More

    Wspomnienia, ciekawostki, anegdoty i legendy polskiego Derby (część 1)

    Derby to legendy, mnóstwo historyjek, anegdot, ciekawostek, niesamowitych wydarzeń, sensacji, fuksów i niespodziewanych porażek faworytów, barwne postaci dżokejów, trenerów, hodowców i właścicieli. Ponieważ mamy wielu nowych czytelników Traf News i nowych kibiców wyścigów konnych, którzy od tego roku oglądają polskie wyścigi w telewizji Biznes24, postaramy się im przybliżyć kulisy tej wielkiej gonitwy, przypominając zamieszczony przed rokiem tekst, poświęcony najbardziej dramatycznym, pamiętnym i spektakularnym momentom w historii walki o Błękitną Wstęgę w Polsce. Jest to subiektywny, osobisty przegląd najciekawszych wydarzeń w Derby w ostatnich dziesięcioleciach piórem Roberta Zielińskiego. Galopem przez historię polskiego Derby (część 1, lata 1953-2000, wkrótce część 2). 

    1953 – Przecudnej urody Dorpat
    Przed laty zobaczyłem w „Koniu Polskim” zdjęcie kasztanowatego ogiera Dorpat. Był przecudnej urody, kapitalnie zbudowany, sierść aż lśniła, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Pseudonimem Dorpat przez lata posługiwałem w artykułach o wyścigach konnych, na forach internetowych.
    Wyhodowany w Golejewku Dorpat, trenowany przez Konstantego Chatizowa, wygrał Derby w 1953 roku pod dżokejem Walentym Stasiakiem, a także St. Leger. Koniem trójkoronowanym nie został, bo… w 1953 r. nie rozegrano Nagrody Rulera.
    Był urodzony w purpurze, od włoskich rodziców – zarówno jego ojciec Ettore Tito, jak i matka Acquasparta, zostały wyhodowane przez Federico Tesio, najwybitniejszego hodowcę wszech czasów na świecie.
    Do legendy przeszło zwycięstwo Dorpata o dwie długości podczas Mityngu Państw Demokracji Ludowej nad wspaniałym rosyjskim Charkowem w Nagrodzie Moskwy. Dwa tygodnie później, w gonitwie o Puchar, Charków wygrał o długość z Dorpatem, ale po crossingu dżokeja Nasibowa. Wkurzony dżokej Stasiak w rewanżu zdzielił batem po plecach radzieckiego jeźdźca, co w mrocznych czasach komunizmu było aktem dużej odwagi.

    Dorpat – derbista z 1953 roku

    Dorpat okazał się też wybitnym reproduktorem. Jego syn Cross wygrał Wielką Warszawską, a córki Dorpata były przecenne w hodowli.  Dostojna urodziła trójkoronowanego Dipola i Dixielanda, który wygrał WW z miejsca do miejsca, a Intrada derbistkę Irandę, prababkę Intensa.  

    Dixieland, wnuk Dorpata, wygrał zmdom Wielką Warszawską, a następnie był ojcem trzech polskich derbistów – Bachusa, Solozzo i Limaka. Fot. Darosław Kędzierski

    1961 – Pechowa Dziwaczka i trójkoronowany Solali
    Do legendy przeszedł pech w Derby dla folblutów znakomitego dżokeja i trenera Stanisława Sałagaja, który wygrał wszystkie najważniejsze gonitwy oprócz Derby dla koni pełnej krwi.
    Legenda głosi, że pech zaczął się od Dziwaczki, która w 1961 roku podobno wygrała o krótki łeb Derby pod Sałagajem, ale sędzia na celowniku orzekł zwycięstwo kozienickiego Solaliego (syn Soliny), na którym jechał Władysław Biesiadziński (nie było jeszcze wówczas fotokomórki). Większość osób uważa, że jednak pierwszy był Solali, który został później koniem trójkoronowanym. Zamieszanie wywołało podobno zdjęcie jednego z fotoreporterów, zrobione pod kątem, na którym można było odnieść wrażenie, że to Dziwaczka zwyciężyła. 

    Trójkoronowany Solali pokonał w Derby 1961 krótko Dziwaczkę i rozpoczął derbowe fatum Stanisława Sałagaja. Fot. Hubert Wolański

    1964 – Słynna para: Demona i Mełnicki
    To były narodziny dwóch gwiazd. Mieczysława Mełnickiego, który wygrał swoje pierwsze Derby na Służewcu oraz Demony, która jako pierwszy polski koń w erze PRL wygrała, w treningu Stefana Michalczyka, znaczący wyścig na Zachodzie (St. Leger w Wiedniu) i niedawno została wybrana koniem 80-lecia Toru Służewiec. Jako pierwsza klacz po wojnie wygrała dwa razy Wielką Warszawską, bijąc w 1965 roku wybitnego golejewskiego derbistę – Epikura.
    Porządek w Derby był do rymu: Demona – Gerona (wygrała Oaks). Obie wyhodowane w Mosznej, obie po czeskim derbiście Masisie. Demona urodziła ogiera Demon Club, który wygrał na Służewcu Derby w 1981 roku, również pod Mełnickim.

    Demona wygrała w 1964 roku Derby pod Mieczysławem Mełnickim. Fot. Mirosław Iringh

     
    Ciekawostka hodowlana. Demona jest prawnuczką klaczy Gaff, której syn Forward wygrał polskie Derby w 1925 roku, triumfował też w Wielkiej Warszawskiej i trzy razy w Nagrodzie Prezydenta RP, a wnuczką Gaff była pierwsza powojenna derbistka na Służewcu – Bystra.
    Z kolei pradziadkiem Demony był Jeremi, ostatni koń trójkoronowany na Polu Mokotowskim (1938). Jego matkę Igłę, wybrakowaną ze stadniny w Kozienicach, kupił leśniczy Mieczysław Czarnecki, pokrył Bafurem, i tak narodził się Jeremi.

    Syn Demony, Demon Club, wygrywa Derby 1981 pod Mieczysławem Mełnickim. Fot. Darosław Kędzierski

     1969 – Kadyks z m do m
    Jerzy Jednaszewski, „Jerzyk”, być może najlepszy dżokej w historii polskich wyścigów. Znakomity technicznie i taktycznie, jeżdżący elegancko, mało używający bata. Zrobił też w czasach komuny karierę  w Niemczech, dwa razy na Windwurfie wygrał prestiżową Nagrodę Europy w Kolonii. Legendarny francuski dżokej Yves Saint-Martin powiedział, że Jednaszewski był lepszy od niego, że gdyby urodził się na Zachodzie, byłby europejskim championem.

    Runda honorowa triumfatorów Derby 1969 – Kadyks, trener Stanisław Molenda i dżokej Jerzy Jednaszewski. Fot. Mirosław Iringh


    W 1969 roku Jednaszewski  dokonał niebywałego, śmiałego wyczynu. Wygrał Derby na Służewcu na wyhodowanym w Golejewku Kadyksie (brat Kasjopei, która urodziła derbistki Konstelację i Kosmogonię), prowadząc od startu do celownika, z miasta do miasta, jak mawiają służewieccy bywalcy!

    1971 – Daglezja i Durango, sensacja i fortuna na błocie
    To były pierwsze Derby wygrane przez trenera Andrzeja Walickiego, ale do legendy przeszły ze względu na niezwykłe okoliczności. Poprzedziły je burze i ulewy. Tor był ciężki, choć na wyścig wyszło słońce, na trybunach komplet, kilkadziesiąt tysięcy osób.
    Pierwszy raz na żywo Derby transmitowane były w TVP, komentował legendarny Jan Ciszewski, który uwielbiał futbol, żużel i wyścigi konne. Wiedział, że mała, drobna Daglezja, choć nie była faworytką, fruwa po miękkiej bieżni. Od zaprzyjaźnionego Stanisława Dzięciny Ciszewski dowiedział się, że Durango również powinien poprawić po błocie. To były mega fuksy. Ciszewski jako jeden z nielicznych postawił w totalizatorze porządek Daglezja – Durango.

    Maleńka Daglezja na grząskim torze wygrywa w 1971 roku pierwsze Derby dla trenera Andrzeja Walickiego, z dużą przewagą nad Durango. Fot. Mirosław Iringh

     Wyhodowana w Golejewku córka Negresco, siostra świetnego Doryanta, rzeczywiście pofrunęła, wygrała pod wybornym rumuńskim dżokejem Vasile Hutuleacem o 5 długości! To był szok, za porządek z Durango płacono 4128 zł za 20 zł. Przebitka – ponad 200 razy za stawkę. Ciszewski obstawił to dość grubo. Jak mówił – przyjechał na wyścigi tramwajem, mógł wyjechać samochodem, a to w tamtych czasach był towar luksusowy.

    Derby 1971 na Daglezji wygrał Rumun Vasile Hutuleac, jeden z najwybitniejszych dżokejów w historii Służewca. Fot. Mirosław Iringh

     1976 – Dylemat Sałagaja: Iranda, czy Jurystka
    Stanisław Dzięcina miał rękę do klaczy. To w mojej ocenie, obok Andrzeja Walickiego, najwybitniejszy polski trener w historii, choć Stanisław Molenda, trenując znakomite konie z Golejewka, wygrał więcej. To dla mnie bardzo cenne, że miałem okazję przegadać z Dzięciną o koniach wiele godzin, gdy trenował dla mnie klacz Jubikę, miałem na wyścigach to szczęście do wielkich nauczycieli – przede wszystkim Andrzej Walicki, ale także Jerzy Jednaszewski (w jego treningu wygrywał dla mnie syn Dixielanda – Hollywood), Małgorzata Caprari, Stanisław Dzięcina, Grzegorz Wróblewski)

    Derby 1976 wygrywa trenowana przez Stanisława Dzięcinę wybitna Iranda pod dżokejem Janem Filipowskim przed Smużką. Fot. Darosław Kędzierski

    Tego roku miał dwie wybitne trzyletnie klacze z Mosznej. Jurystka wygrała z ogierami Nagrodę Iwna, Iranda pokonała klacze w Soliny. Sałagaj, jako dżokej nr 1 u „Dzięcioła”, miał prawo wyboru, znał obie klacze. Siedział i dumał. Wybrał Jurystkę (późniejszą matkę Jurora, który wygrał Derby Czech), bo ograła ogiery. Derby (po raz pierwszy ze start maszyny) wygrała Iranda pod Janem Filipowskim, przed znakomitą Smużką, a Jurystka pod Sałagajem była czwarta. Iranda miała fenomenalne przyspieszenie po ojcu, sprinterze Deer Leapie, i trzymała dystans. Założyła znakomitą rodzinę. Jest czwartą matką trójkoronowanego Intensa.

    Iranda jest prababką trójkoronowanego na Służewcu Intensa oraz derbistki 2010 Infamii. Fot. Darosław Kędzierski

    1977 – Spotkanie na szczycie. Konstelacja bije Pawimenta w Derby
    Wyścig, który wywołuje ciarki. Ironia losu sprawiła, że w jednym Derby spotkały się dwa być może najwybitniejsze konie w historii polskiej hodowli. Konstelacja pod Bolesławem Mazurkiem pobiła w Derby Pawimenta, na którym jechał sam Mełnicki. To był pojedynek gigantów. Oba konie po multichampionie reproduktorów – Meharim.

    Najbardziej spektakularne Derby w historii Służewca. W 1977 roku Konstelacja bije w Derby Pawimenta, późniejszego zwycięzcę Preis von Europa w Kolonii G1. Fot. Mirosław Iringh

    W tym samym roku  Konstelacja pod Bolesławem Mazurkiem zajmuje 5. miejsce w Yorkshire Oaks w Anglii w gronie najlepszych klaczy w Europie. Do drugiej na celowniku Dunfermline (klacz królowej angielskiej, dla której wygrała St. Leger, bijąc dwukrotnego zwycięzcę Łuku – Allegeda) traci tylko dwie długości. A Mazurek na Konstelacji przez pół prostej był zamknięty w klatce, nie miał przejścia. Gdyby nie to, polska derbistka mogła pokonać Dunfermline.
    Konstelacja okazuje się wybitną matką. Jej syn Korab wygrywa Derby w Warszawie i Wiedniu, Karina polski Oaks, a Księżyc Wielką Warszawską.

    Syn Konstelacji Korab, również trenowany przez Andrzeja Walickiego, wygrał Derby 1985 w Polsce i w Austrii, w obu wyścigach pod Mieczysławem Mełnickim

    Co ciekawe, w 1977 roku Derby dla Walickiego wygrała pełna siostra Konstelacji – Kosmogonia pod Andrzejem Tylickim, który później został championem dżokejów w Niemczech, wygrywając tam dwa razy Derby w Hamburgu, na słynnym Acatenango i jego synu Lando.
    30 lat później zaprosiłem do Polski młodego Freddy’ego Tylickiego. Syn Andrzeja zaczynał bardzo dobrze jeździć na Wyspach Brytyjskich. Przyleciał do Polski, aby dosiadać w Wielkiej Warszawskiej naszego Kornela, też trenowanego przez Walickiego, prawnuka Konstelacji. Niestety, Freddy kilka lat temu miał bardzo groźny wypadek w wyścigu, musiał przedwcześnie zakończyć karierę jeździecką.

    Siostra Konstelacji, Kosmogonia, również trenowana przez Andrzeja Walickiego, wygrywa Derby 1978 pod Andrzejem Tylickim, późniejszym championem dżokejów w Niemczech. Fot. Darosław Kędzierski

    Pawiment okazał się koniem światowej klasy. Żaden koń z Polski nie miał nigdy lepszej kariery. Wygrał, w niemieckim już treningu (został wydzierżawiony) dwa wyścigi G1 – Preis von Europa w Kolonii (bije wybitnego niemieckiego Nebosa) i i Gran Premio Jockey Club e Coppa d’Oro w Mediolanie, co było sensacją, że koń zza żelaznej kurtyny, ogrywa najlepsze konie w Europie. Obok Dżudo jest jednym z dwóch polskich koni, które biegały w Łuku Triumfalnym na Longchamp. Wypadł nieźle – zajął 9. miejsce na 22 konie. Biegał też w USA i w Ameryce Płd. 

    Polski wicederbista 1977, zwycięzca Wielkiej Warszawskiej – Pawiment sensacyjnie wygrywa w niemieckim treningu Wielką Nagrodę Europy w Kolonii G1

    1979 – Skunks kontra Czubaryk
    Był przed laty na trybunie zwanej pieszczotliwie „Świniarnią” kibic-bywalec, który kilka razy do roku krzyczał: „Skuuuunks, szybszego tu nie było”. Prawdopodobnie miał rację. Skunks to była torpeda, fenomenalne przyspieszenie. A jako roczniaka nikt go nie chciał wziąć do treningu, bo był chudy, mały i brzydki. Z losowania trafił do Stanisława Dzięciny.
    To był piekielnie silny rocznik z Akceptem, Śmigoniem, Kofeiną, Diakową, Narzanem. Z nimi atletyczny Czubaryk wygrywał. Ale miał pecha, że trafił na Skunksa. Przegrał z nim i w Rulera i w Derby.

    Derby 1979 dla Skunksa, trenowanego przez Stanisława Dzięcinę, a dosiadanego przez Mieczysława Mełnickiego. Fot. Darosław Kędzierski

    Rewanż wziął w Niemczech, w wielkiej gonitwie Preis von Europa – G1. W Kolonii był drugi, zaledwie pół długości za niemieckim championem Nebosem (to do dziś najlepszy wynik w historii konia w polskim treningu). A gdyby dżokej Sałagaj nie zgubił bata, Czubaryk wygrałby ten wyścig! Chyba, że… przegrałby ze Skunksem, który długo nie miał przejścia na prostej i finiszował blisko czwarty, szedł do rywali jak do stojących. To mógł by dublet polskich koni. Za nimi był Pawiment, który trenował już w Niemczech.
    Czubaryk był też później ponownie drugi w Preis von Europa, już w niemieckim treningu. Biegał też w Nowym Jorku w Turf Classic i w Eclipse Stakes G1 w Anglii. Dziś to marzenie dla Polaków.

     

    Czubaryk miał pecha w wielkich gonitwach – drugi w Derby 1979 za Skunksem i dwa razy drugi w Preis von Europa G1

    1984 – Niebywały wyczyn Mełnickiego 

    Wśród dżokejów rekordzistą pod względem liczby zwycięstw w polskim Derby jest nieżyjący już niestety Mieczysław Mełnicki, który wygrał Derby na Służewcu 6 razy, a na dodatek w 1984 roku dokonał wyczynu bez precedensu w historii światowych wyścigów – w ciągu trzech zaledwie tygodni wygrał na Nemanie Derby nie tylko w Warszawie, ale także w Wiedniu, a na Jurorze Derby w Pradze. Wygrał też rok później na Korabie, synu Konstelacji, austriackie Derby, triumfował również w Derby w Belgii.   

    Mieczysław Mełnicki wygrał na Nemanie zarówno Derby w Wiedniu, jak i w Warszawie. Fot. Darosław Kędzierski
    Mieczysław Mełnicki wygrał też polskie Derby 1985 na Korabie, na którym zwyciężył również w Derby w Wiedniu. Fot. Andrzej Klimek

    1988 – O koński nos
    O tym Derby krążą legendy. Odległości były minimalne, cztery konie wpadły na celownik niemal łeb w łeb. Józef Gęborys mógł być pierwszym dżokejem, który wygra Derby trzy razy z rzędu. Dostał do wyboru Diablika i Barnauła. Wybrał Barnauła. Derby wygrał Diablik (to był wielki fuks), o nos przed Iluzjanem (w ten sposób Jerzy Jednaszewski nigdy nie wygrał Derby jako trener), tu za nimi, o krótki łeb, był Tytoń pod Dulem i niecałą długość dalej Angola. Barnauł skończył piąty.

    Diablik wygrał Derby 1988 o nos przed Iluzjanem. Fot. Andrzej Klimek

    Diablik, syn legendarnego Dakoty, wszedł do Derby kuchennymi schodami poprzez zwycięstwo w Nagrodzie Aschabada. Dostał pechowy, trzynasty numer startowy. Pojechał na nim jedyny dżokej, który był wtedy wolny – Stanisław Karkosa. Popularny „Foka” (ze względu na sumiastego wąsa), pojechał życiowy wyścig. Wygrał Derby o nos (o wąs).

    1989 – Rekord Krezusa
    To niezapomniane wspomnienie. Pierwsze Derby, które dobrze pamiętam z pobytu na torze. W Nagrodzie Iwna wygrał moszniański syn Dakoty – Oregon przed golejewskim, niewysokim Krezusem (Pyjama Hunt – Kresyda po Dersław), zwycięzcą Rulera.
    W Derby trener Stanisław Dzięcina postanowił „zabić” Krezusa tempem. Na front wyszły trzy „Dakociaki” z Mosznej – siwa Jessica, Toskano i Oregon. Podkręcały tempo. Na prostej szaleńcza walka. Oregon, Krezus, Krezus, Oregon, Krezus, Oregon – słychać z megafonów głos Krystyny Karaszewskiej. Za nimi trzy wspaniałe klacze – Świtezianka, Karina i Dione. Krezus pokonuje Oregona o długość i bije rekord toru na 2400 m – 2 min 28 s. Do dziś to najlepszy  czas w polskim Derby. To też pierwsza wygrana w Derby dla Tomasza Dula.  

    Trójkoronowany Krezus wygrywa pod Tomaszem Dulem w rekordowym czasie Derby 1989, drugie miejsce zajmuje Oregon pod Bolesławem Mazurkiem. Fot. Małgorzata Caprari

    Krezus zdobywa potrójną koronę, a następnie biega w niemieckim treningu na Zachodzie, rozsławia polską hodowlę, jako „król płatnych miejsc”. Jest drugi w Preis von Europa G1 za niemieckim derbistą Mondrianem. W gonitwach G1 w Berlinie i Wielkiej Nagrodzie Baden Baden jest na 3–4 miejscu, wygrywa słynny Lomitas, z którym pracował „zaklinacz koni” Monty Roberts.
    Krezus – cóż to był za koń. 

    Wyhodowany w Golejewku trójkoronowany Krezus (Pyjama Hunt – Kresyda po Dersław), derbista 1989, następnie drugi w Preis von Europa G1. Fot. Andrzej Klimek

    1990 – Kozłowski z ostatniego miejsca
    Upał, 30 stopni. Kilkanaście koni w Derby. Mały, niepozorny kasztan z Golejewka w treningu Walickiego biegnie na ostatnim miejscu w dystansie, jak to miał wówczas w zwyczaju dżokej Janusz Kozłowski. Konie wychodzą na prostą. „Kozioł” w swoim stylu przesuwa się do przodu, wychodzi jak zwykle szeroko na pole, mija kolejnych rywali.

    Janusz Kozłowski na Aksumie wygrał Derby 1990 po finiszu z ostatniego miejsca. Fot. Małgorzata Caprari

    Zwykle spokojna, a wtedy na finiszu podekscytowana Krystyna Karaszewska, która wówczas komentowała wyścigi, a później przez wiele lat prowadziła księgę stadną, swoim pięknym niskim głosem, krzyczy na ostatnich metrach: ”Akkkksum, Baaassetla”. Syn Addis Abbeby, wnuk Dakoty, wygrywa z Basetlą o łeb.
    Cóż to był za finisz Kozłowskiego z ostatniego miejsca. 

    W Derby 1990 Aksum pod Januszem Kozłowskim krótko wygrywa z Basetlą. To był ostatni derbista z Golejewka. Fot. Andrzej Klimek

    1991 – Córki Pyjamy Hunta
    Trzeci rok z rzędu Derby na Służewcu wygrywa koń po Pyjama Hunt, ogierze który był czwarty w angielskim Derby w Epsom.
    Ponad rok przed tym wyścigiem biorę jako 17-letni chłopak spis wszystkich kilkuset dwulatków w Polsce i mówię do mojego kolegi: Derby wygra Kliwia przed Tabakierką (moja ulubiona klacz, dziś mam z tej rodziny Testarossę, która wygrała 5 imiennych gonitw na Służewcu i nieźle biegała we Francji).

    Trenowana przez Stanisława Sałagaja Susy wygrywa pod Rumenem Panczewem Derby przed Kliwią, dosiadaną przez Janusza Kozłowskiego, ale po proteście zostanie zdyskwalifikowana za crossing. Fot. Małgorzata Caprari


    Puka się w czoło. Obie klacze po Pyjama Hunt, matki mają po Dakocie. Przychodzi pierwsza niedziela lipca. Dorabiamy sobie, by zagrać w Derby porządek Kliwia – Tabakierka. Znowu upał. Pierwszy raz w życiu wypijam lampkę alkoholu. To plus słońce wystarczy, abym zasnął na torze. Budzę się po Derby, nie widziałem na żywo wyścigu, pytam kolegi, kto wygrał. „Kliwia przed Tabakierką” – odpowiada. Wręcza mi plik banknotów. „Postawiłem za ciebie twój porządek w Derby” – oświadcza.

    Jedna z najbardziej kontrowersyjnych sytuacji w historii polskiego Derby. Janusz Kozłowski wstrzymuje Kliwię tuż przed celownikiem po crossingu Susy. Fot. Małgorzata Caprari

    Ale słyszę gwizdy. Cały tor skanduje „Sta-siek Sa-ła-gaj”. O co chodzi – pytam kolegę. „Susy wygrała, ale ją zdyskwalifikowali, Zajechał Rumen drogę Kozłowi i Dulowi. Szwagrowie wygrali”.
    Znowu pech Sałagaja. Nawet jak wygrał Derby, to przegrał. Bo to on trenował Susy. Dul podniósł rękę w górę, złożył protest przeciwko Ganczewowi. Komisja go uwzględniła. Crossing był, ale niewielki, przeszkadzanie takie sobie. W Anglii na 100 procent wynik z toru zostałby utrzymany. Ja miałem farta z porządkiem, Sałagaj znów pecha.  

    Stanisław Sałagaj na planie filmu „Lalka”

    1993 – Starszy uczeń wygrywa Derby!
    Upsala, córka Who Knowsa, jest fenomenalna. Wygrywa Rulera z ogierami o kilkanaście długości. „Maszyna do galopowania” – komentują w telewizji Małgorzata Caprari (znakomita znawczyni wyścigów i hodowli) oraz hodowca Upsali Roman Krzyżanowski. W Iwna stajnia jedzie na Tanamerę, Upsala jest druga, wstrzymywana. W Derby jest faworytką. „Stasiek Sałagaj tym razem nie przegra” – zaklinają rzeczywistość kibice.

    Juror, ojciec Duranda – sensacyjnego derbisty z 1993 roku, pod Mieczysławem Mełnickim po wygraniu Derby 1984 w Pradze

    Przegrał. W niezwykłych okolicznościach. Upsala jest druga. Wygrywa mega fuks Durand (w Iwna był daleko) pod starszym uczniem Mirosławem Pilichem, którego prawie nikt nie zna. Wypłata z góry 111:1. Szok. Pierwszy triumf w Derby przyszłej „Królowej Służewca” – Doroty Kałuby i reaktywowanej stadniny w Stubnie, kierowanej wprawną ręką Leszka Strzałkowskiego. Durand jest synem polskiego Jurora, derbisty z Pragi.
    Później Upsala wygrywa Oaks, w Wielkiej Warszawskiej bije jak chce Duranda, ale w Derby znów zadziałało „fatum Sałagaja”. Durand jest przez Jurora wnukiem Jurystki, którą wybrał Sałagaj zamiast Irandy. Klątwa wielopokoleniowa.

    Mural na Ursynowie poświęcony pamięci Stanisława Sałagaja

    1996 – Wonderful, znaczy cudowny
    Jest jesień 1993 roku. Wyjeżdżam z trenerem Walickim na przegląd koni do Mosznej. Po nim wstępujemy do nowo powstałej nieopodal prywatnej stadniny Drei W Stud Farms, którą zarządza Hubert Szaszkiewicz, były hodowca z Mosznej. Oglądamy jedne z pierwszych koni, sprowadzonych do Polski z Zachodu po transformacji. Wpada mi w oko delikatny, szlachetny kasztanek. Ma kilka miesięcy. Co to za koń – pytam Szaszkiewicza. „Wonderful, znaczy cudowny. Jest po Most Welcome” – odpowiada. „Ten koń za trzy lata wygra Derby na Służewcu” – śmiało prorokuję. „W takim razie musi trafić do treningu Pana Andrzeja” – deklaruje hodowca.
    Trafia. W pierwszą niedzielę lipca 1996 roku Mirosław Pilich na ostatnich metrach łapie w celowniku Donnę Grafię pod Katarzyną Wojtasiak i Wonderful wygrywa dla Walickiego kolejne Derby. Tak się wyławia na pastwisku kilkumiesięcznych derbistów.

    Trenowany przez Andrzeja Walickiego Wonderful wygrał pod Mirosławem Pilichem Derby 1996. Fot. Małgorzata Żółtańska

    1997 – Pada mit siwego
    Jest powiedzenie wśród koniarzy: „Nie miał dobrego, kto nie miał nigdy siwego”. Siwe folbluty to rzadkość, ale trochę ich jest.
    Pan Józio Gęborys z uśmiechem zawsze mi żartobliwie powtarzał: „Derby nie wygrywa koń siwy i koń ze Strzegomia”.
    I przez dekady tak było. Aż przyszedł rok 1997. Siwy Mustafa maść odziedziczył po dziadku – Euro Starze. Spadł deszcz. Dulu pojechał na klasę, na orła. Wyszedł na front 1000 metrów przed celownikiem, jak to nie on, inaczej niż w klasycznych podręcznikach jest napisane. „Wygrał o kawał” – jak mówi się na Służewcu.
    Padł kolejny mit. Siwy koń wygrał Derby na Służewcu. W latach 1993–98 Dorota Kałuba zawieszała 4 razy w ciągu sześciu lat błękitną flagę nad swoją stajnią. Dul od 1997 do 2000 roku wygrał trzy z czterech rozegranych Derby.

    Runda honorowa po zwycięstwie w Derby 1997 trenowanego przez Dorotę Kałubę siwego Mustafy, na którym jechał Tomasz Dul. Fot. Magdalena Szerszeń

    1999 – Galileo otwiera dla nas Anglię
    Był taki serial fantastyczny w latach 80. „Kosmos 1999”. To była data niewyobrażalna. W tymże 1999 roku Janusz Romanowski (był właścicielem Legii i Polonii Warszawa, gdy zdobywały mistrzostwo Polski w piłce nożnej) dokonał sprawy niewyobrażalnej wówczas dla środowiska wyścigowego w Polsce. Miał na Służewcu i w hodowli grupę kilkudziesięciu koni, które kupił w Anglii. To był przełom.
    Country Club przyjechał do Polski z Wysp jako źrebak. W 1999 roku wygrał dla Romanowskiego Derby. To był dublet trenera Sławomira Walotka. Drugi był Galileo (ale polski po Jape, a nie ten po Sadlers Wells) kupiony przez Romanowskiego z Mosznej, od Goldiki po Dakocie. W St. Leger Galileo, który był późniejszy, wygrał już z Country Clubem jak chciał. Polska myśl hodowlana pokonała brytyjską.

    Country Club wygrywa Derby 1999 pod Rumenem Panczewem dla Janusza Romanowskiego. Fot. Ksenia Kaniewska

    Jesienią następnego roku Romanowski sprzedał Galileo Anglikom za 130 tysięcy złotych, był najdroższym koniem na aukcji na Służewcu. Efekt przeszedł oczekiwania. W treningu Toma George’a Galileo na królewskim torze w Cheltenham wygrał podczas słynnego mityngu wyścig płotowy G1 w stawce 27 koni na 4200 metrów!
    W konsekwencji inna córka Jape’a, derbistka z 2001 roku Kombinacja została sprzedana do Anglii za około milion złotych. Niewiele niższą cenę osiągnął trójkoronowany w 2002 roku na Służewcu Dancer Life (państwo Pokrywkowie wyhodowali też Dżesmina, który sięgnął po potrójną koronę w 2005 roku).

    Moszniański Galileo (Jape – Goldika po Dakota) w Derby 1999 był drugi za Country Clubem, ale wygrał St. Leger, a następnie płotową gonitwę G1 w Cheltenham

    2000 – Trójkoronowana Dżamajka
    Jesienią 1998 roku pojechałem w doborowym towarzystwie na aukcję roczniaków do Widzowa – z trenerem Walickim, panem Andrzejem Prądzyńskim, który hodował konie jeszcze przed wojną, a także w nowej Polsce po transformacji ustrojowej w 1989 roku, oraz z Ewą Laskowską, córką wybitnego aktora Gustawa Holoubka, która jeździła na Służewcu jako amatorka, a przez lata była właścicielką koni wyścigowych.

    Wspaniała klacz i duże pieniądze były wtedy, jak się okazało, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyłożyć tylko około 10 tysięcy złotych, tyle bowiem kosztowała Dżamajka. Na aukcji nie została sprzedana, nikt jej nie licytował. My też nie mieliśmy nosa i intuicji, a przecież trener Walicki trenował jej matkę Dżamirę, która była jednak dość przeciętna. Ale powód był też inny. Dżamajka była po polskim ogierze Jurorze, a nie po zachodnim. A my wszyscy ciągle po latach komunizmu mamy kompleks Zachodu. Wszystko co od nich to lepsze. A przecież Juror to derbista z Pragi, a jako reproduktor ojciec derbisty Duranda, trójkoronowanej Dżamajki i ojciec matki niesamowitego Intensa.

    Tego samego wieczoru Zbigniew Makowski był już po kilku drinkach, kiedy zapytano go, czy kupi, już po aukcji, z wolnej ręki, wyrośniętą kasztankę. Legenda głosi, że zapytał ile kosztuje i gdy usłyszał cenę, bez oglądania jej i bez analizy rodowodu, wydał dyspozycję – „Ładować!”.

    Trójkoronowana Dżamajka pod Tomaszem Dulem. Fot. Włodzimierz Sierakowski

    No i załadowano mu Dżamajkę, uważaną przez niektórych za klacz stulecia polskich wyścigów. Na 11 startów w Polsce przegrała tylko raz, tylko dlatego, że jako dwulatka wyszła do startu nie w pełni przygotowana po chorobie. W pozostałych gonitwach zwyciężała lekko, nie tknięta batem przez dżokeja Tomasza Dula. Wygrała w treningu Bogdana Strójwąsa i Doroty Kałuby 449 tysięcy złotych, ponad 40 razy więcej niż kosztowała. Wygrała kolejno nagrody Rulera, Iwna, Derby (w rekordowej obsadzie 20 koni), Oaks, St. Leger, Wielką Warszawską, Golejewka i Kozienic. Jest jedyną w historii w Polsce trójkoronowaną klaczą. A w zasadzie ma 5 koron, bo też Oaks i WW.

    Jedyna rysa na jej wizerunku, to brak sukcesu na Zachodzie. Wygrała Wielką Nagrodę Słowacji w Bratysławie (bijąc Galileo, ale tego polskiego), ale w Hansa Preis G2 w Hamburgu była bez miejsca, choć pobiła niemieckiego derbistę Belenusa (krył w Polsce, ojciec Intensa, Hipolinera, Kundalini, czy Kardinale) i oaksistkę Catanię. Niemcy chcieli ją kupić za 100 tysięcy marek, ale właściciele odmówili. Odsprzedali ją do Widzowa na matkę. Urodziła kilka dobrych koni, ale nie na swoją miarę.

    Z tej wyprawy na aukcję do Widzowa najbardziej zapamiętałem sytuację trochę z komedii, trochę z horroru. Wracaliśmy nocą. Prowadził auto Andrzej Prądzyński, który uwielbiał to robić, ale miał już grubo ponad 80 lat i nie można było rzec, że sokoli wzrok. W połowie trasy między Widzowem, a Warszawą, Pan Andrzej mówi do nas: „nie chcę was przesadnie martwić, ale od wyjazdu ze stadniny, to ja w zasadzie… nic nie widzę”. W samochodzie powiało grozą, ale jakoś szczęśliwie dojechaliśmy do Warszawy, przypominając sobie po drodze stary dowcip o ślepym koniu, który zapytany, czy wygra Wielką Pardubicką, odrzekł: „Nie widzę przeszkód”. 

    Robert Zieliński

    Na zdjęciu tytułowym Derby 1976. Iranda (z prawej) wygrywa przed Smużką. Fot. Mirosław Iringh.

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły