More

    Andrzej Zieliński: Brak sukcesów nawet na polskim rynku jest deprymujący, ale się nie poddamy

    Andrzej Zieliński to niewątpliwie jeden z najbardziej utytułowanych właścicieli i hodowców w polskich wyścigach. Jego nazwisko pada przy każdej odsłonie polskiego Derby, kiedy spikerzy wspominają ostatniego konia krajowej hodowli, który wywalczył Błękitną Wstęgę (w 2013 roku, wygrał też Wielką Warszawską). Patronus został wyhodowany właśnie przez Andrzeja Zielińskiego. Nie był to jednak ostatni sukces Zielińskiego w najważniejszym wyścigu dla trzylatków. Później wygrywały go jeszcze Caccini i Nemezis, których współwłaścicielem był nasz dzisiejszy rozmówca. Ma za sobą trzy dekady na polskich wyścigach, był jednym z wizjonerów naszej hodowli, którzy odważyli się inwestować w reproduktory i rozwijać krajową hodowlę. Jako jeden z niewielu otworzył stajnię firmową, gdzie trenowały jedynie konie jego własności. Dalej odważnie szuka nowych rozwiązań, zwiększających odczuwanie radości z wyścigów. Posiada konie we francuskim treningu oraz na francuskich pastwiskach, ale jego serce dalej jest w Polsce. Ma nadzieję, że nasze wyścigi, jak i jego kariera właściciela koni, po ciężkich latach wyjdą na prostą. 

    Na nasz portal trafia coraz więcej nowych osób, niezwiązanych dotąd z wyścigami, więc pozwolę zacząć sobie tę rozmowę od samych podstaw. Jak trafił Pan na wyścigi, jak zaczęła się Pańska historia z wyścigami?

    Oj, to poruszamy bardzo stare dzieje wyścigowe. O ile sobie dobrze przypominam, to kolega zaprosił mnie na obiad, na który przyszedł także Maciej Janikowski. Był to rok, w którym prywatyzował się warszawski tor wyścigów konnych (1994 – przyp.red.). Z Maćkiem od razu się bardzo polubiliśmy. Trochę rozmawialiśmy i zainteresował mnie końmi. Tak mi się to spodobało, że od tego obiadu nie minął miesiąc, a już dzierżawiłem 8 czy 12 koni i zacząłem powoli tę miłość, pasję do wyścigów hołubić. 

    Od kogo dzierżawił Pan te konie? 

    Ze Stadniny Koni Moszna. 

    Rozumiem, że wszystkie trafiły do treningu Macieja Janikowskiego. 

    Tak. 

    Obecnie nazwisko Zieliński kojarzy się z braćmi. Dokładniej z Andrzejem i Ryszardem, choć też czasem zdarza się, że to tego duetu mylnie dołączany jest Robert, który – od razu zaznaczamy – mimo wielu lat bliskiej znajomości z Panami, nie jest spokrewniony, a zbieżność nazwisk jest przypadkowa. Czy Ryszard od początku był razem z Panem współwłaścicielem, jak jest to obecnie?

    Nie, brat pojawił się w momencie, kiedy Pillar i Patronus były dwulatkami (2012 rok – przyp. red.). Sam mi zaproponował współpracę, mówiąc, że chętnie zacznie uczestniczyć ze mną w tych przyjemnościach. Natychmiast na to przystałem, bo było to korzystne dla obu stron. 

    Z wyścigami związany jest Pan więc od 30 lat, ale z wykształcenia i zawodu nie jest Pan zootechnikiem, ani hodowcą, prawda?

    Zgadza się. Zawsze prowadziłem po kilka firm, ale niezwiązanych z końmi. Przygodę z wyścigami zacząłem, ponieważ jest to związane z dużym napięciem, emocjami, niesamowitą adrenaliną, a zarabianie pieniędzy nie jest jedyną istotną częścią życia.

    Pełna zgoda. Pomówmy jeszcze o Pańskim bracie. Zastanawia mnie, czy posiadanie razem koni i dzielenie tej pasji od wielu lat spaja braterską relację, czy powoduje dodatkowe napięcia?

    Tylko spaja. Między nami nigdy nie było żadnych napięć i nie wyobrażam sobie, żeby te kiedykolwiek się pojawiły. 

    A jak wygląda ta wspólna pasja, czy obowiązki hodowców i właścicieli są między Panów dzielone, czy wszystkie decyzje i działania podejmują Panowie wspólnie?

    Większością spraw zajmuję się ja. Brat jest stricte właścicielem. Nie powiem, że się tym nie interesuje, bo tak nie jest, ale całą pracę wykonać muszę ja.

    Andrzej i Ryszard Zielińscy przyjmują nagrody za zwycięstwo Cacciniego w Derby 2016. Fot. Stadnina Pegaz

    Przejdźmy więc teraz do tematu treningu, jako że to Pana konik. Przyznam, nie wiedziałem o tym, że na początku współpracował Pan z trenerem Maciejem Janikowskim. W mojej świadomości byli to raczej trenerzy Andrzej Walicki, Adam Wyrzyk, Anna Zielińska, czy od niedawna Natalia Szelągowska. Z każdym z tych trenerów odnosiła Pańska stajnia większe lub mniejsze sukcesy. Szczególnie ciekawi mnie forma stajni prywatnej, kiedy to Anna Zielińska, a później Andrzej Walicki, trenowali niemal jedynie konie związane z Pańskim nazwiskiem. Czy mógłby Pan opowiedzieć trochę o realiach takiej stajni firmowej, o tym, jaki był cel otwarcia stajni prywatnej i jak wygląda to obecnie?

    Trener Walicki w tej historii pojawił się bardzo szybko. Po kilku sezonach część koni ze stajni Macieja Janikowskiego trafiła pod opiekę Walickiego. Ta współpraca trwała przez kilkanaście lat, w zasadzie nigdy nie przestaliśmy wspólnie działać. Były takie lata, kiedy mieliśmy więcej koni u Andrzeja lub mniej, ale ta współpraca trwała do końca ubiegłego roku. 

    Decyzja o otwarciu stajni firmowej z moją córką Anią została w dużej mierze podyktowana przez brata. Chciał on mieć swoje miejsce, w którym będzie czuł się jak w domu, zamiast jeździć po obcych stajniach, żeby móc oglądać swoje konie. Ja się na to zgodziłem, choć Ania nigdy nie trenowała koni. Oczywiście przez lata miała z nimi wiele wspólnego. Jeździła konno, ale trening, a jazda, to dwa zupełnie inne światy. Zrobiliśmy pochopny ruch. Nie można postawić wszystkiego na młodą dziewczynę bez doświadczenia i wymagać od niej wyników na miarę trenera Walickiego. 

    Pozwolę sobie na wtrącenie. To też nie było tak, że stajnia AMP pod wodzą Anny Zielińskiej nie odnosiła sukcesów. Wytrenowała między innymi doskonałą Furię, oaksistkę. To spory sukces.

    Tak, oczywiście. Jednak Ania musiała działać po omacku, bo nie wiedziała, którą drogę obrać jako trenerka. W pewnym momencie objęła taki kierunek, że przez zimę wykonała pracę taką, a nie inną i na początku sezonu nasze konie kończyły kilka długości za końmi. Wtedy podjęliśmy decyzję, że nie możemy postawić wszystkiego na Anię, która nie miała wystarczająco dużego doświadczenia w roli trenera. Zrobiliśmy wielki błąd względem jej i nas. Wtedy podjęliśmy decyzję o przeniesieniu wszystkich koni do Andrzeja Walickiego. Wszystkich oprócz kilku, które mieliśmy jeszcze u Adama Wyrzyka. Staramy się nie zabierać koni z błahego powodu od żadnego trenera. Nawet jeżeli zamierzamy się rozstać z jakimś trenerem, to zazwyczaj czekamy do końca sezonu i powód musi być poważny. 

    Posiadanie stajni firmowej oznaczało mniejsze sukcesy, ale zakładam, że wiązało się też ze znacznym obniżeniem kosztów treningu koni. Czy utrzymywanie tej stajni z gorszymi wynikami sportowymi oznaczało większe straty niż w okresie, gdy konie biegały lepiej, ale Pańskie konie trenowali prywatni trenerzy?

    Tutaj Pana mocno zdziwię, ponieważ stajnia firmowa, o ile pracę chce się wykonać dobrze, kosztuje 50 procent więcej niż koszt trenowania koni u innych trenerów. Wyjątkiem jest stajnia Adama Wyrzyka, który za trening liczy więcej, z racji na bardzo dobre karmienie i po prostu swoje umiejętności. Uznał on, że potrzebuje mieć droższy trening, co swoją drogą nie odbiło się na liczbie właścicieli, ale swoją stajnią, jak się okazało, przebiliśmy i trenera Wyrzyka. Stajnię firmową utrzymywaliśmy od początku współpracy z Anią do grudnia 2023, kiedy to nawet współpraca z trenerem Walickim, okazała się niekorzystna i byliśmy zmuszeni ją zakończyć.

    Mimo wszystko, jednym z najważniejszych powodów, dlaczego zamknęliśmy firmową stajnię, było to, że zależy nam nie tak bardzo na dobrych wynikach finansowych, tylko tym, żeby móc uczestniczyć w dużych gonitwach. Jeśli nie możemy ich wygrywać, to chcemy, chociaż być ich widoczną częścią, a w ostatnich latach wyniki były zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań. W dodatku, gdy nasz koń okazuje się słaby lub nawet średni, to go sprzedajemy. W zeszłym roku doszło do kuriozum. Zaczęliśmy trening tylko około piętnastu koni, w połowie sezonu mieliśmy ich dziewięć, później pięć i pod koniec sezonu okazało się, że trening jednego konia kosztował nas ponad 10 tysięcy złotych miesięcznie. 

    To niebywałe. Przypomnijmy, że trening koni w Polsce kosztuje od 2 do 3 tysięcy złotych za miesiąc. 

    Nie chcieliśmy zwolnić pracowników, z którymi mieliśmy podpisane umowy do końca listopada. Nie chcieliśmy ich zrywać, więc doszło do sytuacji takiej, że trenowane były trzy konie, a do pracy przychodziło czterech pracowników, którzy po godzinie szli do domu. Był to jeden z najsłabszych okresów podczas mojej przygody z wyścigami. 

    Pagani była jedną z największych nadziei ostatnich lat w hodowli Andrzeja Zielińskiego.

    Właśnie wydaję mi się, że był to najczarniejszy z etapów w Pana historii na wyścigach. Mówił mi Pan jakiś czas temu, podczas prywatnej rozmowy, o pomyśle zamknięcia stajni i zrezygnowania z posiadania koni. Ostatecznie nie zapadła taka decyzja, a zamiast tego zmieniliście z bratem podejście do treningu koni w Polsce. Na jakie?

    Ponieważ w ostatnich latach konie naszej hodowli nie były w stanie się przebić, a matki, które mamy w stadninie, są klaczami bardzo wysokiej jakości – na początku przygody hodowlanej, marzyłbym o choć jednej takiej 15 lat temu – a wyników nie ma. Zaczęliśmy się nad tym zastanawiać i musieliśmy ten problem rozwiązać. Uznaliśmy, że spróbujemy dojść do tego, czy to my mamy tak słabą hodowlę, czy przyczyna tego jest gdzie indziej. Uznaliśmy, że zamykamy firmową stajnię, a nie zamykamy firmy. Konie zostały rozdysponowane do wielu trenerów, a dodatkowo trzy młode konie naszej hodowli pojechały do treningu we Francji. Musimy ustalić, czy to my słabo hodujemy, czy winą jest trening w Polsce. Jeżeli u nas trening kosztował 3500 złotych na konia, a trenerzy biorą 2000 złotych, czy 2200, to ja sobie nie wyobrażam, jak oni są w stanie te konie trenować. Co te konie jedzą, kto się nimi zajmuje, w jaki sposób i za jakie pieniądze, że ten biznes potrafi się dopiąć? Jak trenerom się to udaje? Daliśmy naszym koniom wszystko i się nie udało. Teraz spróbujemy dać szansę innym. Sprawdzimy, czy hodowane przez nas konie są faktycznie tak niskiej jakości. 

    Oczywiście jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. W wyniku tak wielkiej inflacji kwota przeznaczona na nagrody dla koni w gonitwach, tak drastycznie maleje, że inwestowanie z naszej strony w wyścigi w Polsce, zaczyna być problematyczne. Posiadamy siedem koni we Francji, płacimy za nie oczywiście dużo większe pieniądze, ale jeżeli koń zajmie chociaż płatne miejsce, to jego koszty utrzymania nawet za dwa miesiące się zwrócą.

    Do tematu treningu koni we Francji, chciałbym wrócić później. Jeszcze zostańmy chwilę przy Polsce. Z usług ilu trenerów w Polsce Panowie korzystają i którzy są to trenerzy?

    Mamy dwanaście koni w polskim treningu u pięciu trenerów. Są to Natalia Szelągowska, Alexander Kabardov, Wojciech Olkowski, Łukasz Such oraz Państwo Wiesław i Małgorzata Kryszyłowiczowie. 

    Są to trenerzy, patrząc na ranking, raczej z zaplecza czołówki. Z czego to wynika? Czy idea jest taka, żeby było to korzystniejsze pod względem finansowym?

    Wynika to tylko z jednego powodu. Postanowiliśmy maksymalnie skrócić koszty w polskim treningu, ponieważ bardzo mocno wzrosły nam koszty we francuskim treningu. Obecnie, w  Polsce, nasze konie trenują jedynie ci trenerzy, którzy zgodzili uczestniczyć w ich współutrzymywaniu. Nie mamy ani jednego konia na sto procent naszego. Wszystkie są na co najmniej 50 procent udziałów po stronie trenerów. Są też konie, w których mamy znacznie mniejsze udziały. Chcemy dwa lata przetrwać i zobaczyć, jak to będzie wyglądało, kiedy wielu trenerów zajmuje się naszymi końmi oraz oczywiście jaki będzie stosunek sukcesów i radości między wyścigami w Polsce oraz we Francji 

    Patronus wygrywa Wielką Warszawską 2013. Fot. TVP Sport

    Ile wśród tych koni jest dwuletnich, trzyletnich oraz starszych?

    W zasadzie są tylko dwulatki i trzylatki, bo w zeszłym sezonie prawie wszystko sprzedaliśmy, za niewielkie pieniądze, żeby ciąć koszty. Mamy tylko jedną czteroletnią klacz Pagani. 

    Czy wszystkie koni w treningu polskim są wyhodowane u nas w kraju?

    Tak. Z kolei wszystkie konie zakupione w poprzednich latach, są trenowane we Francji. 

    Zauważalne jest to, że w ostatnich latach dużo większy nacisk kładli Panowie na hodowlę niż kupowanie koni na aukcjach. Wyniki są gorsze, ale odchodzi koszt zakupu. Z czego to wynika i czy ta tendencja będzie utrzymana?

    Dla nas najważniejsza jest jakość konia i możliwość pokazania się w gonitwach najwyższej rangi. Szczególnie nam zależy, żeby były to konie przez nas wyhodowane. 

    Czyli chodzi o marzenie?

    Tylko i wyłącznie. Koszty są oczywiście istotne, ale jeśli sukcesów nie widzimy i się ich nie spodziewamy, to nie chcielibyśmy inwestować więcej. W tym roku wysłaliśmy konie do treningu we Francji i mamy nadzieję, że za dwa lata, wyniki pokażą nam, że konie naszej hodowli potrafią biegać na dużo wyższym poziomie niż te, które w ostatnich latach ścigały się w Polsce. 

    Jak duża jest w takim razie hodowla? Ile jest klaczy w stadninie Pegaz? (nazwa stadniny braci Zielińskich – przyp.red.)

    W stadninie też robimy mocną selekcję i duże cięcia, ponieważ ściągnęliśmy kilka klaczy z francuskiego treningu. Niedawno kupiliśmy klacz po Frankelu za 35 tysięcy euro, z bardzo dobrej żeńskiej rodziny. Jej mama wygrywała grupy pierwsze, tak samo jak babcia. 

    Czy pamięta Pan, jak się ona nazywa?

    Aminatu. 

    To ile łącznie jest klaczy hodowlanych?

    W tym momencie mamy siedem klaczy hodowlanych. Nemezis, Victoria Drummond, Furia, Tiamina, Dorchester, Lavender Beauty, Aminatu. Do nich dołączą jeszcze klacze, które obecnie są w treningu wyścigowym.

    Furia wygrywa Oaks 2017. Fot. Konie wyścigowe

    A co dokładnie dzieje się obecnie z Nemezis, jedną z najlepszych klaczy w historii stajni AMP?

    Pojechała do Francji, gdzie ma już roczniaka po Baliosie, a będzie rodziła źrebaka po ogierze Victor Ludorum. 

    Kim będzie kryta w następnej kolejności?

    Ogierem Erevann, więc obecnie stoi w stadninie Agai Khana. 

    Czy mógłby Pan powiedzieć, z czym wiąże się prowadzenie stadniny w Polsce? Czy jest to mocno obciążające ekonomicznie, pracochłonne, przyszłościowe?

    Koszty nie są małe, a stadnina nie liczy obecnie wielu pracowników. Na stałe zatrudniamy dwie osoby, ale pomaga im jeszcze moja małżonka, która oczywiście nie pobiera wynagrodzenia. 

    O proszę, to trzeba powiedzieć, że rodzinna pasja rozkwita. Czy młodsze pokolenia też ciągnie do wyścigów?

    Nasza córka Laura jest ogromną koniarą, być może nawet największą w całej rodzinie, natomiast interesuje się sportem, końmi półkrwi. Dużo już potrafi dziewczyna i niewykluczone, że ten sport, będzie wypierał folbluty z naszej stadniny. Ja już się robię nie najmłodszy, a ciągle trzeba do tego dokładać pieniądze. Włączenie hodowli koni innych ras jest szansą na przetrwanie naszej stadniny. 

    Czy należy to rozumieć w ten sposób, że hodowla folblutów w Polsce to obecnie skarbonka bez dna, a w przypadku hodowli koni innych ras można myśleć o zyskach i żeby myśleć o rentowności, trzeba to połączyć?

    Bezwzględnie. 

    A czy uważa Pan, że w Polsce można hodować folbluty takiej jakości jak na Zachodzie Europy? Proszę na potrzeby tego pytania zapomnieć o różnicach w poziomie naszych klaczy i reproduktorów, a myśleć jedynie o klimacie, położeniu geograficznym, surowości zim, okresie, przez jaki źrebaki mogą być na pastwiskach. Czy jednak gonienie Zachodu jest jednak marzeniem, którego nie da się spełnić?

    Uważam, że klimat nieco zmniejsza szansę naszych koni na zostanie wyjątkowymi, ale na pewno jesteśmy w stanie hodować konie bardzo wysokiej jakości, czego jednym z przykładów jest stadnina Ammerland, która święciła przeogromne triumfy, wyhodowane przez nich konie wygrywały największe europejskie wyścigi. Stadnina znajduje się pod Monachium, gdzie zimy są srogie, a pogoda nie najlepsza. Niemieccy hodowcy niemal się śmiali z założyciela tej hodowli, a późniejsze sukcesy zaskoczyły wszystkich. 

    Nemezis w drodze po zwycięstwo w Derby.

    Zastanawiam się na temat tego, co powiedział Pan wcześniej, że wszystko stawiają Panowie na konie wyhodowane przez siebie. Co, jeśli przez następne kilka lat konie hodowli stadniny Pegaz nie sprostają oczekiwaniom. Czy prędzej zrezygnują Panowie z wyścigów, czy zmienią podejście do wyścigów i znowu zaczną kupować konie na aukcjach zagranicznych? 

    Już mamy z bratem ustalone, że dajemy sobie czas do końca 2025 roku. Jeżeli w naszej hodowli nie pojawi się koń, który będzie śmiało mógł rywalizować z czołówką importowanych koni, to zminimalizujemy hodowlę do dwóch klaczy, żeby nie zaprzepaścić całkowicie całej struktury, która trwa już tak długo. Nie wyobrażamy sobie puścić tej części życia w niepamięć. W takim przypadku będziemy hodować z dwóch najlepszych, naszym zdaniem klaczy, a resztę koni będziemy znowu kupować na Zachodzie. 

    Czy z młodych koni własnej hodowli, które obecnie są już pewnie zajeżdżone i przygotowywane na czerwiec, ma Pan jakichś swoich faworytów?

    Oczywiście, że mam. Tylko że te konie pojechały do Francji. 

    Jeszcze zanim przejdziemy do tego odkładanego przeze mnie tematu Francji, zatrzymajmy się na moment przy innym aspekcie hodowli. Patrząc na to, ile w Polsce jest klaczy hodowlanych, można powiedzieć, że stadnina Pegaz na przestrzeni lat reproduktorami stoi. Były lub są to Ecosse, Prince Of Ecosse, Caccini, czy zakupiony stosunkowo niedawno Balios. W krajach, gdzie przemysł wyścigowo-hodowlany jest znacznie bardziej rozwinięty, to właśnie na reproduktorach stadniny zarabiają miliony, czy nawet setki milionów rocznie. Nasza rzeczywistość jest zgoła inna. Czy może Pan o tym opowiedzieć? 

    Prince Of Ecosse był jedną z największych nadziei, jednym z polskich koni o największym potencjale, ale jego kariera została zatrzymana przez kontuzję, a później i jako reproduktor długo z nami nie został, padł na padoku. 

    Caccini po bardzo dobrej karierze polskiej, niewiele pokazał za granicą. Do tego ma średni, jak na ojca stadnego rodowód i okazał się słabym reproduktorem. Daje przepiękne konie, które nie przejawiają wyścigowych możliwości na tyle dużych, aby można myśleć o szerokim używaniu go w hodowli. 

    Wydaje mi się, że wyniki jako ogier rozpłodowy notował przyzwoite, jego potomstwo stosunkowo często wygrywało, ale jednak głównie w gonitwach zamkniętych, gdzie poziom jest znacznie niższy niż w wyścigach otwartych dla koni urodzonych za granicą. Niezłe wyniki notowały w początkowej fazie kariery, ale nie robiły znaczącego progresu i nie potrafiły rywalizować z najlepszymi importami. Co się z nim później stało?

    Jest wykorzystywany jako ogier rozpłodowy, ale nie pod kątem wyścigów konnych, tylko sportu. Ecosse z kolei pokazał się z jak najlepszej strony. Można powiedzieć, że prawie wszystkie konie po nim były utalentowane wyścigowo, ale doszliśmy do wniosku, że pewnego poziomu nie przebiję, więc kupiliśmy Baliosa, który ma genialny rodowód. Do tej pory w Polsce był tylko trzy reproduktory o tak fantastycznych rodowodach: nasz Balios, Yucatan, który już niestety nie żyje i sprowadzony, zresztą przez Pana, do Polski na miejsce Yucatana ogier z Coolmore Proud And Regal. To już jest półka naprawdę wysoka, światowa. Nie mamy wyboru ze względu na wspaniałą krew i to, że jest to nasz ogier. Musimy postawić na Baliosa. 

    Caccini.

    Czy Balios kryje wszystkie klacze ze stadniny Pegaz?

    Obecnie można powiedzieć, że prawie wszystkie. Może się zdarzyć, że wyślemy klacze pod innego ogiera. W zeszłym roku wysłaliśmy dwie nasze klacze, ale obie się niestety nie zaźrebiły. 

    Jeśli, czego Panu życzę, konie po Baliosie będą notowały zadowalające wyniki i jego córki będą wdrażane do stadniny, to trzeba będzie szukać dla nich innego reproduktora. Czy tak daleko wybiega Pan myślami w przyszłość?

    Nie, aż tak nie. Oby taki problem był przed nami i liczę, że polska hodowla rozwinie się do tego stopnia, że nie będzie trzeba wywozić klaczy do krycia za granicę. 

    Czy są plany, aby któreś z klaczy wysłać pod zagraniczne reproduktory, czy jeśli nie Balios, to i tak klacze będą kryte w Polsce?
     

    Wybrane przez nas, najlepsze nasze klacze, po kryciu Baliosem, zostaną przewiezione do Francji, gdzie urodzą źrebaki, a później będą kryte miejscowymi ogierami. Będziemy stopniowo przenosić hodowlę do Francji, chyba że w Polsce sytuacja wyścigowa i hodowlana ulegnie znaczącej poprawie. 

    Czyli zarówno część wyścigowa, jak i hodowlana będzie stopniowo przenoszona do Francji, a w Polsce pojawi się hodowla koni sportowych, tak?

    Częściowo sportowa, ponieważ gorsze z naszych koni mają być hodowane i trenowane w Polsce, a lepsze za granicą. 

    Jeszcze na sekundę wróćmy do Baliosa. Jak wygląda jego kariera rozpłodowa, czy jest ważnym elementem stadniny, który z racji krycia obcych klaczy jest w stanie poprawić sytuację ekonomiczną stadniny Pegaz?

    Balios stosunkowo niewiele kryje obcych klaczy. Przeważnie ktoś ze znajomych przysyła nam jakąś klacz. Nie robimy mu reklamy, więc większość klaczy w zeszłym roku pojechało do promowanego mocno przez Krasne Yucatana. Nie widzimy zbytnio celu w promocji Baliosa, ponieważ kwoty, które uiszcza się za krycie, są malutkie. Ogier powinien utrzymać stadninę, ale u nas jest to nie do zrobienia. Kwota 4 czy 5 tysięcy złotych za pokrycie jednej klaczy miałaby niewielki wpływ na finanse stadniny, dlatego nie skupiamy się na działaniach marketingowych. 

    Wydaje mi się, że gdyby pokrył 20 klaczy w ciągu jednego roku, to zarobiłby nie taką małą sumę. Załóżmy, że po upustach byłoby to 70 tysięcy złotych. Tylko że w prywatnej polskiej stadninie znalezienie 20 klaczy do krycia nie jest łatwe. Niestety, liczba klaczy hodowlanych w naszym kraju od lat spada i nawet licząc, że jest ich obecnie około 100, to zdecydowana większość należy do państwowych stadnin, które korzystają ze swoich reproduktorów. Z pozostałej “garstki” część skorzysta z Shakeela, Va Banka, Proud And Regala, czy innych reproduktorów, jednak Balios ma jeszcze jednego “asa w rękawie”, może patrząc na hierarchię kart, jeszcze nie asa, a raczej waleta, ale nadzieją może być marka Baliosa za granicą. Konie po Baliosie z dobrej strony pokazały się we francuskich gonitwach przeszkodowych, czy jest szansa, że stadnina Pegaz otworzy się na rynek francuskich właścicieli i hodowców?

    Faktycznie widzimy to światełko w tunelu. Roczniaki po ogierze Balios nie bez powodu pojechały do Francji. Są tak pięknymi końmi, że pojawia się zainteresowanie ze strony francuskiej. Mamy już pierwszego chętnego właściciela klaczy, który zaplanował przysłanie swojej klaczki do nas. Głównie dlatego, że właściciel szkółki przedtreningowej, u którego są nasze konie, bardzo je chwali, że mają niebywałą urodę. To skromny początek, ale będziemy próbować to rozwijać. 

    Balios.

    Czy gdyby kolejne konie po Baliosie dobrze spisywały się we Francji, czy jest pomysł przeniesienia go na Zachód, aby otworzył się szerzej na tamtejszy rynek hodowlany?

    Jeszcze tego nie rozważamy. Cieszymy się z tego, że mamy w Polsce reproduktora. To nasza ojczyzna, tu mieszkamy, tu mamy znajomych, nie sądzę, żeby przeważyła nad tym myśl podyktowana szansami na zarobek. Pokazać się z ogierem na Zachodzie jest niebywale ciężko. Nieważne, jakiego byśmy mieli konia, przebicie się z nim jest ułamkiem procenta szans. Konkurencja ma miliardy euro gotowe na inwestycje, materiał, o jakim nie możemy śnić. Są nie do doścignięcia przez ludzi z Polski i sprawienie, aby nasz koń został tam dostrzeżony, jest szalenie nieprawdopodobne. Pozostają nam jedynie marzenia i zabawa. Oczywiście brak sukcesów nawet na polskim rynku, jest deprymujący, ale nie poddajemy się. 

    Przeszliśmy już dość płynnie do tematu francuskich wyścigów, więc muszę ten wątek rozpocząć od podstawowego pytania, a mianowicie ile mają Panowie koni we francuskim treningu?

    Siedem. Byłaby jeszcze kupiona niedawno za spore pieniądze Aminatu, ale ze względu na znane ryzyko kontuzji, odsunęliśmy ją od treningu i przyjechała już do Polski do krycia. Zostały trzy konie naszej hodowli, trzyletnia Florence i dwa dwulatki po Baliosie, od Furii i Princess Of Java oraz cztery konie hodowli francuskiej. Znane warszawskiej publiczności Chibani, Saanen i Noir, które biegały na Służewcu oraz zakupiony niedawno ogier Bali. 

    Wszystkie u małżeństwa Alicji i Roberta Karkosów?

    Zgadza się. 

    A więc pozostaje takie połączenie z polskimi wyścigami, że choć we Francji, to zajmują się nimi Polacy. Czy docelowo polska część państwa działań ma mieć charakter weryfikacyjny lub przygotowawczy do tego, co będzie najważniejsze, czyli zmagań właśnie we Francji?

    Taką drogę obieramy, ale zaznaczam, że do momentu, kiedy warunki poprawią się w Polsce. Jeśli sytuacja w polskich wyścigach znacząco się poprawi, to wrócimy do Polski, może nawet ze wszystkimi końmi. 

    Zostańmy w takim razie chwilę przy pieniądzach. Jak porównałby Pan poziom rentowności koni trenowanych we Francji i w Polsce? Może nie pojedynczego konia, ponieważ we Francji jeden dobry koń bez problemu zarobi na kilka słabszych, ale trening kosztuje nie 2 tysiące złotych tylko 2 tysiące euro. Nie mówię konkretnie o koszcie utrzymania koni w treningu Państwa Karkosów, tylko ogólnie akceptowalnej ceny.

    Znacznie więcej do tej pory tracimy na polskich wyścigach niż na francuskich.

    Tylko że do tej pory w Polsce utrzymują Państwo znacznie więcej koni i to o mniejszych możliwościach niż we Francji. Czy uśredniając poziom rentowności, w Pańskim przypadku, Polska jest na niższym poziomie niż Francja?

    Uśredniając, we Francji straty są podobne, ale tam ratują nas gonitwy sprzedażowe, których w Polsce nie ma. W sytuacji kiedy widzimy, że koszty się kumulują, a koń nie ma szansy na sukcesy, to i tak jest w stanie dobrze pokazać się w gonitwach reclamer (sprzedażowych), bo w nich na ogół udziału nie biorą konie, biegające nawet wyższym poziomie, a tak, że dzięki temu można sprzedać średniego konia za pieniądze, których w Polsce nie mamy szans dostać nawet za dobrego konia.

    Czego według Pana najbardziej brakuje polskich wyścigom i co najbardziej chciałby Pan, aby się u nas zmieniło. 

    Och, Panie Michale, to temat rzeka. 

    Tak, wiem, że najpewniej moglibyśmy dookoła tego pytania nagrać pełną drugą rozmowę.

    Oczywiście to bardzo trudne pytanie, ale podejmę się odpowiedzi. Potrzeba nam zażegnania nieopłacalności prowadzenia hodowli, braku wsparcia, choć to ostatnio się zaczęło, ale lata zaniedbań, braku wsparcia, zdewastowały naszą hodowlę. One i warunki panujące na torze. Finansowe, a także oczywiście to, co się dzieje w stajniach. Trenerzy muszą wyczyniać cuda, żeby móc trenować konie za marne pieniądze, a właściciele nie chcą płacić więcej, ponieważ widzą, że to się zupełnie mija z celem, bo pieniądze do wygrania są dalej takie same. 

    Skoro organizatorzy nie są w stanie zapewnić godziwych pieniędzy do rozdysponowania na przestrzeni całego sezonu, to niech chociaż powstaną wielkie gonitwy, dwie, trzy. Tak zwana kiełbasa na kiju. Mówię o tym głośno od dawna, ale oczywiście moja teoria spotyka się z ogromną krytyką. “Brzmiącą w następujący sposób: Przyjadą ludzie z Niemiec i nam jeszcze zabiorą te pieniądze.” Jest taka szansa, ale przynajmniej jakość poszłaby w górę. Na szczęście coś się zaczyna dziać, bo Wielka Warszawska wchodzi na w miarę dobry, europejski poziom, ale dalej nie mamy sztandarowej gonitwy, pod którą iluś tam właścicieli chciałoby wykładać większe pieniądze na zdobywanie lepszego materiału za granicą. Niestety, obecnie nie odrabiamy straty do Zachodu w żaden sposób. Brakuje nam bogatych właścicieli, którzy nie liczyliby każdego grosza i nie myśleli jak wyjść na wyścigach na plus. Na całym świecie wyścigi nie są czymś, co uznaje się za sposób zarobku. To polski wymysł, który wywołuje u samych ludzi, napędzających taką wizję, oburzenie. Niestety, u nas zdecydowana większość, myślę, że ponad 90 procent właścicieli, to ludzie, którzy nieustannie muszą zaglądać do portfela i liczyć, ile mogą pozwolić sobie wydać na zabawę w bycie właścicielem.

    W Czechach, dla porównania, państwie, które ma sześć razy mniej ludności, bogatych właścicieli na wyścigach jest znacznie więcej niż w Polsce. Czyli można ludzi w jakiś sposób “zarazić” tą pasją. W Polsce się, niestety, to nie udaje. Jest to wynikiem wielu czynników, a nie o wszystkich chciałbym rozmawiać. Rozwój w Polsce został zaburzony przez obecną pulę nagród, która powinna wynosić nie 8, a już 16 milionów złotych. Czeski trening, bo wyścigi jeszcze nie, odjechał od polskiego, na znacznie wyższy poziom. Tam minimalnie za trening trzeba zapłacić 700 euro, ponad 3000 złotych. W Polsce jedynie Adam Wyrzyk trenuje za podobne pieniądze, natomiast większość właścicieli stara się walczyć za malutkie nakłady finansowe. Przez brak pieniędzy mamy bardzo tani trening, słabych jeźdźców i muszę powiedzieć, że jeżeli rząd lub ministerstwo rolnictwa nie zrobi ukłonu w stronę wyścigów, to nie widzę szansy na poprawę. Raczej czarny scenariusz. 

    Na koniec, żeby nie zamykać tej rozmowy przykrym akcentem, czy mógłby Pan powiedzieć, co sprawia, że po tylu latach dalej chce Pan być częścią polskich wyścigów?

    Zacznę od tego, że hodowanie koni wyścigowych, a później bycie częścią wyścigów, na każdym kroku dostarcza wyjątkowe emocje, to czysta przyjemność. Tworzy się pasja tak ogromna i miłość tak wielka, że sobie nie wyobrażam teraz zmiany życia. Wyścigów nie da się zamienić. Nie umiałbym tego zastąpić niczym innym. Nasz tor jest coraz ładniejszy. Remonty poprawiają naszą rzeczywistość. Nie są tylko minusy. Służewiec wygląda bardzo elegancko. Uważam, że zarządzający wyścigami bardzo się starają, aby działały one jak najlepiej. Po zeszłorocznej Wielkiej Warszawskiej, jak zawsze okazało się, że są osoby krytykujące Galę, to osobiście, wraz z bratem, złożyliśmy Dominikowi Nowackiemu (dyrektorowi Toru Służewiec – przyp.red.) wielkie gratulacje. Czuliśmy się pierwszy raz nie gorzej, niż jakbyśmy byli na Łuku Triumfalnym. Organizatora w tym wielka zasługa, ale jednak najważniejsze jest co innego. To, że to nasze, polskie. Czy chciałbym, żebyśmy jechali do Francji i oddawać tam konie do treningu? Oczywiście wolałbym w Polsce, ale nie mogę udawać, że nie widzę wad. Idę tam, gdzie jest lepiej, gdzie będę miał większe przeżycia. Na polskich wyścigach powoli można zacząć się czuć tak, jak właściciel chciałby czuć się zawsze. Jednak rzeczywistość, za którą stoją finansowe problemy naszych wyścigów, nie zdominuje tej pozytywnej części odbioru naszych wyścigów. 

    Wielka Warszawska 2023.

    Dziękuję za rozmowę. 

    Rozmawiał Michał Celmer

    Na zdjęciu tytułowym radosny Andrzej Zieliński celebruje zwycięstwo Nemezis w Derby 2019. Fot. Stadnina Pegaz

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły