More

    Andrzej Walicki: Pierwszy raz od 1969 roku nie prowadzę własnej stajni

    Najbardziej utytułowany trener w historii polskich wyścigów, Andrzej Walicki od sezonu 2024 nie prowadzi własnej stajni. To pierwszy taki sezon od 55 lat. Doświadczony szkoleniowiec w organizowanym w 2019 roku plebiscycie został wybrany Trenerem 80-lecia Toru Służewiec. W swojej karierze aż 13-krotnie wygrywał Derby na Służewcu (i raz w Wiedniu – Korab) oraz 10-krotnie Wielką Warszawską. W ostatnich latach współpracował z braćmi Andrzejem i Ryszardem Zielińskimi, dla których prowadził stajnię firmową AMP Invest, której reprezentantka (Nemezis) wywalczyła ostatni wielki sukces dla Walickiego – Derby 2019. Od dwóch lat Andrzej Walicki ma dolegliwości zdrowotne, które utrudniały mu pracę trenera, aż w końcu całkowicie ją uniemożliwiły.

    Wiem, że z przyczyn zdrowotnych w zeszłym sezonie nie był Pan w stanie w pełni prowadzić swojej stajni, Andrzej Zieliński w wywiadzie na początku tego roku powiedział o zakończeniu współpracy stajni AMP Invest z Panem, ale nie przestał Pan pojawiać się na Służewcu…

    Tak. Nie mogę podejmować się prowadzenia stajni, jak nie czuję się w porządku zdrowotnie. W zeszłym roku było podobnie, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to się tak długo będzie ciągnęło, a jestem w takim wieku, że może się tu już ciągnąć za mną bez przerwy. Jeżeli chodzi o moje obecne pojawianie się na torze, to faktycznie przychodzę na Służewiec, bo nie chcę tracić kontaktu z końmi. Przychodzę do stajni Alexandra Kabardova. 

    Dlaczego padło akurat na stajnię Alexa?

    Poszedłem za swoimi ludźmi. Za moimi dawnymi pracownikami, którzy mi pomagali w mojej chorobie. Jestem tam od połowy lutego, przez zimę przyszedłem raz, czy dwa razy, teraz warunki się zmieniły i przychodzę częściej. Wybrali Kabardova, więc ja też. Niczego im nie doradzałem. Ich bardzo lubię i szanuję, więc uwierzyłem, że to dobra decyzja. 

    Jak jako najbardziej utytułowany trener w historii polskich wyścigów ocenia Pan potencjał koni w stajni Kabardova? Większość z nich to konie urodzone w Ukrainie, a te zazwyczaj nie radziły sobie na naszych torach wzorowo…

    Nie są to konie wysokiego lotu. To stajnia, która debiutuje, a większość ukraińskich koni odstaje od polskich, nie wspominając o tych kupowanych na zachodzie Europy, a teraz nie można rywalizować z najlepszymi końmi innych polskich trenerów, jeśli nie ma się koni importowanych z Zachodu. Taka jest smutna rzeczywistość i trzeba się z tym pogodzić. W związku z tym, jak nie będzie miał kogoś, kto będzie kupował mu konie, to będzie mu ciężko osiągać sukcesy. Ma niewiele koni z zagranicznych aukcji, a trafić w wysoki punkt, gonitwy klasyczne, jest bardzo trudno, mając nawet sporą stajnie. Sytuację ma trudną, ale jest bardzo pracowity i spokojny. 

    Alexander Kabardov były dżokej, obecnie trener.

    Służy mu Pan radą, podpowiada w sprawach treningu?

    On o wszystkim decyduje, ja powiedziałem, że do niczego się nie będzie mieszał, chyba, że mnie o to poprosi. Jeśli pojawią się problemy, to może ze mną rozmawiać, zawsze dla niego znajdę czas, ale nie chcę o niczym decydować. On jest trenerem i on się tym zajmuje, decyduje o treningu, paszy, jeźdźcach. Jeśli jest dwóch trenerów w stajni, to nic nie wychodzi jak należy. U mnie w zeszłym sezonie było pięciu trenerów i wyniki nie były odpowiednie. Kabardov odpowiada za wszystko, ja jeśli będę potrzebny, to pomogę, o ile będę mógł. Póki co wszystko idzie w dobrym kierunku i nie mam żadnych uwag. Jakieś uwagi w przyszłości będę mu podpowiadał, ale będą one miały formę sugestii. 

    Czy uważa Pan, że Alex Kabardov w przyszłości może należeć do czołówki naszych trenerów?

    Wcześniej nie za bardzo go znałem. Nigdy u mnie nie jeździł, ale zachowywał się zawsze porządnie, według mnie utrzymuje doskonały porządek w stajni, dużo lepszy niż ten, który był u mnie w stajni rok temu. To jeden z nielicznych trenerów, który ma wszystkiego pod dostatkiem. Życzę mu jak najlepiej. W zeszłym sezonie jego konie spisywały się dobrze, a nie miał super koni. To wszystko zależy od tego, jakie będzie miał konie, ale myślę, że ma szansę. To nie ja jestem dla niego pomocą. Będą nią właściciele, którzy mu dadzą konie. Nie w tym roku, bo teraz ma bardzo mało koni, trenuje obecnie 10 koni. 

    Na wykazie koni zgłoszonych do sezonu jest ich znacznie więcej, 25. 

    Ma zgłoszonych sporo koni ukraińskich, które trenują w Ukrainie. Najlepsze mają zasilić jego stajnie, jak już wyróżnią się w tamtejszych gonitwach. Ile ich będzie, ciężko powiedzieć, on się spodziewa pięciu, sześciu koni. Jednak to jest inna praca, konie ukraińskie dotąd nie odgrywały w Polsce dużej roli, ale może będzie miał szczęście. Bardzo solidnie pracuje i podoba mi się jego organizacja pracy. W ogóle się nie spieszą, fakt mają mało koni, więc każdy z nich otrzymuje tyle czasu, ile trzeba. Przy stajni, w której jest 50 koni, byłoby to niemożliwe, bo brakuje jeźdźców. Niestety, nie ma odpowiednich warunków, to nie ma i pracowników. Hotel rozebrano i trenerzy utracili sposób na zachęcenie młodych ludzi do pracy na torze. Pracownicy nie mają mieszkań, szukają możliwości przetrwania, ale nie na tym to polega. Jeśli człowiek ma odpowiednio pracować to potrzebuje, względnych chociaż, warunków do życia. Po rozebraniu tego hotelu byłem pewny, że powstanie jakaś nowa inicjatywa, ale tak się nie stało i w związku z tym brakuje ludzi. I to radykalnie brakuje. To już jest przesada, jak tylko dwóch jeźdźców pracuje w stajni z 40 końmi. Wiemy obaj doskonale, że nie będą mogli zrobić wszystkich przejażdżek i część koni po prostu nie będzie trenowało. Nie mówię, że wszędzie tak jest, ale niejedna stajnia w Polsce zmaga się z takim problemem. Jest to państwowy tor i oni powinni się nim porządnie zająć, mówię o władzach. Nawet nie torowych, tylko o ministerstwie, ponieważ sami pracownicy torów niewiele mogą zdziałać bez wsparcia z góry. Niestety, tak się nie dzieje i to ciągnie się od wielu lat, w związku z czym nasze wyścigi podupadają. Gospodarka się rozwija, Polska się rozwija, a tory stoją tak, jakby to był zaścianek. 

    Oczywiście coś się dzieje, ale potrzeba większego rozwoju. Wprowadzenie wyścigów do telewizji to niemały sukces, to bardzo dobry pomysł. W zeszłym roku, dzięki temu mogłem oglądać wszystkie gonitwy, mimo tego jak się czułem. Jest to powód do dumy i coś co wcześniej nie udało się poprzednim dyrektorom. Pojawiały się wyścigi w telewizji na chwilę, ale teraz mamy pełnoprawną telewizyjną transmisję, która dociera do wielu ludzi i to nie tylko od święta, na Wielką Warszawską i Derby, tylko wszystkie dni wyścigowe. Jest to ogromny postęp. Oczywiście ktoś to musiał jednak załatwiać. Oprócz tego i kilku drobnostek mamy kompletną stagnację. Teraz na Służewcu w stajniach wymieniane są dachy eternitowe na nowocześniejsze, ale to zalecenie Unii, więc nie ma w tym wielkich zasług po naszej stronie. 

    Tor trawiasty mimo polewaczki automatycznej, nie jest w dobrym stanie. Mówię to, co przekazują mi jeźdźcy. Popsuło się wiele ludzkich rzeczy. Nie wpuszczono mnie kilka razy na tor, bo podobno mam niewłaściwą wejściówkę. Raz nie mogłem wejść na trybunę, innym na padok. Człowiek się zniechęca, jak już jest w takim wieku jak ja i nie chce mu się walczyć. Po prostu nie o to chodzi, żeby trener prosił się o wpuszczenie na tor. Powinno być odwrotnie, ale niestety jest taka sytuacja, a nie inna, więc wiele razy w zeszłym sezonie zrezygnowałem całkowicie z przychodzenia na tor podczas dnia wyścigowego. 

    Andrzej Walicki i Jarosław Koch na padoku na Służewcu. Fot. Legendy Polskiego Jeździectwa

    Przykro mi to słyszeć. To pierwszy raz od 1969 roku, kiedy nie ma Pan własnej stajni. 55 lat. Gdy rozpoczął Pan karierę trenerską nie było mnie na świecie. Ba, nie było jeszcze nawet moich rodziców. Jak się Pan czuje z tą zmianą? 

    Zmieniło się to, że kiedyś wyścigi były państwowe. Wtedy w każdej stajni był dżokej, do tego jakiś praktykant, czy kandydat dżokejski. Było więcej stajni, bo z zasady oddzielne stajnie miały konie czystej krwi arabskiej i pełnej krwi angielskiej. Była jeszcze półkrew, ale ona stała z końmi arabskimi. Później to połączono, stajnie zrobiły się większe. To oczywiście było korzystne dla jeźdźców i trenerów, ale warunki się nie zmieniły. Nagrody są malutkie, dużo ludzi się zniechęca, hodowcy odchodzą. Wiem, że to się zdarza na całym świecie, ale zazwyczaj na miejsce odchodzących wchodzą inni, nowi ludzie, a u nas nowych chętnych nie widać. Mam nadzieję, że to nie upadnie, ale jeżeli nie zadba o to nikt z góry, to polskim wyścigom będzie ciężko o przetrwanie. Stadniny państwowe zostały zlikwidowane, zostały raptem dwie, a było chyba trzynaście. One były, jakie były, ale na polskie warunki prezentowały przyzwoity poziom, w zupełności wystarczający. Tam gdzie je sprzedano, to pozbyto się ich bez ważnych warunków, które zazwyczaj są zamieszczane w umowach sprzedaży takich obiektów za granicą. Myślę o na przykład obowiązku podtrzymywania hodowli. Tu nie zrobiono tych zastrzeżeń i nowi właściciele przestali hodować konie angielskie. Nic dziwnego, bo ich hodowla jest nieopłacalna i to skrajnie. Kiedyś mniej więcej dostawało się 33 grosze za złotówkę włożoną w wyścigi, a w czasach powojennych była to opłacalność najwyższa w Europie, sięgała 1 zł 50 groszy, 1 zł 60 groszy za złotówkę. Wyścigi były opłacalne. Teraz nie są. Stadniny państwowe były zmuszone podtrzymywać hodowlę, ale po sprzedaży to umarło. Przecież właściciel prywatny jeśli nie musi, to nie będzie dokładał do wyścigów, bo przecież nie musi być wyścigowcem, pasjonatem, tylko chce zarabiać. Przez to nowi ludzie, jak Alex, mają bardzo ciężką sytuację. Muszą zaczynać od zera. Muszą kupować za granicą, a nie mają na to pieniędzy. Nie są jeszcze znani, więc nikt nie da im zakupionych koni do treningu, właściciele wybiorą innych trenerów, którzy trenują już od lat. On jeszcze ma o tyle dobrą sytuację, że był dżokejem, więc coś ludzie o nim wiedzą. Inni jednak nie mają praktycznie żadnych szans na powodzenie. Starszych trenerów już praktycznie nie ma, młodych polskich jeźdźców brak, więc i perspektyw na rozwój nie ma. 

    Alex może i ma 10 koni, ale ma o tyle niezłą sytuację, że jego załoga jest doświadczona i nie brakuje mu rąk do pracy. Sam jest dżokejem, oprócz niego jeździ tam na stałe Sanzhar Abaev (dwukrotny czempion dżokejów – przyp.red.), dwóch byłych Pańskich zaufanych pracowników Robert Małczuk i Mariusz Małczyński, a czasami na przejażdżki pojawiał się też Alexander Reznikov, kolejny multiczempion. 

    Tak, ma doborowy skład i faktycznie mają oni dobrą rękę do koni i mogą się bardzo dobrze zająć każdym koniem, ale jednak chodzi nie tylko o to, żeby te konie dobrze wyglądały, tylko też leciały na torze. O tym już jednak decyduje papier. 

    Algoritm w treningu Alexandra Kabardova wygrywa gonitwę na Służewcu.

    Na Służewcu popularne jest stwierdzenie, że papier nie biega, które jest szczególnie często używane przy uzasadnianiu startów koni na teoretycznie nieodpowiadających im dystansach lub na wynikach odbiegających od oczekiwań wynikających z jakości rodowodu. Jak Pan się na to zapatruje?

    Nie tylko papier ma znaczenie, ale bez niego jest ciężko. Nie ma co się oszukiwać, jest kluczowy. Z dobrym papierem jeden na trzy konie jest dobry, a ze słabym papierem dobry będzie jeden na piętnaście koni. Trudno wyrokować jak będzie szło Alexowi bez właścicieli, którzy zapewnią mu większe szanse na trening właśnie tych dobrych koni. Myślę, że będzie miał takie źródło, ale póki co to tylko domysły. Niech ma ukraińskie konie, mogą one spełniać pozytywną rolę, w końcu w zeszłym roku jeden z takich koni wygrał w treningu Kabardova aż cztery wyścigi, nie pamiętam jego imienia, był po Germesie…

    Algoritm. 

    Tak, Algoritm. Papier ma chyba najlepszy ze wszystkich ukraińskich koni jakie kiedykolwiek biegały w Polsce. Germes to syn Galileo, a matkę ma po Mr Prospectorze, która dała trzy konie wygrywające wyścigi grupowe (rangi G3, G2 lub G1 – przyp. red.). To pełna siostra Kingmambo. Germes był fatalnie zbudowany, więc biegać za dobrze nie mógł, ale geny ma wspaniałe. Jeśli pokryje jakieś dobre zachodnie klacze, to może dawać dobre konie. Coraz więcej ciekawych matek trafia na Ukrainę, więc w przyszłości konie z ukraińskim sufiksem mogą wypadać lepiej niż do tej pory. Pan Zgara się uruchomił, kupuje drogie konie, a Germes jest jego własności, więc wszystko jest możliwe, tylko potrzeba czasu, a ja nie wiem, czy ten tor tyle czasu przetrwa. 

    Jakiś czas temu poszedłem na pierwsze piętro trybuny honorowej, bo tam się spotykam z moimi przyjaciółmi podczas dni wyścigowych i powiem Panu, że podczas pierwszej gonitwy byłem sam. Kasy były otwarte, później doszły dwie, trzy osoby, po nich kolejnych kilka, ale byłem oszołomiony. To był zwykły dzień, nie jakaś gala i owszem w Stanach Zjednoczonych też niedużo ludzi przychodzi na tory w takie dni, ale jest pewna różnica. Tam jest rozwinięty totalizator, tam nikt nie musi pojawiać się na torach, żeby wyścigi mogły istnieć. U nas niestety nie jest rozwinięty. Jest jedna firma, która to robi, ale jest podpięta pod państwo, a pieniądze, które zarabia, są marginalne. To żadne pieniądze dla państwa. Wszystko nastraja negatywnie. Konie wyścigowe w Polsce nie są popularne. Pojawiali się co prawda chętni, ale szybko ich zniechęcano nierozsądnymi warunkami dzierżaw. 

    Włodzimierz Goździk, Andrzej Walicki i Maciej Jodłowski po zwycięstwie Nemezis w Derby 2019. Fot. Equista

    Czy ma Pan w głowie jakąś wizję na to, co powinno się zmienić, aby nasze wyścigi mogły odżyć? Pomysły na to, co powinien próbować zrobić nowy prezes PKWK, aby rozwijać polskie wyścigi, może co powinni zrobić dyrektorzy torów, czy Trafu? 

    Trzeba się zastanowić, co nie gra i to zmienić. Przede wszystkim, bez dwóch zdań, powinno zmienić się umowę z Totalizatorem. Ktoś kto podpisał tą umowę, strzelił sobie w kolano. Może o tym nie myślał, ale jeśli przez 30 lat nagrody mają nie rosnąć i nawet nie są indeksowane o wskaźnik inflacji, to według moich obliczeń, na końcu tej umowy nagrody będą warte około 20 procent siły nabywczej z dnia podpisania tej umowy. Jeśli umowa się nie zmieni, to polskie wyścigi umrą. Mówiłem to setki razy, ale nikt na moje słowa nie reaguje. Już jestem na to za stary i mi się nie chcę o to walczyć. Była możliwość połączenia się z Francją 20 lat temu, ale nie było takiej woli prezesa PKWK, choć tak naprawdę mogło być to zakazane odgórnie. Jeśli mam firmę, o którą nie dbam i nie próbuję jej rozwijać, to ona ginie. Tak będzie i w tym przypadku. Jeśli coś się nie zmieni w podejściu jednego człowieka, który by chciał, ale koniecznie musi być to człowiek z odpowiednimi możliwościami, to wszystko może się radykalnie zmienić. To jest paradoks, że tory przynoszą straty. W kraju niemal czterdziestomilionowym jest jeden istotny tor. Jak to wygląda? W Czechach potrafią się tym zajmować. Mają czternaście torów, to u nas powinno być dwa razy więcej, a u nas są trzy. Z tego w Sopocie odbywają się dwa weekendy wyścigowe, we Wrocławiu czerpią pieniądze i korzyści z warszawskich wyścigów, a Warszawa ma śmieszny budżet na nagrody, to o czym my rozmawiamy? Jak to ma porządnie funkcjonować? To wszystko mija się z celem. W tej chwili nikt rozsądny nie przyjdzie na wyścigi, mówię o właścicielach. Pojawiać się mogą jedynie fanatycy, a na tym się nie można opierać. Nie będę mówił o niektórych rzeczach, bo jest to dla mnie niewygodne, ludzie których by one dotyczyły nie żyją i nie wypada mi opowiadać o błędach z przeszłości. Wyścigi polskie miały niejedną szansę na rozwój, ale z jakiegoś powodu nie chciano ich wykorzystać. 

    Domyślam się, że słyszał Pan wystąpienie dyrektora toru Partynice Jerzego Sawki, a także artykuł autorstwa Sawki i kandydata na prezesa PKWK Jarosława Zalewskiego, którzy apelują o to, że polskie wyścigi powinny zostać odczepione od finansowania państwowego i utrzymać miałyby się wyłącznie z gry. Jakie ma Pan na ten temat przemyślenia?

    Gra jest na niskim poziomie, ponieważ nasz wyścigowy totalizator jest na niskim poziomie. Miał pojawić się w Polsce PMU (wiodący francuski totalizator – przyp. red.), który we Francji umożliwia obstawianie gonitw w każdym kiosku, restauracji. Tak trzeba to zrobić. Rozpropagować grę na wyścigi, a w Polsce wygląda to tak, jakby ktoś nie chciał patrzeć na wzór francuski. Te elementy, o których mówią Panowie z Wrocławia mogą się pojawić, ale w przyszłości. Teraz to jest nierealne. Mówią tak prawdopodobnie, bo mają w tym swój cel, chcą się gdzieś dostać i na tym skorzystać. Przyznam szczerze, że nie czytam już informacji o wyścigach, bo wiem, że nic rozsądnego się nie napisze. Jak tu się pojawiłem, to 15 dziennikarzy pisało o wyścigach, teraz pojawi się raz na jakiś czas artykuł w Passie i na tym się sprawa w prasie się kończy, a ja nie korzystam z Internetu. To pokazuje jak popularne są polskie wyścigi. Niestety zostają sami pasjonaci, którzy i tak stopniowo się wycofują. Zostawiają sobie jednego konika, tak jak ja. Mam jednego konia, żeby utrzymać głębszy kontakt z wyścigami. 

    Właśnie… i z tego co pamiętam, to nie trenuje go Alex Kabardov tylko Wiaczesław Szymczuk.

    Tak jest w treningu Wiaczesława Szymczuka. Choć do końca nie jest to mój koń, jest dzierżawiony, ale od matki, którą miałem przez wiele lat, tylko później ją oddałem – Masterprice. Ojcem jest niezły ogier Eagle Top. Pojawiam się w stajni rzadko, ale wiem co u konia słychać. To trzylatek polskiej hodowli, więc pewnie nie będzie żadnym super koniem. W dodatku miał problemy z nogami. Bardzo dużo urósł w wieku dwóch lat, mógł wyjść do startu w wieku dwóch lat, jesienią, pod koniec sezonu, ale poprosiłem Wieśka, żeby nie biegał na siłę, tylko zaczął karierę w wieku trzech lat. 

    Nemezis w treningu Walickiego wygrywa Derby 2019.

    Rozmawiał Michał Celmer

    Na zdjęciu tytułowym dekoracja zwycięzców Derby 1991. Drugi od lewej Andrzej Walicki trzyma klacz Kliwię, na której wygrał Janusz Kozłowski (po dyskwalifikacji Susy). Fot. Folbluty.org

    Udostępnij

    Powiązane artykuły

    Zbliżające się wydarzenia

    Najnowsze artykuły