More

    Krzysztof Ziemiański: Chciałbym jeszcze spróbować sił na francuskich torach, wygrywanie po raz enty Memoriału Jurjewicza niewiele zmieni w moim życiu

    Jest jednym z najbardziej utytułowanych i cenionych trenerów w Polsce, choć miniony sezon miał słaby. Mógłby odpoczywać na emeryturze w zaciszu z partnerką u boku, podjął rękawicę i został wiceprzewodniczącym rady PKWK. – Staram się uczestniczyć w tak zwanym ratowaniu sytuacji wyścigów, dokąd jeszcze widzę nadzieję, choć nawet myślałem o tym, żeby dać sobie z tym spokój już w ubiegłym roku – mówi trener Krzysztof Ziemiański.

    Intens, Infamia, Fabulous Las Vegas, Night Tornado, Jęczmień. Czy wspominał Pan te konie w tym roku?

    O takich koniach się nie zapomina, trafiają się raz na wiele lat. Night Tornado przez lata utrzymywał moją stajnię na szczycie, miał sukcesy zagraniczne, zwyciężył w Listed w Lyonie, dwa razy wygrał Wielką Warszawską. Szkoda, że nie udało mu się za trzecim razem, byłby historycznym koniem, nikomu tego się nie udało zrobić trzy razy. Trójkoronowany  Intens do dzisiaj jest rekordzistą toru na dystansie 2800 m. Outsiderka Infamia wygrała pierwsze Derby dla mojej stajni, jako matka też się sprawdziła, bo dała trzy pozagrupowe klacze. Jęczmień to był taki konik – niespodzianka.  Na naszych wyścigach nie pokazał zbyt wiele, ale na torach zagranicznych już tak. Wygrał nagrodę przygotowawczą do słowackiego Derby, zwyciężył w środkowoeuropejskim biegu G1 w Austrii – Central European Challenge Cup Mile. Fabulous Las Vegas zapadł w pamięć widzów. Brał udział w programie „Droga do Derby”, który do dzisiaj można obejrzeć na Youtube. To była inicjatywa Turf Clubu, serial pokazywał drogę kandydatów do Derby, a okazało się, że praktycznie była to opowieść o jednym koniu. To był Fabulousa najlepszy sezon, wygrał Rulera, Iwna, Derby, St. Leger. Fajnie jest to powspominać właśnie jesienią, kiedy się kończą wyścigi, wieczorem usiąść w domu, obejrzeć gonitwy tych koni i poprzypominać sobie, jak to było kilka lat temu.

    Nie bez kozery pytam o konie z przeszłości, bo miniony sezon miał Pan fatalny. Jedenaste miejsce pod względem zwycięstw, tak wybitnemu trenerowi raczej nie przystaje. 

    Teraz mam inne cele, stajnia jest dużo mniejsza niż w poprzednich sezonach. Jeżeli chodzi o liczbę zwycięstw, to trudno mi będzie kiedykolwiek rywalizować, bo bardzo ograniczyłem liczbę koni. Bywały lata, że miałem ich około 60, w tej chwili 40. Wcześniej miałem wielu właścicieli, którym sam wybierałem konie. Niektóre były gotowe do biegania już w wieku dwóch lat. Obecnie główny właściciel, który ma u mnie większość koni (Stajnia Millennium), podzielił je między dwóch trenerów według klucza: wczesne są u Maćka Jodłowskiego, u mnie te później urodzone, z tzw „późnymi rodowodami”. Większość moich dwulatków w ogóle nie wyszła do startu. Nie dość, że stajnia się zmniejszyła, to jedna trzecia koni w ogóle nie zadebiutowała. To bardzo cenne i perspektywiczne wyścigowce, które będzie na pewno widać w przyszłym roku, o ile w ogóle będą w Polsce biegały, bo wydaje mi się, że to są konie klasy europejskiej. Ta sytuacja odbiła się to na pewno na ilości zwycięstw i startów. Poza Almaredem i Wierzbą nie miałem też koni czystej krwi arabskiej, a te w przeszłości też sporo wygrywały. W tym roku nie miałem ciśnienia na ilość i w nowym też tak będzie. Mam zupełnie inne spojrzenie na stajnię i inne cele są przed tymi końmi. Z założenia wiedziałem, że ten sezon na pewno nie będzie takim, w którym będą błyszczeć, choć sądziłem, że będzie ciut lepiej. Liczyłem na to, że niektóre konie więcej wygrają, ale przy stajni, gdzie w 50 procentach są dwulatki urodzone w maju, to trudno jest oczekiwać dużej ilości zwycięstw. Mam 10 dwulatków, które nie wyszły do startu. Nadal trenują, są przygotowywane, będą debiutowały – może w grudniu, może w styczniu. 

    Rozumiem, że jednak nastawia się Pan na wyjazdy. Pewnie Francja? 

    Tak, właśnie po to, żeby nabrały doświadczenia, gdyż konie, które nie zadebiutowały dwulatkami, mają trudniej. Derby w Polsce są rozgrywane po dwóch miesiącach od rozpoczęcia sezonu, taki koń musiałby być o 25 procent lepszy od rywali, żeby mieć szansę. Już trenowałem takie, które nie miały szans uzyskać topowej formy do Derby. Bardzo dobry Bongiorno zadebiutował pierwszego dnia wyścigowego w wieku trzech lat. Choć wygrał wiosną trzy biegi, w Derby nie dał rady, był trzeci. Później już zwyciężał w  dużych wyścigach, ale w najważniejszym klasyku nie dał rady. Jeżeli ktoś myśli o Derby, to koń musi wcześniej wystartować, żeby zmienił mentalność, żeby inaczej postrzegał swoją rolę w stajni. Dwulatki, które nie wyszły do startu, są jak małe dzieci. Koń, który ma jeden czy dwa wyścigi w nogach, jest zupełnie inny. 

    Słyszałem, że dostał Pan propozycję od Konstantina Zgary, wyjazdu do Francji i trenowania tam koni Millennium Stud. 

    Wygląda na to, że ten pomysł nie będzie zrealizowany. Właściciel chciał dać szansę koniom, by nie miały przerwy w treningu, a w Polsce jesteśmy uzależnieni od pogody. Gdyby było ich dwadzieścia, można byłoby tam jechać, szykować je i przez trzy miesiące biegać. Jest w stajni Bremen i kilka dwulatków, które mogłyby już wyjść do startu. Być może ten plan zostanie w przyszłym roku zrealizowany. We Francji są bardzo jasno określone przepisy: żeby trener z zagranicy mógł tam stacjonować, musi wystąpić o wizę France Galop. Można ją uzyskać na maksymalnie trzy miesiące z tylko jedną możliwością przedłużenia na kolejne trzy. Gdybym pojechał w tym roku, to już w przyszłym bym jej nie dostał. Musiałbym mieć licencję francuską, ale kosztem rezygnacji z polskiej licencji. 

    Wracając do minionego sezonu, to ze starszych koni chyba tylko Timemaster spisywał się przyzwoicie? Czy zostanie na kolejny rok?

    Zostanie. Choć to nasz wspólny koń, to moja partnerka decyduje o jego losie. Marianna doszła do wniosku, że skoro jest zdrowy, lubi się ścigać, to niech jeszcze sobie biega. Myślę, że będzie to jego ostatni sezon, bo, według mnie, koń utrzymuje ten sam poziom do ośmiu lat. Ten sezon miał nieszczęśliwy, gdyby nie pech, wygrałby więcej wyścigów. W Nagrodzie Golejewka uległ o szyję Jolly Jumperowi. W Bratysławie został zamknięty i długo nie miał przejścia, (a prosta jest tam bardzo krótka), mimo dobrego finiszu zajął trzecie miejsce. W Westminster Freundschaftspreis nieszczęśliwie ułożył mu się wyścig i mimo że fantastycznie odrabiał stratę, to dobiegł drugi. Później miał infekcję, przez dwa tygodnie miał podawane antybiotyki i widać było, że odbiło się to na jego wynikach. To mądry koń, gdy się nie czuje dobrze, to się nie ściga. Błędem było zapisanie go do Criterium. Według mnie czuł się dobrze, lecz Marianna mówiła, że jest osłabiony i nie będzie chciał się ścigać i miała rację. Mamy propozycję z polskich stadnin, które chcą go na reproduktora. Poprzez ojca niesie krew nieodżałowanego Shamardala. Na torze pokazał się jako koń wszechstronny, zwyciężał 16 razy w wyścigach najwyższej kategorii na dystansach od 1300 do 2000m i dysponuje bardzo dużą szybkością na finiszu. Niestety, w państwowej hodowli jakość matek pozostawia wiele do życzenia. Gdy przychówek jest słaby, to obwinia się reproduktora. Timemaster i tak ma u nas dożywocie, po ósmym roku skończy karierę. Zabierzemy go tam, gdzie z Marianną wybudowaliśmy dom. Zamieszka w stadnince w otoczeniu łąk i lasów. Będziemy mieli do niego półtora kilometra, bardzo blisko mieszka też moja córka Asia, która wiele lat jeździła u mnie na porannych treningach. Będzie naszym rodzinnym koniem rekreacyjnym. Pierwsza myśl była taka, że będzie tam od lipca do grudnia, a od stycznia będzie krył. Ale czy tak będzie, zobaczymy.

    Timemaster z właścicielką Marianną Surtel po czwartym zwycięstwie w Memoriale Jurjewicza i 16 w karierze fot. facebook Stajnia Niespodzianka – trener Krzysztof Ziemiański

    Przyzwoicie biegał Quibou. Gdy był spieniony na padoku i szalał na forkentrze – wygrywał. Gdy był spokojny, nie leciał w wyścigu.

    To jest specyficzny koń, z fantazją, ale też bardzo wrażliwy. Gdy się dobrze czuje i mu się chce, to nie ma kompleksów. Musi mieć swój dzień. Pokonał przecież wybitną Jenny of Success, ale potrafił też przegrywać ze słabszymi końmi. Wiosną nie miał szczęścia, nie układało mu się, wiele razy mógł lepiej wypaść. Na szczęście trafił na wspaniałych właścicieli, którzy bardzo o niego dbają. Zostanie na przyszły rok w treningu. W tym roku sporo było tych pechowych wyścigów, włączając w to Wielką Warszawską: nie dość, że był karambol i po uderzeniu przez luzaka Bremen został wybity z rytmu, to jeszcze niósł dwa kilogramy nadwagi. Przegrał o ¾ długości i choć czasu nie cofniemy, to mam przekonanie że wygrana była w jego zasięgu.

    Ale Regina Force wygrała szczęśliwie i sensacyjnie.

    Należy podkreślić, że fantastycznie pojechał na niej Syimyk Urmatbek, bardzo utalentowany młody jeździec, a ta wygrana zaważyła na decyzji o zostawieniu jej w treningu. Państwowe stadniny nie były zainteresowane wcieleniem jej do stada matek, mimo że oferta cenowa była bardzo korzystna, a właściciel prezentował elastyczne podejście do warunków. 

    Z młodych koni pokazała się Lady Ilze. Czy ma szansę w Derby?

    Lady Ilze to szlachetna, klasowa klacz obdarzona dużą „naturalną szybkością” (jak powiedział o niej dżokej Adrie de Vries, który poprowadził ją do zwycięstwa w nagrodzie Cardei) i jestem przekonany, że ma przed sobą dużą karierę. Jest marzeniem każdego trenera: wcześnie dojrzała, jest skupiona na pracy, chętna do ścigania, zawsze pozytywnie nastawiona do zadań i zawsze głodna!

    Lady Ilze jest jedną z najlepszych dwulatek na torze fot. Monika Metza

    Fajnie zaprezentował się syn Intello, Chestnut Rocket, który na zakończenie sezonu zajął trzecie miejsce w Nagrodzie Mokotowskiej. Wiążę z nim duże nadzieje. Trochę poniżej oczekiwań spisywał się Hidden Trump, ale potomstwo ogiera Almanzor potrzebuje czasu, by wejść na wyższy poziom ścigania, więc jestem zadowolony, że dwa razy przyzwoicie przebiegł. Mam także bardzo ciekawego Francizkusa, syna wybitnego Frankela z matki Beauty is Truth, która dała cztery konie ze statusem black type. Wprawdzie nie wyszedł jeszcze do startu, ale sądzę, że to jest taki koń, dla którego jeszcze mi się chce pracować. Eksterierem i ruchem wyróżnia się na tle innych. Jest jeszcze kilka innych ciekawych koni: ogierek Samarant (po Sea The Moon), klacz Shine Star (po Sea The Stars), klacz Holy Night (po Night of Thunder). Będą widoczne. Na ten moment zdecydowanie najlepsza jest Lady Ilze. Pechowo przegrała ostatnią gonitwę. 

    Nie jest Panu przykro patrząc, kiedy wygrywają we Francji trenowane niegdyś przez Pana konie własności Westminster?

    Trochę jest mi przykro, zwłaszcza, że ja kupowałem te konie i mam do nich duży sentyment. Kaneshya biegał bardzo dobrze, a kosztował niewiele, więc można powiedzieć, że to udany zwrot z inwestycji. Taka jest polityka właściciela i trzeba to uszanować. Ale nie ukrywam, że powyjeżdżały i z mojej winy. Najbardziej mi szkoda Sir Siljana. Przed dystansowym wyścigiem przygotowawczym do Nagrody Iwna mówiłem dżokejowi, że jeśli będzie wolne tempo, ma sam ostro ruszyć, bez względu na wynik, bo koń musi mieć 2000 metrów w nogach. Wiedziałem, że to koń dystansowy. Wyścig był na końcówkę, a on siedział w koniach, zaś na prostej jechał w ręku, a ostatecznie przegrał. W Iwna zabrakło mu przetarcia dystansowego, nie wygrał, więc właściciel stwierdził, że to koń niegodny występu w Derby i wysłał go do Francji. Sir Siljan obecnie biega super. Inna sprawa, że sprzyjają mu bardzo długie dystanse, w Polsce musiałby czekać do listopada na Sac a Papier. Tak samo było z wieloma innymi, traciłem konie przez czyjeś błędy. Jednak najważniejsze, że wszystkie opuściły moją stajnię w dobrym zdrowiu i dostały szansę na rozwój kariery za granicą. Zawsze szczerze wszystkim kibicuję i śledzę ich dokonania.

    To też bolączka naszych wyścigów. Nie ma kto jeździć.

    Niestety, sporo wyścigów moja stajnia przegrała wskutek nieudanych jazd. Będę starał się rozmawiać z właścicielem Millennium o pozyskaniu stałego dżokeja, bo dosiad nie może być sprawą przypadku. Czy we Francji, czy w Polsce, nie można na każdego konia szukać z łapanki jeźdźca. Jeżeli się inwestuje w taką olbrzymią stajnię, to powinien być zatrudniony dobry dżokej, taki, który trzyma wagę i nie wyjeżdża na zimę. Jestem bardzo zadowolony ze starszego ucznia Syimka Urmatbeka i dostanie ode mnie szansę w przyszłym sezonie, przysługuje mu ulga wagi i na pewno postaram się to wykorzystać.

    Ale skąd takiego wziąć?

    Nawet z Czech można zatrudnić dobrego dżokeja. To nie są jakieś wielkie pieniądze, w porównaniu z tym, za ile się kupuje konie i ile później kosztuje ich utrzymanie. Ważne, żeby był na stałe.

    Nie ma dżokejów, ale też niespodziewanie przed sezonem odeszły od Pana trzy amatorki.

    Jeżeli ktoś uważa, że może sobie coś poprawić, to go na siłę nie zatrzymuję. Myślę że Wiktoria Żaczek i Oliwia Szarłat odeszły z korzyścią dla obu stron. Mam obecnie w stajni amatorki, które dobrze jeżdżą i pracują, a w dodatku są obdarzone pozytywnym podejściem i sympatycznymi charakterami. Bardzo pozytywnie oceniam pracę obu jeźdźców z Kirgistanu, którzy niedawno dołączyli do naszego zespołu. Nie bez powodu mówi się że Kirgiz na koniu się rodzi! Mają znakomitą rękę i wyczucie. Praktycznie sami zajeżdżali wszystkie młode konie i cały proces odbył się spokojnie i sprawnie.

    Jeszcze koniuszy i dżokej doznali kontuzji.

    Stefano Mura doznał kontuzji w wyścigu i przez pięć miesięcy go nie było. Koniuszy złamał rękę przy próbnych startach, niestety ta praca wiąże się z ryzykiem.

    To już chyba może być tylko lepiej…

    Nie mam oczekiwań, mam w tej chwili inny cel. Mnie największą radość sprawia praca w stajni, przebywanie tam. Najważniejsze jest zdrowie koni: gdy wszystko z nimi w porządku, jestem zadowolony. Wyniki w ogóle nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Wiadomo że na wyścigach sezony są raz lepsze, raz gorsze. Nawet, jeśli już nic nie wygram, to wystarczy mi tego, co osiągnąłem. Bardziej przytłaczają mnie sytuacje związane z kontuzjami i z tym sobie nie radzę, to jest dla mnie bardzo duże przeżycie. Mam cel: doprowadzić te późne konie, do startu, żeby coś pokazały w przyszłym roku. Ten rok, w zasadzie, temu został poświęcony. Mogłem na siłę przygotować i wygrać drogo kupionym koniem nagrodę w wysokości 9000 złotych w listopadzie, ale wiązało się to z ryzykiem, więc odpuściłem.

    Stracił Pan też możnych właścicieli: państwa Traków i pana Cichonia.

    Życzę im wszystkiego dobrego i wielu sukcesów.

    Jest Pan wiceprzewodniczącym Rady PKWK. Co Pan poradzi prezesowi Gocłowskiemu, żeby wyprowadzić wyścigi z kryzysu?

    Zajmujemy się regulaminem wyścigów. Poprzednia rada wiele lat też nad tym pracowała, ale  zmiany trudno jest  wdrożyć, bo często brakuje czasu na podpis ministra czy na legislację.

    Przecież teraz tak samo może być.

    Nie, właśnie dlatego nie chcemy z tym czekać. Naszym priorytetem jest to, żeby regulamin dopracować i już go zatwierdzić, żeby on wreszcie zaczął obowiązywać. Prezes oddelegował pracownika, który będzie nam pomagał od strony merytorycznej i dosyć intensywnie nad tym pracujemy: zbieramy się co dwa tygodnie i pracujemy po pięć, sześć godzin. Jednym z tematów spotkania była premia, którą być może właściciele dostaną jeszcze w tym roku, bo też taka uchwała była, w porozumieniu z Totalizatorem Sportowym. 

    Ale to dla koni polskiej hodowli?

    Nie, dla wszystkich koni. Wcześniej krążyły plotki, że Totalizator Sportowy zamierza przeznaczyć na ten cel dwa miliony złotych.

    To obiecywał wiceprezes Kapelko.

    Rozmawialiśmy z nim, potwierdził, że te pieniądze są zabezpieczone w budżecie i poprosił, żeby rada podjęła uchwałę i doradziła, w jakiej formie i kiedy ma nastąpić wypłata. Dzięki temu właściciele dostaną zastrzyk finansowy. Priorytetem jest teraz na pewno zmiana regulaminu wyścigów konnych, bo ten, który jest obecnie, to chyba pamięta czasy Stalina. Niektóre rzeczy w nim są bardzo archaiczne. Poza tym w przyszłości będziemy poruszać tematy związane z polską hodowlą i podejmować działania na rzecz jej ożywienia.

    Jaki macie plan na ratowanie wyścigów?

    My możemy jedynie próbować ratować wyścigi od strony przepisów i rozwiązań systemowych, natomiast teraz jedynym sposobem ratowania wyścigów jest dopływ pieniędzy. Nie trzeba być filozofem. Gdy znajdą się środki, to wszystko samo się ułoży, bo każdemu będzie się opłacało: właścicielowi mieć konia, trenerowi trenować, hodowcy sprzedać. Żadne rozwiązania systemowe tego nie są w stanie zmienić, bo nagrody są symboliczne. Żeby utrzymać konia na zero, musi on wygrać kategorię A. Bo te trzydzieści kilka tysięcy pokryje roczne utrzymanie konia. A ile jest kategorii A, a ile jest koni? Realne koszty utrzymania są tak wysokie, że jeżeli się nie zmieni pula nagród, to żadne rozwiązanie systemowe nie uratuje wyścigów. Totalizator Sportowy musi, jeżeli chce mieć wyścigi, bardzo intensywnie myśleć o tym, jak je finansować, żeby ludzie jeszcze chcieli mieć konie.

    Skąd wziąć te pieniądze? 

    Zadaniem organizatora jest ich pozyskanie, dofinansowanie może na przykład pochodzić od  firm, które zechcą sponsorować duże gonitwy. Na stanowisku dyrektora musi być osoba, która będzie rzeczywiście chciała coś zrobić do wyścigów, musi mieć jakiś program naprawczy, powiedzmy pięcioletni. W nim będzie zapisane, że w tym roku robimy to, w tym roku tamto. Aby to zrealizować, Totalizator Sportowy powinien pulę nagród zasilić. Przypominam, że jest niezmieniona od 16 lat, nie była nawet rewaloryzowana o stopień inflacji! Taki program się przedkłada zarządowi Totalizatora Sportowego czy ministrowi aktywów czy rolnictwa. Ktoś, kto to przeczyta, uzna, że ma to sens. Zarząd to zatwierdza, wdraża i jest wówczas podstawa prawna, żeby te pieniądze dać. 

    Totalizator Sportowy cały czas dokłada do wyścigów. Teraz musiałby jeszcze więcej. Nijak ma się to do rachunku ekonomicznego firmy. 

    W kwietniu czy w maju byłem na spotkaniu z prezesem Krzemieniem i on mi to samo powiedział.  Ile dokłada do wyścigów, ile to go kosztuje. Powiedziałem: panie prezesie, gdybym ja był prezesem spółki hazardowej, chyba bym się wstydził powiedzieć, że dokładam do hazardu. To nie jest wina koni, ani trenerów, ani wyścigów, to jest wina złej organizacji gry. 

    Przecież ludzi nie można zmuszać do hazardu. Można ich zachęcić poprzez wysokie pule. A takie można uzyskać, grając na wspólne, na przykład z francuską. Ale kolejne rządy nie chcą się pochylić nad zmianą ustawy.

    Nie wypada chyba mówić o tym, że hazard jest deficytowy.

    Ale u nas tak jest. Wpływy z końskiego totalizatora nie pokrywają kosztów utrzymania wyścigów, w przeciwieństwie, na przykład, do Francji.

    Ustawa jest blokowana, a nie do tego stopnia, żeby takie nędzne obroty były, nie wierzę w to. Obroty to śmiech. Nie ma mody na wyścigi, a jest mnóstwo ograniczeń. Trybuny są pozamykane, co zniechęca ludzi, tak samo jak ochrona, której czasami jest więcej niż publiczności.

    Takie są wymogi ustawy o imprezach masowych. 

    Ale rolą oddziału Służewiec, który zajmuje się organizacją, nie może być sprzedaż biletów wejściowych. Takim czymś powinien zajmować się dyrektor kina, a nie toru wyścigowego. Na wyścigach wstęp powinien być wolny, a czas spędzony na torze powinno się uatrakcyjnić. To wszystko powinno się otworzyć tak, jak jest we Wrocławiu. Tam nie ma gry, bo nie ma takiej tradycji, ale przychodzą tysiące ludzi. 

    Tylko nie jest to zgodne z prawem o organizacji imprez masowych…

    No dobrze, ale tu można by było rozreklamować wyścigi, ściągnąć młodych ludzi. Wpuścić food trucki, żeby ludzie nie umierali z głodu, gdy przyjdą latem nie słaniali się na nogach z pragnienia, nie prażyli się między trybunami na słońcu, bo jedna trybuna jest zamknięta, a druga tylko na karnety. Jak to ma ludzi zachęcić?

    Czyli jest Pan za tym, żeby Totalizator Sportowy na wszystko wykładał dodatkowe pieniądze i by wyścigi utrzymywane były z kasy Totalizatora Sportowego? 

    Jako organizator muszą mieć świadomość, że dopóki to wszystko się nie rozwinie, dopóki wyścigi same nie będą się finansowały, to muszą. Jeśli tego nie dofinansują, to nie ma to racji bytu. Umowa zawarta między PKWK a Totalizatorem Sportowym wyraźnie określa, że jeśli nie ma wyścigów, nie ma dzierżawy. Nie będzie wyścigów, nie będzie Totalizatora Sportowego. Jeżeli nie widzą tego zagrożenia w tej chwili, kiedy to wszystko już funkcjonuje na oparach, to mogą obudzić się z ręką w nocniku. Nie wiem, jakim cudem ludzie jeszcze chcą utrzymywać konie, bo poziom nagród jest żałosny. W 2005 roku byłem we Francji, gdy Damis jeździł tam na wyścigi. Przyszli do mnie ludzie z Equidii, żeby porozmawiać o tym, jak wyglądają obroty w totalizatorze konnym w Polsce. Moja mama pracowała wtedy jako główna księgowa, więc miałem tę wiedzę. Skłamałem, że nie wiem. Dlaczego? Bo obroty wtedy, w przeliczeniu na euro, były rzędu 5 milionów. A obroty we Francji 13 miliardów, czyli prawie trzy tysiące razy więcej. No to o czym tutaj mówić? Gdy mama była księgową w latach dziewięćdziesiątych, to mówiła, że dopiero siódma gonitwa, przy normalnych obrotach, daje zysk, czyli sześć gonitw jest na pokrycie kosztów. Pieniądze trzeba liczyć, ale przy obrotach rzędu kilkunastu miliardów złotych rocznie Totalizatora Sportowego, który jest samograjem, dołożenie do puli pięciu milionów złotych, żeby uratować wyścigi i je utrzymać, to chyba nie jest jakaś olbrzymia suma. Pięć milionów złotych w skali roku diametralnie zmieniłoby sytuację. 

    Pobiera Pan emeryturę, ma dom przy lesie, kobietę u boku, lecz zamiast cieszyć się jesienią życia, został Pan na wyścigach, mimo ich trudnej sytuacji. 

    Staram się uczestniczyć w tak zwanym ratowaniu sytuacji wyścigów, dokąd jeszcze widzę nadzieję, choć nawet myślałem o tym, żeby dać sobie z tym spokój już w ubiegłym roku. Zostałem, dzięki właścicielowi z Millenium, który mi zaufał. Powodowała mną ciekawość, chcę zobaczyć na co stać konie z tak świetnymi rodowodami. Chciałbym jeszcze spróbować sił na francuskich torach, wygrywanie po raz enty Memoriału Jurjewicza niewiele zmieni w moim życiu.

    Stefano Mura przez wiele lat współpracował z trenerem Krzysztofem Ziemiańskim

    Na koniec chciałbym podziękować wszystkim właścicielom, którzy dzielili ze mną sezon 2024. Całej załodze stajni Niespodzianka dziękuję za wkład pracy, optymizm i zaangażowanie. Z końcem roku kończy się moja wieloletnia współpraca ze Stefano Murą, który prowadził do zwycięstw m.in: Night Tornado, Timemastera, Kaneshyę czy Clyde’a, żeby wymienić tylko kilka. Wszystkiego dobrego Stefano!

    Rozmawiał Maciej Rowiński

    Na zdjęciu tytułowym Timemaster ze swoimi właścicielami: Marianną Surtel i trenerem Krzysztofem Ziemiańskim

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły