Juror, najlepszy – obok Skunksa – koń, jakiego trenowałem, gdy się urodził, był chudy i brzydki. Koniuszy w Mosznej mówił, że z wyglądu to najgorszy z koni w stadninowym roczniku. Jednak rok 1984 był złotym rokiem polskich wyścigów. Tydzień po triumfie Nemana w Derby w Wiedniu, dosiadany przez Mieczysława Mełnickiego Juror wygrał dowolnie czeskie Derby, wyprzedzając polskiego Kojaka i deklasując pozostałych czternastu rywali o ponad 10 długości! Juror ustanowił w Pradze rekord toru. Słynny czeski trener Vitek powiedział po Derby, że takiego konia jak Juror jeszcze nie widział. Mełnicki dokonał wówczas niebywałej sztuki, nie notowanej chyba nigdzie na świecie i raczej już nie do powtórzenia. Wygrał w ciągu zaledwie dwóch tygodni trzykrotnie Derby w trzech różnych krajach – Austrii, Czechach i w Polsce! Juror wygrał później dowolnie polski St. Leger i był dwa razy czwarty wśród koni światowej klasy w najważniejszych wyścigach w Niemczech – Wielkiej Nagrodzie Baden Baden i Preis von Europa, oba G1. Często wygrywałem Oaks i zawsze bardzo lubiłem trenować klacze, ponieważ są to stworzenia sympatyczniejsze w pracy od często obojętnych ogierów, są przyjemniejsze do trenowania. Starałem się wyczuć trenowane przeze mnie klacze, z czasem dochowałem się całych rodzin, trenowałem konie od matek, które wcześniej były u mnie w treningu – mówi w czwartej, ostatniej części archiwalnego wywiadu Stanisław Dzięcina, przed laty znakomity dżokej, a później wybitny trener.
Robert Zieliński: Po wielkich sukcesach trenowanych przez Pana znakomitych koni – Skunksa, Jarbabuba i Demon Cluba, przyszły dwa lata chudsze, ale później znów trafiła się Panu prawdziwa wyścigowa perełka: wyhodowany w Mosznej Juror (Saragan – Jurystka po Negresco). Jakim koniem był Juror?
Stanisław Dzięcina: Bardzo lubiłem i ceniłem tego naprawdę wybitnego konia. Miałem do niego sentyment, gdyż trenowałem jego znakomitą matkę Jurystkę, która wygrała z ogierami Nagrodę Iwna. Juror był także koniem późnym, dystansowym, dodatkowo bardzo szczupłej budowy. Jak się urodził, był brzydki. Koniuszy w Mosznej mówił, że z wyglądu to najgorszy z koni w stadninowym roczniku. Nie szykowałem go na dwulatka, wierzyłem jednak w niego na przyszłość. Jako dżokej jeździłem na innym znakomitym synu Saragana – Kasjanie, który również był koniem delikatnym, a na którym wygrałem Wielką Warszawską u trenera Walickiego. Wiedziałem więc, że pośpiech jest niewskazany. Znajomość rodzin i cech charakterystycznych koni z danej linii, jest w pracy trenera bardzo przydatna.
Jak potoczyła się kariera Jurora w wieku dwóch lat?
Juror wygrał gonitwy II i I grupy, a następnie był trzeci w Nagrodzie Skarba za Dum-Dumem i Akumulatiwem, drugim dobrym koniem z mojej stajni w tym roczniku. Jednak w Nagrodzie Dorpata Juror już bardzo łatwo wygrał z tymi samymi końmi. Nigdy jako dwulatek nie spotkał się ze swoim późniejszym wielkim rywalem, podwójnym derbistą z Warszawy i Wiednia, wybitnym golejewskim Nemanem (Dakota – Narew po Mehari), który wygrał Nagrodę Ministerstwa Rolnictwa. To był ogólnie niezwykle silny rocznik. Oprócz Nemana i Jurora reprezentowały go tak silne konie, jak późniejsza oaksistka Jaka Bądź, potomkowie Dakoty – Addis Abbeba (matka derbisty Aksuma i bardzo dobrej Appasionaty, drugiej w Wielkiej Warszawskiej) i Kojak oraz zimowy faworyt na Derby Vilnius, ojciec Wolarza, na którym Katarzyna Szymczuk wygrała WW.
Jak wyglądał na wiosnę sezon 1984, który był złotym rokiem polskich wyścigów konnych?
Początkowo dla mojej stajni Wawrzyńcowice ten sezon nie zapowiadał się dobrze, gdyż odszedł od nas, po sześciu latach pracy, znakomity dżokej Mieczysław Mełnicki. Przeniósł się do stajni trenera Stanisława Molendy, gdyż tam był sławny Neman, koń w którego bardzo wierzył i cenił wyżej od Jurora. Pamiętam taką zimową rozmowę z Mełnickim, kiedy ja uważałem, że w zbliżającym się sezonie najlepszym trzylatkiem w mojej stajni będzie Juror, a on twierdził, że Akumulatiw. A znał te konie dobrze, bo na obu jeździł. Już przed sezonem zostały zaplanowane międzynarodowe starty polskich koni, między innymi Nemana w Derby w Wiedniu i Jurora w Derby w Pradze. Jednak początkowo, na wiosnę, dwa nasze cracki zawodziły, przegrywając rywalizację z krajowymi rywalami. Ich starty rozpoczęła Nagroda Strzegomia, której zwycięzcą został trenowany przez Dorotę Kałubę strzegomski Dum-Dum (Behistoun – Dzitwa), który wyprzedził Jurora o długość. Trzecia była Addis Abbeba, a dopiero czwarty Neman. Ze względu na start w Derby Austrii i Czech najlepsze konie nie biegały w Nagrodzie Rulera na 1600 metrów, tylko zorganizowano specjalnie dla nich, w trochę późniejszym terminie – Nagrodę Doris Day na 2000 m, to była jej pierwsza edycja. Historia znów się powtórzyła. Wygrał niespodziewanie Dandelion (Dakota – Daglezja) trenera Walickiego, Juror był drugi, a Neman czwarty. Przedzielił ich Vilnius.
Pozycja wyjściowo Nemana i Jurora przed Derby Austrii i Czech nie była więc zbyt dobra…
Później nastąpił jednak wspaniały renesans formy obu bohaterów. Z powodu porażek w Polsce, w austriackim Derby Neman był mało liczony w stawce aż 22 koni, co skutkowało wysokimi wypłatami w totalizatorze i kilka osób z polskiej ekipy dobrze na tym zarobiło. Neman wygrał Derby w Wiedniu pod Mełnickim w imponującym stylu o 6,5 długości, bijąc 30-letni rekord toru Freudenau – 2 min 29,6 s. W wiedeńskim Derby startowały też inne polskie konie – Dandelion (zajął piąte miejsce), Addis Abbeba i Vilnius. Było to dwa tygodnie przed Derby w Warszawie. Tydzień po Nemanie swój triumf na torze Wielka Chuchla w Pradze święcił Juror. Dosiadany przez Mełnickiego wygrał dowolnie czeskie Derby, wyprzedzając polskiego Kojaka (zastąpił kontuzjowanego Akumulatiwa)i deklasując pozostałych czternastu rywali o ponad 10 długości! Juror, podobnie jak Neman w Wiedniu, ustanowił w Pradze rekord toru. Czas 2 min 32,05 s może nie imponuje, ale tor Wielka Chuchla jest bardzo trudny. Wcześniej Derby w Pradze wygrał tylko jeden polski koń – Pink Pearl w 1951 roku. Słynny czeski trener Vitek powiedział po Derby, że takiego konia jak Juror jeszcze nie widział.
Jak potoczyły się wydarzenia przed polskim Derby 1984?
Derby w Pradze od Derby na Służewcu dzielił tylko tydzień, dlatego nie chciałem walczyć Jurorem o błękitną wstęgę w Polsce, zwłaszcza, że nie miałem dżokeja. Mełnicki miał Nemana, Józef Gęborys był ukarany. Jednak za namową hodowcy z Mosznej, Huberta Szaszkiewicza, zapisałem Jurora do Derby na Służewcu. Szaszkiewicz twierdził, że Derby w Pradze to małe piwo (chociaż nagroda była w przeliczeniu z koron na złotówki – cztery razy większa niż w Warszawie), ważne jest zwycięstwo w polskim Derby. Na Jurora zapisałem Wojciecha Ryniaka. Jurorowi trudno było jednak w ciągu tygodnia w pełni zregenerować siły i był jechany bardzo lekko. Zajął w Derby na Służewcu trzecie miejsce, ulegając o dwie długości Nemanowi i o łeb zwycięzcy Nagrody Iwna Dum-Dumowi. Czwarty był zwycięzca Nagrody Rulera Erydan (Dakota – Eris).
To były wielkie dni jednego z najwybitniejszych polskich dżokejów w historii, Mieczysława Mełnickiego.
Mełnicki dokonał wówczas niebywałej sztuki, nie notowanej chyba nigdzie na świecie i raczej już nie do powtórzenia. Wygrał w ciągu zaledwie dwóch tygodni trzykrotnie Derby w trzech różnych krajach – Austrii, Czechach i w Polsce! Wyczyn chyba nie do pobicia już do końca świata.
Jak biegał Juror po polskim Derby?
Po Derby na Służewcu, wypoczęty już Juror, zdeklasował przeciwników w St. Leger, wygrywając dowolnie o cztery długości przed Dum-Dumem i Erydanem. Neman, po zwycięstwie w Derby w Warszawie, doznał kontuzji i nie biegał już do końca sezonu. Następnie Juror wziął udział w dwóch najważniejszych i najbardziej prestiżowych wyścigach w Niemczech, spisując się bardzo dobrze. Dwukrotnie zajął czwarte miejsca w silnej światowej stawce. W Wielkiej Nagrodzie Baden Baden G1 na 2400 m zwyciężył znakomity Strawberry Road, zwycięzca Derby i koń roku w Australii, później ceniony reproduktor. Jurora wyprzedziły jeszcze tylko – bardzo dobry francuski Esprit du Nord (był później czwarty w Nagrodzie Łuku Triumfalnego w Paryżu, bijąc takie gwiazdy jak Sadler’s Wells, czy Rainbow Quest) i niemiecki Abary, zwycięzca kilku gonitw G1.
W Preis von Europa G1, też na 2400 m, wygrał świetny koń z Anglii Gold and Ivory pod słynnym Stevem Cauthenem, jedynym dżokejem na świecie, który wygrał zarówno Kentucky Derby w USA, jak i angielskie Derby w Epsom. Jurora ponownie wyprzedził też Abary (wygrał w Kolonii rok wcześniej, a jechał wtedy na nim legendarny Lester Piggott) oraz Kaiserstern. Juror w 1984 roku wygrał rekordową na owe czasy w Polsce sumę nagród. W przeliczeniu z koron i marek było to 2 724 755 złotych.
Czy rok 1985 była dla Jurora równie udany?
Jako czterolatek Juror był poza konkurencją wśród starszych koni w Polsce. Nie zmuszony do wysiłku wygrał kolejno nagrody Golejewka, Widzowa i Prezesa Rady Ministrów, w której drugi był trenowany przeze mnie Akumulatiw. Jednak wyprawa do Duesseldorfu zakończyła się klęską. W Nagrodzie Berlina Juror i Akumulatiw nie odegrały żadnej roli. Wygrał Abary w doskonałym czasie 2 min 27,35 s na 2400 m. Później Juror miał ponownie startować w Wielkiej Nagrodzie Baden Baden, ale podczas wyścigu przygotowawczego na Służewcu, kiedy biegał pod „0” (czyli nie był brany pod uwagę w totalizatorze), pękła mu tylna noga i tak nieszczęśliwie zakończyła się jego kariera.
To była, niestety, przypadłość jego rodziny…
Konie od Jurystki rzeczywiście miały, niestety, skłonność do łamania kości. Oprócz Jurora nogę złamały także Jup i wspaniale zapowiadający się Judykat (Dakota – Jurystka), który biegał tylko raz. Był drugi jako dwulatek w Nagrodzie Próbnej za późniejszym derbistą 1989, trójkoronowanym Krezusem, który po wydzierżawieniu do Niemiec zajął drugie miejsce w Preis von Europa G1 za niemieckim derbistą Mondrianem. Judykat zapowiadał się na wybitnego konia i był dużo lepszy od mojego wicederbisty, swojego rówieśnika Oregona (także syna Dakoty), który później rywalizował, często skutecznie, z Krezusem, pobił go w Nagrodzie Iwna. Juror jako reproduktor nie dostał zbyt wielu klaczy do krycia, więc nie mógł dać dużo dobrego potomstwa, ale raz błysnął, dając w Stubnie derbistę z 1993 roku Duranda (już po rozmowie z trenerem Dzięciną okazało się, że Juror był znakomitym reproduktorem, bo w 2000 roku po potrójną koronę sięgnęła jego wybitna córka Dżamajka, a inna córka Jurora Inicjatywa, prawnuczka derbistki Dzięciny Irandy, urodziła trójkoronowanego Intensa, który wygrał też Wielką Warszawską w rekordowym czasie – przyp. red).
W kolejnych latach miał Pan świetną rękę do moszniańskich klaczy, które wielokrotnie wygrywały Oaks.
Zaczęło się jednak od tego, że najlepsza klacz jaką trenowałem, derbistka Iranda, nie wygrała Oaksu, ale już w 1978 roku Nagrodę Liry zdobyła Norika (Kayoon – Nektaryna), bijąc derbistkę Kosmogonię, siostrę wybitnej Konstelacji – obie klacze trenowane przez Andrzeja Walickiego. Zawsze bardzo lubiłem trenować klacze, ponieważ są to stworzenia sympatyczniejsze w pracy od często obojętnych ogierów, są przyjemniejsze do trenowania. Starałem się wyczuć trenowane przeze mnie klacze, z czasem dochowałem się całych rodzin, trenowałem konie od matek, które wcześniej były u mnie w treningu. W latach 1985-1988 aż trzy razy wygrywałem Oaks, a najlepszą z tych oaksistek była wnuczka świetnej Demony – Diamina (Parysów – Diamanta). Jednak wcześniej dość niespodziewanie w 1985 roku Oaks wygrała Jacaranda (Conor Pass – Jantra), która pod dżokejem Janem Filipowskim pokonała Balangę, matkę niepokonanej w wieku dwóch lat na Służewcu Biby (jej synem był bardzo dobry Bongiorno) i półsiostrę dobrego sprintera Bankieta. Jacaranda wcześniej nie biegała rewelacyjnie, ale na Oaks spadł deszcz, a ona bardzo lubiła błoto i wygrała. W drugiej połowie sezonu miała niezłą karierę. Oprócz zwycięstwa w Nagrodzie Liry była też trzecia na mityngu w Nagrodzie Pragi i czwarta w Wielkiej Warszawskiej za Dżetem – który sensacyjnie ograł tak wybitnego konia, jak derbista z Wiednia i Warszawy Korab – i Gastonem.
Emocjonalnie szczególnie ważne było chyba dla Pana zwycięstwo w Oaksie w 1987 roku?
Tak, bo wówczas Nagrodę Liry wygrała klacz z bliskim mojemu sercu rodowodem, trenowałem bowiem jej ojca, matkę i rodzeństwo. Była to córka Demon Cluba i Jurystki, półsiostra Jurora – Jurnea. Dosiadana przez Janusza Kozłowskiego Jurnea pokonała bardzo dobrą Dżaminę i drugą moją klacz Toskanellę (matka Tiumena, trzykrotnego zwycięzcy Wielkiej Pardubickiej – przyp. red.). Jurnea później, po Who Knowsie, urodziła ostatnią świetną klacz, jaką trenowałem – Junoszę. W 1988 roku Oaks wygrała, pod Bolesławem Mazurkiem, najlepsza, obok Irandy, moja klacz – Diamina, która wyprzedziła Memorię i Angolę. Diamina miała nawet szanse na wygranie Wielkiej Warszawskiej, ale minimalnie uległa Dietmarowi (Dakota – Dorylea) i derbiście Solozzo (Dixieland – Sonora), a wyprzedziła Kesara (Babant – Kumaryna), który dowolnie wygrał Wielką Warszawską w następnym sezonie.
Jak to się stało, że w latach 1988-1990 trzy razy z rzędu, trenowani przez Pana, wyhodowani w Mosznej trzej synowie Dakoty (Ivomec, Oregon i Lando), wygrali najważniejszy sprawdzian przed Derby, Nagrodę Iwna, a żadnemu nie udało się sięgnąć po błękitną wstęgę?
W 1988 roku wnuk mojej derbistki Irandy – Ivomec (Dakota – Ibrala), który jako dwulatek był drugi w Nagrodzie Ministerstwa Rolnictwa za wybitnym czeskim sprinterem Censusem, miał świetną wiosnę, ale później zawiódł. Z wielką łatwością Ivomec wygrał nagrody Rulera i Iwna (w znakomitym na owe czasy czasie 2 min 17 s na 2200 m), pokonując tak dobre konie jak Census, Tytoń, czy Barnauł, ale od Derby po prostu „przestał lecieć”, skończył się wyścigowo. Po błękitną wstęgę sięgnął dosiadany przez Stanisława Karkosę, a trenowany przez Ludwika Buidensa, wielki fuks, wyhodowany w Jaroszówce Diablik (Dakota – Da Grazia), który do Derby wszedł „kuchennymi drzwiami”, czyli przez Nagrodę Aschabada. Diablik o nos pokonał Iluzjana, za którym krótko był Tytoń.
Co się stało rok później z Pana zwycięzcą Nagrody Iwna?
W 1989 roku Oregon (Dakota – Oseina po Mehari) trafił na niesamowicie silny rocznik. W Nagrodzie Iwna pokonał jednak o 1,5 długości wspaniałego golejewskiego Krezusa (Pyjama Hunt – Kresyda po Dersław), który wcześniej pokonał mojego Toskano (Dakota – Toskana po Negresco) w Nagrodzie Rulera, trzecia była Świtezianka, czwarty Kaduk. W słynnym już Derby 1989, dzięki moim koniom, został ustanowiony niepobity do dziś rekord służewieckiego toru na 2400 m – 2 min 28 s (już po tej rozmowie rekord ten został pobity w 2015 roku przez Espadona, a w 2021 roku Gancegal poprawił go o 0,1 s na 2 min 27,7 s – przyp. red.). Strasznie mocne tempo dyktowały od startu moje trzy konie po Dakocie – siwa półsiostra Jacarandy Jessica, Toskano i niestety Oregon. To był błąd dosiadającego go Bolesława Mazurka, że przy silnym tempie poszedł do przodu za końmi z naszej stajni. Na prostej Oregonowi zabrakło już sił i Krezus pod Tomaszem Dulem wyprzedził go o długość. Ale za Oregonem były tak znakomite konie jak Świtezianka, oaksistka Karina (córka derbistki Konstelacji, czy Dione (córka wspaniałej Doris Day). W St. Leger Oregon był już w słabszej formie i wyraźnie uległ kentrującemu po potrójną koronę Krezusowi. Trzeba jednak przyznać, że podopieczny Mirosława Stawskiego był naprawdę wybitnym koniem, w sumie lepszym od Oregona, który zakończył sezon czwartym miejscem w Wielkiej Warszawskiej, za Kesarem, Moją Małą i Sunellą. Inny bardzo dobry mój koń z rocznika Oregona, Toskano, w następnym sezonie szczęśliwie wygrał Nagrodę Prezesa Rady Ministrów. Mazurek wykorzystał fakt, że dżokej Zbigniew Jurek, na Kaduku trenera Walickiego, zagapił się. Zaskoczył go nagłym finiszem i ograł o łeb. W Wielkiej Warszawskiej Toskano był trzeci, za trzylatkami – oaksistką Novarą i derbistą Aksumem.
W 1990 roku znów odniósł Pan zwycięstwo w Nagrodzie Iwna, ale w Derby się nie udało…
W tamtym sezonie Produce wygrał szybki, ale słabszy w dystansie Lando (Dakota – Luanda), jednak było to zwycięstwo przypadkowe, wynikające ze słabej stawki. Lando pokonał Tymbarka, Semena i późniejszego derbistę Aksuma (Pyjama Hunt – Addis Abbeba). Aksum w Derby ograł o łeb Basetlę, a blisko czwarta była trenowana przeze mnie siostra Jessiki – Janvaria, która była jeszcze trzecia w Oaksie. To był słaby rocznik, w którym bez wątpienia Derby wygrałby jeden z moich najwspanialszych koni, szybki, wytrzymały i pięknie zbudowany moszniański Zend (Dakota – Zolika). Jako dwulatek Zend biegał tylko trzy razy, ale odniósł trzy efektowne zwycięstwa. Wsławił się tym, że w porównawczej Nagrodzie Criterium jako dwulatek pokonał czteroletniego znakomitego sprintera Censusa. Jednak po karierze dwuletniej Zend został mi zabrany ze stajni i sprzedany przez stadninę Moszna do Wiednia. Uważam, że tam trochę zmarnowano karierę tego kapitalnego konia. Wiosną został zapisany do dwóch bardzo ciężkich wyścigów w Niemczech w bardzo mocnych stawkach, w jednym z nich zajął nawet drugie miejsce (Internationale Silicon Bavaria Trophy LR na 2200 m, był też trzeci w gonitwie G3 w Niemczech), ale odczuł to w dalszej części sezonu. W austriackim Derby zajął dopiero trzecie miejsce, a wygrał Dżulio (Dakota – Dziarska), także sprzedany do Wiednia z Mosznej. W tym samym roczniku co Zend biegał w mojej stajni Awista (Club House – Awarissa), który wygrał Nagrodę Mokotowską, ale w słabej stawce i później nie odnosił sukcesów. Z tamtych lat odznaczył się jeszcze u mnie Osan (Conor Pass – Osaka), który wygrał nagrody Golejewka i Widzowa, pokonując Księżyca (Saragan – Konstelacja), zwycięzcę Nagrody Prezesa Rady Ministrów (Osan był czwarty) i Wielkiej Warszawskiej. Jednak największym sukcesem Osana był triumf w międzynarodowej gonitwie w Bratysławie – Velka cena Slovenska, którą wygrał też dwa lata później polski derbista Solozzo.
W latach 90-tych było już mniej sukcesów, trenowanych przez Pana koni. Dlaczego?
Trafiały mi się po prostu słabsze konie i stąd tylko pojedyncze sukcesy w najważniejszych gonitwach. W 1991 roku dosiadany przez Albina Rejka szybki, ale nie trzymający dystansu Naredo (Dixieland – Narenta), pokonał o nos w Nagrodzie Rulera Dżajfa i Simsa. Nagrodę Iwna przegrał do Tabakierki i Dżajfa, a w Derby – wygranym po dyskwalifikacji Susy i Silencio przez Kliwię (Pyjama Hunt – Knieja) – był czwarty.
W 1993 roku na Służewcu rozpoczęła się prywatyzacja, po dziesiątkach lat, gdy biegały tylko konie należące do państwowych stadnin, pojawili się też prywatni właściciele i wówczas w Pana stajni z bardzo dobrej strony pokazał się Totus.
Moszniański Totus (Wolver Heights – Toskanella) był ostatnim moim koniem, który wygrywał najbardziej prestiżowe wyścigi. To pierwszy koń, należący do prywatnych właścicieli, którego trenowałem i to z powodzeniem. Mimo 60 lat na karku sam osobiście jeździłem na nim wszystkie galopy. Totus przez całą karierę nie wygrał zwykłej gonitwy grupowej. Jako dwulatek wygrał nagrody Letnią i Zimową. Jako trzylatek nie wygrał nic, gdyż w Derby nabawił się kontuzji pochewek i był – jak to się mówi na wyścigach – blistrowany. Został wystawiony na jesienną aukcję, gdzie obawiano się o jego zdrowie i panowie Guła, Pruski oraz Kusiński kupili go za stosunkowo niską cenę 60 mln starych złotych. Była to świetna inwestycja, bo Totus wygrał dla nich 275 mln zł. Jako czterolatek zwyciężał kolejno w nagrodach Golejewka, Widzowa i Prezesa Rady Ministrów, gdzie po zaciętej walce i świetnej jeździe Miszy Pietriakowa pokonał minimalnie Sumaka pod Zbigniewem Jurkiem. Jednak na twardym torze w Nagrodzie Kozienic Totus nabawił się kontuzji i już nie wyszedł do startu.
Które z koni, trenowanych w ostatnich latach kariery, chciałby Pan jeszcze wyróżnić?
Na koniec kariery trafiły mi się trzy niezłe klacze, które bardzo lubiłem – Doromika, Imma i Junosza, chociaż nie do końca spełniły nadzieje, nie zawsze szczęśliwie dobierałem im jeźdźców. Ta ostatnia była z nich najlepsza, miała bardzo duże możliwości i gdyby nie kontuzje, mogła mieć wybitną karierę. Junosza (Who Knows – Jurnea), szybka z ojca i wytrzymała z matki, nie miała szczęścia już jako dwulatka. Późno wystartowała, była źle jeżdżona. Zdążyła jednak w silnej stawce starszych koni zająć drugie miejsce w Criterium za Tripolisem. Jako trzylatka w imponującym stylu wygrała na wiosnę pierwszą grupę i nabawiła się niestety kontuzji zadu. Po powrocie na tor jesienią biegała słabiej. Ja jednak ciągle w nią wierzyłem. Jako czterolatka trafiła do prywatnej stajni Marka Przybyłowicza Agamar-Moszna, została wydzierżawiona przez Grupę 15. Miała udany sezon, wygrała nagrody Jaroszówki, Widzowa i Krasne, była druga za Szarlatanem w Nagrodzie Prezesa Rady Ministrów.
A jak potoczyły się kariery Immy i Doromiki?
Tak dobra kariera szybkiej i potężnie zbudowanej Immy (Beaconsfield – Imada) była dla mnie zaskoczeniem. Imma wygrała z ogierami Nagrodę Rulera oraz Rzecznej. Piękną klaczą była wnuczka derbistki Daglezji – Doromika (Omen – Damara). Wyglądała jak sarenka. Mała, filigranowa, drobna, z długą łabędzią szyją. Miała duży talent, spore możliwości, była szybka i trzymała dystans, ale do sięgnięcia po najwyższe laury zabrakło jej siły, warunków fizycznych, za słabo jadła. Była trzecia w Derby za Wonderfulem i Donną Grafią oraz druga w Oaksie, gdzie mogła wygrać. Jednak spóźniła się z finiszem i nie sięgnęła Daghary. Mam nadzieję, że wszystkie będą dobrymi matkami. Moje klacze starałem się zawsze tak menażować, oszczędzałem, by sprawdziły się jeszcze później w hodowli.
Miał Pan w treningu jednego wybitnego araba.
Był nim Piechur (Banat – Pierzeja) z Janowa Podlaskiego. To fenomenalny arab. Przegrał w całej karierze tylko jeden wyścig, w debiucie. Potem wygrał wszystko. Już jako trzylatek, w 1982 roku, pod Sylwestrem Pulcem, pokonał starsze konie (Efeza i Szafrana) w Porównawczej. W Derby, dosiadany przez Mełnickiego, zdeklasował rywali, wygrał dowolnie, a orzeczenie sędziego brzmiało, że drugi koń (Pyrrus) był za nim daleko. To się zdarzyło po raz pierwszy i jak dotąd jedyny w historii polskiego Derby. Najlepszą moją klaczą arabską była janowska Pieczęć (Palas – Pierzga), która w 1980 roku wygrała Nagrodę Gazeli, Mlechy i Sahary, czyli arabski Oaks. W 1989 roku wielkim fuksem było zwycięstwo w Nagrodzie Janowa mojego araba… Fuksa. W Derby już się nie policzył, wygrał Egis, przed Marakeszem i Eksponatem.
Jednym z Pana dobrych znajomych wyścigowych był nieżyjący już legendarny komentator sportowy Jan Ciszewski, który relacjonował wielkie mecze reprezentacji Polski Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka na mundialach 1974 i 1982.
Przyjaźniliśmy się przez wiele lat. Ja byłem na jego ślubie, on często bywał u mnie w domu na Służewcu. Ciszewski był wielkim pasjonatem piłki nożnej, żużla i właśnie wyścigów konnych. Był namiętnym graczem, często typowałem mu gonitwy, opowiadałem o koniach, podpowiadałem co ma zagrać. Do historii przeszedł słynny porządek, trafiony przez niego w Derby na Służewcu w 1971 roku. Spadł wtedy wielki deszcz i niespodziewanie Derby wygrała, czująca się znakomicie na takiej nawierzchni maleńka Daglezja, trenowana przez Andrzeja Walickiego, a drugi był inny „błociarz” Durango, którego mu podsunąłem. Taki porządek to był wielki fuks, wypłata była ogromna, a Ciszewski trafił go dość grubo. Zabrał wtedy niemal wszystkie pieniądze jakie były w obrocie, a były one duże, bo na Derby przychodziło po 30 tysięcy widzów. O ile pamiętam, za 200 złotych wygrał wtedy około 40 tysięcy złotych.
(koniec części czwartej wywiadu i ostatniej)
Rozmawiał Robert Zieliński, współpraca Marek Boruta
Na zdjęciu tytułowym trenowany przez Stanisława Dzięcinę Juror pod Mieczysławem Mełnickim po zwycięstwie w Derby w Pradze w 1984 roku
Trzy poprzednie części wywiadu ze Stanisławem Dzieciną można przeczytać pod linkami: