More

    Szczepan Mazur: Ciężko opisać, ile pracy i wyrzeczeń mnie to kosztowało, ale teraz bez wątpienia mogę powiedzieć, że jestem dobrym dżokejem

    Szczepan Mazur jest ikoną polskich wyścigów konnych. Już jako nastolatek błyszczał talentem na naszych torach. Rozpoczął karierę w 2011 roku, a w tak krótkim czasie zdobył już sześć tytułów czempiona dżokejów i cztery razy wygrał polskie Derby. Od kilku sezonów zimą ściga się z najlepszymi dżokejami świata na Bliskim Wschodzie, a niedawno poinformował nas o planie dalszego rozwijania swojej kariery w niemieckiej stajni trenera Bohumila Nedorostka. Po ostatnich sukcesach w Katarze, gdzie wygrał w lutym gonitwę G1, udzielił długiego wywiadu specjalnie dla Traf News.

    Najlepszy polski dżokej od lat z sukcesami rywalizuje na Bliskim Wschodzie. W ostatnich sezonach jest czołowym jeźdźcem w Katarze, ale on musi ciągle mierzyć się z ciężkimi realiami tamtejszych wyścigów.

    “W Katarze z jeźdźcami nikt się nie patyczkuje – jest krótka piłka. Masz dobre wyniki, to masz dosiady. Nie masz wyników, to nie masz dosiadów. Sezon nie jest bardzo długi – trwa 7 miesięcy, a i tak w tym czasie można mieć cztery, czy pięć sytuacji, w których wisi się na włosku i można stracić kontakt w stajni. Tutaj nigdy ma spokoju, zamiast tego jest ciągła presja, a szczególnie jest to odczuwalne właśnie podczas najważniejszych mityngów.” – opowiada Szczepan Mazur.

    Na sezon letni 2023 Mazur nie wraca do Polski. Zamiast tego postanowił przyjąć ofertę mającego coraz wyższą pozycję niemieckiego trenera Bohumila Nedorostka i razem z nim będzie próbował rozwijać swoją karierę w Europie Zachodniej.

    “Dostałem dobrą ofertę i podjąłem decyzję, żeby spróbować swoich sił w Niemczech, a dokładniej w Hanowerze. Będę jeździł na pierwszą rękę dla trenera Bohumila Nedorostka. Nie lubię być drugim dżokejem, więc jestem bardzo zadowolony z tego, że dostałem szansę jeżdżenia na pierwszą rękę w niezłej niemieckiej stajni”.

    Szczepan uważa, że to okazja na którą czekał i ten kontrakt daje mu realną szansę na budowanie swojej pozycji w Europie bez konieczności wyrabiania swojej marki od zera.

    Szczepan Mazur na torze Służewiec

    Oto pełna rozmowa ze Szczepanem Mazurem:

    Zanim przejdziemy do spraw aktualnych, wróćmy na moment do minionego sezonu. W roku 2022 z sukcesami jeździłeś w Polsce, a oprócz tego pojawiły się wyjazdy do Czech, Słowacji i Niemiec. Jak oceniasz tamten sezon?

    Był bardzo dobry. Jeździłem dla wielu stajni i nie byłem szczególnie związany z żadną na wyłączność. Udało mi się z każdej wydobyć niezłe wyniki. Wygrałem Derby koni pełnej krwi angielskiej dla trenera Jodłowskiego i czystej krwi arabskiej dla trenera Laskowskiego, do tego doszło kolejne zwycięstwo w Nagrodzie Europy. Było trochę sukcesów dla Emila Zaharieva, razem z Adamem Wyrzykiem znowu wygraliśmy sporo wyścigów. W zasadzie u każdego trenera udawało się coś wygrać. 

    Co do wyjazdów, to podczas Turf Gali w Bratysławie odniosłem zwycięstwo, w Niemczech udało się wygrać gonitwę rangi Listed i zająć czwarte miejsce w niemieckim St.Leger – bardzo dobrze wspominam te wyjazdy. Dla Emila Zaharieva zająłem drugie miejsce w wyścigu drugiej kategorii w Berlinie. Ogólnie najlepiej wspominam właśnie te wyjazdy do Niemiec. Mniejsze, czy większe, ale były to fajne sukcesy. 

    Sukces w gonitwie rangi Listed na Hipopie de Loire w Niemczech to była dla mnie prawdziwa sensacja. To chyba jedno z Twoich największych osiągnięć na folblutach…

    Na pewno. Patrząc na rangę wyścigów, to te ubiegłoroczne wyniki na Hipopie były moimi największymi sukcesami na folblutach. 

    Dekoracja po zwycięstwie w gonitwie Listed w Berlinie na Hipopie de Loire.

    Jak do tego doszło, że dostałeś dosiad na Hipopie? W Polsce, w sezonie 2022 nie współpracowałeś często z trenerem Michałem Borkowskim. Ten wyjazd był planowany od dawna, czy raczej po prostu tak wyszło, że byłeś akurat dostępny i przyjąłeś ofertę?

    Nie współpracowałem nigdy na stałe z trenerem Michałem Borkowskim, ale dostawałem od niego pojedyncze dosiady i razem wygrywaliśmy, szczególnie na koniach własności Polska AKF. Zawsze mieliśmy dobre relacje. Po prostu tak wyszło, że byłem wolny, a oni zdecydowali się skorzystać z moich usług.

    Jak już jesteśmy przy sukcesach, to nie da się pominąć tego, że ostatnio wygrałeś gonitwę rangi G1 dla koni czystej krwi arabskiej w Katarze. Już na ten temat rozmawialiśmy, więc nie będziemy się powtarzać, ale powiedz proszę, czy to zwycięstwo skutkuje poprawą Twojej pozycji na miejscu? Ostatnio dostałeś dosiad na niezłym koniu własności Khalify Bin Sheaila KH J Al Kuwariego – właściciela Lady Princess – czy to właśnie efekt tego sukcesu?

    Nieszczególnie. Na pewno takie zwycięstwa mają pozytywny wpływ na pozyskanie lepszych koni później, bo takie sukcesy ludzie doceniają. Wspomniany przez Ciebie dosiad raczej jednak nie był zależny od tej wygranej. Dla tego właściciela jeździłem mało, ale zawsze mieliśmy dobre relacje, trochę jak z Michałem Borkowskim. W tamtym roku też miałem u niego kilka dosiadów i zawsze był ze mnie zadowolony. Wygrałem jeden wyścig niższej rangi, byłem trzeci w G3 na koniu jego własności w angielskim treningu. Oprócz tego dla Zuhaira Mohsena – trenera klaczy Tajamhor, na której teraz wygrałem, jeżdżę bardzo mało, ale także zawsze się dobrze dogadywaliśmy. W tym roku wygrałem dla niego jeden wyścig, później dał mi konia, który teoretycznie miał małe szanse, ale on w niego wierzył. Podczas wyścigu mój koń niestety dostał krwotoku. Po tym trener obiecał mi kolejnego konia – powiedział, że następnym razem będzie to bardzo dobry zapis i akurat padło na Tajamhor. Wszystko jest połączone małymi kropkami. 

    Wspomniana rozmowa:

    To super, takie dobre relacje mogą zaowocować w przyszłości.  

    Na pewno jest dobrze, gdy są ze mnie zadowoleni. Może nawet lepiej, że aktualnie nie jeżdżę dla nich dużo, ale moje dosiady są skuteczne. Gdyby było na odwrót i miałbym więcej okazji, ale pojawiałoby się też dużo gorszych wyników, to byłoby dla mnie gorzej. Jeśli pojadę 20 razy i raz wygram, to zrobię gorsze wrażenie, niż jak dostanę dwa dosiady i oba mi dobrze wyjdą. Przynajmniej miałem na tyle szczęścia, że tak było do tej pory. W każdym razie są ze mnie zadowoleni i to mnie cieszy. 

    Dwa lata temu robiliśmy wywiad, w którym powiedziałeś, że wybrałeś Katar, bo Zjednoczone Emiraty Arabskie to wyższy poziom, a także większy stres i cięższy kawałek chleba. Katar to jednak niższa półka pod względem sportowym, ale masz tutaj lepszą pozycję niż najprawdopodobniej miałbyś w ZEA. Jak oceniasz tę decyzję z perspektywy czasu?

    W sumie ciężko powiedzieć. Na pewno jest mi zwyczajnie łatwiej przetrwać sezon, gdy wygrywam, a tutaj mam na to większe szanse. Mamy fajną stajnię, może nie za dużą, ale trochę wyścigów wygrywamy, w tym udało się wygrać G1. Na co dzień może i faktycznie w Katarze poziom wyścigów nie jest bardzo wysoki, ale są organizowane mityngi, kiedy poziom zdecydowanie idzie w górę. Przez to, że mam dobre stosunki z trenerami i właścicielami, to czasami udaje mi się uzyskać dobry dosiad w jakimś prestiżowym wyścigu, dzięki temu mogę powoli i stopniowo budować swoją karierę z niższej półki i czasami ścigać się też na bardzo dobrych koniach.

    Wspomniany wywiad:

    O randze wyścigów podczas tych najważniejszych katarskich mityngów świadczy między innymi to, jakiej klasy jeźdźcy przyjeżdżają na te gonitwy z różnych zakątków świata. W Amir Sword Festival mogliśmy oglądać większość dżokejów, którzy brali udział w najwyżej dotowanym mityngu świata – Saudi Cup, więc kontakt z czołówką da się utrzymywać, jeżdżąc w Katarze. A jak patrzysz na tych jeźdźców – czy uważasz, że musisz się jeszcze od nich uczyć, czy może raczej traktujesz ich raczej jak równych sobie rywali? 

    Na pewno są to dla mnie edukacyjne wyścigi i mogę się podczas nich wiele nauczyć, ale wiem też, że nigdy nie wejdę na poziom takiego Mickaela Barzalony. Mimo wszystko staram się nie bać konkurencji, tylko w pełni wykorzystać możliwości swoje i mojego konia, a z ewentualnych błędów wyciągać lekcje na przyszłość. W ZEA miałem na co dzień bardzo dobrych dżokejów między sobą i mogłem się, kolokwialnie mówiąc, oklepać z tego typu rywalizacją. Dzięki temu nauczyłem się radzić sobie w tak ciężkich warunkach.

    Czy w takich sytuacjach, kiedy masz dosiad w prestiżowym wyścigu z największymi jeźdźcami obok siebie, to stresujesz się bardziej, czy traktujesz to jak każdy inny wyścig i jesteś skupiony tylko na swoim zadaniu?

    Na pewno podczas takiego mityngu stresuję się bardziej niż podczas normalnych dni wyścigowych, ale na ogół już potrafię kontrolować stres, tak żeby nie wpływał na podejmowane przeze mnie decyzje i ostatecznie moją jazdę. Czasami jest tak, że jednak ten stres na mnie zadziała i wtedy trzeba przyznać, że też robię jakieś błędy, ale ogólnie coraz lepiej potrafię do tego podejść. 

    Skoro mówisz o popełnianiu błędów w wyścigach, to powiedz jak wygląda u Ciebie eliminowanie takich błędów i nauka? Czy po wyścigu siadasz na kanapie i oglądasz swoje wyścigi samemu, czy może masz jakiegoś pomocnika?

    Tak właściwie to już zaraz po gonitwie wiem, gdzie zrobiłem błąd, ale mimo wszystko później w domu przeprowadzam dokładniejsze analizy na własną rękę. W sumie nie tylko po, nawet już w trakcie wyścigu wiem, że popełniłem jakiś błąd. Na przykład źle ruszę i będę miał pozycję za blisko lub za daleko lidera i dalej już cały wyścig układa się nie po mojej myśli. Wszystko przez to, że na początku popełniłem drobny błąd. 

    Mówisz, że nigdy nie będziesz tak dobry jak Barzalona, starasz się od niego uczyć?

    Od niego ciężko byłoby mi się czegoś nauczyć, jeździ w wyjątkowy sposób i nie da się go naśladować. Teoretycznie mogę dokładnie powtórzyć jego jazdę, ale różnica ostatecznie będzie taka, że jemu wyjdzie i on wygra, a ja będę daleko z tyłu. W jego jeździe jest jakaś magia, a do tego jest ode mnie po prostu lepszy.

    Czy masz takiego idola, którego starasz się naśladować? Kiedyś pokazywałeś mi jazdę jednego z czołowych amerykańskich jeźdźców i mówiłeś, że chciałbyś jeździć jak on, ale niestety nie pamiętam, o którego chodziło… strzelę – Ortiz?

    Bardzo go lubię, ale raczej chodziło o Luisa Saeza. 

    Luis Saez wygrywa Belmont Stakes na Essential Quality. Fot. News4Jax

    Tak, jak już powiedziałeś jego nazwisko, to jestem pewny, chodziło właśnie o Saeza. 

    Wydaje mi się, że wśród jeźdźców w Stanach Zjednoczonych jest dużo nie tyle niepowtarzalnego stylu i talentu, co treningu, doświadczenia i latami wypracowanej podręcznikowej techniki jazdy. Dżokeje starają się tam jeździć książkowo, a ich taktyki na wyścigi są twarde i ścisłe. Raczej nie ma tam takich sytuacji, że ktoś wpadnie na jakiś własny pomysł w trakcie wyścigu i spróbuje coś zaczarować w niespotykany sposób. Plan jest przewidziany od A do Z i należy się go kurczowo trzymać. Luis Saez według mnie jest taki, że narzuca twarde warunki w wyścigu i potrafi się w tym doskonale odnaleźć, a Barzalona jednak jeździ zupełnie inaczej. Cały wyścig go nie widać, a za celownikiem okazuje się, że wygrał o nos. 

    Europejska i amerykańska to chyba dwie zdecydowanie różniące się od siebie szkoły jazdy.

    Nawet na pewno.

    Różnice często widać w samej technice dosiadu, ale też w zupełnie różnych podejściach taktycznych.

    Dosiad też jest różny, ale ogólnie to zupełnie inny świat niż europejski. W Ameryce od startu jeździ się mocno, a nawet ostro. 

    Faktycznie, tam wyścigi na końcówkę to rzadkość. Drzwiczki się otwierają i od razu jest porządne tempo. W większości gonitw konie ścigają się tam na krótszych dystansach, a mimo wszystko czasami już w połowie przeciwległej prostej odległości między nimi są bardzo duże. Wywiało nas do Ameryki i było ciekawie, ale jednak wróćmy do Kataru. Jak już jesteśmy przy jeźdźcach to powiedz, jak oceniasz swoją pozycję w Katarze? Przecież jeździsz tam stosunkowo krótko, to dopiero Twój trzeci sezon. Zdążyłeś wyrobić już swoją markę i jesteś tam szanowanym jeźdźcem?

    Myślę, że mnie szanują i doceniają. Jestem tutaj postrzegany jako jeden z lepszych jeźdźców. W pewnej mierze też przez to, że potrafię pozyskać dosiady nie tylko w swojej stajni, ale u różnych trenerów. 

    Na potrzeby innego artykułu stworzyłem zestawienie, z którego wynikało, że podczas Amir Sword Festival byłeś jednym z najczęściej wybieranych jeźdźców. Pod tym względem miałeś czwartą pozycję. Przed tobą byli tylko Guyon, Sanna i Delozier, a za tobą tacy jeźdźcy jak Egan, Casamento, Atzeni, czy właśnie…  Barzalona. Przyjeżdżają cenieni na całym świecie jeźdźcy, a polski dżokej ma od nich więcej dosiadów – wygląda to tak, jakbyś był tam absolutną czołówką. W Emiratach było tak, że w normalne dni miałeś stałe dosiady, ale na te najważniejsze wyścigi jednak trenerzy i właściciele wybierali tych europejskich, bardziej znanych jeźdźców. 

    Faktycznie tak było. Tutaj, w Katarze, na co dzień jest łatwiej utrzymać swoją pozycję, bo jest mniej klasowych jeźdźców i w normalny dzień wyścigowy nie muszę bać się o dosiady, ale faktycznie jestem także doceniany podczas najważniejszych mityngów. 

    Szczepan Mazur nie był tak ceniony w ZEA, jak jest obecnie w Katarze, ale mimo wszystko w 2021 roku został czempionem na torze Sharjah.

    Mówimy o tym, że masz dobrą pozycję, ale gdy kiedyś rozmawialiśmy “bez mikrofonu”, to powiedziałeś, że wcale nie zawsze jest tam tak kolorowo. Gdy miałeś swoje gorsze momenty, to zaczynała tworzyć się presja otoczenia. W Polsce nieważne, co się stanie, to zawsze będziesz miał chętnych, którzy dadzą ci dosiady, ale tam chyba wygląda to inaczej. Każdemu zdarzają się spadki formy i każdy może wpaść w taki dołek. Przybliż proszę czytelnikom, z czym to się wiąże w Katarze. Czy trenerzy i właściciele są tam skłonni przymykać oko na gorsze wyniki?

    Tutaj – na Bliskim Wschodzie – trzeba mieć dobre wyniki cały czas. W Katarze jest dużo łatwiej niż w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, bo poza wielkimi wydarzeniami konkurencja wśród najlepszych jeźdźców nie jest tak duża jak w Emiratach. Ogólnie jednak nikt tutaj się z jeźdźcami nie patyczkuje – jest krótka piłka. Masz dobre wyniki, to masz dosiady. Nie masz wyników, to nie masz dosiadów. W Katarze właśnie przez brak dużej konkurencji w trakcie sezonu jest łatwiej, ponieważ nawet gdy nie mam tych dobrych wyników, to ciężko znaleźć za mnie odpowiednie zastępstwo. 

    W takim razie w mniejsze dni musi być łatwiej, ale jednak podczas tych dużych mityngów konkurencja jest duża.

    Dokładnie. Szczególnie ciężko zaczyna się robić, jak podczas jednego z tych dużych mityngów coś nie wyjdzie. Jeśli przegram wyścig z mojej winy, to gdy przy kolejnej okazji, nawet podczas mniejszego dnia, popełnię chociaż małe błędy, to już mogę zapomnieć o dalszej współpracy. Sezon nie jest bardzo długi – trwa 7 miesięcy, a i tak w tym czasie można mieć cztery, czy pięć sytuacji, w których wisi się na włosku i można stracić kontrakt w stajni. 

    Więc tak naprawdę nie ma tam nigdy spokoju.

    Nie, nie ma. Jest ciągła presja. Szczególnie jest to odczuwalne właśnie podczas najważniejszych mityngów. W Katarze jest tak, że właściciel może zmienić jeźdźca przed samym wyścigiem, a dokładniej aż do momentu zważenia jeźdźca i faktycznie się z tego korzysta. W tamtym roku miałem taką sytuację podczas Amir Sword Festival. Moje konie słabo biegały i nawet wydaje mi się, że mało w tym było mojej winy, po prostu nie dawały sobie rady. Jednak w ostatnim wyścigu właściciel postanowił mnie zmienić na innego jeźdźca. Koń wypadł pod nim słabo, ale to daje obraz sytuacji, jaka tu panuje. 

    Trochę inny świat, w Polsce trenerzy często wiążą się z jeźdźcami w sezonie “na dobre i na złe”, a tam przez to, że jest duża konkurencja, to właściciele mogą sobie pozwolić na takie ruchy, albo po prostu na kolejny sezon zaprosić innego dżokeja. 

    Tak i trenerzy wraz z właścicielami mają świadomość, że na moje miejsce jest kilku chętnych, więc jeśli nie będę się dobrze spisywał, to w następnym roku po prostu wybiorą kogoś innego.

    To przejdźmy do kolejnego problemu – ten jest raczej wszechobecny, niezależnie od położenia geograficznego. Chodzi mi o wagę, z którą – powiedzmy sobie szczerze – nie masz lekko. 

    Cały czas muszę walczyć o dobrą wagę i wygląda to tak, że jeżeli się naprawdę mocno staram, to mogę pojechać na 56 kg, może na 55,5. Jeżeli mniej się przykładam, to pojadę na 58 kg. 

    Czy w Katarze, tak jak w Polsce, trenerzy też mogą dołożyć jeźdźcowi dodatkowe kilogramy, jeśli temu nie uda się wyważyć na podaną przy zapisach wagę? 

    Też jest taka opcja, z tym, że akurat tutaj można dołożyć aż cztery kilogramy. 

    To jak już jesteśmy przy wadze, to może powiesz jak starasz się ją zbijać i właściwie jak wygląda taka Twoja codzienna rutyna? Wiem, że zaczynasz dzień o przerażająco wczesnych godzinach…

    O piątej rano już jestem w siodle. Pracuję do 9:30… później śpię (śmiech), tak ze dwie trzy godziny. Potem czas na bieganie i saunę. Mam taki cykl – pół godziny sauny, pięć minut kąpieli lodowej i tak spędzam parę godzin.

    Nieprzyjemnie się robi na samą myśl. To wszystko odbywa się w hotelu?

    Nie… to mój czas na siłowni, a mieszkam na terenie ośrodka treningowego, w jednym z domków, które właściciel stajni zapewnia swoim jeźdźcom treningowym. 

    Tam też masz siłownię?

    Nie ma tak dobrze, akurat na siłownię muszę dojeżdżać. Nasz ośrodek jest położony na obrzeżach Dohy, więc na siłownię jadę jakieś 25 minut samochodem. 

    A o której wstajesz?

    Po czwartej. Z domku do stajni mam około trzech minut drogi. 

    Ilu was jest w stajni?

    Dziesięciu.

    Na ile koni?

    Niecałe 50, ale do wyścigów przygotowywanych jest między 30, a 40. 

    W Polsce ciężko znaleźć stajnię takich rozmiarów, w której na jednego pracownika przypadają tylko cztery konie. 

    Chyba mnie źle zrozumiałeś, dziesiątka to tylko jeźdźcy, do tego mamy jeszcze kilku naziemnych pracowników, a nawet człowieka od nakładania owijek i lodu koniom po przejażdżkach – to jego jedyne zadania. Łącznie w naszej stajni pracuje około dwudziestu pracowników.

    O ile nie musisz robić ośmiu przejażdżek dziennie, to wyjazdy na całą zimę i tak chyba nie są łatwe, w końcu to już kolejne półrocze, które spędzasz poza domem. Te wyjazdy (trwające od listopada do kwietnia) dalej są dla ciebie sporym wyzwaniem, czy może nauczyłeś się jakoś sobie z nimi radzić?  Jakie masz sposoby na przetrwanie tego okresu na “drugim końcu świata”?

    Staram się jakoś planować sobie dnie, urozmaicając czas po pracy, ale czasami po prostu nie chce mi się nic wymyślać i siedzę całymi dniami w domu, w zasadzie nie robiąc nic. Przez większość sezonu jest mi jednak ciężko. Wyścigi są w środy, czwartki i soboty, więc niby piątek mam wolny, ale tak jest tylko w teorii. Realnie wychodzi to tak, że tego dnia muszę przygotowywać się już na sobotnie wyścigi i trzymać wagę. W sobotę wieczorem i w niedzielę minimalnie sobie odpuszczę i później okazuje się, że już muszę robić wagę na środę. Przez to tak naprawdę nie mam dużo “normalnego” czasu dla siebie, w którym nie musiałbym się przejmować wyścigami. Nie ma co narzekać, jakoś trzeba sobie radzić – od niedawna chodzę na treningi MMA w szkole UFC. To pozwala mi odpocząć psychicznie, ale też trochę się spocić, więc pomaga w robieniu formy na wyścigi. 

    Dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony jesteś zadowolony ze swojej pozycji w Katarze, ale z drugiej nie jest łatwo żyć przez pół roku z dala od domu. Myślisz, że zawitasz tam także na następny sezon zimowy? 

    Myślę, że tak. Ogólnie mi się tu podoba – tak jak już mówiliśmy – jest tu sporo możliwości do rozwoju dla mnie. Mam niezłą pozycję, a katarskie wyścigi ciągle się rozkręcają. Jest już kilka mityngów, na których poziom jest bardzo wysoki, wręcz światowy. W najważniejszych gonitwach podczas Amir Sword Festival w tym roku podniesiono dwukrotnie pulę nagród względem zeszłego sezonu. Oprócz tego, podczas kilkudniowego wydarzenia wszystkie gonitwy były wysoko dotowane – najniższej rangi wyścigi miały pulę nagród w wysokości 100 tys. dolarów. Oczywiście to się tak całkowicie nie przekłada na prestiż całego sezonu, ale widać rozwój tutejszych wyścigów. Jest coraz większe zainteresowanie sponsorów i choć teraz faktycznie nie jest to najważniejsze miejsce w świecie wyścigowym, to już niedługo może być to jeden z najciekawszych kierunków. 

    Pieniędzy w katarskim sporcie jest pod dostatkiem. Widać to także w wyścigach z niższej półki. Dni wyścigowe o mniejszym szumie medialnym też są wysoko dotowane. Ostatnio wygrałeś wyścig na koniu właściciela Lady Princess, który właśnie miał pulę sty tysięcy riali katarskich. 

    Bardzo często najważniejsza gonitwa ma pulę właśnie 100 000 riali. 

    Sezon w Katarze powoli się kończy, a zanim dojdzie do wspomnianego sezonu zimowego, to jeszcze przed nami sezon letni, który zbliża się wielkimi krokami.  Pytanie, które ostatnio wywołuje gorące dyskusje – czy na lato wracasz do Polski?

    Nie.

    Gdzie będziesz jeździł?

    Dostałem dobrą ofertę i podjąłem decyzję, żeby spróbować swoich sił w Niemczech, a dokładniej w Hanowerze. Będę jeździł na pierwszą rękę dla trenera Bohumila Nedorostka. Jego stajnia liczy 48 koni, więc jest większa niż Mohammeda H.K.Al Attiyaha, dla którego pracuję obecnie w Katarze. Zdecydowanie jest to krok naprzód w mojej karierze.

    Trener Bohumil Nedorostek, dla którego Szczepan Mazur będzie jeździł w sezonie 2023.

    Czy uważasz, że to ogromny krok w Twojej karierze, czy raczej nie przywiązujesz jeszcze do tego wielkiej wagi i podchodzisz do tego etapu kariery raczej ostrożnie?

    To raczej mały krok w mojej karierze, ale na pewno w dobrym kierunku. 

    Nie była to pierwsza oferta pracy w zagranicznej stajni, dlaczego akurat ta Cię przekonała?

    Nie lubię być drugim dżokejem, więc jestem bardzo zadowolony z tego, że dostałem szansę jeżdżenia na pierwszą rękę w niezłej niemieckiej stajni. Wolałem zdecydować się na współpracę, która pozwala mi czuć się komfortowo. Na przestrzeni lat oferowano mi wiele kontraktów ze stajni zagranicznych, ale nie chciałem kolejny raz wyrabiać swojej marki od zera. Dżokeje jeżdżący na drugą rękę dostają taką “etykietę” wiecznie drugiego, słabszego jeźdźca, której później ciężko jest się pozbyć. Według mnie lepiej jest pokazać się w mniejszej stajni, jeżdżąc na pierwszą rękę i mając pełne zaufanie trenera. To daje też lepszą perspektywę na dalszy rozwój. Jeśli w tej – teoretycznie słabszej stajni – trafi się jakiś dobry koń, który będzie ścigał się w dużych, prestiżowych wyścigach, to ja, jako dżokej jeżdżący na pierwszą rękę, mam pewność, że nikt mi tego dosiadu nie zabierze.

    Dam przykład Alberto (Alberto Sanna to czołowy dżokej w Katarze i znajomy Szczepana Mazura – przyp. red), który ma teraz super sezon w Katarze, ale w zeszłym sezonie był na kontrakcie w Niemczech, na druga rękę w stajni u dobrego trenera (Henk Grewe – konie w jego treningu w 2021 roku zarobiły 1,7 mln euro – przyp. red.) i nie dostawał dobrych dosiadów.  Ostatecznie, po zaledwie dwóch miesiącach zrezygnował z tej współpracy. Podjął taką decyzję, bo zobaczył, że mimo swojego ogromnego talentu, nikt go nie doceniał. A Alberto zjeździł przecież połowę świata, ścigał się z najlepszymi dżokejami w najważniejszych gonitwach i gdy pojechał na średni kontrakt do Niemiec, to nie mógł rozwinąć skrzydeł, więc ja – dżokej z klasą i umiejętnościami sięgającymi może 20 procent jego – nawet nie mam co pchać się na pozycję drugiego jeźdźca w stajni i zakładać, że jakoś sobie poradzę. 

    Bohumil Nedorostek to trener, którego przygoda z wyścigami jest stosunkowo krótka, ale śledząc jego statystyki można zauważyć, że co roku radzi sobie lepiej. Będziecie mieli szansę razem budować swoją markę. 

    Tak, zdecydowanie. Ogólnie Niemcy są fajnym rynkiem wyścigowym, gdzie poziom wyścigów jest całkiem wysoki. Trenerzy nie boją się wyjeżdżać na zagraniczne wyścigi i wielu z nich konkuruje we Francji. Trener Nedorostek powiedział mi już, że też ma takie plany. Uzależnione jest to oczywiście od koni, ale jeżeli będą miały takie możliwości, to na pewno będziemy jeździć z nimi do Francji. Ten kontrakt daje mi szansę na budowanie swojej pozycji w Europie. 

    Nasza rozmowa może trafić także do ludzi spoza środowiska wyścigowego, więc powiedz proszę dlaczego nie możesz budować swojej pozycji poprzez wygrywanie wyścigów w Polsce.

    Polska kompletnie nie liczy się na na mapie wyścigowej Europy. Nasze wyścigi nie są cenione na Zachodzie, więc też nikt nie szanuje naszych wyników. Ze strony dżokeja mogę powiedzieć, że moje sukcesy w Polsce nie mają dla ludzi z reszty świata żadnego znaczenia. Okej, byłem kilka razy czempionem, wygrałem Wielką Warszawską, Derby, a także najważniejsze gonitwy dla koni czystej krwi arabskiej, ale za granicą to praktycznie nic nie znaczy. Na podstawie tych wyników nigdy nie dostanę dobrej oferty pracy w czołowych stajniach w Niemczech, Francji, Anglii, Irlandii, czy w innych krajach rozwiniętych wyścigowo. 

    Myślę, że wybrany przeze mnie kierunek może otworzyć mi drogę na ciekawą karierę w Europie… o ile wszystko wyjdzie tak, jakbym sobie tego życzył. Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, to może uda mi się zbudować sobie dobrą pozycję także na Zachodzie Europy. 

    Akurat w roku, gdy rozgrywana w Polsce gonitwa (Wielka Warszawska) po raz pierwszy (wśród wyścigów dla folblutów) dostaje rangę Listed i Twoje sukcesy w ojczyźnie mogłyby w końcu być doceniane, to wyjeżdżasz za granicę… Planujesz jeszcze przyjeżdżać do Polski – chociaż na największe wyścigi? 

    Jakoś tak się złożyło (śmiech). Niestety nie powiem, że planuję przyjeżdżać do Polski na najważniejsze wyścigi, bo po prostu nie mogę tego planować. To będzie uzależnione od tego, co akurat będzie się działo w Niemczech. Moje działania będą uzależnione od planów mojej stajni w Niemczech. Mogę za to z pełnym przekonaniem powiedzieć, że na polskie wyścigi dalej będę starał się przyjeżdżać. 

    Szczepan Mazur wygrywa Wielką Warszawską 2013 na Patronusie mając zaledwie 18 lat. Fot. TVP Sport

    Można więc powiedzieć, że czekałeś na odpowiednią okazję, taka się nadarzyła, więc z niej skorzystałeś i od tej pory będziesz jeździł w Niemczech… 

    Właśnie w taki sposób na to patrzę. 

    Jakiś czas temu pisałem artykuł, w którym wspomniałem, że wygrałeś Derby w wieku 17 lat i dotarło do mnie, że… to wcale nie było przed chwilą. Od Twojego zwycięstwa na Natalie Of Budysin u trenera Adama Wyrzyka minęło już jedenaście lat. Tyle czasu budowałeś swoją obecną pozycję, a nawet dłużej, bo przecież nie wygrałeś Derby pierwszego dnia na wyścigach.

    Tak, moja podróż z wyścigami zaczęła się dość w późnym wieku, ale była intensywna. Mój pierwszy trener Dawid Mioduszewski zobaczył we mnie talent i od tej pory poświęciłem całe swoje życie wyścigom. Przeprowadziłem się do jego domu, zmieniłem szkołę na taką, która była zdecydowanie bliżej. Przed szkołą i po szkole jeździłem konie na treningach, czasami nawet do pierwszej w nocy. Dużo mu zawdzięczam, także usytuowanie mnie w rękach trenerów, u których mogłem się rozwijać. Po pierwszych sukcesach dostałem ofertę współpracy z trenerem Wyrzykiem i to był wielki skok dla mojej kariery. 

    Przez całe lata współpracowaliśmy z sukcesami, wygraliśmy razem Derby i wiele innych ważnych wyścigów. Nie były to łatwe lata, ze względu na rozłąkę z rodziną, poranną pracę i szkołę wieczorową. Oprócz tego było sporo stresu, jednak duże wyścigi to nie tylko szczęśliwe momenty po wygranych, ale również spełnianie oczekiwań. Po pięknych latach u Wyrzyka dostałem ofertę pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich od Macieja Malinowskiego. Wydawało się to idealną szansą na rozwój, więc poświęciłem relacje z ówczesnymi trenerami na rzecz tego kontraktu. Ten kontrakt, niestety, ostatecznie okazał się wyłudzeniem, bo ciężko nazwać inaczej pracę w Emiratach rano i wieczorem z ograniczaniem szans na jakiekolwiek dosiady. Wspomnę, że przez pierwsze trzy lata wyjazdów wygrywałem po trzy wyścigi w sezonie, co jest śmieszną liczbą w skali sześciomiesięcznego okresu. Po tym pojawiło się u mnie zwątpienie i ostatecznie zrezygnowałem z zimowych wyjazdów. Zostałem po sezonie w Polsce, co okazało się dobrą decyzją. Później jednak wróciłem na Bliski Wschód, gdzie w końcu pojawiły się duże sukcesy, a ja zacząłem zbierać owoce swojej pracy. Ciężko opisać, ile mnie to kosztowało. Pokazałem ogromną siłę woli i wiarę we własne umiejętności, ale teraz bez wątpienia mogę powiedzieć, że jestem dobrym dżokejem.

    Szczepan Mazur z Adamem Wyrzykiem podczas dekoracji po zwycięstwie Natalie Of Budysin w Derby 2012.

    Odkąd pamiętam prawie każdy mówił, że powinieneś wyjechać za granicę. Nawet mnie już męczyło wieloletnie słuchanie o tym, że już dawno nie powinno Cię tu (w Polsce) być, a skoro mnie to zmęczyło, to ile Ty musiałeś się nasłuchać… Jak to właściwie było – czy wyjazd z Polski na stałe to Twoje odwieczne marzenie? 

    Zdecydowanie nie. Po zimowych wyjazdach nigdy nie chciałem nawet się starać o to, żeby gdzieś pojechać na sezon letni. Raczej spokojnie czekałem aż taki temat sam się przede mną utworzy. Chociaż prawdę mówiąc, wcześniej nie pojawiła się oferta, która dałaby mi zadowalające możliwości. Pojawiały się propozycje wyjazdów, ale do stajni, w których od zera musiałbym budować swoją pozycję i pracować na swój sukces, a nie do końca mi się to podobało. 

    Wiele osób było zdziwionych i nalegało żebym zrobił karierę w Europie. Każdy z nich mówił mi – jedź do Niemiec w ciemno, tam na pewno będziesz miał wyniki i się rozwiniesz. Tylko każdy zapomina, że jeżdżąc w Polsce, musiałem sobie sam na wszystko zapracować i wyrobić swoją markę. Później obrałem kierunek na Bliski Wschód, gdzie tak samo sam musiałem wypracować sobie pozycję, a to trwało parę ładnych lat. Nikt nie widzi tego, że mam już za sobą lata poświęceń na budowanie swojej kariery. Nie chcę znowu rzucać się na poziom nowicjusza i zaczynać od poziomu 0 albo nawet -1. Teraz już chcę zacząć od poziomu, który w mojej opinii da mi realną szansę na rozwój.

    Czy marzy ci się rozwinąć swoją karierę do tego stopnia, żeby za kilka lat jeździć w najważniejszych wyścigach na całym świecie i  jesteś gotów wszystko temu podporządkować?

    Nie wybiegam daleko w przyszłość z takimi planami i nie mam wyścigowego celu, który byłbym w stanie zrealizować za wszelką cenę. Skupiam się na bieżącej pracy, a cele stawiam sobie najdalej na sezon do przodu i krok po kroku staram się rozwijać na własnych warunkach. Nie myślę o tym, czy za 5 lat uda mi się jeździć w Hong Kongu, czy Japonii albo we Francji. 

    W takim razie powiedz, co byłoby dla Ciebie takim następnym krokiem? Żebyśmy razem z czytelnikami wiedzieli, czego Ci życzyć. 

    Mieliśmy plan jechać z ogierem AJS Saeeq, na którym wygrałem G1 (International Cup) w Katarze, na prestiżowy wyścig – Dubai Kahayla Classic, ale ten trener zrezygnował z tego pomysłu. To mógłby być następny dobry krok w mojej karierze. To jednak nie wszystko – mam jedno takie małe, realne wyścigowe marzenie. Jest ono związane z moją nową stajnią w Niemczech. Parol, trenowany przez Bohumila Nedorostka, został niedawno zapisany do milerskiej gonitwy Kalkmann Frühjahrs-Meile rangi G3 w Düsseldorfie. Mam plan przylecieć specjalnie na jego start z Kataru. Zwycięstwo w takim wyścigu byłoby pięknym początkiem naszej współpracy. 

    W takim razie dokładnie za to trzymamy kciuki.

    Dzięki.

    Rozmawiał Michał Celmer

    Na zdjęciu tytułowym Szczepan Mazur po zwycięstwie w Derby 2022 na ogierze Jolly Jumper.

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły