Salih Plavac, pochodzący z Bośni sympatyk wyścigów konnych, po wieloletniej przygodzie w roli hodowcy i właściciela koni wyścigowych w Polsce, postanowił wziąć też na swoje barki trening własnych koni. W ośrodku w województwie świętokrzyskim prowadzi również własną hodowlę. Na tych wszystkich płaszczyznach co roku notował pojedyncze sukcesy, ale wygląda na to, że sezon 2024 może być dla niego najlepszy od rozpoczęcia kariery trenerskiej. Niedawno Luna Rae wywalczyła status wiceoaksistki, a w minioną sobotę Crystal Wine wygrała chorwackie Derby.
Michał Celmer: Skąd wziął się pomysł wyjazdu z Crystal Wine do Chorwacji?
Salih Plavac: To był taki wyjazd znienacka. Nie planowałem wcześniej wyjazdu w terminarzu, a szczególnie z Crystal Wine. Temat się urodził po tym jak zadzwonił mój znajomy, który ma konie na Węgrzech i w Chorwacji. Powiedział mi o tym, że po około dziesięciu latach wracają chorwackie wyścigi i odbędą się Derby. Poprosił żebym wysłał jakiegoś konia, który będzie w stanie rozgrywać ten wyścig. Konkurencja miała nie być duża, spodziewaliśmy się pięciu, może sześciu koni. Wahałem się kilka dni, ale dostałem zaproszenie od tamtejszego Jockey Clubu, który chciał promować swoje wyścigi zagranicznymi końmi i nazwiskami. Chcą pokazać się z dobrej strony na początku i rozwijać swoje wyścigi. Moim zdaniem idą w dobrym kierunku i po przespaniu kilku nocy z tym tematem, zdecydowałem się zgodzić. W grę wchodziły Galiwells i Crystal Wine. Ogier biega u nas, więc padło na klacz.
Jak Pan ocenia tamtejsze warunki?
Zapewniali mnie, że warunki są dobre i oczywiście tor nie był zły. Tamten tor jest bardzo podobny do sopockiego toru, gdzie nawierzchnia jest bardziej piaskowa niż trawiasta, dlatego podczas wyścigu tak się kurzyło. Uważam, że to bezpieczny tor. Mówię o tym, żeby uspokoić ludzi, którzy na Facebooku wypowiadają się negatywnie na ten temat. Crystal Wine wróciła cała i zdrowa, a bardziej niż wyścigiem przejęła się daleką podróżą. Spokojnie, nie wysłałbym konia, jeśli narażałoby to jego zdrowie. Piąty rok trenuję konie i żaden nie odniósł poważnej kontuzji, jak pęknięcie, urwanie ścięgna, czy złamanie. Szczególnie, że to nie był wyścig o wielkie pieniądze. Tory są tam jakie są, to nie warunki jak w Warszawie, ale naprawdę nie ma dramatu. Raczej do wyjazdu motywowała mnie chęć pomocy znajomym. Utworzyli syndykat, aby puchar został na Chorwacji. Mamy dużo przyjaciół w Zagrzebiu i ogólnie w Chorwacji, czy w Bośni, gdzie teraz wyścigi mocno zaczęły się rozwijać. Cały czas ktoś z tamtych stron odzywa się do mnie z zainteresowaniem odkupienia ode mnie koni.
Stawka była raczej przeciętna, ale też nie tak słaba jak można było się spodziewać.
W stawce była jedna niezła węgierska klacz, która zajęła czwarte miejsce w lokalnym wyścigu Gd-2 na Węgrzech i jest faworytką na Oaks zaplanowany za dwa tygodnie. Sukces Crystal w chorwackim Derby to żaden wielki prestiż, ale cieszymy się, bo Derby to zawsze Derby. To zostaje w pamięci długo, w jakim państwie by to nie było.
Oaks węgierski czy chorwacki?
Węgierski, chorwackiego nie będzie. Ja nie wysyłam Crystal, bo nie chcę biegać po dwóch tygodniach, ale ona ma tam wystartować.
Czy Crystal Wine została sprzedana?
Nie. Została wydzierżawiona na ten jeden wyścig. Współpracujący z nami dzierżawcy bardzo się cieszyli z takiej okazji, tym bardziej, że udało się wygrać. Cieszyli się nawet na pewno bardziej niż ja. Moja żona mnie tam zastępowała i wyjazd zapamiętamy jako same plusy. Crystal miała tam bardzo dobrą opiekę i mamy powody do zadowolenia.
Miała do przejechania spory kawałek Europy. Nie przejęła się tą podróżą?
Wcale. To koń z bardzo dobrą głową. Przyjechała tam dzień wcześniej. Było bardzo gorąco, szybko ją wykąpaliśmy, ale się nie przejmowała. Miała do przejechania około 1000 kilometrów w jedną stronę, jednak nie odczuła zmęczenia. Po podróży wyglądała rewelacyjnie.
Czyli jechała na raz całą trasę?
Tak. My zawsze jeździmy na raz. Po dziesięciu godzinach była na miejscu.
W takim razie chyba trzeba brać Crystal za klacz, która najlepiej czuje się torach lekkich lub piaskowych.
Tak. Jako dwulatka, jak biegała na lekkich torach, to biegała super, a na cięższym nie. Na lekkim spisuje się rewelacyjnie, ale jak tor jest elastyczny, powyżej 3,0, to się bardzo męczy. Także w mojej ocenie nadaje się na bardziej suche tory, szczególnie z krótkimi prostymi, jak w Węgrzech, czy na Słowacji. Ma sporo szybkości i na krótkiej prostej umie to wykorzystać. Na pewno teraz pobiegnie w Nagrodzie Rzeki Wisły, ale później nie wiem, czy jeszcze ją tu zobaczymy. Raczej będziemy szukać jej lżejszych torów we Włoszech, na Słowacji, czy na Węgrzech.
Lekki tor jest też za naszą zachodnią w granicą w Lipsku. Nawet raz tam Pan pojechał, może to kierunek dla Crystal.
Tor w Lipsku jest bardzo trudny, więc wolałbym raczej gdzieś indziej.
Skoro według Pana lubi tory piaskowe, to może jakaś gonitwa niższej rangi we Francji. Wiem, że rozpatruje Pan opcję sprawdzenia tam swoich koni.
Jeszcze o tym nie myślałem, bo w tym roku jest już za późno.
We Francji całą zimę można znaleźć wyścigi na nawierzchni PSF.
Może faktycznie tam pojedziemy jesienią. A może zmieni trenera i ją wyślemy do Francji. Z wyjazdów mogę zdradzić, że za dwa tygodnie Moonara jedzie na Węgry, startować na 1000 metrów. To taka ich grupa druga, czyli nasza kategoria B lub nawet A.
A jaka jest tam pula nagród?
Koło 10 tysięcy euro za pierwsze miejsce. Kilometr po prostej na 1000 metrów, mają tam bardzo szybki tor, więc jedziemy z dobrym nastawieniem.
Wspomniał Pan o pomyśle zmiany trenera Crystal Wine. Do kogo miałaby trafić?
Chętnie oddałbym ją do treningu Alicji i Roberta Karkosów, o ile się zgodzą.
Jest jeszcze jakiś koń, którego chciałby Pan wysłać na stałe do Francji?
Moonara, która w Polsce się marnuje, a ma duże możliwości. Podobnie bardzo szybka Remama może sprawdzić się we Francji, a czwarty koń to Vir. Wszystkie mają francuskie pochodzenia i szanse pokazania się dobrze na Zachodzie. Cały czas o tym myślę.
Vir ostatnio pokazał się dobrze na Służewcu. Już większość kibiców w niego zwątpiła, mimo że Pan uparcie w niego wierzył.
Ja go cały czas liczę. To dobry koń. Widzę jak on pracuje, ma dobrą głowę i wiem, że go stać na dobre starty. Potrzebuje tempa i przestrzeni, nie można z nim walczyć, musi galopować spokojnie, na swojej dużej akcji.
Czyli zobaczymy go jeszcze lepiej biegającego jesienią?
Taką mam nadzieję, Teraz miał dużą wagę, w lepszych warunkach, na mocno elastycznym torze, może pokazać się dobrze.
Najlepsza w stajni wydaje się być Luna Rae, tegoroczna wiceoaksistka. W najbliższą sobotę zobaczymy ją w Nagrodzie SK Krasne, odpowiedniku angielskiego Yorkshire Oaks. Jak ją Pan ocenia przed tym startem?
Jest zgłoszona do Wielkiej Warszawskiej. Zobaczymy jak będzie biegała w sobotę i później w Wielkiej, a co dalej to ustalimy po analizie wyników. O Lunie nie będę dużo mówił. Dla mnie to koń innej rasy. Folbluty są znacznie szybsze od arabów, ale gdyby była jeszcze jedna rasa, szybsza od koni pełnej krwi angielskiej, to ona byłaby jej przedstawicielką. Tak bardzo się wyróżnia, przynajmniej w mojej stajni. Nie ma jak jej porównywać do jakichkolwiek innych moich koni.
Dobrze pokazała się ostatnio też dwuletnia Smooth Sea. Konie po Smooth Daddym biegają raczej słabo. Jak ona wypada na tle rówieśników, czy może iść w ślady Luny?
Nie wiem. Miała dopiero jeden wyścig, ma sporo szybkości, a to jest bardzo ważne u koni wyścigowych i to ją odróżnia od Smooth Queens, córki tego samego ogiera, która nie ma szybkości wcale. Przyszła na gotowy wyścig, rywale zrobili mocny wyścig, a ona to wykorzystała. Dużo wyłamała, sporo straciła po starcie i później jeszcze w dystansie, a potem wygrała łatwo, ale może to być efekt takiego stylu rozegrania gonitwy. W kolejnym wyścigu pobiegnie ze znacznie lepszymi końmi i będzie lepsza okazja do zweryfikowania jej umiejętności.
Jest jakiś lepiej zapowiadający się od niej dwulatek w Pana stajni?
Kompletnie zawiódł mnie ostatnio Gift Of The Queen, który się wyróżnia. Liczyłem na łatwe zwycięstwo, a on nie dał sobie rady. Nie mamy na to wytłumaczenia. Dżokej był z niego zadowolony, mówił, że to niesamowity koń. Co się stało w wyścigu – nie mam pojęcia. Źle szedł, rzucał głową na wszystkie strony. Może za mocną robotę zrobiliśmy i nie doszedł do siebie.
A z przyszłych debiutantów, któregoś można wyróżnić?
Tak, mam jednego do wyróżnienia. Syn Kodi Beara…
No tak, zawsze Pan mówił o tych “Kodi Bearach”…
Wydaje się bardzo dobry koń. Jest ogromny, już teraz ma 168, może 170 centymetrów w kłębie.
Przy pomiarach przed sezonem był większy od wielu trzylatków (164 cm).
Nie mierzyłem go od tamtej pory, ale może już mieć 170 cm. Imponuje wyglądem i talentem. Pokazuje chęci i możliwości, ale musimy pracować z nim spokojnie. Jako dwulatek pewnie pobiegnie raz, może dwa razy.
Często zaznaczał Pan, że nie ma za bardzo możliwości robienia mocniejszej przygotowawczej pracy i galopów, ale trenowane przez Pana dwulatki radzą sobie dobrze lub nawet bardzo dobrze. Z czego to wynika, jakieś tajniki treningowe, które podpatrzył Pan na wyjazdach do Anglii, gdzie w przeszłości obserwował Pan tamtejszych trenerów?
O Newmarket nawet nie chcę myśleć, mam Anglii dosyć. Po ostatnich zakupach koni na tamtejszej aukcji jestem rozczarowany podejściem Anglików do treningu. Na palcach jednej ręki można policzyć tamtejszych “dobrych” trenerów, którzy liczą się nie tylko z wynikami, ale także z samymi końmi. Nie podoba mi się to. Mają pod dostatkiem materiału i za mocno przyciskają konie. Nie przejmują się ich zdrowiem. Kolejny raz tam pojechałem, przed miesiącem. Znów doglądałem koni na aukcji, z resztą kupiłem pięć koni, przyglądałem się treningom, życiu w stajni i samym wyścigom. Teraz patrzę już na to inaczej niż kiedyś, wiem o co chodzi w treningu, pracy z końmi i nie pochwalam tego, co się tam dzieje.
To nie jest tak, że nie robię galopów. Robię, ale mój tor treningowy prowadzi pod górę. Nie mogę zrobić galopu jak na torze wyścigowym, po płaskim i złapać czas swoim koniom, jak na Służewcu. Praca tutaj jest wolniejsza, ale konie potrafią galopować w trudniejszych warunkach, dlatego jak pojechałem z Moonarą do Hoppegarten (tor w Berlinie – przyp. red.) to byłem pewny, że tam dobrze wypadnie. To ciężki tor, ale moje konie sobie na takich radzą. bo codziennie na takim trenują, ale wyszło odwrotnie.
To ciekawa kwestia, co się stało w Berlinie? Dlaczego jej nie poszło?
Była tylko jedna przyczyna tego wyniku (Moonara była 7. w niemieckim Listed na 1000 m – przyp. red.). Bardzo dobrze się czuła, sam ją wiozłem. Dobrze spisała się w transporcie, jadła, była zrównoważona i zrelaksowana. Wszystko było super do pewnego momentu. Odebrałem siodło od dżokeja, dałem mu dyspozycję i wszystko było normalnie. Zacząłem ją siodłać, położyłem ścierkę i zobaczyłem coś dziwnego. Ścierka była bardzo długa, a na jej końcu znajdowały się kieszonki. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem, mimo licznych wyjazdów zagranicznych najpierw w roli właściciela, a później trenera. Później okazało się, że do tych kieszeni dżokej wrzucił ciężarki ołowiane. Dał mi cieniutkie siodło, a obciążenie wsadził do ścierki. Byłem zdziwiony. Koń poszedł na wyścig i oczekiwaliśmy dobrego startu, ale szybko wiedziałem, że nie mam już co na to liczyć. Sześćset metrów przed celownikiem zaczęła zadzierać łeb i wyłamywać w lewą stronę. Nie wiedziałem o co chodzi, co się stało. Po rozsiodłaniu, zobaczyłem, że w miejscach gdzie znajdowały się ciężarki, na grzbiecie miała już wielkiego guza o średnicy 8 i wysokości 2 centymetrów. To musiało sprawić jej olbrzymi ból. Gdy dżokej zaczął ją posyłać, ciężarki po prostu obijały jej grzbiet, a ból nie pozwalał jej na wydajny galop i walkę o wysokie lokaty. To tym bardziej przykre, że liczyliśmy na black type. Byłem niemal przekonany, że w tym wyścigu uda jej się zająć miejsce w pierwszej trójce. Ostatecznie kończyła siódma, 4 długości za trzecim miejscem. Przez kilka dni musieliśmy smarować jej tego guza specjalną maścią. To było dla mnie nie do przewidzenia. Następnym razem będę na to przygotowany.
Planuje Pan dać jej jeszcze jedną szansę w Listed?
Zobaczymy jak przeleci na Węgrzech. Jeśli pójdzie jej tam dobrze, to poszukamy jakiegoś wyścigu na 1000 metrów we Francji.
Negatywnie wypowiedział się Pan o Anglii, a w rozmowie przed wywiadem, wspominał mi Pan o sporych zaniedbaniach u koni zakupionych w Anglii, co pokrywa się też z opiniami innych trenerów przygotowujących konie z aukcji koni w treningu. Mimo to jednak chętnie kupował Pan konie na tych aukcjach, w taki sposób trafił Pan przecież na wiceoaksistkę…
Właśnie dlatego, że kupiłem Lunę Rae, która wyglądała na aukcji wprost strasznie i później się wyrobiła, to postanowiłem dać sobie szansę z kolejnymi końmi na takiej aukcji. Jakby u mnie w stajni jakiś koń tak wyglądał, to pewnie zaraz zjawiłaby się u mnie kontrola i obrońcy praw zwierząt. W Anglii niestety to norma. Tam patrzą tylko do przodu i na wyniki. Luna pokazała się u nas dobrze i chciałem dalej szukać tak szczęścia, podejmując ryzyko. Kupiłem teraz pięć koni i każdy z nich ma co najmniej jeden problem. Bez większych wad jest Sovereign Nation, który ostatnio biegał w Warszawie. To raczej udany zakup. W pierwszym starcie był trzeci, ale startował na zbyt krótkim dla siebie dystansie.
Czy z tego wynika, że nie będzie już Pan kupował koni na aukcjach koni w treningu?
Nie, wprost odwrotnie. Będę kupował konie tylko na takich aukcjach.
Za drogo wychodzi kupowanie roczniaków?
Nie chodzi o to. Roczniak to dobry pomysł tylko, że musimy patrzeć także na inną perspektywę. Na dwulatki trzeba długo czekać, a kupując konie w treningu nie musimy liczyć się z kilku czy nawet kilkunastomiesięcznym okresem dojrzewania, który dotyczy roczniaków. Roczniaki sobie na jakiś czas odpuszczę.
To ciekawe i rzadko spotykane podejście. Mimo tego jak te konie są zapuszczone, uważa Pan, że to lepszy pomysł niż zakup koni nieukształtowanych, ale też nieskalanych niczyimi błędami. Spore ryzyko.
Spore ryzyko jest też w przypadku zakupów roczniaków. Kupowanie roczniaków to jak kupowanie kota w worku. Nie mamy pewności jak taki koń się rozwinie i będzie wyglądał w przyszłości. W przypadku koni starszych widzimy wszystko dokładnie, mamy podane jak na tacy. W dodatku za dobrego roczniaka z odpowiednim rodowodem trzeba zapłacić krocie. Nie wiem, czy to dobra decyzja, ale taki mam teraz plan.
Do tej pory miał Pan zawsze sporo roczniaków, teraz raczej konie starsze lub ewentualnie przygotowane dwulatki. Zaczął się sezon aukcyjny, trenerzy będą się “dozbrajać” w roczniaki, a Pan zamiast tego poszuka koni w treningu. Czy na celowniku jest już kolejna aukcja?
W tym roku jeszcze tak, ale na przyszły sezon. Póki co jednak nie myślę o żadnych aukcjach, myślę o wyścigach i planach startów dla obecnych koni.
Ma Pan dobry sezon. Wysoka skuteczność, sporo zwycięstw, niezłej jakości konie. Też Pan ocenia pozytywnie tych kilka pierwszych miesięcy sezonu?
Myślałem, że ten sezon będzie trochę lepszy. Z powodu kontuzji Temura trochę gorzej nam poszło. Jak przyszedł do mojej stajni, to byłem bardzo pozytywnie nastawiony. Liczyłem, że wygramy więcej wyścigów i to lepszych. Przytrafiła się jednak kontuzja, trzeba było korzystać z dostępnych jeźdźców, a także sporo sadzałem ucznia. Na przykład na Inns Of Spiricie jeździł tylko uczeń, a to bardzo dobry, wysoce utalentowany koń, , bo wygrał wyścig pod uczennicą, który jednak już tego nie pokaże w moim treningu. Chciałem go zostawić na następny rok, ale trafił mi się na niego dobry kupiec i nie ma co już o nim myśleć. Ze względu na braki doświadczenia ucznia przegraliśmy kilka wyścigów, które powinniśmy wygrać, ale tak to już jest. Nie narzekam. Jest nieźle. Jeszcze trochę sezonu przed nami. Plan jednak nie jest sprzyjający. Pomijając licznie obsadzone nagrody, zdarzają się gonitwy dla młodych koni z czternastoma dwulatkami w stawce. Jaki to ma sens? Konie startują z niekorzystnych startboksów, cały długi zakręt pokonują szóstym kołem i nie mają żadnych szans na dobry wynik. Te wyścigi sporo konie kosztują i czasami już naprawdę lepiej wycofać konia niż w takim czymś uczestniczyć.
Zgłaszają się do Pana nowi właściciele, czy dalej chce Pan utrzymywać zamkniętą stajnie dla wyłącznie swoich koni?
Nie chcę trenować obcych koni. Sam pewnie byłem trudnym i nieprzyjemnym właścicielem. Raczej tak. Z resztą żaden trener tak naprawdę szczerze nie powie, że właściciele są dobrzy. Teraz mam spokojną głowę, gdzie mi pasuje, to biegam. Pomijam niekorzystne w mojej ocenie wyniki, z nikim nie muszę się dogadywać, o nic prosić, niczego rozliczać. Gdy przytrafi się drobny uraz, czy noga grzeje, to nie puszczę konia do wyścigu, czy na mocniejszy galop. To wygodne dla trenerów, gdy pojawia się uraz, wysłać konia na wyścig, czy na mocną robotę, a później zwalać winę na tor wyścigowy, pogodę, jeźdźca czy bieżnię treningową. Nie przejmuje się presją właściciela, więc wszystko mogę robić na spokojnie, poczekać tydzień, czy dwa. Mam komfortową sytuację, więc dmucham na zimne, a nikt do mnie nie może mieć pretensji, jak oczekujący wyników właściciele. Myślę tylko o tym, żeby konie były zdrowe. Później gdy przychodzą klienci po moje konie, to może i nie mogę pochwalić ich dobrymi wynikami, ale przynajmniej są całe i zdrowe. Nikogo nie muszę oszukiwać i nie wstydzę się nikomu patrzeć w oczy. Wolę działać w ten sposób.
Życzę więc, żeby konie na zawsze pozostawały zdrowe. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiał Michał Celmer
Na zdjęciu tytułowym Salih Plavac.