i nie można było rzec, że sokoli wzrok. W połowie trasy między Widzowem, a Warszawą, Pan Andrzej mówi do nas: „nie chcę was przesadnie martwić, ale od wyjazdu ze stadniny, to ja w zasadzie… nic nie widzę”. W samochodzie powiało grozą, ale jakoś szczęśliwie dojechaliśmy do Warszawy, przypominając sobie po drodze stary dowcip o ślepym koniu, który zapytany, czy wygra Wielką Pardubicką, odrzekł: „Nie widzę przeszkód”.
Robert Zieliński
Na zdjęciu tytułowym Derby 1976. Iranda (z prawej) wygrywa przed Smużką. Fot. Mirosław Iringh.