More

    Wojciech Olkowski opowiada o bardzo udanym weekendzie, współpracy z właścicielami i owocach ciężkiej pracy zimą

    Trener Wojciech Olkowski ma za sobą bardzo udany weekend. Trenowany przez niego Anator wygrał Nagrodę Golejewka, finiszując z ostatniej pozycji i pobił przy tym rekord toru fantastycznego Va Banka aż o 0,6 sekundy, a w oczach Pana Wojtka pojawiły się po wyścigu łzy szczęścia i wzruszenia. Oprócz tego piąte miejsce w Nagrodzie Rulera zajął, wracający po przerwie, Espresso. W gronie debiutantów najlepszy okazał się wyhodowany przez jego małżonkę Beatę Olkowską – Soter, a Wilanda Fata i Namiętność zajęły w swoich startach drugie lokaty.

    Bez owijania w bawełnę, zacznijmy “z grubej rury”, czy spodziewał się Pan tak dobrego wyniku Anatora?

    Zawsze na niego liczę, bo to mój ulubiony koń. Przy każdej okazji się nim zachwycam, mówiąc “taki mały koń, a tak ogromne serce do walki”. W zasadzie od początku kariery daje z siebie wszystko przy każdym starcie. 

    To jest aż niewyobrażalne, że udało mu się pobić rekord toru, należący wcześniej do Va Banka i to o ponad pół sekundy.

    Zgadza się, ale trzeba powiedzieć, że doskonale ułożył mu się wyścig i bieżnia była bardzo nośna. Zawsze myśleliśmy, że bardziej elastyczna nawierzchnia mu sprzyja, ale teraz wychodzi na to, że preferuje szybkie tory. 

    Należący do Roberta Gorczycy i Tomasza Walczyńskiego Anator wygrywa Nagrodę Golejewka, ustanawiając rekord toru na 2000 metrów.

    Teraz wychodzi też na to, że dystans 2000 metrów mu najbardziej odpowiada. 

    To akurat dla mnie żadna nowość. Zawsze myślałem o zapisywaniu go do wyścigów na dystansach około dwóch kilometrów. W tamtym roku celowaliśmy w Westminster Freundshaftpreis, ale tam nie udało się pojechać aż tak dobrze, jakbym tego chciał, a mimo wszystko wynik był świetny, bo Anator krótko przegrał tam walkę o drugie miejsce. 

    W ubiegły weekend Anator wyróżniał się już na padoku. Czy był on specjalnie przygotowywany pod występ w Nagrodzie Golejewka?

    Wyróżniał się? Bardzo miło mi to słyszeć, ale nie próbowaliśmy zrobić mu formy konkretnie pod ten start. Jest w dobrej kondycji, ale to nie jest szczyt jego możliwości. 

    A jakie teraz ma Pan plany wobec niego?

    Jeszcze nie wiem. Muszę się spotkać z właścicielami, przemyśleć różne scenariusze i dopiero będziemy mogli mówić o jakimś bardziej dokładnym planowaniu. Za to już w tym momencie mogę powiedzieć, że Anator nie może biegać wszystkich ważnych wyścigów, z racji tego, że jest dość delikatny, a najlepiej prezentuje się gdy jest wypoczęty i w pełni sił, jak właśnie w Nagrodzie Golejewka. Raczej zostaniemy w Polsce, ale tego też nie mogę jeszcze powiedzieć z pełnym przekonaniem. 

    W wyścigach, jak i w życiu codziennym, ważne jest zaufanie. Pan miał go zawsze dużo od Roberta Gorczycy i wiem, że od jakiegoś czasu chciał mu to Pan wynagrodzić, więc pewnie zwycięstwo miało także sporą wartość dodaną. Jakie emocje sprzyjały temu sukcesowi?

    Właściciele są zadowoleni i lekko nawet zszokowani, ja mogę powiedzieć za siebie, bardzo się cieszę z tego sukcesu, bo zima nie była dla naszej stajni łatwa. Doceniam zaufanie Pana Gorczycy. Widział, że brakuje mi rąk do pracy, a mimo wszystko nie zwątpił i nie szukał dla swoich koni nowej stajni. Zawsze mogłem na niego liczyć i gdy tylko mogłem się za to odwdzięczyć, popadłem w niesamowitą radość. Dodatkowo Anator dał nam nadzieję na walkę z najlepszymi końmi w kolejnych gonitwach pozagrupowych, a tego każda stajnia potrzebuje. 

    Słyszałem, że ze szczęścia się Pan nawet popłakał po tym zwycięstwie.

    Tak, gdy minął celownik, byłem przeszczęśliwy, aż uroniłem parę łez. Cały czas, gdy o tym myślę, jestem wprost zachwycony… Na początku myślałem, że z tej całej euforii nie dojdę do siebie na następne wyścigi. Oprócz tego, że chciałem podziękować wynikami Panu Gorczycy, to jeszcze udało się to dzięki mojemu ulubionemu koniowi. On z tego rocznika praktycznie został już sam i dalej pokazuje na co go stać. Dalej się stara i to całym sobą. To bardzo oddany koń, zawsze jest grzeczny. Moja żona często do niego zagląda i go całuje. To takie oczko w głowie naszej stajni. Jak właściciele kiedyś będą chcieli go sprzedać, na pewno poleci kolejna łezka. 

    Chyba musi być Pan też zadowolony z jazdy Kamila Grzybowskiego, bo wydaje się, że rozegrał ten wyścig po profesorsku.

    Jak najbardziej jestem zadowolony. Pojechał bezbłędnie. Spokojnie w dystansie, a w zakręcie nie spanikował i cierpliwie czekał na swoją szansę. Na prostej znalazł przejście i wyciągnął z Anatora, to co trzeba było. Nasz koń nie wygrał w batach, tylko pewnie, więc można wierzyć, że ma jeszcze wcale niemałe rezerwy. 

    Kamil Grzybowski na Anatorze.

    W tych samych barwach co Anator biegają także Manchester i Arctican Wind. Jak ocenia je Pan na ten moment, poproszę o kilka słów na temat ich możliwości, formy oraz planów.

    Arctican Wind to koń, którego należy spokojnie wprowadzić w wyścigi. Jest dość impulsywny i trzeba ostrożnie z nim postępować, żeby nie stał się nerwowy. Jeśli chodzi o głowę, to w zasadzie tyle, ale galopować naprawdę potrafi. Talentu nikt mu nie odmówi. Jeszcze nie jesteśmy pewni, ale jest pomysł, żeby poprowadzić go poboczną ścieżką do Derby. 

    Manchester pokazał się z niezłej strony w swoim pierwszym tegorocznym wyścigu. Na galopach też wypada już dużo lepiej niż w drugiej połowie zeszłego roku. Mocny start kariery niestety podciął mu nogi. Zaczął od zdecydowanego zwycięstwa, a później trafił na zabójczy wyścig z końmi w treningu Macieja Jodłowskiego, przez co się zraził do ścigania. Przez zimę się odbudował i całe szczęście już w pierwszym starcie mi się podobał. Oby tak było również w następnych wyścigach.

    Nieźle w roczniku koni trzyletnich pokazał się też Espresso, który bez przetarcia zajął piąte miejsce w Nagrodzie Westminster Rulera. Jak Pan ocenia ten rezultat? 

    Liczyliśmy się z tym, że może nie rozgrywać tej gonitwy. To delikatny koń, a wracał po kontuzji. Sytuacja analogiczna do tej Anatora, nie mamy jeszcze planów. W mojej głowie zrodził się pewien pomysł, ale ja nie podejmuję decyzji samodzielnie. Chcę jeszcze skonsultować się z właścicielami. 

    Jestem tego zdania, że jeśli ktoś jest właścicielem konia i go utrzymuje, to zasługuje na szacunek i ma prawo decyzji. Ja daję swoje pomysły i sugestie, ale nie podejmuję decyzji na własną rękę. Nie wykluczam w ten sposób właścicieli, tego nauczyła mnie praca za granicą. Tam zobaczyłem, jak naprawdę należy traktować właścicieli w stajni.

    Doskonale pokazał się w ten weekend także Soter, wyhodowany przez Pana żonę Beatę. Na trzy wyścigi dla debiutów, zgarnął Pan zwycięstwa w dwóch, ale też tylko w dwóch biegały trenowane przez Pana konie. 

    Trochę się obawiałem tego wyścigu ze względu na twardy tor, ale na szczęście jego nogi wytrzymały. U mnie konie czują się dobrze i nie mam na co narzekać, ale w mojej opinii bieżnia była za lekka. Dosyć krótko galopował, nie miał takiej ładnej akcji jak zawsze. 

    Dekoracja zwycięzców po wygranej Sotera.

    To zwycięstwo pewnie cieszy podwójnie, bo jednak Soter został wyhodowany przez Pana żonę. 

    Tak, to był dla nas super weekend. Podczas wyścigu duma, a jeszcze do tego doszła frajda z dekoracji i ogromna radość. Czekaliśmy na niego sporo czasu. Długo nie był skostniały, miał stany zapalne w nadgarstkach. Trzy miesiące chodził tylko stępa w maszynie, ale nam się odwdzięczył i to już w pierwszym swoim starcie. 

    Jak wygląda hodowla Pańska i żony, bo zakładam, że jednak i w tym tworzą Państwo duet. Czy stajnia ma więcej takich koni jak Soter w zanadrzu? 

    Mamy jego pełnego brata Streaka, to bardzo ładny koń. Wszyscy mówią, że jest jak malowany, ponieważ ma cztery białe nogi. On też nieźle galopuje, ale jest mniejszy i bardziej nabity. 

    Sofira jest jedyną klaczą hodowlaną jaką Państwo mają?

    Tak… To są tak ogromne koszta, że nie chcemy sobie utrudniać życia, poszerzając hodowlę. Jesienią do stajni trafi kolejny jej syn, a niedawno urodził się jeszcze jeden, więc i z samych koni od Sofiry w następnych latach trochę szczęścia będzie.

    Dobrze pobiegły też Namiętność i Wilanda Fata. Namiętność pokazała super finisz i chyba ma jeszcze zapas możliwości, z kolei Wilanda solidnie biegała, skończyła druga, ale Jelbena chyba była poza zasięgiem. Może Wilanda pobiegnie w Oaksie?

    Dla Namiętności wyścig nie ułożył się idealnie, bo była nieco spóźniona, a możliwe, że powalczyłaby nawet o zwycięstwo. Na pewno może zrobić jeszcze lepszy wynik niż w miniony weekend, więc gdy na nią patrzę, jestem dobrej myśli. 

    Wilanda dobrze się spisała, rywalka francuskiej hodowli nie była w naszym zasięgu. Nie chcę wybiegać do przodu i snuć planów, bo nie rozmawialiśmy jeszcze z właścicielem o starcie w Oaksie. Musimy biegać i zobaczymy co dalej. 

    Namiętność (czarna czapka) pod Darią Pantchev zajmuje drugie miejsce za Stargazerem.

    Na drugą stronę, od tych dobrych wyników, chyba trzeba przerzucić Caressera. Według mnie trochę rozczarował. Czy Pan zalicza ten start do nieudanych?

    Ciężko mieć do niego pretensje, było zdecydowanie za twardo. On potrzebuje co najmniej elastycznej bieżni. Nie ma co mówić, że źle biegał. Nikogo nie winię, nie był sobą ze względu na stan toru. 

    Kończąc, Pańska stajnia wydaje się być w “sztosie”. Czy Pan też zalicza ten start sezonu do udanych?

    Dziękuję bardzo. Z tego początku sezonu na pewno jestem bardzo zadowolony. Mówiło się o mnie na wyścigach, że mało pracuję i konie z naszej stajni nie będą miały wyników, ale jak widać, nie jest źle. Staram się nie przejmować plotkami środowiska, tylko robić swoje. Ciężko nadążyć za wszystkim, co ludzie wymyślą do opowiadania. 

    Na samym początku powiedział Pan, że jednak zima była ciężka… 

    Ponieważ była. Sam musiałem bardzo dużo pracować i jeździć dużo więcej przejażdżek niż zazwyczaj. 

    W takim razie z czego według Pana wzięła się ta wysoka forma stajni?

    Na pewno nie wzięła się znikąd. Trzeba było na nią zapracować. Konie przygotowywaliśmy, nie mogłem odpuścić. Ciągle musiałem zasuwać w pracy i często długo pracowałem, nawet gdy inni już dawno odpoczywali w domach. Większość ludzi kończyła na Służewcu pracę około południa, a ja mogłem o tym pomyśleć około trzeciej po południu. 

    Dekoracja zwycięzców po wyścigu o Nagrodę Golejewka

    Forma sama się nie zrobi.

    Nie ma tak dobrze. Po tylu latach trenowania koni, ile mam za sobą, wiem, że forma nie pojawi się ot tak. Nie wystarczy strzelić z palca i konie zaczną lecieć. Trzeba na to zasłużyć ciężką pracą. Oczywiście nie jest idealnie. Sofronia nie popisała się w pierwszym starcie, ale liczę się z tym, że na początku sezonu nie będzie super biegać. Nie jest w takiej dyspozycji, jak trzeba, ponieważ gdy było ciężko, to konie własności małżonki odstawiałem do maszyny, a pracowałem z tymi innych właścicieli. Pracy z końmi ludzi z zewnątrz nie mogłem odpuścić. Ludzie mi zaufali i płacą za swoje konie, więc są moim priorytetem, nie wyobrażam sobie, nie dać z siebie stu procent i nie przygotować ich najlepiej, jak tylko mogę. Dlatego konie mojej żony mogą potrzebować jeszcze chwili na rozruch, ale nie dotyczy to innych właścicieli. “Swoje” mogłem trochę inaczej potraktować, ale w pracy zostawałem, ile było trzeba, żeby właścicieli innych koni nie musieli się niczym martwić. 

    Żadne sukcesy nie byłyby możliwe bez mojej żony Beaty. Wspiera mnie każdego dnia i robi wszystko, żeby mi na każdym kroku pomagać, szczególnie w tych najcięższych momentach. 

    Chyba nie moglibyśmy zakończyć piękniejszym akcentem. Dziękuję za rozmowę.

    Wszystkiego dobrego. 

    Rozmawiał Michał Celmer

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły